mallwusia napisał/a:Lady Loka
zupełnie co innego oznacza pisanie o każdej porze, bo "do rana pewnie zapomniałabym tego, co chciałam mu przekazać", a pisanie w sytuacji awaryjnej. To drugie jest oczywiste, bo właśnie po to mamy przyjaciół, aby można było na siebie wzajemnie liczyć o każdej porze dnia i nocy.
Mój czas po pracy nie jest niestety rozciągalny jak guma w gaciach i przede wszystkim chcę go mieć dla najbliższych. Tak samo mają moi przyjaciele w związkach. Trzeba to uszanować.
Oczywiście, że trzeba to uszanować, co nie oznacza jednak zakazu pisania o pewnych porach/ograniczania kontaktu do minimum. Pisać mogą do mnie wszyscy znajomi - tak, jak pisali, kiedy nie byłam w związku. "Uszanować" będzie oznaczało zrozumienie tego, że zmieniły mi się priorytety, że jest ktoś, komu poświęcę więcej czasu i muszę go jakoś wygospodarować, czyli bez fochów, jeśli nie zgodzę się na spontaniczne spotkanie czy odpiszę, kiedy znajdę chwilę. Przecież to, że nie mam nic przeciwko, żeby znajomi nie zmieniali nic w częstotliwości kontaktów ze mną, nie znaczy, że muszę być na każde zawołanie, że jak ktoś zadzwoni, to wyskoczę facetowi z łóżka i pójdę plotkować, a gdy napisze - wybiegnę z restauracji w podskokach, oznajmiając wesolutko, że umówiłam się z kumplami na browara, sorry, skarbie, taki mamy klimat, nie czekaj, wrócę późno. I właściwie przecież tak samo funkcjonowało to przed związkiem - też przecież nie zawsze ma się czas dla znajomych. Związek jedynie ten czas dodatkowo ogranicza.
I w drugą stronę u mnie też tak działa, więc to chyba nie tak, że mam całkowicie spaczone pojęcie na temat zasad w związku. Do przyjaciół/przyjaciółek odzywam się, kiedy mam ochotę, niezależnie od tego, czy mają drugą połówkę czy nie. Tyle że w żadnym wypadku nie oczekuję natychmiastowych odpowiedzi czy zgody na spotkanie. Ba, mam kolegę, wieloletniego, z niewieloletnią żoną i jeszcze mniej wieloletnim dzieckiem. Żona do pracy dojeżdża niemal 100 km, do tego praca zmianowa, w domu jest rzadko, z wiadomych względów jak jest, to święto, z oczywistych względów ciężar opieki nad dzieckiem spoczywa głównie na koledze. Absolutnie to rozumiem, co nie przeszkadza mi - gdy tylko jestem przejazdem - zameldować się trochę wcześniej: "Słuchaj, będę wtedy i wtedy, jak masz chwilę to kawa, coś?". No i wiadomo, w zdecydowanej większości czasu niet, ale zdarza się, że się uda. A wg niektórych osób tu piszących powinnam zamilknąć na wieki, bo a nuż wetnę się w małżeńskie powitania tudzież zacieśnianie więzów... (Zanim ktoś zarzuci, że koledze układ pasuje, a żonie niekoniecznie - nie sądzę. Jak już uda nam się spotkać, to - mimo że po pracy - często proponuje, że zajmie się dzieckiem, a my won, na drinka, żebyśmy mogli spokojnie paplać, mimo że praktycznie w ogóle się nie znamy).
Hm, może trochę za bardzo z przykładami z własnego życia wyskoczyłam, ale chciałam tylko zobrazować, skąd się wzięło moje zdanie, i eee... rozgadałam się pewnie niepotrzebnie.
Anulka1987 napisał/a:sunrider napisał/a:Ja znałam takiego z licznymi frajerkami w jego kolekcji pokemonów. Nic innego jak trzymanie 10 srok za ogon żeby można było szybko przeskoczyć na następną.
To po co sobie mnie poznal skoro je zna o wiele.dluzej . Może lubi być adorowany zresztą ja nie mam pojęcia o czym on z nimi rozmawia ,piszę ...
Anulka, skoro nie masz pojęcia, o czym on z nimi rozmawia, to skąd to adorowanie? Ja też piszę z kolegami, ale, no właśnie, kolegami, a nie adoratorami! Jakby mi partner próbował to sprowadzać do tego, że gadam z nimi, bo - nie wiem - potrzebuję męskiego zainteresowania czy coś w ten deseń, to bym się popukała po głowie. Albo jego. Też po głowie. Patelnią.