Ależ wyciągnęła. I usłyszała "nie", i schowała rękę.
Nie? To nie!
Patrzenie na człowieka zdesperowanym wzrokiem i z oczekiwaniem, że będzie babrać się w jej dołach, NIE JEST wyciągnięciem ręki, a użarciem ręki. To jest traktowanie kogoś jak serwis, a nie przyjazną osobę. I wcale się nie dziwię, że ludzie odmawiają.
Mój poprzedni post to sama ironia.
Patrzenie na człowieka zdesperowanym wzrokiem i z oczekiwaniem, że będzie babrać się w jej dołach, NIE JEST wyciągnięciem ręki, a użarciem ręki. To jest traktowanie kogoś jak serwis, a nie przyjazną osobę. I wcale się nie dziwię, że ludzie odmawiają.
Tak. Zawsze tak jest.
Babram się sama w swoich dołach.
Mój poprzedni post to sama ironia.
Pewnie już i Ty masz mnie dość.
Rozumiem.
Człowieku, zrozum, że najlepsze jest podejście od lubienia siebie. Spędź czas sama, jak lubisz. To może być wszystko od gotowania, poprzez sport, albo książkę czy film- cokolwiek Ci podpada.
Jak nauczysz się cieszyć swoim czasem, to nie będziesz desperacko piratowała innych ludzi.
72 2020-02-04 01:33:11 Ostatnio edytowany przez paslawek (2020-02-04 01:52:19)
Nie daj się "podpuścić" Kobietko Wielokropek i Beyond to weteranki mają swoje różne sposoby na wspieranie nie zawsze "współużalanie" się jest dobre powierzchowne pociesznie również bywa chwilowe .Przytakiwanie i potwierdzanie że masz przerąbane lub nie masz też nie jest po nitce do kłębka i z różnych stron popatrzmy na Ciebie .
Dopiero się rozkręcają .:) oczywiście to też trochę tak nie ma co siebie traktować ze śmiertelną powagą nikt Ciebie nie atakuje.
Słaba kobietko, na poprzedniej stronie piszesz, że nigdzie nie byłaś, nic nie widziałaś, nie masz doświadczeń.
To może zacznij sama jeździć, zwiedzać i nabierać doświadczenia? Po co Ci do tego druga osoba? Do kina nawet możesz iść sama. Na spacer z kawą możesz iść sama. Na wakacje za granicę możesz lecieć sama. A odpada Ci marudzenie drugiej osoby. Skoro narzekasz, że nic nie widziałaś, to zacznij widzieć.
Napisałam długi wpis i net się obraził. Wszystko mi zeżarło.
Może wieczorem uda się.
Dziękuję że jesteście ze mną. Doceniam to.
Mam takie nieodparte wrażenie, że każdy jest odpowiedzialny za nastrój Kobietki, tylko nie ona sama. Zamiast pójść na film do kina, czymś miłym się zająć, ona usycha czekając, że ktoś za nią to zrobi, a jak chętnych brak, to łubudu, jest foch i wpędzanie w poczucie winy.
Naprawdę tak ciężko zrozumieć, że samemu można dobrze się bawić? Przecież nie trzeba wielkiej kasy by gdzieś pojechać na wycieczkę, nauczyć nowego języka czy kupić coś fajnego, i naprawdę nie potrzeba do tego drugiej osoby.
Kochana, przede wszystkim musisz się zająć sobą i przestać rozpamiętywać przeszłość, choć tym zajmiesz się na terapii. Spójrz w przyszłość i na tym się skup, na sobie i tym co jest w Tobie najlepszego. Miałam bardzo podobne doświadczenia, ale skupiłam się na pracy i nowych znajomościach. Nauczyłam się, że to nie ze mną jest coś nie tak, tylko z ludźmi, którzy mnie wykorzystywali i Ty też musisz to zrozumieć. Trzymam kciuki!
...może poszukaj jakiegos ... koła hobbistycznego, albo postaw na sport, ja swoją wieloletnią przyjaciółkę spotkałam na kursie dokształcającym z angielskiego.. znamy się dłużej niz z męzem, dzwonimy do siebie właśnie bez powodu, kiedyś zdarzyło się wspolne gotowanie, od jakiegos czasu wspolnie podróżujemy... może kurs gotowania jeśli są mozliwosci w okolicy- zalezy co tam lubisz robić co zawsze chciałaś?? albo zwierzak?? na spacerach można ciekawe osoby spotkać...
Mam takie nieodparte wrażenie, że każdy jest odpowiedzialny za nastrój Kobietki, tylko nie ona sama. Zamiast pójść na film do kina, czymś miłym się zająć, ona usycha czekając, że ktoś za nią to zrobi, a jak chętnych brak, to łubudu, jest foch i wpędzanie w poczucie winy.
Naprawdę tak ciężko zrozumieć, że samemu można dobrze się bawić? Przecież nie trzeba wielkiej kasy by gdzieś pojechać na wycieczkę, nauczyć nowego języka czy kupić coś fajnego, i naprawdę nie potrzeba do tego drugiej osoby.
Ja jestem odpowiedzialna za siebie, nikt inny.
Proszę zrozum, że nie focham się. Nie Wy jesteście winni, ani nikt inny.
Chodzi o to, że chciałabym mieć możliwość wyboru: sama lub z kimś.
Wszystko zawsze robię sama ze sobą. Od zawsze. Zastanawiam się, czy może jestem chora na coś, skoro mówicie, że powinnam czuć się dobrze, będąc zawsze sama, bez rozmowy z drugim człowiekiem, bez towarzystwa w każdej chwili życia. Na prawdę ludzie czują się ok, nie mając nikogo bliskiego? Jest to możliwe?
Pewnie już i Ty masz mnie dość.
Rozumiem.
Oooooooooo! Klasyka!
Jedna z metod działania, stara jak świat: robienie z siebie "najbiedniejszej z całej wsi, kiedy wszyscy pójdą w pole" połączone z byciem wyrozumiałą, a tak naprawdę manipulacja czystej wody. Dlaczego manipulacja? Bo osoba świadoma negatywnych skutków swego zachowania, zmienia je w tempie światła. Dlaczego manipulacja? Bo osoba, do której skierowane są takie słowa, rzadko kiedy potwierdzi i powie wprost "Mam dość", bo tymi słowy staje po stronie pozbawionych empatii, nieżyczliwych lub obojętnych, tzw. źle wychowanych. Na szczęście umiem powiedzieć prawdę: mam dość robienia z siebie ofiary, z innych - katów i wrzucania ich w poczucie winy. Bo ci "inni" bronią swych granic, bo ci "inni" nie sprzeciwiają się pomaganiu, ale ich wykorzystywaniu.
Napisałaś wcześniej
(...) Jak to możliwe, że innym ludziom potrafię pomóc, a sobie nie? Nie pojmuję.
Wykorzystaj umiejętność pomagania innym. Przyjmijmy, na chwilę, że wątek założył i opisał swą historię "inny ludź". Umiesz pomagać? Co "ten ludź" usyszałby/przeczytałby/otrzymałby od Ciebie - pomagacza? Co miałby, na skutek Twej pomocy, zrobić?
I dzisiaj
(...) Chodzi o to, że chciałabym mieć możliwość wyboru: sama lub z kimś. (...)
Ty także masz możliwość. O przyczynach Twej samotności wcześniej sporo było postów.
Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów.
paslawku, PUDŁO! Nie podpuszczam, ale - jak zauważyłeś - nie atakuję. Faktycznie, moje wsparcie to nie tylko głaskanie, najczęściej chcę postawić do pionu. Jeśli jednak opór jest silny to, szanując decyzję autora wątku, milknę.
Wielokropek, ja wczoraj już nie miałam sił myśleć o sobie. Tłumaczyć się. Na nic. Było mi wczoraj dobrze, bo w końcu z kimś pobyłam.
Nie mam czasem sił na nic.
Nie musicie mnie głaskać. Walcie śmiało.
Jak będę musiała odpocząć, na troszkę zniknę. Ale tu wrócę.
Ludzie, ponawiam pytanie: jestem chora? Mogę być?
Czy inni ludzie czują to co ja?
Czy wystarczy podjąć pracę nad sobą by było lepiej?
A ktoś poza Tobą chce, byś się z czegokolwiek tłumaczyła?
Czy jesteś chora? Nie. To nie choroba, wzięcie pigułek nie pomoże.
Można, ale nie ma obowiązku, zmienić myślenie i o innych, i o sobie.
Przyznam że słowo "podpuścić" nawet w cudzysłowie nie było zbyt fortunne fakt coś nie teges .
Wielokropek, ja wczoraj już nie miałam sił myśleć o sobie. Tłumaczyć się. Na nic. Było mi wczoraj dobrze, bo w końcu z kimś pobyłam.
Nie mam czasem sił na nic.
Nie musicie mnie głaskać. Walcie śmiało.
Jak będę musiała odpocząć, na troszkę zniknę. Ale tu wrócę.
Ludzie, ponawiam pytanie: jestem chora? Mogę być?
Czy inni ludzie czują to co ja?
Czy wystarczy podjąć pracę nad sobą by było lepiej?
Nie jesteś chora. Po prostu odmawiasz odpowiedzialności za własne życie.
Ty się nikomu nie musisz tłumaczyć ani nikogo przepraszać za to, że żyjesz- jesteś dorosła. Ale też bycie dorosłym równa się samowystarczalności, a nie ciągłemu wieszaniu się na innych ludziach by poprawili Ci nastrój i poczucie własnej wartości. Ani Twoja córka ani żadna koleżanka nie powinna być źródłem poziomu Twojego samopoczucia. Terapia w Twoim wypadku polega na tym byś sama siebie zaakceptowała, a nie oczekiwała jej na zewnątrz.
