Biedactwo, po główce trzeba pogłaskać?
smutne, że piszesz ,,rodzina na głowie,,
jeśli rodzina to balast a nie szczęście to ja nie mam więcej pytań
serio lepiej być samemu niż trafić na takiego faceta w życiu
Jak widać oba punkty widzenia są do siebie bardzo zbliżone. Osoby które to przeżyły maja również bardzo zbliżone doświadczenia. Ciekawe czy znajdzie się ktoś kto jest ma dalszym etapie. Jestem cholernie ciekaw „co było dalej”, czy komuś udało się wyrwać z tego zaklętego kręgu i odnaleźć radość życia? W ten czy w inny sposób ....
Mi się udało, choć nie było to łatwe. To jest etap, proces... bardzo bolesny, ale do przejścia. Dokładnie tak jak piszesz w późniejszych postach na początku się nie myśli o konsekwencjach, schody się pojawiają po kilku miesiącach, około roku.
Uzależnienie emocjonalne od 2 osoby sprawia, że bardzo ciężko przejść detoks, zrezygnować z tej adrenaliny, zejść na ziemię. Aby jednak mógł się on zakończyć powodzeniem, trzeba tego chcieć, trzeba spróbować na trzeźwo ocenić sytuację, perspektywy, konsekwencje ale też tego człowieka. Inaczej to tylko zabawa w kotka i myszkę, która może przynieść odwrotny efekt, a mianowicie jeszcze bardziej się za sobą stęsknicie. Najlepiej by w tym czasie pojawiły się jakieś negatywne emocje związane z kochankiem/kochanką. To ułatwia sprawę.
Ja już jestem 2 lata po detoksie. Człowiek, którego kochałam na zabój, jest mi obecnie całkowicie obojętny, obcy. Nie tęsknię za tą adrenaliną, za tym "zaćmieniem umysłu", bezradnością. Wtedy miałam wrażenie, że straciłam nad sobą kontrolę, nad swoimi emocjami, że zachowuję się jak ćma... lecąca w ogień. Teraz jakość życia, świadomości, stabilności emocjonalnej jest nieporównywalnie lepsza. Znowu jestem sobą i potrafię cieszyć życiem bez takich emocjonalnych obciążeń
alsoski001 napisał/a:Jak widać oba punkty widzenia są do siebie bardzo zbliżone. Osoby które to przeżyły maja również bardzo zbliżone doświadczenia. Ciekawe czy znajdzie się ktoś kto jest ma dalszym etapie. Jestem cholernie ciekaw „co było dalej”, czy komuś udało się wyrwać z tego zaklętego kręgu i odnaleźć radość życia? W ten czy w inny sposób ....
Mi się udało, choć nie było to łatwe. To jest etap, proces... bardzo bolesny, ale do przejścia. Dokładnie tak jak piszesz w późniejszych postach na początku się nie myśli o konsekwencjach, schody się pojawiają po kilku miesiącach, około roku.
Uzależnienie emocjonalne od 2 osoby sprawia, że bardzo ciężko przejść detoks, zrezygnować z tej adrenaliny, zejść na ziemię. Aby jednak mógł się on zakończyć powodzeniem, trzeba tego chcieć, trzeba spróbować na trzeźwo ocenić sytuację, perspektywy, konsekwencje ale też tego człowieka. Inaczej to tylko zabawa w kotka i myszkę, która może przynieść odwrotny efekt, a mianowicie jeszcze bardziej się za sobą stęsknicie. Najlepiej by w tym czasie pojawiły się jakieś negatywne emocje związane z kochankiem/kochanką. To ułatwia sprawę.
Ja już jestem 2 lata po detoksie. Człowiek, którego kochałam na zabój, jest mi obecnie całkowicie obojętny, obcy. Nie tęsknię za tą adrenaliną, za tym "zaćmieniem umysłu", bezradnością. Wtedy miałam wrażenie, że straciłam nad sobą kontrolę, nad swoimi emocjami, że zachowuję się jak ćma... lecąca w ogień. Teraz jakość życia, świadomości, stabilności emocjonalnej jest nieporównywalnie lepsza. Znowu jestem sobą i potrafię cieszyć życiem bez takich emocjonalnych obciążeń
Doskonale Cie rozumiem Negatywne emocje, o których piszesz, to jest dobry trop, na który można wpasc trochę intuicyjnie. Jestem pewien, ze bez silnego postanowienia moze się to jednak skończyć fatalnie - jeżeli mielibyśmy tylko się stęsknić i wrócić do siebie - to byłby dramat. Nie wiem jak znalazłbym sile aby jeszcze raz spróbować sie oswobodzić. Na szczęście niedługo weekend majowy - wyjazd, nie będziemy się widzieć w pracy przez ponad tydzień - mam nadzieje, ze to wzmocni poczynione postanowienie.
