Temat mnie jak najbardziej obchodzi, ale zastanawia mnie, czy jeszcze cokolwiek mam w nim do powiedzenia.
Poczucie osamotnienia nie jest mi obce. Marzenia o związku nie są mi obce. Przykrość po rozstaniu nie jest mi obca. Miałam, jak wiadomo, ogromny problem z nawiązywaniem relacji, a te nieliczne wylały mi kubeł zimnej wody na głowę i sprawiły, że mocno sceptycznie podchodzę do poznawania mężczyzn, jakoś nie bardzo sobie wyobrażam, by zakochać się natychmiast, z punktu. Nie ma we mnie przekonania, że związek to dobro nadrzędne.
Sama już nie wiem, czy chciałabym związku, ale powiem Wam: nie jest mi źle w pojedynkę. Nie czuję się dziś samotna, nie potrzebuję wielkiej intymności, zresztą mam wokół siebie osoby do głębokich rozmów, porozumienia i zrozumienia. Przytulenie, seks... owszem, fajna sprawa, ale jakiegoś dojmującego braku nie odczuwam.
I czasem myślę: fajnie by było, a kiedy indziej, na przykład dziś: a właściwie po co?
Co nie znaczy, że odmówię, gdy mnie spotka miły zbieg okoliczności. Ostatnie przejścia były, jakie były, ale właśnie ta relacja pozwoliła mi uwierzyć, że związek MOŻE dawać radość i satysfakcję i można czuć się wspaniale z kimś obok.
Lubię (też) jednak czuć taki spokój i zgodę na życie jak dziś. Wolę chyba to niż kolejne randkowe fiasko i poczucie straconego na nieudanej randce czasu.
Podobno w związku też można taki spokój i wytchnienie czuć. Może mi się jeszcze uda? 
P.S. Ross, były i na forum wątki samotnych z dużych miast. Znam też historie, gdzie się szukało daleko, a znajdowało dosłownie za płotem 
A pewna koleżanka była tak odważna, że nawiązała znajomość z Włochem, bynajmniej w Polsce nie mieszkającym. Ona była w Polsce. Zaczęli pisać... i dziś są małżeństwem z dwójką podrośniętych już córeczek. Próbowali sobie układać życie to tu, to tam, aż w końcu on w naszym mieście zajął się wypiekaniem pizzy. Świetną mają tę pizzę!