Romans...jestesmy podli? A może miłość.... - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Strony Poprzednia 1 2

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 66 do 111 z 111 ]

66

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Ela210 napisał/a:

Myslę ze jest wyraxna rożnica między więzami kolezenskimi a zauroczeniem,czy zakochaniem więc.nie ma.co się tlumaczyć ze granicę przekraczamy niechcący..
Niechcący to sąsiada spotykam w sklepie
A pozostale rzeczy sa juz chcący..i swiadomie.
Czyli to wybor.a skoro go dokonujesz, to zapewne masz powod..i od tego momentu nie ma co zrzucac na kosmiczne sily
A poniewaz konsekwencje ponosisz Ty a nie ktos inny to nikt z zewnatrz nie powie Ci co dla Ciebie lepsze, moze najwyzej naswietlic aspekty ktorych nie dostrzegasz. Ale decyzja jest Twoja.

Nie wiem, może ja tylko tak mam, ale dla mnie różnica pomiędzy sympatią koleżeńską a zauroczeniem granica może, choć oczywiście nie musi, być bardzo płynna.
Piszesz, że niechcący sąsiada spotykasz w sklepie, ja spotkałam na chodniku. Wystarczyła krótka rozmowa, by wywarł na mnie duże wrażenie. Czy na tym etapie fascynacja drugą osobą to mój świadomy wybór? Nie powiedziałabym. Wyborem byłoby już np. mając tą świadomość, że mi się podoba, przystanie na jego jakąś dwuznaczną propozycję lub ewentualne przejęcie inicjatywy w celu bliższego poznania (za taką nie uważam, mimo wszystko, przypadkowego spaceru z psami). 
I tu nie o to chodzi, co ja w danym przypadku powinnam zrobić, co dla mnie lepsze, bo to też nie mój wątek, ale bardziej o sam fakt, ten cały mechanizm. Przecież podobnych przypadków jest cała masa. Wiele romansów czy nowych związków zaczyna się od pozornie 'bezpiecznej' przyjaźni, fascynacji. Na tym forum rozłożono na czynniki pierwsze różne sytuacje, mechanizmy z wielu punktów widzenia, ale zwykle już po zdradzie, kiedy mleko rozlało i dana osoba podjęła ten wybór, o jakim tu piszecie. Nie doszło by jednak do tego, gdyby nie ten pierwszy etap na który ja staram się zwrócić uwagę. Oczywiście nie mówię tu o sytuacji, kiedy ktoś planuje zdradę z premedytacją, ewidentnie podrywa czy wprost proponuje romans, sytuacji gdzie nie ma uczuć, tylko seks. Bo wtedy sytuacja jest jasna.
Mówię o sytuacji, kiedy pojawia się fascynacja w momencie, kiedy tak naprawdę jej nie planujemy. Chcemy być wierni, lojalni... a tu nagle poznajesz kogoś i cię "bierze". Wiadomo, że nie zdarza się to często, też nie każda sympatia przeradza się w zafascynowanie, ale może każdemu przytrafić, nawet tym będącym w związku. No i co wtedy? I tak jak pisałam wyżej, najlepiej uciąć kontakt, jednak nie zawsze się da tak diametralnie. Często są sytuacje, że tą osobę tak czy siak widywać będziesz. Jak się wtedy zachowyw(y)wać wobec partnera/partnerki? Przecież wiadomo, że jak ktoś inny siedzi w głowie, trudno udawać, choć też można być dobrym aktorem, ale na ile starczy sił? Powiedzieć, nie powiedzieć, poprosić o czas? Tzn mówię tu o sytuacji, kiedy jeszcze do niczego nie doszło więcej. Wiadomo, że jak się powie, to konsekwencje mogą być druzgocące i nie warte sytuacji. Bo zdrada emocjonalna, to też zdrada, może nawet gorsza niż przysłowiowy skok w bok. Ale co jeśli to rzeczywiście przyszło niespodziewanie i np ucięliśmy to, kiedy zaczęło być niebezpiecznie?  Jak sobie z tym radzić? Chodzi mi tu głównie o relacje z partnerem. Decyzję o zakończeniu rozwijającej się przyjaźni można podjąć tu i teraz, ale za pstryknięciem palca nie da się przeprogramować uczuć.
Tu przypomniał mi się jeden wątek, niestety już nie pamiętam nicku, ale żonaty facet spotkał się ze swoją dawną miłością i uczucie odżyło, to trochę inna sytuacja, bo odżyło a nie się pojawiło, ale on nie chciał tracić rodziny, nie chciał romansu, ale nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem. A to zabrał rodzinę gdzieś na weekend, a to to, a to tamto, ale nadal myślał o ex. W końcu powiedział żonie, albo ona dowiedziała (już nie pamiętam dokładnie) i nastąpił początek końca jego małżeństwa. Czy taka reakcja żony była adekwatna do 'winy' jego? Nie jestem przekonana.
Nie wiem czy to co piszę jest zrozumiałe o co mi dokładnie chodzi...

Zobacz podobne tematy :

67 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-26 21:48:23)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Roxann napisał/a:
Excop napisał/a:

No i widzisz, Roxann. Dobrze się zrozumieliśmy. Bo opisałaś zachowania , które wyraźnie mówią o przekroczeniu ram "koleżeńskich" relacji. To, że nie rejestruje się, u  "obiektu" podobnych objawów nie oznacza jeszcze, że nasza lojalność wobec partnera, nie poszła na bezterminowy urlop. Brak tu w takim momencie tylko miejsca na wymówkę, że to "on" zabiegał o moją uwagę i ... tak jakoś poszło dalej. Ja,  niewinna. W tym kontekście, mowa o "luce", to kiepski żart, niestety.
I za tym, co Santa napisała - naprawdę proste jest powiedzenie komuś - szefowi również, że chcę ograniczyć kontakt, bo chcę być lojalna wobec partnera. Kto chce, ten zrozumie, o co chodzi. Reszta obiekcji, to kalkulacja zysków i strat.

No chyba nie do końca, bo ja tego przekroczenia ram "koleżeńskich" relacji wyraźnie nie widzę, ale mniejsza o większość.
Niemniej jednak poniekąd zgadzam się z tym co piszesz, ale moje zasadnicze pytanie jest takie: jak się w tej sytuacji zachować, kiedy będąc w związku zauroczysz się kimś?
Ok, pierwsze i najważniejsze, by nie zaszło to za daleko trzeba te relacje uciąć. Nie ważne czy zauważasz że ta granica już się przesuwa czy zaciera czy jeszcze nie. Sygnałem ostrzegawczym, jest to co zaczynasz czuć. Niech będzie, że to rozumiem i się zgadzam.
Tylko co potem? Udajesz przed partnerem że nic się nie stało, że tylko mu się wydaje, że jesteś nieobecny, zamyślony itd. Przecież nawet po zerwaniu kontaktu uczucie nie mija z dnia na dzień. Czy jak chyba większość osób w takiej sytuacji robi, mówisz partnerowi, że potrzebujesz czasu, zebrać myśli itd. Czy mówisz wprost, że się zakochałeś ale zerwałeś kontakt i ... no właśnie co? Popełniłem błąd ale chcę być z Tobą, popełniłem błąd więc odchodzę? Z drugiej strony, skoro ustaliliśmy, że nie mamy wpływu na to, że się w kimś zakochamy, to jaki w tym nasz błąd, wina? Jeżeli nawet to przerwiemy... ok, nie rozwinie się to w pełną zdradę, ale i tak będzie potrzebny czas by wyrzucić sobie tą osobę z głowy.

No i, co mam Ci powiedzieć, byś zrozumiała, że to Ty jesteś we własnej głowie. Nikt inny. Nie tenże "on", nie partner za górami, za lasami, ale ta, znana od lat wielu, Ty sama.
Już kiedyś pisałem, że miałem przyjaciółkę (miałem, bo zmarła kilka miesięcy temu) i przełożoną jednocześnie, wobec której poczułem coś innego, niż przyjaźń tylko i szacunek podwładnego. Ona nie miała nic przeciwko temu, bym zaglądał do niej, prywatnie, po pracy. Rozmowy z nią były czymś  niesamowitym.
Jednak uznałem, że przyjaźń ta, więcej warta jest od zauroczenia osobą znaną od lat. Zaufanie, którym obdarzaliśmy się wzajemnie, kazało mi ograniczyć kontakt. Nie powiedziałem  w czym rzecz, zasłaniając się tym, że moje dzieci wymagają większej uwagi (na marginesie, była to prawda, niestety). Ona zapewne, zdawała sobie sprawę z tego, jak na mnie działa od jakiegoś czasu. Wprost powiedzieć - nie chciałem. Przez tę przyjaźń. Ale i ona chyba zrozumiała, bo na pewien czas, nasze stosunki pozasłużbowe - z jej strony, uległy ochłodzeniu.
W tym czasie pozostawałem w mało znaczących dwóch relacjach z kobietami, opartych na seksie. Wcale nie je miałem na uwadze, a tę właśnie przyjaciółkę, równie samotną. I egoistycznie, samego siebie.
Dałem radę, choć widywaliśmy się codziennie przez kilka - kilkanaście godzin,  siedem dni w tygodniu przez kolejne 20 lat prawie.
By o czymś zdecydować, wybrać trzeba. I nic więcej. Tylko tyle i aż tyle.

68 Ostatnio edytowany przez Roxann (2018-06-26 21:43:56)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Excop napisał/a:

No i, co mam Ci powiedzieć, byś zrozumiała, że to Ty jesteś we własnej głowie. Nikt inny. Nie tenże "on", nie partner za górami, za lasami, ale ta, znana od lat wielu, Ty sama.
Już kiedyś pisałem, że miałem przyjaciółkę (miałem, bo zmarła kilka miesięcy temu) i przełożoną jednocześnie, wobec której poczułem coś innego, niż przyjaźń tylko i szacunek podwładnego. Ona nie miała nic przeciwko temu, bym zaglądał do niej, prywatnie, po pracy. Rozmowy z nią były czymś  niesamowitym.
Jednak uznałem, że przyjaźń ta, więcej warta jest od zauroczenia osobą znaną od lat. Zaufanie, którym obdarzaliśmy się wzajemnie, kazało mi ograniczyć kontakt. Nie powiedziałem  w czym rzecz, zasłaniając się tym, że moje dzieci wymagają większej uwagi (na marginesie, była to prawda, niestety).
W tym czasie pozostawałem w mało znaczących dwóch relacjach z kobietami, opartych na seksie. Wcale nie je miałem na uwadze, a tę właśnie przyjaciółkę, równie samotną. I egoistycznie, samego siebie.
Dałem radę, choć widywaliśmy się codziennie przez kilka - kilkanaście godzin,  siedem dni w tygodniu przez kolejne 20 lat prawie.
By o czymś zdecydować, wybrać trzeba. I nic więcej. Tylko tyle i aż tyle.