Zaćmienie umysłu, bezradność, adrenalina - słowa-klucze, które doskonale oddają stan emocjonalny.
Bardzo się cieszę, ze zabrałaś głos na tym forum.
Biedactwo, po główce trzeba pogłaskać?
Nie dziękuje - mam na razie dosyć tego typu zażyłości
alsoski001 napisał/a:Jak widać oba punkty widzenia są do siebie bardzo zbliżone. Osoby które to przeżyły maja również bardzo zbliżone doświadczenia. Ciekawe czy znajdzie się ktoś kto jest ma dalszym etapie. Jestem cholernie ciekaw „co było dalej”, czy komuś udało się wyrwać z tego zaklętego kręgu i odnaleźć radość życia? W ten czy w inny sposób ....
Mi się udało, choć nie było to łatwe. To jest etap, proces... bardzo bolesny, ale do przejścia. Dokładnie tak jak piszesz w późniejszych postach na początku się nie myśli o konsekwencjach, schody się pojawiają po kilku miesiącach, około roku.
Uzależnienie emocjonalne od 2 osoby sprawia, że bardzo ciężko przejść detoks, zrezygnować z tej adrenaliny, zejść na ziemię. Aby jednak mógł się on zakończyć powodzeniem, trzeba tego chcieć, trzeba spróbować na trzeźwo ocenić sytuację, perspektywy, konsekwencje ale też tego człowieka. Inaczej to tylko zabawa w kotka i myszkę, która może przynieść odwrotny efekt, a mianowicie jeszcze bardziej się za sobą stęsknicie. Najlepiej by w tym czasie pojawiły się jakieś negatywne emocje związane z kochankiem/kochanką. To ułatwia sprawę.
Ja już jestem 2 lata po detoksie. Człowiek, którego kochałam na zabój, jest mi obecnie całkowicie obojętny, obcy. Nie tęsknię za tą adrenaliną, za tym "zaćmieniem umysłu", bezradnością. Wtedy miałam wrażenie, że straciłam nad sobą kontrolę, nad swoimi emocjami, że zachowuję się jak ćma... lecąca w ogień. Teraz jakość życia, świadomości, stabilności emocjonalnej jest nieporównywalnie lepsza. Znowu jestem sobą i potrafię cieszyć życiem bez takich emocjonalnych obciążeń
Jeszcze tylko pytanie: w jaki sposób uświadomiłaś sobie, ze to błędne koło, ze musisz się z tego wyrwać? Czy dokonałaś tego sama, czy ktoś Ci pomógł?
Cipy które zachowują się jak zwykłe szmaty/ zdradzają, rodzinę mają w tyłku a teraz ryczą i żalą się na forum.
Mieć kogoś takiego za męża- to największe przekleństwo. I na dodatek urodzić mu dzieci.
Wy nawet obok prawdziwego mężczyzny nie staliście - nie potraficie wziąść odpowiedzialności i włączyć rozum.
Brzydzę się wami, waszą głupotą i doskonale wiem, że karma wróci i to w takim momencie w której się nigdy jej nie będziecie spodziewać.
Mój " wspaniały" ojciec też zdradzał moją mamę, pózniej odszedł. Dzieci już nie ma. Jesteśmy dorośli,a on każdą wigilę siedzi i spędza z kochanką. Napisałam mu kilka lat temu, że nawet na pogrzeb nie przyjdę i tak będzie.
I was też spotka karma. Zyczę wam tego z całego serca nieudaczniki
(...)Mój " wspaniały" ojciec też zdradzał moją mamę, pózniej odszedł. Dzieci już nie ma. Jesteśmy dorośli,a on każdą wigilę siedzi i spędza z kochanką. Napisałam mu kilka lat temu, że nawet na pogrzeb nie przyjdę i tak będzie.
I was też spotka karma.(...)
Piękne, popieram.