84 2020-02-04 15:25:11 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-02-04 15:50:31)
Rozumiem, że "czasem chce się do człowieka", nawet jeśli jest się w dobrej relacji z samą/samym sobą.
Mnie nieźle z samą sobą, ale wiele musiałam wypracować, zmienić w swoim myśleniu. Fajnie mi się żyje, a przy okazji i przyjaciele się znaleźli, i nawet związek od niedawna.
Dziś mam kilka wniosków:
- Spokojnie! Nie od razu Kraków zbudowano! Nie otoczy Cię od razu tłum przyjaciół, ale zdawkowa wymiana zdań z sąsiadką może okazać się początkiem czegoś ważnego. Mam taką przyjaciółkę, a zaczęło się od samotnego wyjścia na miejski festyn i przypadkowego spotkania. Poszłyśmy razem na lody, okazało się, że to fajna, aktywna babka, kontaktowa, pogodna i chętna do spotkań. Potem poszerzyłam grono znajomych o jeszcze parę osób.
Wciąż się uczę czegoś nowego o wychodzeniu do ludzi, a kluczem w tej sprawie nazwałabym odwagę realizowania swoich pragnień (chcesz zagadać do pana w parku? Zrób to! Chcesz zaproponować spacer? Zrób to! Tylko nie zrażaj się odmowami)
- No, właśnie - odwaga i zaprzestanie myślenia: co ktoś pomyśli, jak mnie oceni, a może wydam się glupia? Rób, na co masz ochotę i nie zamartwiaj się porażkami.
Gdy mam ochotę wyciągnąć kogoś do kina, pytam i jeśli odmówi - idę sama. A potem z przyjemnością opowiem komuś o filmie i będzie fajny temat
- Nie bać się samotnie robić tego, na co mam ochotę. Chcę do lasu na spacer? Nie kwękam, że nie mam z kim, tylko pakuję plecak i siadam na rower czy w autobus. Czasem zdarzy się, że na szlaku spotkam kogoś ciekawego. Raz na rowerze spotkałam kobietę wracającą ze wsi... z torbą wpaniałych ciuchów upolowanych w lokalnym szmateksie. Uwielbiam szmateksy i dostalam namiar na kolejny Tej pani więcej nie spotkałam, ale i tak miło wspominam.
I tak dalej, i tak dalej. Po prostu, moja droga, wyjrzyj poza czubek własnego nosa (przepraszam za te moje mocne sformułowana, ale właśnie w tym czubku nosa często cały problem i ja miewałam tak samo).
P.S. A z córką musiało być naprawdę fajnie. Też uwielbiam spędzać czas z moim coraz bardziej niezależnym nastolatkiem
P.S. 2 Dodam jeszcze jedno: Choćby stu ludzi Cię otoczyło, czasami będziesz sama. Warto dobrze wykorzystać ten czas, dostrzec możliwości, jakie otwiera - bo otwiera, daję słowo.
Rozumiem, że "czasem chce się do człowieka", nawet jeśli jest się w dobrej relacji z samą/samym sobą.
Mnie nieźle z samą sobą, ale wiele musiałam wypracować, zmienić w swoim myśleniu. Fajnie mi się żyje, a przy okazji i przyjaciele się znaleźli, i nawet związek od niedawna.
Dziś mam kilka wniosków:- Spokojnie! Nie od razu Kraków zbudowano! Nie otoczy Cię od razu tłum przyjaciół, ale zdawkowa wymiana zdań z sąsiadką może okazać się początkiem czegoś waznego. Mam taką przyjaciółkę, a zaczęło się od samotmego wyjścia na miejski festyn i przypadkowego spotkania. Poszłyśmy razem na lody, okazało się, że to fajna, aktywna babka, kontaktowa, pogodna i chętna do spotkań. Potem poszerzyłam grono znajomych o jeszcze parę osób.
Wciąż się uczę czegoś nowego o wychodzeniu do ludzi, a kluczem w tej sprawie nazwałabym odwagę realizowania swoich pragnień (chcesz zagadać do pana w parku? Zrób to! Chcesz zaproponować spacer? Zrób to! Tylko nie zrażaj się odmowami)
- No, właśnie - odwaga i zaprzestanie myślenia: co ktoś pomyśli, jak mnie oceni, a może wydam się glupia? Rób, na co masz ochotę i nie zamartwiaj się porażkami.
Gdy mam ochotę wyciągnąć kogoś do kina, pytam i jeśli odmówi - idę sama. A potem z przyjemnością opowiem komuś o filmie i będzie fajny temat
- Nie bać się samotnie robić tego, na co mam ochotę. Chcę do lasu na spacer? Nie kwękam, że nie mam z kim, tylko pakuję plecak i siadam na rower czy w autobus. Czasem zdarzy się, że na szlaku spotkam kogoś ciekawego. Raz na rowerze spotkałam kobietę wracającą ze wsi... z torbą wpaniałych ciuchów upolowanych w lokalnym szmateksie. Uwielbiam szmateksy i dostalam namiar na kolejnyTej pani więcej nie spotkałam, ale i tak miło wspominam.
I tak dalej, i tak dalej. Po prostu, moja droga, wyjrzyj poza czubek własnego nosa (przepraszam za te moje mocne sformułowana, ale właśnie w tym czubku nosa często cały problem i ja miewałam tak samo).
P.S. A z córką musiało być naprawdę fajnie. Też uwielbiam spędzać czas z moim coraz bardziej niezależnym nastolatkiem
P.S. 2 Dodam jeszcze jedno: Choćby stu ludzi Cię otoczyło, czasami będziesz sama. Warto dobrze wykorzystać ten czas, dostrzec możliwości, jakie otwiera - bo otwiera, daję słowo.
Tak, tu jest dużo tez o mnie. Robię to co Ty, tylko mi nie wychodzi.
86 2020-02-04 15:47:54 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-02-04 15:49:07)
A co to znaczy, że Ci nie wychodzi?
Trochę humorystycznie uzupełnię swoją wypowiedź, bo mi się kawał przypomniał:
Jest taki stary kawał o panu pułkowniku, który tańczył na balu z panną Krysieńką, kiedy nagle dostał w mordę. Panna Krysieńka odbiega, a on salutuje i wraca do kolegów. Koledzy pytają: „Za coś w mordę wziął?”. „Bo się zapytałem, czy się będzie ze mną pier…..”. „No, to nic dziwnego, że ci w mordę dała! A ty tak zawsze?”. „Zawsze! Dziewięć da w mordę, a jedna się zgodzi”.
To cytat z jakiejś wypowiedzi Katarzyny Miller, którą uwielbiam.
Sądzę, że to też jest kwestia ilości doznawanych i otrzymywanych emocji. Niektórzy pragną wręcz stałego kontaktu i utrzymywania relacji ze znajomymi. Sam powiedzmy nie odczuwam aż tak silnej presji i wystarczy powiedzmy spotkanie raz czy dwa razy w tygodniu z kimś bliskim, żeby być, powiedzmy "naładowanym energią" Zatem nie muszę mieć tabunu znajomych, nie muszę się tez spotykać regularnie kimkolwiek, aby być czuć się w pełni usatysfakcjonowanym. Nie warto też przy tym się tak bardzo przejmować opiniami innych, bo każdy widzi to, co chce widzieć. Poza tym, jest przecież cała masa rzeczy, które niekoniecznie trzeba robić wspólnie.
Sądzę, że to też jest kwestia ilości doznawanych i otrzymywanych emocji. Niektórzy pragną wręcz stałego kontaktu i utrzymywania relacji ze znajomymi. Sam powiedzmy nie odczuwam aż tak silnej presji i wystarczy powiedzmy spotkanie raz czy dwa razy w tygodniu z kimś bliskim, żeby być, powiedzmy "naładowanym energią"
Zatem nie muszę mieć tabunu znajomych, nie muszę się tez spotykać regularnie kimkolwiek, aby być czuć się w pełni usatysfakcjonowanym. Nie warto też przy tym się tak bardzo przejmować opiniami innych, bo każdy widzi to, co chce widzieć. Poza tym, jest przecież cała masa rzeczy, które niekoniecznie trzeba robić wspólnie.
Ależ, oczywiście. Też mam podobnie. Tak raz na tydzień mi wystarczy z kimś się spotkać i o ile sprawia mi to przyjemność, bo gadamy o swoich konikach/ idziemy na koncert/ rowerujemy, to nie chciałabym wcale spędzić więcej czasu z daną osobą. Normalnie się męczę i muszę pobyć sama- mam już taki limit w interakcjach.
Kobietka, a tak w temacie poznawania ludzi, zgadzam się z Piegowatą, że po prostu trzeba próbować. Ktoś może Ci odmówić, bo nie ma czasu w danym momencie, a nie wcale dlatego, że Cię nie lubi. I nie ma co się obrażać, tylko zapytać kiedy indziej.
I może też problem leży w tym, że pytasz się ludzi jak z łapanki i wrażenie jest takie, że nie traktujesz ludzi osobowo, tylko szukasz byle kogo by Ci wypełnił czas. Tak dywaguję.
89 2020-02-04 22:18:26 Ostatnio edytowany przez słaba kobietka (2020-02-04 22:52:50)
Miał być długi, obiecany wpis, ale już trochę w ciągu dnia napisałam, więc będzie krótszy.
Słuchajcie, ja wiem, że wszyscy chcecie dobrze. Że działacie różnymi metodami, by jakoś dotrzeć do mnie. Doceniam i dziękuję.