Wybacz, byłeś dla mnie wręcz autorytetem.. a okazałeś .. sam dopowiedz. Chyba wolałabym nie przeczytać tego postu wierząc w facetów.. No nie.. brak słów sad

69

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Roxann napisał/a:

[
Wybacz, byłeś dla mnie wręcz autorytetem.. a okazałeś .. sam dopowiedz. Chyba wolałabym nie przeczytać tego postu wierząc w facetów.. No nie.. brak słów sad

O cóż Ci chodzi, Roxann? O to, że wiem, jak to bywa najczęściej z tej drugiej, męskiej strony? Wspominałem przecież, że święty nie jestem, choć wówczas wolny byłem, za to z dziećmi.
Dlatego wiem, o czym piszę.

70

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Roxann napisał/a:

Nie wiem, może ja tylko tak mam, ale dla mnie różnica pomiędzy sympatią koleżeńską a zauroczeniem granica może, choć oczywiście nie musi, być bardzo płynna.
Piszesz, że niechcący sąsiada spotykasz w sklepie, ja spotkałam na chodniku. Wystarczyła krótka rozmowa, by wywarł na mnie duże wrażenie. Czy na tym etapie fascynacja drugą osobą to mój świadomy wybór? Nie powiedziałabym. Wyborem byłoby już np. mając tą świadomość, że mi się podoba, przystanie na jego jakąś dwuznaczną propozycję lub ewentualne przejęcie inicjatywy w celu bliższego poznania (za taką nie uważam, mimo wszystko, przypadkowego spaceru z psami). 
I tu nie o to chodzi, co ja w danym przypadku powinnam zrobić, co dla mnie lepsze, bo to też nie mój wątek, ale bardziej o sam fakt, ten cały mechanizm. Przecież podobnych przypadków jest cała masa. Wiele romansów czy nowych związków zaczyna się od pozornie 'bezpiecznej' przyjaźni, fascynacji. Na tym forum rozłożono na czynniki pierwsze różne sytuacje, mechanizmy z wielu punktów widzenia, ale zwykle już po zdradzie, kiedy mleko rozlało i dana osoba podjęła ten wybór, o jakim tu piszecie. Nie doszło by jednak do tego, gdyby nie ten pierwszy etap na który ja staram się zwrócić uwagę. Oczywiście nie mówię tu o sytuacji, kiedy ktoś planuje zdradę z premedytacją, ewidentnie podrywa czy wprost proponuje romans, sytuacji gdzie nie ma uczuć, tylko seks. Bo wtedy sytuacja jest jasna.
Mówię o sytuacji, kiedy pojawia się fascynacja w momencie, kiedy tak naprawdę jej nie planujemy. Chcemy być wierni, lojalni... a tu nagle poznajesz kogoś i cię "bierze". Wiadomo, że nie zdarza się to często, też nie każda sympatia przeradza się w zafascynowanie, ale może każdemu przytrafić, nawet tym będącym w związku. No i co wtedy? I tak jak pisałam wyżej, najlepiej uciąć kontakt, jednak nie zawsze się da tak diametralnie. Często są sytuacje, że tą osobę tak czy siak widywać będziesz. Jak się wtedy zachowyw(y)wać wobec partnera/partnerki? Przecież wiadomo, że jak ktoś inny siedzi w głowie, trudno udawać, choć też można być dobrym aktorem, ale na ile starczy sił? Powiedzieć, nie powiedzieć, poprosić o czas? Tzn mówię tu o sytuacji, kiedy jeszcze do niczego nie doszło więcej. Wiadomo, że jak się powie, to konsekwencje mogą być druzgocące i nie warte sytuacji. Bo zdrada emocjonalna, to też zdrada, może nawet gorsza niż przysłowiowy skok w bok. Ale co jeśli to rzeczywiście przyszło niespodziewanie i np ucięliśmy to, kiedy zaczęło być niebezpiecznie?  Jak sobie z tym radzić? Chodzi mi tu głównie o relacje z partnerem. Decyzję o zakończeniu rozwijającej się przyjaźni można podjąć tu i teraz, ale za pstryknięciem palca nie da się przeprogramować uczuć.
Tu przypomniał mi się jeden wątek, niestety już nie pamiętam nicku, ale żonaty facet spotkał się ze swoją dawną miłością i uczucie odżyło, to trochę inna sytuacja, bo odżyło a nie się pojawiło, ale on nie chciał tracić rodziny, nie chciał romansu, ale nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem. A to zabrał rodzinę gdzieś na weekend, a to to, a to tamto, ale nadal myślał o ex. W końcu powiedział żonie, albo ona dowiedziała (już nie pamiętam dokładnie) i nastąpił początek końca jego małżeństwa. Czy taka reakcja żony była adekwatna do 'winy' jego? Nie jestem przekonana.
Nie wiem czy to co piszę jest zrozumiałe o co mi dokładnie chodzi...

Hej Roxann! Mam taką nieśmiałą teorię, pewnie jest błędna, ale przyszła mi do głowy, więc się podzielę. Mam wrażenie, że twoje nagłe zauroczenie sąsiadem (na którego wcześniej nie zwracałaś uwagi) to taka twoja nieświadoma reakcja obronna organizmu. Już wcześniej przecież pisałaś, że bardzo chcesz wrócić do Polski, ale wahałaś się ze względu na faceta. Więc hyc twoja podświadomość znalazła idealne rozwiązanie - nowa miłość w Polsce. Nie dość, że masz powód do zakończenia związku, to jeszcze zniknie obawa przed samotnością.

Albo wasze spotkanie to było przeznaczenie. Ja tak średnio wieże w takie niespodziewane zwroty akcji.

71

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Excop napisał/a:
Roxann napisał/a:

[
Wybacz, byłeś dla mnie wręcz autorytetem.. a okazałeś .. sam dopowiedz. Chyba wolałabym nie przeczytać tego postu wierząc w facetów.. No nie.. brak słów sad

O cóż Ci chodzi, Roxann? O to, że wiem, jak to bywa najczęściej z tej drugiej, męskiej strony? Wspominałem przecież, że święty nie jestem, choć wówczas wolny byłem, za to z dziećmi.
Dlatego wiem, o czym piszę.

Nie wiem sama ..chyba muszę to przespać wink

72

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Biały napisał/a:
Roxann napisał/a:

Nie wiem, może ja tylko tak mam, ale dla mnie różnica pomiędzy sympatią koleżeńską a zauroczeniem granica może, choć oczywiście nie musi, być bardzo płynna.
Piszesz, że niechcący sąsiada spotykasz w sklepie, ja spotkałam na chodniku. Wystarczyła krótka rozmowa, by wywarł na mnie duże wrażenie. Czy na tym etapie fascynacja drugą osobą to mój świadomy wybór? Nie powiedziałabym. Wyborem byłoby już np. mając tą świadomość, że mi się podoba, przystanie na jego jakąś dwuznaczną propozycję lub ewentualne przejęcie inicjatywy w celu bliższego poznania (za taką nie uważam, mimo wszystko, przypadkowego spaceru z psami). 
I tu nie o to chodzi, co ja w danym przypadku powinnam zrobić, co dla mnie lepsze, bo to też nie mój wątek, ale bardziej o sam fakt, ten cały mechanizm. Przecież podobnych przypadków jest cała masa. Wiele romansów czy nowych związków zaczyna się od pozornie 'bezpiecznej' przyjaźni, fascynacji. Na tym forum rozłożono na czynniki pierwsze różne sytuacje, mechanizmy z wielu punktów widzenia, ale zwykle już po zdradzie, kiedy mleko rozlało i dana osoba podjęła ten wybór, o jakim tu piszecie. Nie doszło by jednak do tego, gdyby nie ten pierwszy etap na który ja staram się zwrócić uwagę. Oczywiście nie mówię tu o sytuacji, kiedy ktoś planuje zdradę z premedytacją, ewidentnie podrywa czy wprost proponuje romans, sytuacji gdzie nie ma uczuć, tylko seks. Bo wtedy sytuacja jest jasna.
Mówię o sytuacji, kiedy pojawia się fascynacja w momencie, kiedy tak naprawdę jej nie planujemy. Chcemy być wierni, lojalni... a tu nagle poznajesz kogoś i cię "bierze". Wiadomo, że nie zdarza się to często, też nie każda sympatia przeradza się w zafascynowanie, ale może każdemu przytrafić, nawet tym będącym w związku. No i co wtedy? I tak jak pisałam wyżej, najlepiej uciąć kontakt, jednak nie zawsze się da tak diametralnie. Często są sytuacje, że tą osobę tak czy siak widywać będziesz. Jak się wtedy zachowyw(y)wać wobec partnera/partnerki? Przecież wiadomo, że jak ktoś inny siedzi w głowie, trudno udawać, choć też można być dobrym aktorem, ale na ile starczy sił? Powiedzieć, nie powiedzieć, poprosić o czas? Tzn mówię tu o sytuacji, kiedy jeszcze do niczego nie doszło więcej. Wiadomo, że jak się powie, to konsekwencje mogą być druzgocące i nie warte sytuacji. Bo zdrada emocjonalna, to też zdrada, może nawet gorsza niż przysłowiowy skok w bok. Ale co jeśli to rzeczywiście przyszło niespodziewanie i np ucięliśmy to, kiedy zaczęło być niebezpiecznie?  Jak sobie z tym radzić? Chodzi mi tu głównie o relacje z partnerem. Decyzję o zakończeniu rozwijającej się przyjaźni można podjąć tu i teraz, ale za pstryknięciem palca nie da się przeprogramować uczuć.
Tu przypomniał mi się jeden wątek, niestety już nie pamiętam nicku, ale żonaty facet spotkał się ze swoją dawną miłością i uczucie odżyło, to trochę inna sytuacja, bo odżyło a nie się pojawiło, ale on nie chciał tracić rodziny, nie chciał romansu, ale nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem. A to zabrał rodzinę gdzieś na weekend, a to to, a to tamto, ale nadal myślał o ex. W końcu powiedział żonie, albo ona dowiedziała (już nie pamiętam dokładnie) i nastąpił początek końca jego małżeństwa. Czy taka reakcja żony była adekwatna do 'winy' jego? Nie jestem przekonana.
Nie wiem czy to co piszę jest zrozumiałe o co mi dokładnie chodzi...

Hej Roxann! Mam taką nieśmiałą teorię, pewnie jest błędna, ale przyszła mi do głowy, więc się podzielę. Mam wrażenie, że twoje nagłe zauroczenie sąsiadem (na którego wcześniej nie zwracałaś uwagi) to taka twoja nieświadoma reakcja obronna organizmu. Już wcześniej przecież pisałaś, że bardzo chcesz wrócić do Polski, ale wahałaś się ze względu na faceta. Więc hyc twoja podświadomość znalazła idealne rozwiązanie - nowa miłość w Polsce. Nie dość, że masz powód do zakończenia związku, to jeszcze zniknie obawa przed samotnością.