Współczuję, że masz takiego ojca. Jednocześnie cieszę się, że z rodzeństwem podjęliście słuszną decyzję, nie można głaskać po głowie i wybaczać ludziom, którzy tak krzywdzą innych, szczególnie swoje dzieci. Partnera się wybiera, partnerzy przychodzą i odchodzą, ale za dzieci trzeba brać odpowiedzialność i troszczyć się o nie, one są najważniejsze. Ktoś kto niszczy rodzinę, niszczy dobro swoich dzieci nie ma prawa do szczęścia.
Cipy które zachowują się jak zwykłe szmaty/ zdradzają, rodzinę mają w tyłku a teraz ryczą i żalą się na forum.
Mieć kogoś takiego za męża- to największe przekleństwo. I na dodatek urodzić mu dzieci.Wy nawet obok prawdziwego mężczyzny nie staliście - nie potraficie wziąść odpowiedzialności i włączyć rozum.
Brzydzę się wami, waszą głupotą i doskonale wiem, że karma wróci i to w takim momencie w której się nigdy jej nie będziecie spodziewać.Mój " wspaniały" ojciec też zdradzał moją mamę, pózniej odszedł. Dzieci już nie ma. Jesteśmy dorośli,a on każdą wigilę siedzi i spędza z kochanką. Napisałam mu kilka lat temu, że nawet na pogrzeb nie przyjdę i tak będzie.
I was też spotka karma. Zyczę wam tego z całego serca nieudaczniki
Współczuje. Ale powiedz mi, czy Twój ojciec nie dokonał po prostu wyboru, między Wami a kochanka? Czy kiedy odchodził, na, kiedy wdawał się w romans, zdawał sobie sprawę z tego, ze straci dzieci? A mimo to poszedł do innej .... O czym to świadczy?
Teraz spędza swieta z kochanka - czy wiesz czy tego żałuje i czy wolałby cofnąć czas i spędzać swieta z Wami?
Jeszcze tylko pytanie: w jaki sposób uświadomiłaś sobie, ze to błędne koło, ze musisz się z tego wyrwać? Czy dokonałaś tego sama, czy ktoś Ci pomógł?
Zdałam sobie sprawę, że to błędne koło prowadzące donikąd, że razem nie będziemy, że te chwile szczęścia spędzone z nim to iluzja, która powoli zaczyna mnie wykańczać psychicznie. Zaczęły mnie męczyć huśtawki emocjonalne, tęsknota, jakaś taka niemoc. Po prostu wiedziałam, że jak tego nie zrobię, nie uwolnię się emocjonalnie od niego to nie tylko popadnę w jakąś depresję czy nerwicę, a prócz zdrowia stracę też cenny czas, na coś co nie ma sensu. Co wyniszcza.
Chciałam znów mieć kontrolę nad sobą, odzyskać radość życia i wewnętrzny spokój.
ZywiecZdroj napisał/a:(...)Mój " wspaniały" ojciec też zdradzał moją mamę, pózniej odszedł. Dzieci już nie ma. Jesteśmy dorośli,a on każdą wigilę siedzi i spędza z kochanką. Napisałam mu kilka lat temu, że nawet na pogrzeb nie przyjdę i tak będzie.
I was też spotka karma.(...)
Piękne, popieram.
Współczuję, że masz takiego ojca. Jednocześnie cieszę się, że z rodzeństwem podjęliście słuszną decyzję, nie można głaskać po głowie i wybaczać ludziom, którzy tak krzywdzą innych, szczególnie swoje dzieci. Partnera się wybiera, partnerzy przychodzą i odchodzą, ale za dzieci trzeba brać odpowiedzialność i troszczyć się o nie, one są najważniejsze. Ktoś kto niszczy rodzinę, niszczy dobro swoich dzieci nie ma prawa do szczęścia.
Właśnie w tym rzecz: czy on jest nieszczęśliwy z kochanka? Czy zamieniłby to na swieta z dziećmi?
alsoski001 napisał/a:Jeszcze tylko pytanie: w jaki sposób uświadomiłaś sobie, ze to błędne koło, ze musisz się z tego wyrwać? Czy dokonałaś tego sama, czy ktoś Ci pomógł?
Zdałam sobie sprawę, że to błędne koło prowadzące donikąd, że razem nie będziemy, że te chwile szczęścia spędzone z nim to iluzja, która powoli zaczyna mnie wykańczać psychicznie. Zaczęły mnie męczyć huśtawki emocjonalne, tęsknota, jakaś taka niemoc. Po prostu wiedziałam, że jak tego nie zrobię, nie uwolnię się emocjonalnie od niego to nie tylko popadnę w jakąś depresję czy nerwicę, a prócz zdrowia stracę też cenny czas, na coś co nie ma sensu. Co wyniszcza.