Wiem też, że jak zbyt długo będę stać w miejscu, dacie sobie spokój, bo ileż można gadać to samo.
Jasne, że nie chcę wyjść na osobę niegrzeczną, nieuprzejmą, złą. Widzę jednak, że czasem praca nad sobą samą to proces w którym są wzloty i upadki. Są dni, kiedy samej ze sobą jest mi przecież ok. Ale czasem wyję do księżyca. I to mi też przechodzi. Dziś np. nikogo nie potrzebuję, czuję się kompletna. Przeglądam sobie co grają w kinie i kiedy by tu znowu sobie wyskoczyć. Sama. Absolutnie wiem, że do tego nikt mi nie jest potrzebny. Tak samo jak na rower, spacer, bieganie.
Ale marzę o wycieczkach, zwiedzeniu nowych miejsc, wczasach za granicą i tu jak na razie sama się nie odważę, choć oglądam pewną ofertę od miesięcy. I wydaje mi się, że moje marzenie nie spełni się, jeśli mnie ktoś nie zabierze na te wakacje, albo po prostu nie wyjedzie ze mną. Jak gdyby samotne wczasy miały być nieudane bez drugiej osoby.
Dziś dobrze rozumiem , że źródło szczęścia muszę znaleźć w samej sobie, a nie w innych ludziach. I znajduję, bo jest mi bardzo dobrze samej. Ta częstotliwość potrzeby pobycia z kimś występuje u mnie raczej rzadko, najczęściej w weekendy, wieczorami, przy trudnych emocjonalnie przejściach, przy większych problemach.
Inni ludzie - są ok. Tak samo jak ja. Dziś tak myślę. Nie musza współuczestniczyć w moich tragediach, babrać się w moich problemach. Nie musza mieć czasu i ochoty. Z reguły daję duży kredyt zaufania nowo poznanym ludziom. Kwestia co zrobić, jak kogoś polubię, przyzwyczaję się i potem wyczuwam dystans. Po takim odrzuceniu jakoś długo nie mogę wyjść do kogoś innego. A wiele fajnych osób poznaję.
Tak, jestem wolna. Decyduję o sobie. Siebie kocham i nie pozwalam siebie skrzywdzić. To napisałabym każdemu w mojej sytuacji.
Jeśli zdecyduję się być samowystarczalną, znajdę w sobie siłę i sposób.
I po raz kolejny sobie przypominam, że kiedy będę już kompletna i szczęśliwa sama ze sobą, mogę dać to komuś innemu.
Dziś, myślę, jestem na tyle ok, że mogę innych wspierać i przytulać. Czuję się dobrze.
Raz jeszcze dziękuję Wam, że jesteście.
Jasne, że nie chcę wyjść na osobę niegrzeczną, nieuprzejmą, złą. Widzę jednak, że czasem praca nad sobą samą to proces w którym są wzloty i upadki. Są dni, kiedy samej ze sobą jest mi przecież ok. Ale czasem wyję do księżyca. I to mi też przechodzi. Dziś np. nikogo nie potrzebuję, czuję się kompletna. Przeglądam sobie co grają w kinie i kiedy by tu znowu sobie wyskoczyć. Sama. Absolutnie wiem, że do tego nikt mi nie jest potrzebny. Tak samo jak na rower, spacer, bieganie.
Ale marzę o wycieczkach, zwiedzeniu nowych miejsc, wczasach za granicą i tu jak na razie sama się nie odważę, choć oglądam pewną ofertę od miesięcy. I wydaje mi się, że moje marzenie nie spełni się, jeśli mnie ktoś nie zabierze na te wakacje, albo po prostu nie wyjedzie ze mną. Jak gdyby samotne wczasy miały być nieudane bez drugiej osoby.Dziś dobrze rozumiem , że źródło szczęścia muszę znaleźć w samej sobie, a nie w innych ludziach. I znajduję, bo jest mi bardzo dobrze samej. Ta częstotliwość potrzeby pobycia z kimś występuje u mnie raczej rzadko, najczęściej w weekendy, wieczorami, przy trudnych emocjonalnie przejściach, przy większych problemach.
Nie wiem, ale ja nie szukam towarzystwa innych ludzi kiedy mam problemy czy chandrę. Wtedy, to chowam się w domu i oglądam cały sezon jakiegoś serialu. Towarzystwa szukam gdy jestem w dobrym nastroju i mam ochotę poskakać przy muzyce, wypić piwo lub pogadać o swoich hobby.
To chyba leży pies pogrzebany. Używasz innych ludzi do regulacji własnego nastroju- albo jako pocieszycieli, albo jako okazji do bycia ich "zbawicielką". Nie dziw się więc, że niektórzy Cię unikają jak plagi, a inni, po prostu wykorzystują jako łatwowierną panią, która uwierzy w ich cierpienia, już nie tak młodego, Wertera.
91 2020-02-04 23:17:00 Ostatnio edytowany przez słaba kobietka (2020-02-04 23:17:56)
Myślę o radosnych chwilach w swoim życiu. Było ich tyle co nic.
Za to tych smutnych, najgorszych miliardy.
Obecność innych dodaje mi optymizmu, zgadza się.
Unikają, wykorzystują... Tak, wiele razy.
Wiele razy byłam w fantastycznym nastroju, usłyszałam o sobie mnóstwo komplementów, a ludzie też zniknęli.
Czyli musi być coś jeszcze.
Zastanawiam się jaka będę, jeśli zamieszkam sama bądź w innym środowisku?
A co inni ludzie robią, kiedy mają doła, kryzys? Nie szukają wsparcia społecznego?
OK, Ty się doładowujesz obecnością innych, ale ich kosztem. Jakbym miała być odpowiedzialna za czyjeś dobre samopoczucie, to wiałabym na kilometr- to wyczerpujące i nieuczciwe. Po prostu bym Cię unikała, bo czułabym się wykorzystywana.
Nie mam potrzeby zwierzania się ludziom. Jak mam problem, to go rozwiązuję. Okazjonalnie wpadnę na forum jak coś mnie wkurzy bądź potrzebuję porady. Nie szukam kontaktu z towarzystwem by poprawiało mi nastrój.
Wydaje mi się, że Ty znasz tylko jeden typ relacji: toksyczne współuzależnienie. Musi być cierpienie, muszą być upadki i konieczne jest wzajemne jęczenie. Smutne.
,,A co inni ludzie robią, kiedy mają doła, kryzys? Nie szukają wsparcia społecznego?"
Lepiej chyba wygadać się tu na forum z ludźmi też po przejściach czy to w wątku lub na priv , bo w realnym świecie jest niewiele osób , z najbliższego otoczenia którym można naprawdę zaufać. Miałem przypadek, że w moim życiu jak sypało mi się wszystko pojawiła się osoba , która chciała dowiedzieć się co się dzieje, po czasie jak bardziej ją poznałem przez inne osoby , sam sobie gratulowałem , że nie otworzyłem się. Po co dodatkowo walczyć jeszcze z plotkami.
OK, Ty się doładowujesz obecnością innych, ale ich kosztem. Jakbym miała być odpowiedzialna za czyjeś dobre samopoczucie, to wiałabym na kilometr- to wyczerpujące i nieuczciwe. Po prostu bym Cię unikała, bo czułabym się wykorzystywana.
Nie mam potrzeby zwierzania się ludziom. Jak mam problem, to go rozwiązuję. Okazjonalnie wpadnę na forum jak coś mnie wkurzy bądź potrzebuję porady. Nie szukam kontaktu z towarzystwem by poprawiało mi nastrój.
Wydaje mi się, że Ty znasz tylko jeden typ relacji: toksyczne współuzależnienie. Musi być cierpienie, muszą być upadki i konieczne jest wzajemne jęczenie. Smutne.
Znam ten typ relacji. Mam go już serdecznie dość. Chcę innej. I nie chcę już dłużej tego smutku.
OK, Ty się doładowujesz obecnością innych, ale ich kosztem. Jakbym miała być odpowiedzialna za czyjeś dobre samopoczucie, to wiałabym na kilometr- to wyczerpujące i nieuczciwe. Po prostu bym Cię unikała, bo czułabym się wykorzystywana.
Nie mam potrzeby zwierzania się ludziom. Jak mam problem, to go rozwiązuję. Okazjonalnie wpadnę na forum jak coś mnie wkurzy bądź potrzebuję porady. Nie szukam kontaktu z towarzystwem by poprawiało mi nastrój(...)
Myślę, że tutaj leży sedno sprawy. Mam dokładnie tak samo. Poczucie, że mam kogoś doładowywać pozytywną energią na siłę, sprawia, że towarzystwo takiej osoby może okazać się meczące. Prawdopodobnie osoby "wspomagające" wyczuwają tą potrzebę akceptacji czy towarzystwa i odbierają ja dość niechętnie.
96 2020-02-05 00:33:32 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2020-02-05 00:46:51)
(...) Zastanawiam się jaka będę, jeśli zamieszkam sama bądź w innym środowisku? (...)
I znowu zewnętrznym warunkom, nie sobie, przypisujesz moc sprawczą.
(...) A co inni ludzie robią, kiedy mają doła, kryzys? Nie szukają wsparcia społecznego?
W trudnych chwilach powtarzam słowa mądrego człowieka
Dziewczynko, nie pozwól, by życie sprawiło, że twoje serce stwardnieje.