Albo wasze spotkanie to było przeznaczenie. Ja tak średnio wieże w takie niespodziewane zwroty akcji.

Czy przeznaczenie czy wymówka za wcześnie by osądzać

73

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Ja stawiam na przeznaczenie.

74 Ostatnio edytowany przez Roxann (2018-06-27 12:27:08)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Excop napisał/a:

No i, co mam Ci powiedzieć, byś zrozumiała, że to Ty jesteś we własnej głowie. Nikt inny. Nie tenże "on", nie partner za górami, za lasami, ale ta, znana od lat wielu, Ty sama.
Już kiedyś pisałem, że miałem przyjaciółkę (miałem, bo zmarła kilka miesięcy temu) i przełożoną jednocześnie, wobec której poczułem coś innego, niż przyjaźń tylko i szacunek podwładnego. Ona nie miała nic przeciwko temu, bym zaglądał do niej, prywatnie, po pracy. Rozmowy z nią były czymś  niesamowitym.
Jednak uznałem, że przyjaźń ta, więcej warta jest od zauroczenia osobą znaną od lat. Zaufanie, którym obdarzaliśmy się wzajemnie, kazało mi ograniczyć kontakt. Nie powiedziałem  w czym rzecz, zasłaniając się tym, że moje dzieci wymagają większej uwagi (na marginesie, była to prawda, niestety). Ona zapewne, zdawała sobie sprawę z tego, jak na mnie działa od jakiegoś czasu. Wprost powiedzieć - nie chciałem. Przez tę przyjaźń. Ale i ona chyba zrozumiała, bo na pewien czas, nasze stosunki pozasłużbowe - z jej strony, uległy ochłodzeniu.
W tym czasie pozostawałem w mało znaczących dwóch relacjach z kobietami, opartych na seksie. Wcale nie je miałem na uwadze, a tę właśnie przyjaciółkę, równie samotną. I egoistycznie, samego siebie.
Dałem radę, choć widywaliśmy się codziennie przez kilka - kilkanaście godzin,  siedem dni w tygodniu przez kolejne 20 lat prawie.
By o czymś zdecydować, wybrać trzeba. I nic więcej. Tylko tyle i aż tyle.

Wiesz, po tym jak "przespałam" się z tym co napisałeś wczoraj, jednak myślę, że skoro wtedy byłeś wolny a ona samotna, to co stało na przeszkodzie? Bo była twoją przełożoną? Piszesz też, że zauroczyłeś się w niej po latach znajomości, przyjaźni, może dlatego? A może nie czułeś tego, że twoje uczucie jest odwzajemnione, dlatego bałeś się czy też nie chciałeś wprost powiedzieć? Zresztą po tym jak zaczęła się domyślać, sama ochłodziła wasze relacje.
Każda sytuacja jest inna. Też mam a właściwie miałam kolegę, który był dla mnie bardzo bliską osobą, przyjacielem i niestety nasza przyjaźń się skończyła w momencie kiedy mi powiedział, że jestem dla niego kimś więcej. Byłam zła na niego, bo nigdy nie dawałam mu powodów by tak mógł to odbierać, a tym wyznaniem zburzył coś naprawdę fajnego.
Dlatego też nie do końca do mnie przemawiają rady by na etapie koleżeństwa informować daną osobę o swoich uczuciach do niej jako powód ochłodzenia relacji. Sam, pomimo rad, tego nie zrobiłeś. Jak piszesz, dałeś radę widywać ją codziennie przez kolejna 20 lat. To musiało być szalenie trudne, ale to też jakaś taka 'asekuracja', poczucie, że cały czas jest w jakimś stopniu obecna w Twoim życiu, jako koleżanka czy przyjaciółka, że jej w tej roli nie stracisz.
Ja też miałam taki plan by pozostać z panem Z w koleżeńskich relacjach, nie musieć się na siłę odcinać, nie czuć tęsknoty, bólu, zachować wszystko jak było, tylko na stopie koleżeńskiej. Niestety tak się nie dało, nie w sytuacji, kiedy ta granica została przekroczona i uczucie się rozwinęło. Gdyby nie to, może i do tej pory bylibyśmy tylko znajomymi, i też tak przez te kolejne 20 lat. Też mi było szkoda naszej przyjaźni, rozmów, tej energii... ja wtedy byłam w stanie swoje uczucia zatrzymać dla siebie, przez myśl mi nawet nie przyszło, że mogłabym mu o nich powiedzieć. Niestety jeden pocałunek wszystko zmienił.... Ty tej granicy nigdy nie przekroczyłeś, pewnie dlatego udało Ci się utrzymać tą przyjaźń przez tyle lat...

EDIT: czyli na moje pytanie, co w tej sytuacji powinno się zrobić, dochodzi kolejna odpowiedź. NIC. Pozwolić przyjaźni się rozwijać ale trzymać granice. W takiej sytuacji taka osoba może być obecna w naszym życiu przez wiele lat ... tyle, że w innym charakterze. Brzmi całkiem sensownie, ale dla mnie chyba nie do przebrnięcia. Przecież to masochizm? Poza tym w życiu nie zgodziłabym się, by mój facet miał taką "przyjaciółkę".

75 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-27 21:21:06)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Roxann napisał/a:

Wiesz, po tym jak "przespałam" się z tym co napisałeś wczoraj, jednak myślę, że skoro wtedy byłeś wolny a ona samotna, to co stało na przeszkodzie? Bo była twoją przełożoną? Piszesz też, że zauroczyłeś się w niej po latach znajomości, przyjaźni, może dlatego? A może nie czułeś tego, że twoje uczucie jest odwzajemnione, dlatego bałeś się czy też nie chciałeś wprost powiedzieć? Zresztą po tym jak zaczęła się domyślać, sama ochłodziła wasze relacje.

Cóż, podstawowym powodem, by zaprzestać był fakt, że miałem dzieci, a ona, za pracę wyszła. Na partnerkę, zdecydowanie, w mojej sytuacji, nie nadawałaby się. Zwłaszcza, że w przeszłości zraniona bardzo została (jak to kochanka żonatego, przełożonego zresztą), naiwna, jak większość takich kobiet.

Roxann napisał/a:

Każda sytuacja jest inna. Też mam a właściwie miałam kolegę, który był dla mnie bardzo bliską osobą, przyjacielem i niestety nasza przyjaźń się skończyła w momencie kiedy mi powiedział, że jestem dla niego kimś więcej. Byłam zła na niego, bo nigdy nie dawałam mu powodów by tak mógł to odbierać, a tym wyznaniem zburzył coś naprawdę fajnego.

Czyż to nie dowód, że pewne sprawy należy przemilczeć w pewnych sytuacjach, dla wspólnego dobra?

Roxann napisał/a:

Dlatego też nie do końca do mnie przemawiają rady by na etapie koleżeństwa informować daną osobę o swoich uczuciach do niej jako powód ochłodzenia relacji. Sam, pomimo rad, tego nie zrobiłeś. Jak piszesz, dałeś radę widywać ją codziennie przez kolejna 20 lat. To musiało być szalenie trudne, ale to też jakaś taka 'asekuracja', poczucie, że cały czas jest w jakimś stopniu obecna w Twoim życiu, jako koleżanka czy przyjaciółka, że jej w tej roli nie stracisz.
Ja też miałam taki plan by pozostać z panem Z w koleżeńskich relacjach, nie musieć się na siłę odcinać, nie czuć tęsknoty, bólu, zachować wszystko jak było, tylko na stopie koleżeńskiej. Niestety tak się nie dało, nie w sytuacji, kiedy ta granica została przekroczona i uczucie się rozwinęło. Gdyby nie to, może i do tej pory bylibyśmy tylko znajomymi, i też tak przez te kolejne 20 lat. Też mi było szkoda naszej przyjaźni, rozmów, tej energii... ja wtedy byłam w stanie swoje uczucia zatrzymać dla siebie, przez myśl mi nawet nie przyszło, że mogłabym mu o nich powiedzieć. Niestety jeden pocałunek wszystko zmienił.... Ty tej granicy nigdy nie przekroczyłeś, pewnie dlatego udało Ci się utrzymać tą przyjaźń przez tyle lat...

O tę granicę właśnie mi chodzi cały czas. Wiedzieć, kiedy odpuścić, by nie stracić wszystkiego za jednym zamachem. Ta nasza przyjaźń była tak osobliwa, że zwierzała mi się z najintymniejszych rzeczy, których w życiu doznała, czego żałuje itp. I za to, najwyższe zaufanie, ceniłem ją najbardziej.

Roxann napisał/a:

EDIT: czyli na moje pytanie, co w tej sytuacji powinno się zrobić, dochodzi kolejna odpowiedź. NIC. Pozwolić przyjaźni się rozwijać ale trzymać granice. W takiej sytuacji taka osoba może być obecna w naszym życiu przez wiele lat ... tyle, że w innym charakterze. Brzmi całkiem sensownie, ale dla mnie chyba nie do przebrnięcia. Przecież to masochizm? Poza tym w życiu nie zgodziłabym się, by mój facet miał taką "przyjaciółkę".

Proste, prawda? Nim związałem się  z moją obecną partnerką, tamte sprawy zakończyłem. Cięciem skalpela, że się tak wyrażę. Brutalnie, być może, ale żadnej z pań, nigdy nie dawałem nadziei, że coś z tych relacji wyniknie w końcu.
A o tej mojej przyjaciółce, partnerka wie od początku i zna ów były "podtekst". Zaprzyjaźniły się nawet, bo moja pani pracuje w powiązanym służbowo resorcie. Jeszcze rok i dwa miesiące... smile

76 Ostatnio edytowany przez Roxann (2018-06-27 21:50:25)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Excop, zwracam honor. wink Tak mi już świta, że nawet w moim wątku coś tam wspominałeś o swoich perypetiach między wierszami, choć nie aż tak dokładnie.
Fajnie, że tak potrafiłeś utrzymać tą przyjaźń, i o ile nie dawałeś tamtym kobietom nadziei, że z tego może być coś więcej to znaczy, że byłeś fair.
Jeszcze do tej "luki" wrócę, za którą mnie wyśmiałeś wink Ja przy niej będę się trzymać, bo... to, że byłam zakochana w panu Z wręcz bez pamięci, to fakt. Uczucia jedno, rozsądek drugie.. w międzyczasie byłam z 2 facetami, tym z początku mego wątku i z tym ostatnio.. Żadnego nie traktowałam jako 'lekarstwo' mojej nieszczęśliwej, niespełnionej miłości. Z każdym z nich chciałam stworzyć prawdziwy związek. Ale prawda taka, że ani jednego ani drugiego nie kochałam, jak pana Z. Była sympatia, fascynacja.. ale bardziej rozsądek. Ale niestety w sercu wciąż był pan Z. Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jego już w moim sercu? nie ma. Odkochałam się nawet nie na 100 ale na 200%. I właśnie pojawiła ta "luka", którą zapełnił Pan z sąsiedztwa. Znów czuję te motyle, co z panem Z.
I nie do końca tak jest, jak pisał Biały, że wcześniej go nie zauważałam, zauważałam, i wpadł mi w oko, ale wtedy byłam myślami gdzieś indziej. Kiedy kogoś kochasz nie ma miejsca na inną osobę. Jeśli już to wybierasz z rozsądku. Nie wiem co lepsze. Dla mnie fakt, że się zakochałam w sąsiedzie jest po pierwsze dowodem na to, że wszelkie uczucia do pana Z już minęły, a po drugie nie kochałam tak naprawdę żadnego z tych późniejszych moich dwóch facetów.
Nie wiem jak to się dalej potoczy.. ale odpłynęłam totalnie...