Chciałam znów mieć kontrolę nad sobą, odzyskać radość życia i wewnętrzny spokój.
Ile czasu zajęło Ci dojście do jako-takiej równowagi od momentu gdy zdałaś sobie sprawę ze to błędne koło?
Czy to była obopólną decyzja, czy jednak przejęłaś inicjatywę?
No i najważniejsze: czy żałujesz, ze do romansu w ogóle doszło?
Być może jednak taki romans czegoś tam nas uczy ....
Czy kiedy odchodził, na, kiedy wdawał się w romans, zdawał sobie sprawę z tego, ze straci dzieci? A mimo to poszedł do innej .... O czym to świadczy?
o tym, że jest nieodpowiedzialnym za swoje czyny dupkiem. Żonę/ męża nie powinno się zdradzać, ale ok, rozumiem, że można dostac małpiego rozumu i olać małżeństwo, natomast zostawić dzieci? to szujstwo pierwszej wody.
Dlatego piszę tyle razy o tym, że dzieci z małżeństw/ związków, gdzie wystepowała zdrada są największymi ofiarami zdrady. Zatem miej świadomość, że niszczysz zycie swoich dzieci. Nawet jak zostaniesz z żoną, ale zdrada wyjdzie na jaw, Twoje dzieci w dorosłym życiu będą miały ogromny [problem z zaufaniem i stworzeniem nietoksycznego związku (moga mieć manię sprawdzania partnera, kontrolowania go, robienia wszystkiego byle od nich nie odszedł, byle nie zdradził).
Nie ważne jaką decyzje podejmiesz i tak już na wstępie zagwarantowałes dzieciom gorsze życie.
alsoski001 napisał/a:Czy kiedy odchodził, na, kiedy wdawał się w romans, zdawał sobie sprawę z tego, ze straci dzieci? A mimo to poszedł do innej .... O czym to świadczy?
o tym, że jest nieodpowiedzialnym za swoje czyny dupkiem. Żonę/ męża nie powinno się zdradzać, ale ok, rozumiem, że można dostac małpiego rozumu i olać małżeństwo, natomast zostawić dzieci? to szujstwo pierwszej wody.
Dlatego piszę tyle razy o tym, że dzieci z małżeństw/ związków, gdzie wystepowała zdrada są największymi ofiarami zdrady. Zatem miej świadomość, że niszczysz zycie swoich dzieci. Nawet jak zostaniesz z żoną, ale zdrada wyjdzie na jaw, Twoje dzieci w dorosłym życiu będą miały ogromny [problem z zaufaniem i stworzeniem nietoksycznego związku (moga mieć manię sprawdzania partnera, kontrolowania go, robienia wszystkiego byle od nich nie odszedł, byle nie zdradził).
Nie ważne jaką decyzje podejmiesz i tak już na wstępie zagwarantowałes dzieciom gorsze życie.
Masz tu sporo racji. Dlatego mam nadzieje, ze romans uda się zakończyć i ze się nie wyda.
Niemniej wiedz, ze mój ojciec również odszedł do innej (co prawda jak ju byłem dorosły), a mimo to nigdy nie sprawdzałem mojej żony, nie kontrolowałem - w zasadzie zawsze miała pełna swobodę i luz.
Ile czasu zajęło Ci dojście do jako-takiej równowagi od momentu gdy zdałaś sobie sprawę ze to błędne koło?
Czy to była obopólną decyzja, czy jednak przejęłaś inicjatywę?
No i najważniejsze: czy żałujesz, ze do romansu w ogóle doszło?Być może jednak taki romans czegoś tam nas uczy ....
Trudno powiedzieć, bo to był proces. Nie ma tak, że dziś kogoś kochamy a jutro mijamy obojętnie. Decyzję podjęłam ja. On wciąż gdzieś krążył, mącił, szukał okazji.
Myślę, że emocjonalnie się od niego uniezależniłam po kilku miesiącach. Najgorszy był pierwszy, pierwsze 3 w zasadzie. Potem było już z górki. Natomiast całkowicie obojętny, obcy stał się po około roku. Wiesz, jak powiesz A to trzeba powiedzieć B... potem już to cie nakręca... to sprawia ci satysfakcję, że wygrywasz ze swoimi słabościami, nałogiem - że potrafisz być silny.