Powtarzam je i chowam się do jaskini, wychylając z niej nos tylko w przypadku kataklizmu; kontakty z ludźmi ograniczając do minimum. Nie jestem w takich stanach ani atrakcyjną, ani przyjemną. Gdy potrzebuje wsparcia, proszę o nie, ale nie jestem wampirem energetycznym. Gdy potrzebuje się odgadać, pytam daną osobę o to, czy mogę to zrobić, bo tylko ona wie, czy ma w sobie tyle siły, tyle energii, tyle czasu, bym wylała na nią swe nieprzyjemności.
Wiem też, że nic nie jest stałe, że wszystko ulega zmianie, że ludzie są a za chwilę znikają. Przyjmuję to ze spokojem, bo mocno stoję nogami na ziemi, bo znam swą wartość.
Przemyślałam sobie ponownie to co do mnie piszecie.
Mam tak, że jeśli wydarza mi się sytuacja silnie emocjonalna(wzbudzająca we mnie emocje pozytywne albo negatywne), wtedy potrzebuję drugiego człowieka, aby się wygadać. I druga rzecz - jeśli stoję przed czymś, co mam zrobić po raz pierwszy(nowa sytuacja), też szukam towarzystwa, aby ktoś mnie przeprowadził(powiedział mi co i jak zrobić, jak się nie pogubić itd.).
To są sytuacje kiedy brak drugiej osoby jest najdotkliwszy.
Dodatkowo mam tak, że czuję potrzebę aby mieć komu powiedzieć o tym, że robię krok po kroku. Przyrzeczenie publiczne, najlepiej napisane. To mnie bardziej motywuje, nie pozwala upaść, zawrócić gdy jest ciężko.
I jeszcze to... Nie otwieram się za szybko przed nowymi ludźmi. Zawsze z początku jest fantastycznie, dużo radości, uśmiechu. Czuję się lubiana. I to wtedy pozwalam sobie na prawdę. Ludzie stwarzają poczucie bezpieczeństwa. W mniejszym lub większym stopniu opowiadam prawdę o sobie. Bo nie umiem inaczej, nie umiem kłamać. Co najwyżej zostawiam dla siebie mniej lub więcej niewypowiedzianej prawdy o sobie. I wtedy chyba ludzie odkrywają, że jestem "za ciężka" do zniesienia, zbyt popaprane mam życie, myślenie. Coś takiego wyczuwam.
Napisałam o potencjalnej zmianie środowiska. Miałam na myśli taką sekwencję zdarzeń: zamykam stare życie, zamieszkuję osobno czyli bez jm, znika ten lęk przed nim, nie marnuję energii na tą walkę, nie mam skrępowania przed zaproszeniem kogoś do siebie, ludzie widzą że nie łączy mnie już nic z nim, ogólnie wychodzę z tego co latami mnie najbardziej męczy i dusi, jestem szczęśliwsza, przyciągam otoczenie. Co myślicie o tym?
Dziś znowu dobrze mi samej ze sobą, cieszę się spokojem. Gdyby ktoś zadzwonił, jestem osobą pozytywną, możemy razem się pośmiać, pożartować, cieszyć się razem. A jak nie zadzwoni nikt, tez jest ok. Taki stan ducha.
Sporo (znów) wyobrażeń o tym, co inni myślą o Tobie, co wobec Ciebie czują. Między wyobrażeniem a rzeczywistością różnica zwykle jest znaczna. A może ponownie przypisujesz innym swoje myśli i swoje uczucia wobec siebie?
Odetniesz się od jm, zmienisz mieszkanie i już? Twe poczucie wartości wzrośnie? Będziesz inaczej myślała o sobie i innych? Będziesz samodzielna, decyzyjna i niezależna psychicznie? To wszystko dzięki rozwodowi i rozmieszkaniu? Super patent.
Jaki mam sposób na chandrę? Różnie, ale wśród nich mieszczą się też spotkania z ludźm i i zwierzenia. Zgłaszam sprzeciw wobec propagowania samowystarczalności!
Nie, nie wymagam, by mnie inni niańczyli i wyręczali w radzeniu sobie z problemami, ale jest dla mnie naturalne i ludzkie zwrócić się o wsparcie i pomoc. Zdarzało mi się w ciężkich chwilach dzwonić do bratowej ze słowami: "Słuchaj, mogę do Ciebie wpaść? Bo mam ochotę się z trzeciego piętra rzucić!". I bratowa nigdy mi nie odmówiła, choć od jej męża, a mojego brata wiem, że chwilami miała dosyć. Starałam się jednak nie nadużyważ jej dobroci, a dziś jestem jej ogromnie wdzięczna.
Nie wyobrażam sobie też odtrącić człowieka, który potrzebuje wsparcia i dobrego słowa, ale zdarzyło mi się uciąć znajomość, która polegała na wiecznym wysluchiwaniu lamentów pewnej notorycznie nieszczęśliwej koleżanki. Poza narzekaniem ta koleżanka niczego ze swoim życiem nie robiła, pławiła się w roli skrzywdzonej przez los i ludzi ofiary. Uznałam, że kocha być nieszczęśliwa, więc nie należy jej w tym przeszkadzać, a miarka się przebrała, gdy po długim mieniu mnie w nosie zwróciła się z prośbą o pożyczenie pieniędzy. Poczułam, że kompletnie mi na niej nie zależy, odmówilam pożyczki i powiedziałam, co to jej postępowaniu myślę.
Ot, co za dużo, to niezdrowo.
Wielokropek, masz męża prawda? On Ciebie nie wspiera jak masz doła? Pytam w kontekście tego, że jak Tobie źle wolisz zaszyć się w spokoju. Albo czasem tez pytasz kogoś (czy męża?), że może Ciebie wysłuchać i czy to wytrzyma i czy ma na to ochotę?
Skoro zmiana środowiska życia nic nie zmieni, po co mam to robić?
5 lat temu, kiedy odcięłam się od jm (rozmówiłam się, że nie chcę z nim żyć), odcięłam się też od jego spraw, tej rodziny, słuchania o nich. I poczułam jak gdybym odzyskała co najmniej 50% energii życiowej więcej. To jest tak wyraźnie odczuwalne, że szok! Jak on mnie nie ogranicza, nie wyzywa, nie klnie, nie wtrąca się, nie poniża i nie wyśmiewa, nie straszy, mam siłę i chęć do innych rzeczy, których z nim nigdy bym nie zrobiła.
Piegowata'76
Ja też nie odtrącam ludzi w potrzebie. Ale bywało, że rezygnowałam zmęczona wiecznym kwękaniem i nic nie robieniem ze sobą.
Jesteśmy podobne. Ale chcę posłuchać wielu innych opinii, wziąć z każdej coś dla siebie, by być jednak jeszcze bardziej taka jak moje "ja idealne". Bo nie lubię pewnych aspektów siebie, a sama sobie z nimi do tej pory nie poradziłam.
Wiem, że muszę dotknąć pewnych pokładów siebie, do których jeszcze nie dotarłam.
Gdy jest mi źle, chowam się, milknę, wybieram samotność. Tak. To dla mnie jest ważne i dobre - odzyskanie rozumu w ciszy. Resztę, napisałam wcześniej.
(...) Skoro zmiana środowiska życia nic nie zmieni, po co mam to robić? (...)
A kto napisał, bo nie ja, że nie zmieni nic? Czy jednak zmiana mieszkania zmieni Twe myślenie o sobie i innych? Zmieni Twe zachowanie wobec siebie i innych?
Hmm, trochę nie rozumiem jednaj rzeczy..
Jak ktoś jest samemu przez dłuższy czas, czy po prostu czuje się dobrze ze sobą, to jest w stanie jakoś poradzić sobie z problemami sam ze sobą, wyciszyć się i przepracować swoje odczucia sam na sam ze sobą. Ale jeśli żyjemy z kimś razem, czując że druga osoba może nas wspomóc w trudnych chwilach, to czasami głupio się tak chować po kątach z własnymi rozterkami.
Ale cóż, każdy ma własny sposób
103 2020-02-05 13:52:29 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2020-02-05 13:55:54)
P.S. Kobietko, dodam jeszcze, bo mi umknęło: oczywiste jest, że zawsze mozna się potknąć na drodze, zaliczyć gorszy dzień, złapać doła. To normalne i nie warto się zrażać. Cierpliwości, wszystko przemija i nie trzeba się bać swoich smutków.
Zawsze podkreślam, że dobrze mi ze sobą, że potrafię radzić sobie sama, ale przecież cenię fakt, że mogłam rok temu rozpłakać się w rozmowie z przyjaciółka i ta po prostu mnie przytuliła. Mówię wielkie nie okopywaniu się ludzi w swoich twierdzach i - no, własnie! - niewyglądaniu poza czubek swojego nosa. Uważam, że to nie jest równoznaczne z przerzucaniem odpowiedzialności za siebie na innych.
P.S. 2 Ciekawią mnie te "aspekty siebie", których nie lubisz.
bagienni_ku, napisałam tak:
(...) Powtarzam je i chowam się do jaskini, wychylając z niej nos tylko w przypadku kataklizmu; kontakty z ludźmi ograniczając do minimum. Nie jestem w takich stanach ani atrakcyjną, ani przyjemną. Gdy potrzebuje wsparcia, proszę o nie, ale nie jestem wampirem energetycznym. Gdy potrzebuje się odgadać, pytam daną osobę o to, czy mogę to zrobić, bo tylko ona wie, czy ma w sobie tyle siły, tyle energii, tyle czasu, bym wylała na nią swe nieprzyjemności. (...)
Gdy jest mi źle, chowam się, milknę, wybieram samotność. Tak. To dla mnie jest ważne i dobre - odzyskanie rozumu w ciszy. (...)
Dlaczego głupim zachowaniem określasz nieobarczanie innej osoby problemami, z którymi mogę sobie poradzić sama?