77 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-28 05:43:34)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Roxann napisał/a:

Excop, zwracam honor. wink Tak mi już świta, że nawet w moim wątku coś tam wspominałeś o swoich perypetiach między wierszami, choć nie aż tak dokładnie.
Fajnie, że tak potrafiłeś utrzymać tą przyjaźń, i o ile nie dawałeś tamtym kobietom nadziei, że z tego może być coś więcej to znaczy, że byłeś fair.
Jeszcze do tej "luki" wrócę, za którą mnie wyśmiałeś wink Ja przy niej będę się trzymać, bo... to, że byłam zakochana w panu Z wręcz bez pamięci, to fakt. Uczucia jedno, rozsądek drugie.. w międzyczasie byłam z 2 facetami, tym z początku mego wątku i z tym ostatnio.. Żadnego nie traktowałam jako 'lekarstwo' mojej nieszczęśliwej, niespełnionej miłości. Z każdym z nich chciałam stworzyć prawdziwy związek. Ale prawda taka, że ani jednego ani drugiego nie kochałam, jak pana Z. Była sympatia, fascynacja.. ale bardziej rozsądek. Ale niestety w sercu wciąż był pan Z. Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jego już w moim sercu? nie ma. Odkochałam się nawet nie na 100 ale na 200%. I właśnie pojawiła ta "luka", którą zapełnił Pan z sąsiedztwa. Znów czuję te motyle, co z panem Z.
I nie do końca tak jest, jak pisał Biały, że wcześniej go nie zauważałam, zauważałam, i wpadł mi w oko, ale wtedy byłam myślami gdzieś indziej. Kiedy kogoś kochasz nie ma miejsca na inną osobę. Jeśli już to wybierasz z rozsądku. Nie wiem co lepsze. Dla mnie fakt, że się zakochałam w sąsiedzie jest po pierwsze dowodem na to, że wszelkie uczucia do pana Z już minęły, a po drugie nie kochałam tak naprawdę żadnego z tych późniejszych moich dwóch facetów.
Nie wiem jak to się dalej potoczy.. ale odpłynęłam totalnie...

Nie obraziłem się z powodu poprzedniego Twojego wpisu oceniającego mnie, bo wiem, co robiłem kiedyś. Nauka - na szczęście, na grzyby nie poszła. smile
Owa przyjaźń - tak myślę, powodem również była tego, że wytrzymałem w tej robocie tyle czasu. Bo - podobnie, jak dwóm moim przyjaciołom, excopom męskim, lojalność i solidarność tak mi kazały. Bo, jak to na świeczniku, "podgryzających" ją, było wielu. Maluczkich kompetencjami, z plecami zaś. smile

Natomiast, co do owych następców pana Z, to wiedziałaś od początku, że nic to nie da. Wypierałaś, że jest inaczej, niż było faktycznie, przez ileś tam stron.
To już, jak twierdzisz, nieważne, bo się wyleczyłaś z tego gościa.
Nowy początek? Czas najwyższy, bo lat podarowanych tamtemu, nie odzyskasz. Nabyłaś doświadczenia, że nic nie jest proste w uczuciach. Gdy, np. rozum zasypia czasami i budzą się wówczas owe ...motyle. Upiorne niekiedy. smile

78

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Ach ta tyrania monogamii wink Nie każdy ma predyspozycje, by tak żyć, ale w naszej kulturze inne modele są nie do przyjęcia. Filmy, książki, religia - zewsząd słyszymy "ten jedyny", "ta jedyna". A później wielu z nas przeżywa szok, że będąc w związku, zakochuje się w kimś innym. Ludzie różnie na to reagują – zwalczają nowe uczucie, porzucają starego partnera albo nie potrafią wybrać i zaczynają zdradzać. Tak czy siak - źle, więc co robić kiedy już mleko się rozlało? Ja wybrałam przyznanie się, że kocham dwie osoby jednocześnie i okazało się to najlepszą decyzją dla całej naszej trójki.

Olinka napisał/a:

Kiedy poczułaś pierwszy niepokojący impuls, to mogłaś dalej w to brnąć lub się wycofać. Zrobiłaś to pierwsze i był to Twój własny wybór..

Jest taka maksyma - "jeśli się opieramy naszym namiętnościom, to raczej dzięki ich słabości niż naszej sile." I sporo w niej prawdy. Być może Olinko, nigdy nie doświadczyłaś wystarczająco silnego impulsu, by złamać swoje zasady? A może doświadczyłaś i się z nim uporałaś, bo jesteś silna lub po prostu mało emocjonalna. I chwała Ci za to, czapki z głów. Pamiętaj jednak, że każdy z nas jest inny i to że TY wiesz i TY byś umiała, nie wyznacza żadnych obiektywnych standardów.

79

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
terazszczesliwa napisał/a:

Oj bylam taka zona w PL big_smile ja wyjechalam leczyc dziecko a maz sie pocieszal (znalazl taka co o rozumie i w oczy patrzy). Jak przylatywal do PL to tez mu sie nie podobalo bo obowiazki i codziennosc a w UK mial ta patrzaca w oczy. Opowiem Ci z perpektywy 5 lat. Patrzaca w oczy zaszla w ciaze, on biedak przyznac sie musial. Ja wyjechalam do UK z synem sama on odszedl do patrzacej w oczy. Wytrzymal w szczesciu cale 3 miesiace. Ja sobie zycie ulozylam, dziecko juz mam fajne duze a on ma chyba 5-ta patrzaca w oczy i wieczne dramaty bo kobiety na poczatku cudowne pozniej sie przepoczwarzaja jakos i podwojne alimenty.  Szczescia zdrowia i sily Twojej zonie zycze i coreczce mam nadzieje ze fajnie sobie zycie ulozy jak juz przetrawi to dziadostwo ktore wlasnie towrzysz a Tobie i patrzacej w oczy nie zycze nic co ma byc to i tak bedzie.

fajnie to napisalas, troche z zalem ale troche z przekora i usmiechem
i tak trzymaj

80 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-28 17:44:16)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:

Ach ta tyrania monogamii wink Nie każdy ma predyspozycje, by tak żyć, ale w naszej kulturze inne modele są nie do przyjęcia. Filmy, książki, religia - zewsząd słyszymy "ten jedyny", "ta jedyna". A później wielu z nas przeżywa szok, że będąc w związku, zakochuje się w kimś innym. Ludzie różnie na to reagują – zwalczają nowe uczucie, porzucają starego partnera albo nie potrafią wybrać i zaczynają zdradzać. Tak czy siak - źle, więc co robić kiedy już mleko się rozlało? Ja wybrałam przyznanie się, że kocham dwie osoby jednocześnie i okazało się to najlepszą decyzją dla całej naszej trójki.

A kto zdecydował, że trójkąt najlepszą decyzją jest?
Bo albo tamci mają gdzieś Twoje uczucia lub sama oszukujesz się, że jesteś dla nich ważna. Kim zatem, w takim razie?  Nie piszę tego, by Cię obrazić, bo miłe to nie jest jednak, gdy czyta się diametralnie odmienną opinię na ten sam, bardzo osobisty temat. Moim zdaniem jednak, jesteś dla nich tak samo ważna, jak dla mnie, moje dwie równoczesne onegdaj kochanki, które o sobie wiedziały, wyobraź sobie.
Pytanie więc za tym, czy oni kochają Ciebie? W to akurat, wątpię. Bo miłość i zazdrość w parze idą. Ponoć to biologia i jakieś tam procesy chemiczne w mózgu, ale taka jest prawda.
Bo samiec w stadzie jest tylko jeden. "Taka maksyma", na poczet tego, co cytuję i tego co poniżej, czego komentować już mi się nie chce...

Olinka napisał/a:

Kiedy poczułaś pierwszy niepokojący impuls, to mogłaś dalej w to brnąć lub się wycofać. Zrobiłaś to pierwsze i był to Twój własny wybór..

Katarzynka88 napisał/a:

Jest taka maksyma - "jeśli się opieramy naszym namiętnościom, to raczej dzięki ich słabości niż naszej sile." I sporo w niej prawdy. Być może Olinko, nigdy nie doświadczyłaś wystarczająco silnego impulsu, by złamać swoje zasady? A może doświadczyłaś i się z nim uporałaś, bo jesteś silna lub po prostu mało emocjonalna. I chwała Ci za to, czapki z głów. Pamiętaj jednak, że każdy z nas jest inny i to że TY wiesz i TY byś umiała, nie wyznacza żadnych obiektywnych standardów.

81

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Excop, szkoda Twojego czasu, na stawianie diagnoz na temat miłości mojej i moich partnerów. Naprawdę nie ma dla mnie znaczenie opinia "pana z internetu" który nie zna żadnego z nas, nic o nas nie wie i jeszcze rzuca tekstami o samcach w stadzie wink

Znamy się i przyjaźnimy we troje od siedmiu lat, jesteśmy w związku od ponad roku. Ten trójkąt "najlepszą decyzją jest" bo jesteśmy w nim po prostu we troje szczęśliwi. I tyle.

Nie twierdzę, że to dobra opcja dla każdego, ale na pewno lepsza niż zdrada czy seryjna monogamia (czyli wymienianie partnerów, jak zużyty sprzęt, bo ktoś nowy pojawił się na horyzoncie).

82 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-28 17:56:24)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:

Excop, szkoda Twojego czasu, na stawianie diagnoz na temat miłości mojej i moich partnerów. Naprawdę nie ma dla mnie znaczenie opinia "pana z internetu" który nie zna żadnego z nas, nic o nas nie wie i jeszcze rzuca tekstami o samcach w stadzie wink

Znamy się i przyjaźnimy we troje od siedmiu lat, jesteśmy w związku od ponad roku. Ten trójkąt "najlepszą decyzją jest" bo jesteśmy w nim po prostu we troje szczęśliwi. I tyle.

