No i wywołałam wilka z lasu.
Nie poszłam na spacer, bo odwiedził mnie PP. A teraz muszę się wziąć za obiad. No i potem zaraz będzie ciemno 
PP zdaje się, trzeźwy jak niemowlę (chociaż nie zawsze rozpoznaję jego stany), gadał jak człowiek, więc go po starej znajomości wpuściłam do domu. Posiedzieliśmy przy stole, pogadaliśmy, ale drętwa była gadka, on niebawem poszedł z powrotem.
Rozpoczął terapię, miał już dwie rozmowy. Terapeutę znalazła i załatwiła Nowa.
Nowa jest niesłychanie szczodra i ofiarna. Usłyszałam dziś, jakimi to prezentami zasypuje swojego ukochanego oraz jego rodziców.
No, cóż... Nie byłam ani taka hojna, ani taka kasiasta, ani taka ofiarna.
Zresztą jeśli chodzi o prezenty, dostał raz ode mnie fajną koszulkę, ale że nie widziałam wzajemności, nie wyrywałam się więcej.
Rozum co innego mi mówi, ale łapię się na porównywaniu, oczywiście na własną niekorzyść.
Nadskakiwanie facetowi zawsze wydawało mi się jakieś poniżające (nie mówię o zwykłej życzliwości, uczynności nawet). Załatwianie czegokolwiek za dorosłego mężczyznę zalatuje mi matkowaniem. Zawsze chętnie pomogę, potowarzyszę, by wesprzeć psychicznie, jestem z natury uczynna i życzliwa, ale to moim zdaniem wystarczy. A może to ja się mylę? Może to ja nie umiem czegoś dać z siebie? Ale czy dawanie cokolwiek by dało? A dlaczego jej się udaje? O ile oczywiście udaje się, bo to dopiero czas pokaże.
A poza tym Nowa jest elegancka, niebrzydka, niebiedna. Gdzie mi tam - prowincjonalnej bibliotekarce, która już ani w szpilkach nie pochodzi, ani makijażu porządnego sobie nie zrobi, z pensyjką 2000 zł. - do niej?
Głupie, wiem, ale choćbym się oszukiwała - coś tak właśnie mi wrednie z tyłu głowy szepcze.
Trzeba mi na ten spacer, durne myśli przegonić.
Nie traktujcie tego wpisu zbyt poważnie. Zachowuję rozsądek, ale chciałam to z siebie wyrzucić.
Mimo wszystko poczułam dzisiaj, że Pepek już mnie coraz mniej absorbuje. I dobrze.