105 2020-02-05 13:58:42 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-02-05 14:07:06)
To, o czym wspomniała Piegowata wcześniej jest dla mnie kluczowe. Istnieje zasadnicza i zarazem wielka różnica, między wspomożeniem człowieka w potrzebie a wiecznego narzucania się i lamentowania o swoim ciężkim losie. Mój dobry przyjaciel miał kiedyś taki etap, jak przechodził zawodowy kryzys. O ile na początku naprawdę cieszyło mnie to, że mogę go wesprzeć paroma miłymi słowami, to potem jak już zaczął wydzwaniać i zasypywać mnie swoimi lamentami, to kiedyś mu powiedziałem, trochę ostrzej, żeby się ogarnął, bo takie jojczenie niczego nie rozwiąże...
EDIT: Wielokropku Może użyłem zbyt dosadnego określenia, ale postrzeganie istotności tych problemów jest często zupełnie odmienne dla obu stron. Wydaje mi się, że chociaż warto zawsze spróbować zapytać, czy można jakoś osobie pomóc, zrobić cokolwiek, żeby ta mogła się lepiej poczuć. O ile oczywiście przyjmie taką propozycję. Żeby tylko potem nie usłyszała, że partner nie interesuje się jej problemami i nie ma pojęcia jak ta osoba się może czuć. Jak chodzi o obarczanie problemami, to przecież często partnerzy nie mówią sobie nawzajem o tak ważnych sprawach, które mogą wpłynąć na jakość ich życia, bo nie chcą nikogo obarczać ciężarem swoich rozterek.Chociażby utrata pracy, długi czy jakieś inne dodatkowe obowiązki, bo boją się reakcji drugiej strony. W takiej sytuacji kryzysowej zrozumiem, jak ktoś mi powie: "Chcę być przez chwilę sam/a" czy "muszę to na spokojnie przemyśleć". Wtedy mogę odpuścić. Ale jeśli ktoś zupełnie nie jest w stanie wykrzesać z siebie niczego, reagując jedynie pustymi słowami i nadmiarem negatywnych emocji, które absolutnie niczego nie wnoszą, to skąd ja mam wiedzieć co mu dolega i czego tak naprawdę chce?
106 2020-02-05 14:18:28 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2020-02-05 14:19:03)
bagiennik_u, dzięki za wyjaśnienia. Jestem w związku szmat czasu, znamy się na wylot, o swych potrzebach mówimy "prosto z mostu", szanując i partnera, i siebie, jesteśmy jednak - na szczęście - odrębnymi istotami.
107 2020-02-05 14:40:51 Ostatnio edytowany przez słaba kobietka (2020-02-05 14:42:14)
Gdy jest mi źle, chowam się, milknę, wybieram samotność. Tak. To dla mnie jest ważne i dobre - odzyskanie rozumu w ciszy. Resztę, napisałam wcześniej.
słaba kobietka napisał/a:(...) Skoro zmiana środowiska życia nic nie zmieni, po co mam to robić? (...)
A kto napisał, bo nie ja, że nie zmieni nic? Czy jednak zmiana mieszkania zmieni Twe myślenie o sobie i innych? Zmieni Twe zachowanie wobec siebie i innych?
W moim odczuciu zmieni bardzo wiele, bo da mi poczucie sprawstwa. Prócz tego podniesie się moja samoocena, bo zrobię w końcu cos w zgodzie z samą sobą i przestanę żyć w zakłamaniu. Podchodzę do rozwodu jak do największego osiągnięcia w życiu. Tak bardzo nie chcę dłużej tak żyć. Jeśli znajdę w sobie siłę, aby doprowadzić to do końca, tak jak zaplanowałam, będę lubić siebie bardziej. Na razie czuję siłę i odrobinę złości na siebie i jm, a gdzies za nią wewnętrznego "nie godzę się dłużej na to"(w końcu!!!, bo ja nigdy nie odczuwam złości). A czekałam aż tą złość poczuję, bo bez tego nie da się chyba przeprowadzać zmian. Przynajmniej nie u mnie.
Przez całe życie godziłam się na to co jest. Wychodzi na to, że pokochałam siebie, skoro już tego sobie robić nie chcę. I innych, bo innym, w tym jm, też już robić nie chcę świństw.
A odnośnie życia w związku, też myślę, że partnerzy powinni siebie wspierać w trudnych chwilach. Tylko czym jest to wsparcie i czym te trudne chwile? Pewnie dla każdego cos innego.
Piegowata, jest ogromna różnica pomiędzy okazyjnym wyżaleniem się komuś jak Ci życie dokopie, a notorycznym konsultowaniem się w sprawie każdej pierdoły i oczekiwaniem, że inni wszystko krok po kroku pokażą i wyjaśnią. Bo a) to, co dla Autorki jest mega ważne ma prawo być kompletnie nieistotna pierdołą dla innych i b) nawet najlepszy przyjaciel to nie jest bezpłatny szkoleniowiec czy doradca. Nie dziwi mnie wcale, że takie roszczenia wzbudzają sprzeciw u ludzi, których spotyka.
Autorka nie ma pięciu lat by oczekiwać, że cały świat dookoła niej będzie zaabsorbowany jej problemami i prowadził ją za rączkę przez życie.
A co do męża/ partnera, choć takowego od wielu lat posiadam z całą szczęśliwością, to on też nie jest od tego by mu zawracać głowę każdym moim złym nastrojem czy mikro problemem. Musiałabym naprawdę nie mieć do niego szacunku by zawsze robić z siebie tak szczególną osobę, że najmniejsze moje kwęknięcie wymaga porzucenia wszystkiego i lecenia mi na ratunek.
109 2020-02-05 17:52:45 Ostatnio edytowany przez słaba kobietka (2020-02-05 18:02:05)
P.S. Kobietko, dodam jeszcze, bo mi umknęło: oczywiste jest, że zawsze mozna się potknąć na drodze, zaliczyć gorszy dzień, złapać doła. To normalne i nie warto się zrażać. Cierpliwości, wszystko przemija i nie trzeba się bać swoich smutków.
Zawsze podkreślam, że dobrze mi ze sobą, że potrafię radzić sobie sama, ale przecież cenię fakt, że mogłam rok temu rozpłakać się w rozmowie z przyjaciółka i ta po prostu mnie przytuliła. Mówię wielkie nie okopywaniu się ludzi w swoich twierdzach i - no, własnie! - niewyglądaniu poza czubek swojego nosa. Uważam, że to nie jest równoznaczne z przerzucaniem odpowiedzialności za siebie na innych.P.S. 2 Ciekawią mnie te "aspekty siebie", których nie lubisz.
Te aspekty są cechami mojego charakteru, albo zachowaniami.
Nie złoszczę się, tylko wszystko dusze w sobie. Bywało, że polubiłam kogoś, zaufałam, otworzyłam się. Ci ludzie z tą moją prawdą zniknęli. Owo duszenie wszystkiego w sobie, nie komunikowanie na bieżąco złości, lęku, przykrości, rozczarowania itd. powoduje u mnie nastoje depresyjne. Nawet raz byłam w takim stanie, że zaczęłam rozumieć ludzi, którzy chcą popełnić samobójstwo. Całe szczęście, uświadomiłam je sobie i poszłam do psychiatry. Brałam antydepresanty, wyszłam z tego stanu. A wolałabym umieć wykrzyczeć wprost co myślę, wyrzucić to z siebie. Albo upomnieć się o swoje kiedy trzeba. A ja godzę się na wszystko w imię świętej zgody, byle hałasu nie było. DDA tak mają.
Mimo mniejszych lub większych sukcesów, wydaje mi się, że nie poradzę sobie z czymś nowym. Przecież na podstawie przeszłych doświadczeń powinnam mieć przekonanie, że sobie poradzę.
Nie biję się o swoje. Wolę ustąpić. Dla świętego spokoju i zgody. Lękam się ludzi głośnych, hałaśliwych, przeklinających, wulgarnych. Uciekam.
Jestem za miękka dla dzieci swoich, już dorosłych. A oni to czasem bezczelnie wykorzystują. Myślę o obowiązkach domowych. Mają wszystko gdzieś, mieszkając w jednym domu. Nie ich chata, nie robią nic. A ja się wkurzam, upieram, a potem szybko mięknę i biorę się sama, zamiast mieć to gdzieś. Nie umiem wyegzekwować.
Nie lubię w sobie też tego, że szybko przywiązuję się do ludzi, szczególnie facetów. Trochę zainteresowania, miłe słowo, uśmiech, gadka-szmatka i już jestem kupiona. Choć już teraz na szczęście stanowczo mniej. Włączam myślenie, dystansuję się więcej. Szukałam rycerza, który mnie zabierze z mojego życia do innego. W końcu robię sama to przeniesienie i mam nadzieję nigdy już nie wieszać się na żadnym facecie. Co innego, pozbierać się, ogarnąć i wtedy może tak.
I jeszcze to: muszę być najlepsza, perfekcyjna, by ludzie mnie polubili. Muszę wciąż się starać. To mnie męczy w pracy. Takich pracowników chcą, bo wyniki są dobre. Ale we mnie wciąż spina. Bo nie umiem mieć w czterech literach swoich obowiązków.
A lubię w sobie to, że jednak jakoś te moje dzieci wychowałam na przyzwoitych obywateli, kształcą się i pracują. Parę razy wyszłam przed szereg i zmieniłam dział w firmie, bo mi się nie podobało w poprzednim. Zrobiłam studia czyli zrealizowałam największe marzenie życia. I to jeszcze z super wynikami, zachowując znajomość z fajnymi wykładowcami i studentami. Zdobyłam awans na stanowisko którego wcześniej nie zajmowała żadna kobieta. Dostałam się do firmowego programu talentowego. Nauczyłam się trochę angielskiego. Było jak było, ale jednak wybudowałam z jm nowy dom, zmieniłam kilka razy autko, chodze do kosmetyczki nie uznając tego za zbędny wymysł i od czasu do czasu robię sobie prezenty, przyjemności.