Nie twierdzę, że to dobra opcja dla każdego, ale na pewno lepsza niż zdrada czy seryjna monogamia (czyli wymienianie partnerów, jak zużyty sprzęt, bo ktoś nowy pojawił się na horyzoncie).

Spuściłaś z tonu jednak, w porównaniu do wcześniejszego wpisu. Cóż, to Twoje życie.
I masz świętą rację - nic mnie do tego.
Skoro jednak wysiliłaś się, by wystukać na klawiaturze tych kilkanaście zdań, czego oczekiwałaś? smile
Poza tym, nie odpowiedziałaś na podstawowe pytanie, czyli - kto zdecydował, że trójkąt, to fajna rzecz będzie?
No, kto, pytam?

83

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Spuściłaś z tonu? Ależ nie. Od początku piszę, że poliamoria jest alternatywną opcją, ale jej bynajmniej nikomu nie narzucam. To mnie za to na każdym kroku znów chce się wepchnąć w ramy monogamii (tak, nie tylko tu...).

Czego oczekiwałam? Niczego, a już na pewno nie diagnoz, bo ich nie potrzebuję - jestem zdrowa i szczęśliwa smile Napisałam, bo widzę tu dużo osób, które miały "nieszczęście" się zakochać w dwóch osobach i nie wiedzą co z tym począć. Chciałam pokazać, że można też i tak.

Zdecydowaliśmy o tym we troje, że spróbujemy i może zadziała. No i kurna, na razie działa. I wielu ludzi dookoła to baaardzo boli i wielu nam wróży rychły koniec. A tu jak na złość końca nie widać.

84 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-28 18:16:21)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:

Spuściłaś z tonu? Ależ nie. Od początku piszę, że poliamoria jest alternatywną opcją, ale jej bynajmniej nikomu nie narzucam. To mnie za to na każdym kroku znów chce się wepchnąć w ramy monogamii (tak, nie tylko tu...).

Czego oczekiwałam? Niczego, a już na pewno nie diagnoz, bo ich nie potrzebuję - jestem zdrowa i szczęśliwa smile Napisałam, bo widzę tu dużo osób, które miały "nieszczęście" się zakochać w dwóch osobach i nie wiedzą co z tym począć. Chciałam pokazać, że można też i tak.

Zdecydowaliśmy o tym we troje, że spróbujemy i może zadziała. No i kurna, na razie działa. I wielu ludzi dookoła to baaardzo boli i wielu nam wróży rychły koniec. A tu jak na złość końca nie widać.

No, to jak to się odbyło, owa debata?
Była, do niedawna jeszcze NinaLafaire, która twierdziła, że męża ma, a oprócz niego, kochanka oficjalnego i w takim trójkącie sobie żyją od lat ponoć.
Ona, artystka jednak, jak Frida, nie przymierzając.
I tam i tu, co będzie, to będzie.
Tylko, co i dla kogo w końcu, gdy lat więcej upłynie niż - dajmy na to, półtora roku (to do tego "od ponad roku) z tego wyniknie?
"Carpe diem", dużo częściej czkawką się odbija, niż wyznawcy tego powiedzenia uważają.
Wiem to po sobie, a raczej, po tych kobietach, o których wspominałem.

85 Ostatnio edytowany przez Katarzynka88 (2018-06-28 18:53:11)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

No widzisz, "facecie po przejściach", czy monogamia to recepta na szczęście po grób? Na wierność? Na brak rozstań/rozwodów? Zaakceptuj, że inni mogą być szczęśliwi żyjąc poza znanym tobie schematem. Nie musisz rozumieć, ale nie nawracaj. My się dobrze czujemy ze sobą, nie oszukując siebie wzajem i innych.

Powtórzę, niewiele (nic?) wiesz o nas, więc nie wnioskuj proszę bez dostatecznej ilości danych.

Jeden z panów to mój mąż, drugi to nasz kochanek i przyjaciel. Może będzie nim zawsze, może tylko przez chwilę. Może znajdzie kobietę i się "usamodzielni" a może stworzymy czworokąt. Nie-mąż najchętniej wybudowałby nam wielki dom, wziął z nami ślub i żył długo i szczęśliwie, ale to oczywiście w naszej kulturze i stanie prawnym niemożliwe. Własnym szczęściem się nie martwię, lubię siebie i czas spędzany we własnym towarzystwie. Jeśli więc chcesz mnie ostrzec, że zostanę porzucona z niczym, to bądź spokojny... Poza tym jak widać po tematach na forum, żaden model związku nie daje dozgonnej gwarancji.

Carpe diem to nie moja maksyma, lubię się martwić na zapas, co często wyśmiewają moi panowie. Najbardziej martwiłam się o nie-męża, by go nie konserwować w takim stanie, ale on nam powtarza, że z nami jest szczęśliwszy niż w jakimkolwiek zwyczajnym związku wcześniej. I nie dał się "porzucić dla własnego dobra". Sporo myśleliśmy jak to poustawiać, w końcu poustawialiśmy i naprawdę dobrze nam razem. Możesz mieć z tym problem, ale to nie będzie nasz problem smile

Być może niedługo założę temat ze swoją historią, to dowiesz się więcej i będziesz mnie mógł biczować do woli. Tymczasem chyba za duży off-topic się robi.

86 Ostatnio edytowany przez santapietruszka (2018-06-28 19:22:01)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:

Zaakceptuj, że inni mogą być szczęśliwi żyjąc poza znanym tobie schematem. Nie musisz rozumieć, ale nie nawracaj.

A Ty chyba też, Katarzynko, powinnaś zaakceptować to, że nie każdy jest do poliamorii stworzony i że to nie jest recepta na wszystko i dla każdego? smile

Swoją drogą, mam chwilami wrażenie, że wcale Ci ta sytuacja nie pasuje, tylko dopasowujesz się do niej "na siłę", za dużo o tym mówisz i reklamujesz... Ale do takich rozważań to akurat faktycznie powinnaś założyć własny wątek smile

87 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-28 20:19:11)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:

N

Być może niedługo założę temat ze swoją historią, to dowiesz się więcej i będziesz mnie mógł biczować do woli. Tymczasem chyba za duży off-topic się robi.

Z pewnością, nie o biczowanie ad hoc chodzi i pouczanie dla samego moralizatorstwa, a o poważniejsze rzeczy.  Kiedyś to zrozumiesz zapewne. Oby, nie za późno.
Ale rzeczywiście, masz rację. Lepiej będzie, gdy własną historię opiszesz osobno. Tylko, czy na widzenie tejże jakiś czas potem, gdy tu się wpisałaś, tak samo wyglądać będzie, jak w komentarzu do Olinki? Chyba, raczej nie. Mimo postawy osoby "mury burzącej" skostniałego tego czegoś, które dla większości (tych, spod Figury, udających tamtych oraz, zwykłych kandydatów na stos przez tych wcześniej wspomnianych ułożony) tradycyjną wersję związku widzącą?
Uchodźców się boimy, ale wzorce ichnie - według propagandy, ohydne - odwrotnie jednak, w tym wypadku, cacy mają być?
Trudno. Różnimy się w ocenie przyszłości takiej formy związku, którą przedstawiłaś. Bicze hipotetyczne moje, na które nadstawiasz plecy (bo tę, obitą część ciała, zawsze na filmach widać), dostaniesz za to od uberetowionych interlokutorów ojca "składka na Stocznię" Dyrektora, jeśli takowego batożenia Ci brakuje.
Jeśli tam się zwrócisz z propozycją odstępstwa od reguły, oczywiście.
Według mnie zaś, żadnego odstępstwa od tematu nie było, bo kręci się to wszystko ściśle wokół tego samego. Udawać, czy nie? Jeśli udawać, to jak długo? I, na koniec, kto pierwszy, gdy przestanie udawać, zyska na tym, a kto na tym straci, bo czekał zbyt długo?
Mimo, że wszystko jasne jest ponoć, w czym rzecz między trojgiem. Na razie...

88 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-06-28 22:55:17)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Excop- w krajach muzułmańskich odwrotny model funkcjonuje smile
Ale znalezienie męża i kochanka którzy się zaprzyjaźnią to ewenement., więc spokojnie, nie upowszechni się smile
Ty miałeś 2 relacje dla seksu, kobietę z którą miałeś porozumienie dusz bez seksu, a jeszcze inną kobietę uznałeś za dobrą do wspólnego życia.
To typowo męskie posegregowanie uczuć. Dlatego bez żalu zerwałeś tamte 2 układy..
Kobiety tak do tego nie podchodzą. Więc ona może kochać ich obu.
Chętnie poczytam o tym w osobnym wątku..
Osobiście szybciej byłabym w stanie wyobrazić sobie siebie jako muzułmańską żonę niż w takim układzie.. podwójny testosteron w jednym domu

89 Ostatnio edytowany przez Katarzynka88 (2018-06-28 23:17:47)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
santapietruszka napisał/a:

powinnaś zaakceptować to, że nie każdy jest do poliamorii stworzony i że to nie jest recepta na wszystko i dla każdego?

Jak pisałam wyżej "nie twierdzę, że to dobra opcja dla każdego" oraz "bynajmniej nikomu nie narzucam". Jeżeli związek nie działa, dodanie do niego kolejnej osoby na pewno tego nie zmieni. Monogamiści, uczciwi i szczęśliwi, nie są w żadnej mierze adresatami moich postów.

santapietruszka napisał/a:

Swoją drogą, mam chwilami wrażenie, że wcale Ci ta sytuacja nie pasuje, tylko dopasowujesz się do niej "na siłę", za dużo o tym mówisz i reklamujesz...

A i owszem, reklamuję smile Z dwóch powodów. Po pierwsze żal mi się robi, jak czytam historie niektórych zagubionych ludzi. Złych na siebie, pełnych wyrzutów sumienia i wątpliwości. I jeszcze pod ostrzałem bardzo surowych osądów. Może moje posty pomogą, przynajmniej w takim stopniu "o, ktoś czuł podobnie". Przeczytają coś innego niż standardowe "nie umiesz kochać", "chcesz mieć ciastko i zjeść ciastko", "gdybyś kochała pierwszego, nie pokochałabyś drugiego". No i może zobaczą, że szczerość czasem popłaca. Tak samo chciałabym w jakiś sposób pocieszyć osoby, których partner się zauroczył/zakochał, a jednak zapewnia, że nadal kocha. Tak, uważam, że to możliwe.

Po drugie, reklamuję, bo jestem zachwycona tym, co obecnie udało nam się zbudować i aż mnie nosi, by się tym moim szczęściem dzielić. W realu nie mam jednak takich możliwości, bo nie zdecydowaliśmy się na "coming out". Ciężko się odważyć żyjąc w konserwatywnym środowisku, pracując zawodzie zaufania publicznego i to jeszcze w Toruniu pod okiem Ojca Dyrektora (Excop, brawo za intuicję). Wybaczcie tę nachalną propagandę wink


Excop napisał/a:

Różnimy się w ocenie przyszłości takiej formy związku, którą przedstawiłaś.