Masz tu sporo racji. Dlatego mam nadzieje, ze romans uda się zakończyć i ze się nie wyda.
Niemniej wiedz, ze mój ojciec również odszedł do innej (co prawda jak ju byłem dorosły), a mimo to nigdy nie sprawdzałem mojej żony, nie kontrolowałem - w zasadzie zawsze miała pełna swobodę i luz.
Tylko, że zdrady prawie zawsze wychodzą na jaw, nawet po latach. A co do Twojego ojca, to sorry, ale może nie spowodował u
ciebie swoją zdradą wzmożonej kontroli partnera, ale w pewnym sensie dał przyzwolenie, że zdrada jest ok.
Współczuje. Ale powiedz mi, czy Twój ojciec nie dokonał po prostu wyboru, między Wami a kochanka? Czy kiedy odchodził, na, kiedy wdawał się w romans, zdawał sobie sprawę z tego, ze straci dzieci? A mimo to poszedł do innej .... O czym to świadczy?
Teraz spędza swieta z kochanka - czy wiesz czy tego żałuje i czy wolałby cofnąć czas i spędzać swieta z Wami?
Mój ojciec wtedy miał chyba 34 lata, zdradzał, nie szanował mamy , bił. Jednym słowem skurwiel.
Odszedł, wrócił - mama wybaczyła. Znowu zdradził , i wtedy mój brat obronił mamę i ojciec się wyniósł.
Ma kobietę i z nią żyje. Żałuje. Co rok pisał życzenia w Nowy Rok , zapraszał na wigilię.
My z braćmi zawsze do mamy, a on tam z kochanką. Nie ma już nikogo.
Grille, spotkania rodzinne - on już nigdy tego nie doświadczy.
Dwa lata temu mój brat go pobił ( za to ,że bił mamę ).
I od dobrych kilku lat mamy go w dupie.
Zwykła szmata która nigdy nie powinna mieć rodziny.
Jest już dla nas skończony. I gdy będzie coraz starszy ( teraz ma 51 ) , i będzie umierał SAM. Nie żal mi go. Żal mi mamy.
Ona nigdy już sobie nie znalazła- kochała go, urodziła mu 3 dzieci. Był dla niej jej jedynym Mężem - i za te łzy które widziałam u niej ZAJEBAŁABYM GO !
alsoski001 napisał/a:Ile czasu zajęło Ci dojście do jako-takiej równowagi od momentu gdy zdałaś sobie sprawę ze to błędne koło?
Czy to była obopólną decyzja, czy jednak przejęłaś inicjatywę?
No i najważniejsze: czy żałujesz, ze do romansu w ogóle doszło?Być może jednak taki romans czegoś tam nas uczy ....
Trudno powiedzieć, bo to był proces. Nie ma tak, że dziś kogoś kochamy a jutro mijamy obojętnie. Decyzję podjęłam ja. On wciąż gdzieś krążył, mącił, szukał okazji.
Myślę, że emocjonalnie się od niego uniezależniłam po kilku miesiącach. Najgorszy był pierwszy, pierwsze 3 w zasadzie. Potem było już z górki. Natomiast całkowicie obojętny, obcy stał się po około roku. Wiesz, jak powiesz A to trzeba powiedzieć B... potem już to cie nakręca... to sprawia ci satysfakcję, że wygrywasz ze swoimi słabościami, nałogiem - że potrafisz być silny.
Ok. Stad ten pierwszy miesiąc na początek detoksu o którym pisałaś wczoraj
Pierwsze 3 miesiące .... zgaduje, ze chodzi o zmienność nastrojów - jednego dnia trzymam się, jest dobrze, ale za chwile, za dzień czy dwa dopada mnie kryzys, chce kontaktu, cokolwiek ...?
Dzisiaj mija moja pierwsza doba od odcięcia popartego silnym postanowieniem. Czuje się tylko trochę lepiej niż beznadziejnie, ale za to stabilnie. Myśli o Niej zabijam w zarodku. Nie patrzę na Nia, nie rozmawiamy, unikamy się...
Ale wypatruje kryzysu
alsoski001 napisał/a:Masz tu sporo racji. Dlatego mam nadzieje, ze romans uda się zakończyć i ze się nie wyda.