110 2020-02-05 17:58:39 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2020-02-05 18:00:07)
Jestem zafascynowana tym, jak dzieci dążą do samodzielności, jak zależy im, by zrobić coś samemu, bez pomocy, jak są dumne z siebie (choć nie potrafią jeszcze swych uczuć ubrać w słowa), gdy tego dokonają.
I widzę, jak niektórzy dorośli samodzielności unikają, jak przed nią się bronią, a za sukces uważają bycie zależnym.
Czy to efekt wychowania, gdzie dorośli udowadniali dziecku, przy jego uczeniu się samodzielności, że samodzielnym być nie może, że bez nich zginie? W takich wypadkach, to przecież dziecko miało zapewnić dorosłym rację ich bytu. To oni - dorośli - myśleli, że bycie kochanym równoznaczne jest z bycie potrzebnym, a bycie potrzebnym - warunkiem istnienia; to oni byli zależni od bycia potrzebnym. Sztafeta pokoleń?
***
Przeczytałam Twój ostatni post, słaba kobietko. Sporo pracy przed Tobą. Trzymam kciuki, byś zdjęła tabliczkę DDA.
Między byciem debeściakiem a lekceważeniem obowiązków jest mnóstwo miejsca.
Słaba Kobietko, to trzymanie emocji w sobie i ich duszenie jest związane z auto agresją. Czy rozmawiałaś o tym na terapii? Jeżeli nie pomogło, może warto ten temat poruszyć.
Ja też mam ten problem, ale to jest do przepracowania samemu ze sobą. Wystarczy kontrolować swoje odczucia i swoje reakcje i świadomie mówić, kiedy coś nam nie pasuje. Na początku może to się wydawać kosmosem, ale nie jest trudne
112 2020-02-05 18:15:34 Ostatnio edytowany przez słaba kobietka (2020-02-05 18:22:11)
Wlokę za sobą ogromny bagaż doświadczeń. Jakąś traumę. Jestem dziś już zupełnie inna niż jeszcze 5 lat temu. Pewnie że tkwię w schematach z dzieciństwa. Przynajmniej choć trochę uświadamiam już je sobie. I dla swoich dzieci jestem zupełnie inną matką, niż moja dla mnie. Dla niej, teraz kiedy mówię o rozwodzie i o tym co czuję do jm, rozwiązanie jest takie, aby pogodzić się pod kołdrą. Ręce opadają, tu zrozumienia w tej sprawie nie znajdę. Za to moje dzieci same mówią, że czas już się zebrać, załatwić sprawę z jm, ułożyć sobie jakoś życie od nowa. Z domu wyniosłam wiedzę, że powinnam wyjść za bogatego sąsiada z chatą, urodzić dzieci i być gospodynią. A ja tu wciąż biję się z życiem o swoje.
Moje dzieci choduję dla świata, wypycham na swoje, odcinam pępowinę. Niech zdobywają świat, a co tam. Ale do mamy wracają. Bardzo lubię patrzeć na ich samodzielność. Gorzej ze mną - też mi to mówią.
Tą tabliczkę DDA długo ukrywałam. Teraz już przyznaję się, że ją mam. Nie mam napisane na czole, ale czasem mówię o tym. No i ta praca z lękami, z zasługiwaniem itd. Chyba tego nie da się całkowicie zlikwidować. Czyli trzeba zaakceptować i z tym jakoś żyć. Podam przykład. Jak przywołuję w pamięci obraz matki i ojca, widzę jak on ją szarpie w łóżku bo przyszedł pijany, bije ją, ona ucieka, uciekamy w nocy do ogrodu, w piżamie, poczekać aż on zaśnie. Nigdy nie odeszła od niego. Trzy razy wyjechała do babci, bez nas. Pojechał, przeprosił, wróciła. Przez całe życie w domu rodzinnym tak było.
Wielokropek, potrzebuję czasu aby przemyśleć sobie tą część Twojej wypowiedzi w której piszesz o byciu potrzebnym i kochanym, o sztafecie pokoleń.
Słaba Kobietko, to trzymanie emocji w sobie i ich duszenie jest związane z auto agresją. Czy rozmawiałaś o tym na terapii? Jeżeli nie pomogło, może warto ten temat poruszyć.
Ja też mam ten problem, ale to jest do przepracowania samemu ze sobą. Wystarczy kontrolować swoje odczucia i swoje reakcje i świadomie mówić, kiedy coś nam nie pasuje. Na początku może to się wydawać kosmosem, ale nie jest trudne
Wiem, że to mam. Nauczyłam się wyrażać w formie komunikatu "ja". Ale dopiero, kiedy odzyskam poczucie bezpieczeństwa czyli kiedy rozmówca jest spokojny i cichy. Układam sobie w głowie co chcę powiedzieć, co czuję i czego oczekuję. I to komunikuję.
Mimo takich doświadczeń możesz być samodzielną i decyzyjną. Możesz uwierzyć w siebie, możesz siebie cenić. Możesz żyć z godnością i szanować siebie. Owszem, wymaga to pracy. Warto!
Mogę i chcę.
Pewnie raz po raz upadnę, ale się podniosę.
Plan zrealizuję.
Dziękuję za wszystkie wpisy, refleksje, potrząsania. I za ten czas mi poświęcony. I za uwagę.
Zmiana schematów myślenia czasami przychodzi jakoś łatwo, prawie że sama z siebie.
Też na początku ciężko było mi się pozbyć tego zamknięcia w sobie, izolacji i tłamszenia w sobie uczuć. Z czasem poznając nowych ludzi i nawiązując nowe kontakty czuję, że zupełnie się zmieniłem i zmieniam cały czas. Czuję się bardziej otwarty, śmiały i jakoś tak bardziej pozytywnie nastawiony do życia
Zmiana schematów myślenia czasami przychodzi jakoś łatwo, prawie że sama z siebie.
Też na początku ciężko było mi się pozbyć tego zamknięcia w sobie, izolacji i tłamszenia w sobie uczuć. Z czasem poznając nowych ludzi i nawiązując nowe kontakty czuję, że zupełnie się zmieniłem i zmieniam cały czas. Czuję się bardziej otwarty, śmiały i jakoś tak bardziej pozytywnie nastawiony do życia
Potwierdzę Twoją refleksje Bagienniku to tak jest na początku człowiek sobie mówi,ze praca nad sobą jest trudna i ciężka i taka ona wtedy jest no i się męczy
a potem jak zobaczy się że to są same możliwości i mnogość i różnorodność to zmiany przychodzą jakby same niespodziewane czasem a cała ta wielka praca nad sobą staje się ...... przygodą uwolnieniem oddechem ulgą daje to energii a o energii trochę wiem bo jestem elektrykiem
I ja potwierdzę. To działa i daje mnóstwo satysfakcji!
Teraz mnie znowu nachodzi, bo właśnie odebrałam wyniki badań po długim oczekiwaniu. Czuję potrzebę pogadania o tym z kimś. Najgorsze wykluczone, ale będzie potrzebne leczenie, rehabilitacja, nie wiem czy i kiedy mogę zacząć pracować, bo robota moja jest ciężka. Lekarz dopiero w sobotę.
Wszystko po dwóch nagłych omdleniach 1,5 miesiąca temu.
Jestem z tym sama, przeżywam to w ciszy, w sobie.
To gadaj o tym tu, na forum.
To gadaj o tym tu, na forum.
Dziękuję Ci.
Wlecę przy czasie.
Kobietka, muszę to napisać bo mi na wątrobie siedzi od wczoraj i od czytania Twoich innych tematów, i proszę nie obraź się, ale od Ciebie emanuje aura ofiary. Do tego takiej, po cichu, agresywnej, która wbija w człowieka małe haczyki i ciągnie za nie jak ta druga osoba odmawia współpracy.
Operujesz wzbudzaniem litości, wspominaniem złego dzieciństwa, nieudanego małżeństwa by wzbudzić czyjąś uwagę i zainteresowanie, a potem tylko tą uwagę wykorzystujesz i się w niej pławisz. Jak ktoś Ci radzi, z dobrego serca, albo wskazuje co może być z Twoim myśleniem nie tak, to albo to kompletnie ignorujesz, albo zamieniasz się w pięcioletnie dziecko, które nic nie rozumie i nie ma żadnej siły sprawczej. No, i finalnie zostaje wielki krzyk, że cierpisz, jesteś do niczego= domyślcie się, bo jesteście temu winni- schemat.
Zgodzę się, że potrzebujesz pomocy terapeutycznej, tylko, że wcale nie na depresję.
123 2020-02-06 13:04:45 Ostatnio edytowany przez słaba kobietka (2020-02-06 13:11:34)
Kobietka, muszę to napisać bo mi na wątrobie siedzi od wczoraj i od czytania Twoich innych tematów, i proszę nie obraź się, ale od Ciebie emanuje aura ofiary. Do tego takiej, po cichu, agresywnej, która wbija w człowieka małe haczyki i ciągnie za nie jak ta druga osoba odmawia współpracy.
