Myslę ze jest wyraxna rożnica między więzami kolezenskimi a zauroczeniem,czy zakochaniem więc.nie ma.co się tlumaczyć ze granicę przekraczamy niechcący..
Niechcący to sąsiada spotykam w sklepie
A pozostale rzeczy sa juz chcący..i swiadomie.
Czyli to wybor.a skoro go dokonujesz, to zapewne masz powod..i od tego momentu nie ma co zrzucac na kosmiczne sily
A poniewaz konsekwencje ponosisz Ty a nie ktos inny to nikt z zewnatrz nie powie Ci co dla Ciebie lepsze, moze najwyzej naswietlic aspekty ktorych nie dostrzegasz. Ale decyzja jest Twoja.
Nie wiem, może ja tylko tak mam, ale dla mnie różnica pomiędzy sympatią koleżeńską a zauroczeniem granica może, choć oczywiście nie musi, być bardzo płynna.
Piszesz, że niechcący sąsiada spotykasz w sklepie, ja spotkałam na chodniku. Wystarczyła krótka rozmowa, by wywarł na mnie duże wrażenie. Czy na tym etapie fascynacja drugą osobą to mój świadomy wybór? Nie powiedziałabym. Wyborem byłoby już np. mając tą świadomość, że mi się podoba, przystanie na jego jakąś dwuznaczną propozycję lub ewentualne przejęcie inicjatywy w celu bliższego poznania (za taką nie uważam, mimo wszystko, przypadkowego spaceru z psami).
I tu nie o to chodzi, co ja w danym przypadku powinnam zrobić, co dla mnie lepsze, bo to też nie mój wątek, ale bardziej o sam fakt, ten cały mechanizm. Przecież podobnych przypadków jest cała masa. Wiele romansów czy nowych związków zaczyna się od pozornie 'bezpiecznej' przyjaźni, fascynacji. Na tym forum rozłożono na czynniki pierwsze różne sytuacje, mechanizmy z wielu punktów widzenia, ale zwykle już po zdradzie, kiedy mleko rozlało i dana osoba podjęła ten wybór, o jakim tu piszecie. Nie doszło by jednak do tego, gdyby nie ten pierwszy etap na który ja staram się zwrócić uwagę. Oczywiście nie mówię tu o sytuacji, kiedy ktoś planuje zdradę z premedytacją, ewidentnie podrywa czy wprost proponuje romans, sytuacji gdzie nie ma uczuć, tylko seks. Bo wtedy sytuacja jest jasna.
Mówię o sytuacji, kiedy pojawia się fascynacja w momencie, kiedy tak naprawdę jej nie planujemy. Chcemy być wierni, lojalni... a tu nagle poznajesz kogoś i cię "bierze". Wiadomo, że nie zdarza się to często, też nie każda sympatia przeradza się w zafascynowanie, ale może każdemu przytrafić, nawet tym będącym w związku. No i co wtedy? I tak jak pisałam wyżej, najlepiej uciąć kontakt, jednak nie zawsze się da tak diametralnie. Często są sytuacje, że tą osobę tak czy siak widywać będziesz. Jak się wtedy zachowyw(y)wać wobec partnera/partnerki? Przecież wiadomo, że jak ktoś inny siedzi w głowie, trudno udawać, choć też można być dobrym aktorem, ale na ile starczy sił? Powiedzieć, nie powiedzieć, poprosić o czas? Tzn mówię tu o sytuacji, kiedy jeszcze do niczego nie doszło więcej. Wiadomo, że jak się powie, to konsekwencje mogą być druzgocące i nie warte sytuacji. Bo zdrada emocjonalna, to też zdrada, może nawet gorsza niż przysłowiowy skok w bok. Ale co jeśli to rzeczywiście przyszło niespodziewanie i np ucięliśmy to, kiedy zaczęło być niebezpiecznie? Jak sobie z tym radzić? Chodzi mi tu głównie o relacje z partnerem. Decyzję o zakończeniu rozwijającej się przyjaźni można podjąć tu i teraz, ale za pstryknięciem palca nie da się przeprogramować uczuć.
Tu przypomniał mi się jeden wątek, niestety już nie pamiętam nicku, ale żonaty facet spotkał się ze swoją dawną miłością i uczucie odżyło, to trochę inna sytuacja, bo odżyło a nie się pojawiło, ale on nie chciał tracić rodziny, nie chciał romansu, ale nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem. A to zabrał rodzinę gdzieś na weekend, a to to, a to tamto, ale nadal myślał o ex. W końcu powiedział żonie, albo ona dowiedziała (już nie pamiętam dokładnie) i nastąpił początek końca jego małżeństwa. Czy taka reakcja żony była adekwatna do 'winy' jego? Nie jestem przekonana.
Nie wiem czy to co piszę jest zrozumiałe o co mi dokładnie chodzi...