Hmm... A jak Ty to oceniasz? Że nie przetrwa? Być może masz rację, lecz cóż z tego. Nie wszystko, co nietrwałe, jest bezwartościowe. Nim poznałam męża, byłam 5 lat w związku, który też mnie wiele nauczył. Czy mam uważać ten czas za stracony? Tak samo teraz, jesteśmy szczęśliwi, dobrze nam we troje. Wspólne wyjazdy, noce, rozmowy po świt, przyjaźń i wzajemne wsparcie. Czemu z tego profilaktycznie rezygnować (raniąc kogoś poważnie)? Wybacz, że nie rozumiem spraw dla Ciebie oczywistych. Dla mnie to jak skoczyć z mostu w obawie, że się z niego spadnie.

Na marginesie, uchodźców się nie boję i pod Figurę szukać akceptacji też się nie wybieram wink

Excop napisał/a:

Kiedyś to zrozumiesz zapewne.

Napisz proszę wprost, bo jak na razie za dużo ogólników w rodzaju "wiadomo jak będzie". Swoją drogą chyba nie do końca wiadomo. Od roku zaczytuję się w lekturach o poliamorii, z których wynika, że są ludzie, którzy funkcjonują tak przez całe życie. Na całym świecie jest wielomilionowa społeczność poliamorystów (nie mylić z poligamią) - ludzi, którzy utrzymują romantyczne relacje z więcej niż jedną osobą. Niekiedy ich partnerzy mają też swoje relacje poboczne. Jeżeli dla tych ludzi to się sprawdza, a przy tym wszystko za wiedzą i zgodą dorosłych zainteresowanych, to czemu z tym walczyć tak zaciekle? Zwłaszcza gdy w alternatywie mamy zdradę/porzucenie.

90 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-29 09:35:27)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:
santapietruszka napisał/a:

powinnaś zaakceptować to, że nie każdy jest do poliamorii stworzony i że to nie jest recepta na wszystko i dla każdego?

Jak pisałam wyżej "nie twierdzę, że to dobra opcja dla każdego" oraz "bynajmniej nikomu nie narzucam". Jeżeli związek nie działa, dodanie do niego kolejnej osoby na pewno tego nie zmieni. Monogamiści, uczciwi i szczęśliwi, nie są w żadnej mierze adresatami moich postów.

santapietruszka napisał/a:

Swoją drogą, mam chwilami wrażenie, że wcale Ci ta sytuacja nie pasuje, tylko dopasowujesz się do niej "na siłę", za dużo o tym mówisz i reklamujesz...

A i owszem, reklamuję smile Z dwóch powodów. Po pierwsze żal mi się robi, jak czytam historie niektórych zagubionych ludzi. Złych na siebie, pełnych wyrzutów sumienia i wątpliwości. I jeszcze pod ostrzałem bardzo surowych osądów. Może moje posty pomogą, przynajmniej w takim stopniu "o, ktoś czuł podobnie". Przeczytają coś innego niż standardowe "nie umiesz kochać", "chcesz mieć ciastko i zjeść ciastko", "gdybyś kochała pierwszego, nie pokochałabyś drugiego". No i może zobaczą, że szczerość czasem popłaca. Tak samo chciałabym w jakiś sposób pocieszyć osoby, których partner się zauroczył/zakochał, a jednak zapewnia, że nadal kocha. Tak, uważam, że to możliwe.

Po drugie, reklamuję, bo jestem zachwycona tym, co obecnie udało nam się zbudować i aż mnie nosi, by się tym moim szczęściem dzielić. W realu nie mam jednak takich możliwości, bo nie zdecydowaliśmy się na "coming out". Ciężko się odważyć żyjąc w konserwatywnym środowisku, pracując zawodzie zaufania publicznego i to jeszcze w Toruniu pod okiem Ojca Dyrektora (Excop, brawo za intuicję). Wybaczcie tę nachalną propagandę wink


Excop napisał/a:

Różnimy się w ocenie przyszłości takiej formy związku, którą przedstawiłaś.

Hmm... A jak Ty to oceniasz? Że nie przetrwa? Być może masz rację, lecz cóż z tego. Nie wszystko, co nietrwałe, jest bezwartościowe. Nim poznałam męża, byłam 5 lat w związku, który też mnie wiele nauczył. Czy mam uważać ten czas za stracony? Tak samo teraz, jesteśmy szczęśliwi, dobrze nam we troje. Wspólne wyjazdy, noce, rozmowy po świt, przyjaźń i wzajemne wsparcie. Czemu z tego profilaktycznie rezygnować (raniąc kogoś poważnie)? Wybacz, że nie rozumiem spraw dla Ciebie oczywistych. Dla mnie to jak skoczyć z mostu w obawie, że się z niego spadnie.

Na marginesie, uchodźców się nie boję i pod Figurę szukać akceptacji też się nie wybieram wink

Excop napisał/a:

Kiedyś to zrozumiesz zapewne.

Napisz proszę wprost, bo jak na razie za dużo ogólników w rodzaju "wiadomo jak będzie". Swoją drogą chyba nie do końca wiadomo. Od roku zaczytuję się w lekturach o poliamorii, z których wynika, że są ludzie, którzy funkcjonują tak przez całe życie. Na całym świecie jest wielomilionowa społeczność poliamorystów (nie mylić z poligamią) - ludzi, którzy utrzymują romantyczne relacje z więcej niż jedną osobą. Niekiedy ich partnerzy mają też swoje relacje poboczne. Jeżeli dla tych ludzi to się sprawdza, a przy tym wszystko za wiedzą i zgodą dorosłych zainteresowanych, to czemu z tym walczyć tak zaciekle? Zwłaszcza gdy w alternatywie mamy zdradę/porzucenie.

Pozwolisz, że nie będę rozdrabniał Twojej wypowiedzi na kawałki.
Po pierwsze, by nie wyrywać z kontekstu, a po drugi raz, bo na małym smartfonie, pracochłonne to jest. A cóś ostatnio, rozleniwiłem się. smile
Pogratulowałaś mi intuicji związanej z odium Torunia, który to Toruń przez to, lubić przestałem.
Natomiast, do mojego odniesienia do wyznań NinyLafaire (w  szczęśliwość jej trójkąta również nie wierzę), jakoś nie odniosłaś się przy okazji.
Dopiero kolejne, wymuszone niejako informacje wskazują, że ten Twój związek trojga jest na rękę wszystkim. Zwłaszcza mężowi.
Nie wiem, dlaczego tak myślę,  ale za chwilę tutaj albo  w tym, hipotetycznie zapowiedzianym osobnym wątku dowiemy się, że panowie obaj są bi. I z tego tytułu, zazdrość o kobietę wspólną, gdy ich to złe uczucie  raczej może dotykać wzajemnie, jako kochających się, nie może już mieć miejsca w stosunku do Ciebie?
Ewentualnie, gdyby na horyzoncie, pojawił się trzeci, obdarzany znów miłością przez Ciebie, zareagowaliby, jako że, naruszono by wówczas, ich wspólne terytorium?

Czy Twój mąż starszy jest od Ciebie i kochanka i to sporo?
Bo i to, sporo powie, co do źródeł  takiego związku.
I - o ile nie jest prawdą to, co sugeruję powyżej, o charakterze męża także.
W takim wypadku, w szczęśliwość tego trójkąta, nie wierzę. Dobre miny do zlej gry, na zasadzie, pierdołowaty impotent - desperat, być może, kochający prawdziwie o cechach reszty, jak z baśni i ogier w uzupełnieniu skuteczne są, na jakiś czas tylko jednak.
Bo moje kochanki, choć nie targały się za włosy, gdy mnie akurat nie było w mojej pipidówie, zazdrosne o siebie były. Tyle, że ja w dupie to mialem, póki pasowało mi to.
I to odpowiedź jest na Twój ostatni cytat mojego wpisu jest.

91 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-06-29 10:26:03)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Zauważ ze kazdy z Panow moze miec swoje motywacje. Ale nie zmienia to faktu, ze Ona nie ma zadnych ukrytych i jest jak pisze...
I jesli jest jak piszesz nie widze nic co mialoby taki uklad rozwalic.

92 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-29 12:53:39)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Ela210 napisał/a:

Zauważ ze kazdy z Panow moze miec swoje motywacje. Ale nie zmienia to faktu, ze Ona nie ma zadnych ukrytych i jest jak pisze...
I jesli jest jak piszesz nie widze nic co mialoby taki uklad rozwalic.

O tym właśnie piszę.
Na razie jest dobrze, według Autorki.
Ona nie ma ukrytych motywów?
Wątpię. Zawsze jest "coś, za coś". Tyle, że - na razie, czym to jest, nie wiemy jeszcze.
Podobnie, gdy do niedawna, nie wiedzieliśmy jeszcze, że jeden z tych "przyjaciół", to mąż. A drugi, kochanek, do istnienia którego, Katarzynka "lojalnie" przyznała się mężowi. A ten, według niej, podskoczył z radości na tę wieść, że to żaden obcy kret, tylko "swój" i przyklasnął rzeczywistości. Po czasie, gdy romans już rozwinięty był i coś z tym zrobić było trzeba w końcu.
Motywy zaś, dla jednych jasne, ukrytymi pozostaną dla innych.
Na razie nie ma się czym przejmować, prawda? Bo wszyscy są szczęśliwi...

93

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Excop napisał/a:

do niedawna, nie wiedzieliśmy jeszcze, że jeden z tych "przyjaciół", to mąż..

Gdybyś przeczytał pój pierwszy post na tym forum (w dziale przywitaj się), dowiedziałbyś się od razu że mam męża i kochanka, a także w jakim wieku wszyscy jesteśmy. Widzę, że bardzo próbujesz nas wcisnąć w jakiś znany sobie schemat. Rozumiem, wszak myślenie stereotypami ułatwia życie, więc próbuj dalej. Uprzedzam jednak, że łatwo nie będzie smile

Wiedz też, że nigdy nigdy nie było kochanka za plecami męża, ale o tym napiszę więcej w tym obiecanym osobnym temacie. Cierpliwości. Historia jest dość długa, a niestety czasu na jej spisanie trochę brak. Może w weekend się uda.

Excop napisał/a:

ja w dupie to mialem, póki pasowało mi to.... jesteś dla nich tak samo ważna, jak dla mnie, moje dwie równoczesne onegdaj kochanki... miłość i zazdrość w parze idą.

Tak czytam te wpisy i wiesz co... Twój system wartości i podejście do drugiego człowieka, to zupełnie nie moja bajka. Wybacz, ale chyba podziękuję za korzystanie z Twej życiowej mądrości.