Operujesz wzbudzaniem litości, wspominaniem złego dzieciństwa, nieudanego małżeństwa by wzbudzić czyjąś uwagę i zainteresowanie, a potem tylko tą uwagę wykorzystujesz i się w niej pławisz. Jak ktoś Ci radzi, z dobrego serca, albo wskazuje co może być z Twoim myśleniem nie tak, to albo to kompletnie ignorujesz, albo zamieniasz się w pięcioletnie dziecko, które nic nie rozumie i nie ma żadnej siły sprawczej. No, i finalnie zostaje wielki krzyk, że cierpisz, jesteś do niczego= domyślcie się, bo jesteście temu winni- schemat.
Zgodzę się, że potrzebujesz pomocy terapeutycznej, tylko, że wcale nie na depresję.
Nikt nie jest winny temu jaka jestem i przez co przechodzę.
Przyznałam się do prawdy o sobie. To źle?
Boję się o swoje życie od 1,5 miesiąca, wcześniej o tym nie wspominałam, bo to moja sprawa i nie chciałam Was obciążać. Dziś to ze mnie schodzi, guza nie mam. Czuję jak gdybyś na mnie krzyczała za to, że jestem jaka jestem i że jestem do niczego.
Mam siłę sprawczą, zajmuję się sama swoimi sprawami. Wyobraź sobie, że są na świecie ludzie tacy jak ja, z takim życiem, z takimi przejściami. I tez potrzebują akceptacji. Jeśli ktoś mnie nie może znieść, trudno.
Nie mam z kim pogadać, napisałam na forum jak mnóstwo innych ludzi. Tego też mi nie wolno? Boże, to co mi wolno?
Pławię się w uwadze Waszej? Siedzę w domu, więc jak mogę wpadam i odczytuję. I odpisuję szczerze. Nie ukrywam niczego i nie dodaję.
Przepraszam, że się uniosłam.
Jeśli komuś jest za trudno czytać moją historię, nie musi tego robić. Ale innej nie mam do opisania.
Jutro mam terapeutę i określam moje warunki rozwodu, w sobotę neurologa. Zepsuł mi się dziś telewizor, muszę kupić nowy. Myślę, aby mi na wszystko wystarczyło kasy, obrabiam dom, chodzę na spacery. A czasem zagłębiam się w sobie, bo mam bardzo wysoką inteligencję intrapersonalną. Może inni ludzie nad sobą nie zastanawiają się, ale ja tak. I jest mi przyjemnie, kiedy na anonimowym forum znajdą się osoby potrafiące spojrzeń na mój przypadek z lotu ptaka.
Haczyki? Jeśli ktoś odmawia? Przecież pisałam, że odpuszczam. Nikt nie ma obowiązku pobycia ze mną, a jestem z tym, którzy chcą. I dziękuję za to.
124 2020-02-06 13:30:35 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-02-06 13:30:53)
Myślę, że to trochę zbyt surowa ocena Beyond. Przynajmniej ja nie dostrzegam jakiejś uporczywej chęci wzbudzenia uwagi, litości czy pragnienia pomocy. Przynajmniej tutaj wygląda to raczej jako ochota na zwyczajne zwierzenie się komuś, wyrzucenie z siebie pewnych wątpliwości przed obcymi ludźmi na forum. Jeśli tylko ma to w jakiś sposób zmusić Autorkę do zmierzenia się ze swoimi troskami, to czemu ma nie napisać paru słów? Może właśnie to sprawi, że zaczniesz walczyć ze schematami wyniesionymi z przeszłości..? Przynajmniej w pewnych momentach takie wsparcie i zrozumienie się przydaje, oby tylko nie we wszystkich, bo wtedy już zaczynamy przeginać w drugą stronę. I ważne, żeby za często nie zalewać tych samych osób tymi samymi rozterkami.
Kwestie zdrowotne wydają się na tyle ważne, że nawet małe słowo wsparcie może się okazać bezcenne Wiem po sobie, bo kiedyś też to przechodziłem, zresztą mija właśnie 15 lat odkąd wylądowałem na stole i potem na oddziale onkologicznym, chociaż gorzej zniosłem to fizycznie niż psychicznie.
Beyondblackie napisał/a:Kobietka, muszę to napisać bo mi na wątrobie siedzi od wczoraj i od czytania Twoich innych tematów, i proszę nie obraź się, ale od Ciebie emanuje aura ofiary. Do tego takiej, po cichu, agresywnej, która wbija w człowieka małe haczyki i ciągnie za nie jak ta druga osoba odmawia współpracy.
Operujesz wzbudzaniem litości, wspominaniem złego dzieciństwa, nieudanego małżeństwa by wzbudzić czyjąś uwagę i zainteresowanie, a potem tylko tą uwagę wykorzystujesz i się w niej pławisz. Jak ktoś Ci radzi, z dobrego serca, albo wskazuje co może być z Twoim myśleniem nie tak, to albo to kompletnie ignorujesz, albo zamieniasz się w pięcioletnie dziecko, które nic nie rozumie i nie ma żadnej siły sprawczej. No, i finalnie zostaje wielki krzyk, że cierpisz, jesteś do niczego= domyślcie się, bo jesteście temu winni- schemat.
Zgodzę się, że potrzebujesz pomocy terapeutycznej, tylko, że wcale nie na depresję.
Nikt nie jest winny temu jaka jestem i przez co przechodzę.
Przyznałam się do prawdy o sobie. To źle?
Boję się o swoje życie od 1,5 miesiąca, wcześniej o tym nie wspominałam, bo to moja sprawa i nie chciałam Was obciążać. Dziś to ze mnie schodzi, guza nie mam. Czuję jak gdybyś na mnie krzyczała za to, że jestem jaka jestem i że jestem do niczego.
Mam siłę sprawczą, zajmuję się sama swoimi sprawami. Wyobraź sobie, że są na świecie ludzie tacy jak ja, z takim życiem, z takimi przejściami. I tez potrzebują akceptacji. Jeśli ktoś mnie nie może znieść, trudno.
Nie mam z kim pogadać, napisałam na forum jak mnóstwo innych ludzi. Tego też mi nie wolno? Boże, to co mi wolno? (…)A czasem zagłębiam się w sobie, bo mam bardzo wysoką inteligencję intrapersonalną. Może inni ludzie nad sobą nie zastanawiają się, ale ja tak. I jest mi przyjemnie, kiedy na anonimowym forum znajdą się osoby potrafiące spojrzeń na mój przypadek z lotu ptaka.
Haczyki? Jeśli ktoś odmawia? Przecież pisałam, że odpuszczam. Nikt nie ma obowiązku pobycia ze mną, a jestem z tym, którzy chcą. I dziękuję za to.
Może dla niewprawionej osoby Twoje wpisy są wołaniem o pomoc. Może Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy z tego jak manipulujesz otoczeniem (w co wątpię, no chyba, że jest gorzej niż myślę).
Wiedziałam, kurcze, że coś mi nie pasuje, od kilku dni. Dopiero wczoraj doznałam objawienia, i te dwa zdania z Twojej wypowiedzi potwierdziły co myślę. To jest klasyka gatunku, którą ja nazywam, bo nie bawię się w kliniczne diagnozy tzw. wiecznie cierpiąca.
Wydaje mi się, że choć powierzchownie jesteś osobą cichą, spokojną, uczynną i ochoczo twierdzisz, że chcesz każdemu nieba przychylić, a inni to tylko wykorzystują i nie doceniają, to tak naprawdę uważasz się za jednostkę ponadprzeciętną, która nie zasługuje na los jaki ma. Co więcej, aktywnie zawiścisz innym. Bo jak np. taka Twoja Córka śmiała urządzić sobie życie, kiedy Ty nie masz fajnego męża? Ludzie, z urzędu, powinni odgadywać Twoje stany emocjonalne i być gotowym na lecenie do Ciebie z chusteczką i wyjaśnianiem Ci najprostszych czynności. Oczywiście też, nic nigdy nie jest Twoją winą. W momencie wytknięcia Ci błędu, idziesz w kontratak: urażona niewinność, frazesy o pokorze, płacz i wszystko by wkręcić kogoś w poczucie winy, że jak on w ogóle mógł zarzucić coś tak biednej osobie, takiej cierpiącej, jak Ty.
Podsumowując, nie pokazujesz "prawdziwego ja", tylko robisz projekcję, jak w kinie. To jest normalna, manipulacyjna ściema by zawsze skupiać na sobie uwagę i podpuszczać co bardziej empatyczne dusze w litowaniu się nad Tobą.
Pewnie zaraz zleje się na mnie fala hejtu, że jak ja tak bezczelnie z buta do Kobietki mogę pisać, ale ja zdania nie zmienię.
Poległam. Tu się dużo nie zgadza. Nie wiem już co zrobić.
Szukam pogadania, a nie litości.
Czuję się często głupsza, już to pisałam. A poziom i. intrapersonalnej zmierzyłam testem. W innych ludzi tez się zagłębiam.
Chce mi się napisać: "Przepraszam, że żyję", ale zamiast tego podziękuję za opinię. Oczywiście przemyślę ją wiele razy.
A czynności? Pewnie jest wiele takich, które ja potrafię doskonale wykonać, a inni ludzie nie. I są takie, których nie przerabiałam. W tych, owszem, potrzeba mi doradzić się.
Znam osoby podobne do Ciebie, które podchodziły do mnie jak Ty. O...…...y mnie jak psa. Dziś jest ok. Bo się nigdy nie obraziłam i nie odwróciłam.
Osoby takie jak Ty nigdy otwarcie się nie obrażają i nie okazują gniewu, bo nie potrafią (chociaż wewnętrznie się w nich gotuje). Ponieważ uważają złość za negatywne uczucie- a one wcale negatywne nie są i być i nie mogą- to zamiast tego chodzą z miną umęczonego świętego i uprzykrzają na małe sposoby życie innym, by czuli się winni jak "strasznie" wobec nich postąpili.