Niemniej wiedz, ze mój ojciec również odszedł do innej (co prawda jak ju byłem dorosły), a mimo to nigdy nie sprawdzałem mojej żony, nie kontrolowałem - w zasadzie zawsze miała pełna swobodę i luz.
Tylko, że zdrady prawie zawsze wychodzą na jaw, nawet po latach. A co do Twojego ojca, to sorry, ale może nie spowodował u
ciebie swoją zdradą wzmożonej kontroli partnera, ale w pewnym sensie dał przyzwolenie, że zdrada jest ok.
Tak, ojciec pozbawił mnie hamulców przy angażowaniu się w romans. To prawda. Przyznaje.
Dlaczego uważasz, ze zdrady zawsze wychodzą na jaw ? Im więcej czasu upłynie od zdrady, od zakończenia romansu tym szanse na ujawnienie są chyba coraz mniejsze? Kto po roku czy dwóch byłby zainteresowany jego ujawnieniem?
I tak dzieci , czują widzą.
Ja jako mało dziecko czułam , ze nie jest tak jak powinno.
Smutna mama, siedząca przy stole- czekająca z obiadem.
Smutek, łzy, upijanie się.. Tak wiedziałam, że tak nie wygląda miłość.
Gdy mój ojciec już się spotykał z inną, w domu zaczął być bezwzględny.
Dziecko widzi więcej niż się ludziom wydaje.
I tak mam teraz w wieku 28 lat spore problemy.. Nie potrafię stworzyć dobrego związku, nie potrafię rozmawiać o mojej rodzinie, wstydzę się za ojca. Mam problemy z wyrażaniem uczuć, i uczę się jak powinien wyglądać związek. Przerobiłam dużo żeby wyjść na ludzi.
Jest mi ciężej, ale teraz wiem jaką ja chcę rodzinę.
281 2018-04-17 11:40:20 Ostatnio edytowany przez Nirvanka87 (2018-04-17 11:41:04)
Tak, ojciec pozbawił mnie hamulców przy angażowaniu się w romans. To prawda. Przyznaje.
Dlaczego uważasz, ze zdrady zawsze wychodzą na jaw ? Im więcej czasu upłynie od zdrady, od zakończenia romansu tym szanse na ujawnienie są chyba coraz mniejsze? Kto po roku czy dwóch byłby zainteresowany jego ujawnieniem?
Widzisz zdrada w rodzinie zawsze, no ok, prawie zawsze niesie konsekwencje w zachowaniach i postępowaniach dzieci.
Ja nie mówie, że kochanka po x czasu będzie chciała Ci zrobić pod górkę i ujawni romans. Jest wiele opcji, że romans/ zdrada wyjdzie na jaw. Nie mam zamiaru jednakże ujawniac w jaki sposób zdradzeni dowiadują sie o zdradach. nie mam zamiaru zdradzaczom ułatwiać "zacierania śladów". ale uwierz, że czasami w niesamowity sposób zdradzeni, albo dzieci się dowiadują o zdradzie i wtedy zaczyna się piekło, niestety nie tylko dla zdradzających, ale dla wszystkich osób dramatu. Może tylko powiem o najciekawszym przypadku.
Panna x miała jakąś starszą znajomą, w wieku swoich rodziców, nie pamiętam, ale to chyba była jakaś korepetytorka, czy ksiegowa. Ogólnie ktoś do kogo często chodziła i nawiązały relacje bardziej koleżenskie, jakieś ciasteczka, herbatka, pogaduszki. No i przy jakimś kolejnym spotkaniu Pani y postanowiła pokazać swojej młodej znajomej swoje zdjęcia z lat młodszych. Okazało się, że byla na jakimś wyjeździe zorganizowanym z ojcem tej dziewczyny (ojciec w tym czasie już miał żone i owa córkę). Na zdjęciach ów ojciec był z jakąś kobietą, panna x pożyczyła to zdjęcie i pokaząła rodzicom i że zacytuję znowu klasyka, po ok 20 latach "szambo wy****ało". A i Pani y nie znała rodziców tej dziewczyny, w ogóle nie wiedziała, że tam na zdjęciach jest jej ojciec, zrobiła to zupełnie nieświadomie chcąc jej pokazać jak ona wyglądała w jej wieku i jak spędzała czas.