94

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:

Być może niedługo założę temat ze swoją historią, to dowiesz się więcej i będziesz mnie mógł biczować do woli. Tymczasem chyba za duży off-topic się robi.

Przepraszam za off-top, ale Katarzynko chętnie poczytałabym Twój wątek na temat tej relacji. Jak to wygląda od środka? 
Nie mogę sobie tego wyobrazić, że w tym układzie mąż nie jest zazdrosny o nie-męża i odwrotnie.

95 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2018-06-29 13:45:14)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Katarzyna.. ludzi poznajemy z wątków- nie ma obowiązku wchodzenia na poznajmy się. ja np nigdy tam nie byłam.
nie znamy Twojej historii. tylko z tego co tu napisałaś.
A teraz widzę że dałaś tam tytuł szukam przyjaciółki z kujawsko-pomorskego, to zawęża krąg czytających

96 Ostatnio edytowany przez Excop (2018-06-29 15:21:00)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Katarzynka88 napisał/a:
Excop napisał/a:

do niedawna, nie wiedzieliśmy jeszcze, że jeden z tych "przyjaciół", to mąż..

Gdybyś przeczytał pój pierwszy post na tym forum (w dziale przywitaj się), dowiedziałbyś się od razu że mam męża i kochanka, a także w jakim wieku wszyscy jesteśmy. Widzę, że bardzo próbujesz nas wcisnąć w jakiś znany sobie schemat. Rozumiem, wszak myślenie stereotypami ułatwia życie, więc próbuj dalej. Uprzedzam jednak, że łatwo nie będzie smile

Wiedz też, że nigdy nigdy nie było kochanka za plecami męża, ale o tym napiszę więcej w tym obiecanym osobnym temacie. Cierpliwości. Historia jest dość długa, a niestety czasu na jej spisanie trochę brak. Może w weekend się uda.[...]

[...] Tak czytam te wpisy i wiesz co... Twój system wartości i podejście do drugiego człowieka, to zupełnie nie moja bajka. Wybacz, ale chyba podziękuję za korzystanie z Twej życiowej mądrości.

Ubodło jednak?
Wybacz, ale nie śledzę każdego powitania na Forum.
Teraz też nie zajrzę, bo wątek własny założysz ponoć zamierzasz.
Czekam z niecierpliwością. Bo czytania Twoich wyznań, nie zabronisz mi, niestety. smile
Doświadczenie innych, nauczycielem winno być.
To taka maksyma. Moja chyba. Jeśli nie, poproszę o źródło, by przeprosić autora.
Skoro argumentów na teraz, zabrakło z Twojej strony,  odpuszczę sobie, zgodnie z Twoim życzeniem.
Nowa Jahero, czy nawet, choć nie przypuszczam jednak, NinaLafaire.
Zajrzyj do nich. Tak jak, odesłałaś mnie do Twojego powitania. Żegnam panią zatem. Bez żalu nad tym czymś, co tam stworzyliście, "kolegialnie" ponoć.
I - jednocześnie, powodzenia życzę. Mimo wszystko... . smile
Edit:
I, tak, na koniec.
Zadbaj, by obaj panowie mieli na przyrodzeniu prezerwatywę za każdym razem.
Mąż, że prawo ma do Ciebie z definicji, a jakże, święty w tej sytuacji może nie być jednak.  Mimo, że  szczęśliwym małżeństwem jesteście. I obawy o możliwość prokreacji, wcale na myśli nie mam
Tak, na wszelki wypadek, gdyby moje wyszło na wierzch jednak.
O kochanku już nie wspomnę, który pozorów już zachowywać nie musi. smile

97

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Jeżeli Panowie są biseksualni, to wiele wyjaśnia, nie ma natomiast przeniesienia na sytuację w której ktoś ma męża i kochanka i może to cudownie pogodzić jakoby..

98

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Roxann napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Myslę ze jest wyraxna rożnica między więzami kolezenskimi a zauroczeniem,czy zakochaniem więc.nie ma.co się tlumaczyć ze granicę przekraczamy niechcący..
Niechcący to sąsiada spotykam w sklepie
A pozostale rzeczy sa juz chcący..i swiadomie.
Czyli to wybor.a skoro go dokonujesz, to zapewne masz powod..i od tego momentu nie ma co zrzucac na kosmiczne sily
A poniewaz konsekwencje ponosisz Ty a nie ktos inny to nikt z zewnatrz nie powie Ci co dla Ciebie lepsze, moze najwyzej naswietlic aspekty ktorych nie dostrzegasz. Ale decyzja jest Twoja.

Nie wiem, może ja tylko tak mam, ale dla mnie różnica pomiędzy sympatią koleżeńską a zauroczeniem granica może, choć oczywiście nie musi, być bardzo płynna.
Piszesz, że niechcący sąsiada spotykasz w sklepie, ja spotkałam na chodniku. Wystarczyła krótka rozmowa, by wywarł na mnie duże wrażenie. Czy na tym etapie fascynacja drugą osobą to mój świadomy wybór? Nie powiedziałabym. Wyborem byłoby już np. mając tą świadomość, że mi się podoba, przystanie na jego jakąś dwuznaczną propozycję lub ewentualne przejęcie inicjatywy w celu bliższego poznania (za taką nie uważam, mimo wszystko, przypadkowego spaceru z psami). 
I tu nie o to chodzi, co ja w danym przypadku powinnam zrobić, co dla mnie lepsze, bo to też nie mój wątek, ale bardziej o sam fakt, ten cały mechanizm. Przecież podobnych przypadków jest cała masa. Wiele romansów czy nowych związków zaczyna się od pozornie 'bezpiecznej' przyjaźni, fascynacji. Na tym forum rozłożono na czynniki pierwsze różne sytuacje, mechanizmy z wielu punktów widzenia, ale zwykle już po zdradzie, kiedy mleko rozlało i dana osoba podjęła ten wybór, o jakim tu piszecie. Nie doszło by jednak do tego, gdyby nie ten pierwszy etap na który ja staram się zwrócić uwagę. Oczywiście nie mówię tu o sytuacji, kiedy ktoś planuje zdradę z premedytacją, ewidentnie podrywa czy wprost proponuje romans, sytuacji gdzie nie ma uczuć, tylko seks. Bo wtedy sytuacja jest jasna.
Mówię o sytuacji, kiedy pojawia się fascynacja w momencie, kiedy tak naprawdę jej nie planujemy. Chcemy być wierni, lojalni... a tu nagle poznajesz kogoś i cię "bierze". Wiadomo, że nie zdarza się to często, też nie każda sympatia przeradza się w zafascynowanie, ale może każdemu przytrafić, nawet tym będącym w związku. No i co wtedy? I tak jak pisałam wyżej, najlepiej uciąć kontakt, jednak nie zawsze się da tak diametralnie. Często są sytuacje, że tą osobę tak czy siak widywać będziesz. Jak się wtedy zachowyw(y)wać wobec partnera/partnerki? Przecież wiadomo, że jak ktoś inny siedzi w głowie, trudno udawać, choć też można być dobrym aktorem, ale na ile starczy sił? Powiedzieć, nie powiedzieć, poprosić o czas? Tzn mówię tu o sytuacji, kiedy jeszcze do niczego nie doszło więcej. Wiadomo, że jak się powie, to konsekwencje mogą być druzgocące i nie warte sytuacji. Bo zdrada emocjonalna, to też zdrada, może nawet gorsza niż przysłowiowy skok w bok. Ale co jeśli to rzeczywiście przyszło niespodziewanie i np ucięliśmy to, kiedy zaczęło być niebezpiecznie?  Jak sobie z tym radzić? Chodzi mi tu głównie o relacje z partnerem. Decyzję o zakończeniu rozwijającej się przyjaźni można podjąć tu i teraz, ale za pstryknięciem palca nie da się przeprogramować uczuć.
Tu przypomniał mi się jeden wątek, niestety już nie pamiętam nicku, ale żonaty facet spotkał się ze swoją dawną miłością i uczucie odżyło, to trochę inna sytuacja, bo odżyło a nie się pojawiło, ale on nie chciał tracić rodziny, nie chciał romansu, ale nie mógł sobie poradzić z tym uczuciem. A to zabrał rodzinę gdzieś na weekend, a to to, a to tamto, ale nadal myślał o ex. W końcu powiedział żonie, albo ona dowiedziała (już nie pamiętam dokładnie) i nastąpił początek końca jego małżeństwa. Czy taka reakcja żony była adekwatna do 'winy' jego? Nie jestem przekonana.
Nie wiem czy to co piszę jest zrozumiałe o co mi dokładnie chodzi...

Mówisz, że wywarł na Tobie już wrażenie przy pierwszej krótkiej rozmowie, potem przypadkiem się na spacerze gdzieś specjaliście i pytasz co trzeba było zrobić? 
Nabrać dystansu do jego  osoby,  ostudzić jego zapał.. jakby i Ciebie nie zauważył zainteresowania to i by zainteresowanie zniknęło. 

To że nie szukałaś pretekst by co spotkać Cię nie usprawiedliwia.  Ale byłaś na jego propozycje przychylna i otwarta i nim zainteresowana,  dawałaś zielone światło.

Trochę marne te twoje wymówki Roxann

99

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Przed wprowadzeniem na siłę chrześcijaństwa na ziemie Lechitów, mężczyzna mógł mieć dużo kobiet. Zależało to głównie od jego stanu majątkowego. Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? Czy któraś z Pań potrafi to logicznie wytłumaczyć ? Raczej nie sądzę. Ani kobieta ani mężczyzna w związku nie należą do siebie. Są ze sobą bo wzajemnie to im odpowiada. Czas upływa i życie pokazuje, że pojawiają się inni mężczyźni lub inne kobiety. Cóż złego dzieje się w tym, że ktoś chce dać drugiej osobie miłość ?
Wszystko przekręcono przez te setki lat, a tak było dobrze.

100

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
LeonardoDaVinci napisał/a:

Przed wprowadzeniem na siłę chrześcijaństwa na ziemie Lechitów, mężczyzna mógł mieć dużo kobiet. Zależało to głównie od jego stanu majątkowego. Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? Czy któraś z Pań potrafi to logicznie wytłumaczyć ? Raczej nie sądzę. Ani kobieta ani mężczyzna w związku nie należą do siebie. Są ze sobą bo wzajemnie to im odpowiada. Czas upływa i życie pokazuje, że pojawiają się inni mężczyźni lub inne kobiety. Cóż złego dzieje się w tym, że ktoś chce dać drugiej osobie miłość ?
Wszystko przekręcono przez te setki lat, a tak było dobrze.