Pewnie też nie czujesz, że kiedykolwiek byłaś nie fair wobec swojego męża, którego notorycznie kilka lat zdradzałaś. Jakikolwiek by on nie był, wyszłaś za niego. I nic Ci nie przeszkadzało by mu za plecami doprawiać rogi, bo oczywiście, w tym scenariuszu, też byłaś ofiarą podłego mężczyzny z patologicznej rodziny, który Cię nie potrafił docenić.
Hipokryzja uszami się wylewa.
128 2020-02-06 17:49:55 Ostatnio edytowany przez paslawek (2020-02-06 17:52:36)
słaba kobietka napisał/a:Beyondblackie napisał/a:Kobietka, muszę to napisać bo mi na wątrobie siedzi od wczoraj i od czytania Twoich innych tematów, i proszę nie obraź się, ale od Ciebie emanuje aura ofiary. Do tego takiej, po cichu, agresywnej, która wbija w człowieka małe haczyki i ciągnie za nie jak ta druga osoba odmawia współpracy.
Operujesz wzbudzaniem litości, wspominaniem złego dzieciństwa, nieudanego małżeństwa by wzbudzić czyjąś uwagę i zainteresowanie, a potem tylko tą uwagę wykorzystujesz i się w niej pławisz. Jak ktoś Ci radzi, z dobrego serca, albo wskazuje co może być z Twoim myśleniem nie tak, to albo to kompletnie ignorujesz, albo zamieniasz się w pięcioletnie dziecko, które nic nie rozumie i nie ma żadnej siły sprawczej. No, i finalnie zostaje wielki krzyk, że cierpisz, jesteś do niczego= domyślcie się, bo jesteście temu winni- schemat.
Zgodzę się, że potrzebujesz pomocy terapeutycznej, tylko, że wcale nie na depresję.
Nikt nie jest winny temu jaka jestem i przez co przechodzę.
Przyznałam się do prawdy o sobie. To źle?
Boję się o swoje życie od 1,5 miesiąca, wcześniej o tym nie wspominałam, bo to moja sprawa i nie chciałam Was obciążać. Dziś to ze mnie schodzi, guza nie mam. Czuję jak gdybyś na mnie krzyczała za to, że jestem jaka jestem i że jestem do niczego.
Mam siłę sprawczą, zajmuję się sama swoimi sprawami. Wyobraź sobie, że są na świecie ludzie tacy jak ja, z takim życiem, z takimi przejściami. I tez potrzebują akceptacji. Jeśli ktoś mnie nie może znieść, trudno.
Nie mam z kim pogadać, napisałam na forum jak mnóstwo innych ludzi. Tego też mi nie wolno? Boże, to co mi wolno? (…)A czasem zagłębiam się w sobie, bo mam bardzo wysoką inteligencję intrapersonalną. Może inni ludzie nad sobą nie zastanawiają się, ale ja tak. I jest mi przyjemnie, kiedy na anonimowym forum znajdą się osoby potrafiące spojrzeń na mój przypadek z lotu ptaka.
Haczyki? Jeśli ktoś odmawia? Przecież pisałam, że odpuszczam. Nikt nie ma obowiązku pobycia ze mną, a jestem z tym, którzy chcą. I dziękuję za to.Może dla niewprawionej osoby Twoje wpisy są wołaniem o pomoc. Może Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy z tego jak manipulujesz otoczeniem (w co wątpię, no chyba, że jest gorzej niż myślę).
Wiedziałam, kurcze, że coś mi nie pasuje, od kilku dni. Dopiero wczoraj doznałam objawienia, i te dwa zdania z Twojej wypowiedzi potwierdziły co myślę. To jest klasyka gatunku, którą ja nazywam, bo nie bawię się w kliniczne diagnozy tzw. wiecznie cierpiąca.
Wydaje mi się, że choć powierzchownie jesteś osobą cichą, spokojną, uczynną i ochoczo twierdzisz, że chcesz każdemu nieba przychylić, a inni to tylko wykorzystują i nie doceniają, to tak naprawdę uważasz się za jednostkę ponadprzeciętną, która nie zasługuje na los jaki ma. Co więcej, aktywnie zawiścisz innym. Bo jak np. taka Twoja Córka śmiała urządzić sobie życie, kiedy Ty nie masz fajnego męża? Ludzie, z urzędu, powinni odgadywać Twoje stany emocjonalne i być gotowym na lecenie do Ciebie z chusteczką i wyjaśnianiem Ci najprostszych czynności. Oczywiście też, nic nigdy nie jest Twoją winą. W momencie wytknięcia Ci błędu, idziesz w kontratak: urażona niewinność, frazesy o pokorze, płacz i wszystko by wkręcić kogoś w poczucie winy, że jak on w ogóle mógł zarzucić coś tak biednej osobie, takiej cierpiącej, jak Ty.
Podsumowując, nie pokazujesz "prawdziwego ja", tylko robisz projekcję, jak w kinie. To jest normalna, manipulacyjna ściema by zawsze skupiać na sobie uwagę i podpuszczać co bardziej empatyczne dusze w litowaniu się nad Tobą.
Pewnie zaraz zleje się na mnie fala hejtu, że jak ja tak bezczelnie z buta do Kobietki mogę pisać, ale ja zdania nie zmienię.
Wiem dobrze o czym piszesz Beyond ale chyba dla Kobietki jeszcze nie czas na przyglądanie się własnej winie i odpowiedzialności za swoje działkę w związku na pierwszy rzut w terapii idzie u osób które żyły z przemysłowcami alkoholikami ćpunami i innymi nałogowcami właśnie poczucie krzywdy bo ono jest bardziej na zewnątrz odwrotnie często jak u nałogowców gdzie poczucie-winy jest transparentem na zewnątrz a te dwa poczucia są jak dwie strony monety to komplet żyć bez siebie nie mogą są sobie potrzebne by trwać w tym co jest i uzasadniać tłumaczyć racjonalizować każdy ruch i każde działanie to mocno odruchowe nawykowe mechanizmy.
Po jakimś czasie Kobietko jak ochłoniesz to rozważ terapię grupową tam gdzie dostaje się zwroty oceniające ale jeszcze nie teraz.
Wywalaj teraz wszystko jak leci to co masz w sobie nie jest czym niezwykły czy wyjątkowym.
Beyond jest jaka jest to niesforny bachor ale szczery i się nie kryguje po prostu ale nie chce Ci dowalać dla płochej rozrywki żeby sobie polepszyć nastrój nie ten etap moim zdaniem byłem na terapii z podobnymi kobietami to świetne kumpela okazuje się po czasie .
Gniew jest kluczowy i podstawowy przygnębienie to ucieczka a użalanie się i smutek są jak dragi .
129 2020-02-06 17:54:58 Ostatnio edytowany przez słaba kobietka (2020-02-06 18:07:35)
Jestem spokojna. Przecież już wspominałam, że nie umiem złościć się na ludzi. Zastanawiam się co chcesz osiągnąć lub do czego mnie skłonić swoimi słowami? Jaki ma być efekt?
Pisałam już gdzieś, że nie mam wyrzutów sumienia. A co mi po nich? Czasu nie wrócę. Mogę jedynie zadbać o inną przyszłość swoją i jm, skoro on nie robi nic, bo pewnie mu wygodnie. Jm też miał i ma wobec mnie różne grzechy. Np. taki, że kiedy zrobił mi trzecie dziecko, powiedział, abym zrobiła z tym co chcę. Wiem, to nie usprawiedliwia mnie, ale pokazuje do jakich zachowań może pchnąć człowieka sytuacja w jakiej się znalazł. Byłam dziewczyną, która w niedzielę i w tygodniu chodziła do kościoła, wzorem i przykładem. I co ze mnie zostało?
Sądzę, że jm bardzo docenia to co ma, mimo wszystko. Bo przez te lata ze mną stał się w końcu prawowitym obywatelem miasta i do czegoś doszedł. I ja tez doceniam to, że z nim doszłam do tego miejsca, w sensie materialnym. Ale emocjonalnie nie ma nic.
Jednak nie godzę się na to. Wciąż cos zmieniam, robię.
Czego oczekujesz ode mnie pisząc swoje słowa?
paslawek, zdaję sobie sprawę jaka jest moja wina w związku, wiem jakie łatki powinnam nosić na czole. Wiem, że swoim zachowaniem dałam przyzwolenie jm na bycie jakim był i jest, wciąż chronię go przed konsekwencjami jego zachowań. Wiem też, że dużo jeszcze do odkrycia. W sobie. Miałam tendencję do brania na siebie całej winy, za wszystko. Za wszystko czułam się odpowiedzialna. A tak przecież nie było.
Powiedz, co mi da myślenie o sobie, że jestem beznadziejna. Nie mogę tak myśleć, bo nigdy się nie pozbieram. Musi być dla mnie jakaś nadzieja. Szukam jej, robię co potrafię i co czuję za słuszne. Wiem, że Beyond chce mi coś powiedzieć, dotrzeć do mnie. Ale co to konkretnie jest?
Pisałam już o złości i gniewie - że chcę je w końcu czuć. Że już cos jest. Wiem, pisałam o tym, że te emocje są potrzebne aby chcieć cos zmienić. Gniew na siebie głównie. Wręcz słynę z tego, że ja nigdy się nie gniewam. I wiem, że to źle. Choć przyznam, bardzo chcę już konfrontacji z jm.
słaba kobietko,
napisałaś, że chciałabyś kiedyś złościć się, a tego nie umiesz. Dlaczego nie umiesz?