Tak w skrócie - 5 lat razem,4 wspolnego mieszkania,2-letnie dziecko.
Jesteśmy normalna rodziną. Partner (35 lat) dba o nas,spedza z nami kazda wolna chwile. Można spokojnie powiedzieć,że swiata poza mna i dzieckiem nie widzi.
O ślubie już pare razy wspominał ,mówiąc ,że na pewno chciałby go wziąć. Na gadaniu się jednak skończyło. I nie...nie miałam nigdy parcia na szybkie pobranie się. Z czasem jednak ten fakt zaczął mnie męczyć. Nie potrafie przez to poczuć sie jak w 100% rodzinie. Zle mi gdy w naszym towarzystwie slysze „moj mąż/żona” ,a ja jestem tylko „partnerka/dziewczyna”,bo nawet zareczeni jeszcze nie jestesmy (czuje sie wtedy jak dziecko). Zle mi ze swiadomoscia,że starsza czesc rodziny moze dnia naszego slubu nie dozyc. I chociaz nie jestem jedna z tych osób,ktora patrzy sie na innych ,to zle mi ,kiedy widze pierscionki i obraczki na palcach wiekszosci kolezanek.
Nie chce otwarcie mu powiedziec o tym co mysle,bo boje sie ,ze wtedy cale moje wyobrazenie o idealnych zareczynach prysnie i zrobi to na sile. Niestety obawiam sie ,ze jesli delikatnie mu tego nie zasugeruje ,to pewnie sam nie wpadnie na to,ze już „najwyzsza pora”.
Może jest tutaj ktoś w podobnej sytuacji?