Prawda?! I wszystko, przez tę, pieprzoną cywilizację zachodnią, na tzw. wartościach chrześcijańskich opartą, z wielką polityką w tle onegdaj (gdy czas był, by interweniować), diabli,  nomen-omen, wzięli. Cholercia, a to niefart. smile

101 Ostatnio edytowany przez santapietruszka (2018-07-07 19:26:46)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Ja też bym chciała, żeby kobiety mogły mieć więcej niż jednego faceta... a nie, że panowie zaraz na forum lecą z wątkiem "zdradziła mnie"... Ba, nawet po kolei, jak się tych facetów ma, a nie naraz, to panowie na forum płaczą, że 'puszczalska".... Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? tongue

102

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
santapietruszka napisał/a:

Ja też bym chciała, żeby kobiety mogły mieć więcej niż jednego faceta... a nie, że panowie zaraz na forum lecą z wątkiem "zdradziła mnie"... Ba, nawet po kolei, jak się tych facetów ma, a nie naraz, to panowie na forum płaczą, że 'puszczalska".... Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? tongue

Dla naszego dobra Pietruszko smile Nie wytrzymałabyś z taką ilością testosteronu pod jednym dachem.
Co do modelu odwrotnego, to mógłby być, pod warunkiem że ja byłabym kierowniczką wink

103

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Ela210 napisał/a:
santapietruszka napisał/a:

Ja też bym chciała, żeby kobiety mogły mieć więcej niż jednego faceta... a nie, że panowie zaraz na forum lecą z wątkiem "zdradziła mnie"... Ba, nawet po kolei, jak się tych facetów ma, a nie naraz, to panowie na forum płaczą, że 'puszczalska".... Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? tongue

Dla naszego dobra Pietruszko smile Nie wytrzymałabyś z taką ilością testosteronu pod jednym dachem.
Co do modelu odwrotnego, to mógłby być, pod warunkiem że ja byłabym kierowniczką wink

Oj, Ela, a kto mówi, że to pod jednym dachem by miało być big_smile big_smile big_smile

104

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
santapietruszka napisał/a:
Ela210 napisał/a:
santapietruszka napisał/a:

Ja też bym chciała, żeby kobiety mogły mieć więcej niż jednego faceta... a nie, że panowie zaraz na forum lecą z wątkiem "zdradziła mnie"... Ba, nawet po kolei, jak się tych facetów ma, a nie naraz, to panowie na forum płaczą, że 'puszczalska".... Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? tongue

Dla naszego dobra Pietruszko smile Nie wytrzymałabyś z taką ilością testosteronu pod jednym dachem.
Co do modelu odwrotnego, to mógłby być, pod warunkiem że ja byłabym kierowniczką wink

Oj, Ela, a kto mówi, że to pod jednym dachem by miało być big_smile big_smile big_smile

No jak nie pod jednym dachem, to w czym problem?

105

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Ela210 napisał/a:
santapietruszka napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Dla naszego dobra Pietruszko smile Nie wytrzymałabyś z taką ilością testosteronu pod jednym dachem.
Co do modelu odwrotnego, to mógłby być, pod warunkiem że ja byłabym kierowniczką wink

Oj, Ela, a kto mówi, że to pod jednym dachem by miało być big_smile big_smile big_smile

No jak nie pod jednym dachem, to w czym problem?

Ja problemu nie mam, pan wyżej narzekał, że ograniczenia mu wprowadzono... big_smile

106 Ostatnio edytowany przez HIPOKRYTA84 (2018-07-08 17:10:17)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
LeonardoDaVinci napisał/a:

Przed wprowadzeniem na siłę chrześcijaństwa na ziemie Lechitów, mężczyzna mógł mieć dużo kobiet. Zależało to głównie od jego stanu majątkowego. Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? Czy któraś z Pań potrafi to logicznie wytłumaczyć ? Raczej nie sądzę. Ani kobieta ani mężczyzna w związku nie należą do siebie. Są ze sobą bo wzajemnie to im odpowiada. Czas upływa i życie pokazuje, że pojawiają się inni mężczyźni lub inne kobiety. Cóż złego dzieje się w tym, że ktoś chce dać drugiej osobie miłość ?
Wszystko przekręcono przez te setki lat, a tak było dobrze.


Tu nawet nie chodzi o to by mieć wiele kobiet czy facetów. Sęk w tym ze przez te lata człowiek poznaje innego człowieka. Jest fajnie.... Ale nie musimy od razy z tym kimś być na zawsze. To by było jak ograniczanie siebie i jego. Jak stawianie muru wokół nas.
A przecież jesteśmy wolni i mamy wolną wole. Nie chce ranić ani siebie anie innych.
Wczoraj była u mnie Sandra. Rozmowa do trzeciej nad ranem. Nie kocha męża. Tego jestem pewien i ona również. No ale....
Powiedziała ze chce to zakończyć. Dlaczego? To proste. Boi się. Boi się ze będzie chciał zabrać jej wszystko. Boi się co ludzie powiedzą. Boi się konsekwencji. Zastrasza ją.
Strach...
Zapytałem co dalej... Bedzie udawać w domu szczęśliwą? Bedzie sielanka w domu? Bedzie aktorką w tym wszystkim ?
Powiedziałem że jeśli nie będziesz sobą to będziesz czymś. Rzeczą do poru....nia, wyzywania i poniżania.
A przecież mamy wolną wole. A jednak.
Boli mnie to strasznie. Chce ją uwolnić od tego, od strachu, od bólu.
Faceci są ponoć twardzi, ale wczoraj uroniłem wiele łez. Nie byłem twardy.
Ja nie chce jej mieć na własność i ona dobrze o tym wie. Ja po prostu nie chce by ona była jego własnością.
A tak właśnie jest......

LeonardoDaVinci napisał/a:

Ani kobieta ani mężczyzna w związku nie należą do siebie.

107

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
HIPOKRYTA84 napisał/a:
LeonardoDaVinci napisał/a:

Przed wprowadzeniem na siłę chrześcijaństwa na ziemie Lechitów, mężczyzna mógł mieć dużo kobiet. Zależało to głównie od jego stanu majątkowego. Nie rozumiem, dlaczego wprowadzono takie ograniczenia? Czy któraś z Pań potrafi to logicznie wytłumaczyć ? Raczej nie sądzę. Ani kobieta ani mężczyzna w związku nie należą do siebie. Są ze sobą bo wzajemnie to im odpowiada. Czas upływa i życie pokazuje, że pojawiają się inni mężczyźni lub inne kobiety. Cóż złego dzieje się w tym, że ktoś chce dać drugiej osobie miłość ?
Wszystko przekręcono przez te setki lat, a tak było dobrze.


Tu nawet nie chodzi o to by mieć wiele kobiet. Sęk w tym ze przez te lata człowiek poznaje innego człowieka. Jest fajnie.... Ale nie musimy od razy z tym kimś być na zawsze. To by było jak ograniczanie siebie i jego. Jak stawianie muru wokół nas.
A przecież jesteśmy wolni i mamy wolną wole. Nie chce ranić ani siebie anie innych.
Wczoraj była u mnie Sandra. Rozmowa do trzeciej nad ranem. Nie kocha męża. Tego jestem pewien i ona również. No ale....
Powiedziała ze chce to zakończyć. Dlaczego? To proste. Boi się. Boi się ze będzie chciał zabrać jej wszystko. Boi się co ludzie powiedzą. Boi się konsekwencji. Zastrasza ją.
Strach...
Zapytałem co dalej... Bedzie udawać w domu szczęśliwą? Bedzie sielanka w domu? Bedzie aktorką w tym wszystkim ?
Powiedziałem że jeśli nie będziesz sobą to będziesz czymś. Rzeczą do poru....nia, wyzywania i poniżania.
A przecież mamy wolną wole. A jednak.
Boli mnie to strasznie. Chce ją uwolnić od tego, od strachu, od bólu.
Faceci są ponoć twardzi, ale wczoraj uroniłem wiele łez. Nie byłem twardy.
Ja nie chce jej mieć na własność i ona dobrze o tym wie. Ja po prostu nie chce by ona była jego własnością.
A tak właśnie jest......

Uwolnij siebie od chęci zostania rycerzem na białym koniu..Ona jest DOROSŁA..

108

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Ela210 napisał/a:

Uwolnij siebie od chęci zostania rycerzem na białym koniu..Ona jest DOROSŁA..

Nie chce być rycerzem na białym koniu. Chcę jej pomóc.

109

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
HIPOKRYTA84 napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Uwolnij siebie od chęci zostania rycerzem na białym koniu..Ona jest DOROSŁA..

Nie chce być rycerzem na białym koniu. Chcę jej pomóc.

Ale, to drugie stwierdzenie, jaką formą bezinteresowności miałoby być, gdyby udało się to, o czym mówisz?
Czyżby jednak, nie tym pierwszym, mimo tego "...Nie chcę..."?

110

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
HIPOKRYTA84 napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Uwolnij siebie od chęci zostania rycerzem na białym koniu..Ona jest DOROSŁA..

Nie chce być rycerzem na białym koniu. Chcę jej pomóc.

Piszesz jak kochanek mojej żony w sms do mnie,ja tylko chciałem aby się z Tobą rozwiodła ,tylko i aż tak wiele.
Twoja Sandra ocenia teraz męża przez pryzmat Ciebie i twojej osoby,jej związek i twój coraz bardziej będzie schodził na psy niestety.Emocjonalnie jesteście z sobą związani co wychodzi z Was w zachowaniu i kwestią czasu jest kiedy wasi partnerzy i tak dowiedzą się,ryzykujecie bardzo dużo.Jesteś pewien,że to co czujesz do Sandry jest czymś wyjątkowym?czymś dla czego warto rozwalić 2 rodziny?Obydwoje mieliście jakieś deficyty i braki , łatwo jest zbłądzić ale to droga na skróty. Popracowałbym na twoim miejscu nad komunikacją z żoną i dzieckiem a jeśli dalej będziesz uważał , że spotkało Cię coś wyjatkowego do innej kobiety to daj przynajmniej jasny obraz sytuacji swojej żonie i prawo do poukładana sobie życia i szczęścia z kimś innym .To co teraz stworzyłeś jest niestety samolubne,sam masz na swoje nieszczęście motylki w brzuchu do innej A Twoja żona być może karmi się tylko domysłami co jest nie tak i relacja między wami kuleje.

111 Ostatnio edytowany przez Katarzynka88 (2018-07-10 19:14:51)

Odp: Romans...jestesmy podli? A może miłość....
Excop napisał/a:

Wybacz, ale nie śledzę każdego powitania na Forum.
Teraz też nie zajrzę, bo wątek własny założysz ponoć zamierzasz.
Czekam z niecierpliwością.

W końcu się udało, temat "życie w trójkącie" w dziale Moja niesamowita historia: https://www.netkobiety.pl/viewtopic.php … 5#p3334825

Posty [ 66 do 111 z 111 ]

Strony Poprzednia 1 2

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Romans...jestesmy podli? A może miłość....

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024