Żywiec, współczuję takiego dzieciństwa z alkoholem i przemocą. Ale niesłusznie o Twoje problemy obwiniasz tylko Ojca. Matka powinna się rozwieść, pamiętać o dzieciach, a nie tylko zasklepiać się we własnym pokrzywdzeniu. Pewnie kiedyś do tego dojdziesz.. Podejrzewam też, że wciągała Was świadomie lub nie w swoje małżeńskie problemy- ludzie którzy kochają dzieci- chronią je. Przed konsekwencjami nieudanego małżeństwa też..
Cipy które zachowują się jak zwykłe szmaty/ zdradzają, rodzinę mają w tyłku a teraz ryczą i żalą się na forum.
Mieć kogoś takiego za męża- to największe przekleństwo. I na dodatek urodzić mu dzieci.
He, he ogólnie się zgadzam. To znaczy osobiście nie potępiam zdradzających dla zasady. Ja rozumiem, że facet w średnim wieku czuje potrzebę żeby sobie od czasu do czasu wydupczyć jakąś młodą dupencję. W sumie nic zdrożnego. No ale robienie z tego taniego romansidła, to już lekkie żenua. Przynajmniej jeśli chodzi o facetów, bo kobiety rozumiem. Takie już często są i to trzeba brać pod uwagę. Stąd nie dupczy się koleżanek z pracy, bo jak się znudzi, to jest siara i niesmak na lata.
A jak już ten okropny Kupidyn starszego pana kropnie w dupę, to wypadałoby wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Mężczyzna, to jest taki osobnik co umie podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność. Kogoś trzeba kopnąć w zadek, żonę albo kochanicę. To wymaga jednak umiejętności powiedzenia prawdy w oczy, a ponieważ ogólnie jest deficyt takiej umiejętności. Mamy za to wysyp takich oślizgłych popierdułek co będą dupczyć kochanicę i mamić ją miłością, i żonę też sobie zostawią. Bo kochanica jest fajna, bo nie jest od brudnych skarpetek i tym podobnych banałów. Od tego jest ta stara, nieciekawa żona. Z drugiej strony coś tym popierdułkom w głowach się kołacze, że gdyby żona znała prawdę, to bym im z dupy jesień średniowiecza zrobiła, choćby alimentami. No, a jak tu wtedy odgrywać kozaka przed kochanicą jak dużej części kasy nie będzie, bo ta stara jędza zabiera co miesiąc. A i urok kochanicy jakoś znika kiedy to ona zabiera się za pranie brudnych gaci kozaka...
Żywiec, współczuję takiego dzieciństwa z alkoholem i przemocą. Ale niesłusznie o Twoje problemy obwiniasz tylko Ojca. Matka powinna się rozwieść, pamiętać o dzieciach, a nie tylko zasklepiać się we własnym pokrzywdzeniu. Pewnie kiedyś do tego dojdziesz.. Podejrzewam też, że wciągała Was świadomie lub nie w swoje małżeńskie problemy- ludzie którzy kochają dzieci- chronią je. Przed konsekwencjami nieudanego małżeństwa też..
Ja to wszystko wiem. Teraz z biegiem czasu jak się temu przyglądam - wiem, że nie zapewnili nam takiego dzieciństwa i wzorców.
I też mama starała się jak mogła - ale nie potrafiła okazać nam uczuć, bo nikt jej nie nauczył.
Widzę duże braki- ale to już przeszłość , ja staram się być " mądrzejsza".
Największy żal mam do ojca - bo to on zostawił kobietę z trójką małych dzieci, bez możliwości pójścia do pracy.
Nie chcę już do tego wracać. Z zazdrością tylko patrzę na szczęśliwe rodziny, kochające się rodzeństwo , wspólne spędzanie czasu rodzinnie.Ja tego nie miałam
Nie użalam się , po prostu żyje dalej
Ok. Stad ten pierwszy miesiąc na początek detoksu o którym pisałaś wczoraj
![]()
Pierwsze 3 miesiące .... zgaduje, ze chodzi o zmienność nastrojów - jednego dnia trzymam się, jest dobrze, ale za chwile, za dzień czy dwa dopada mnie kryzys, chce kontaktu, cokolwiek ...?
Ja zrobiłam ten błąd, że nie wykasowałam/zablokowałam jego prywatnego nr od razu. Wydawało mi się to trochę dziecinne i niegrzeczne a przecież jesteśmy dorosłymi poważnymi ludźmi. Poza tym współpracowaliśmy, mieliśmy kontakt służbowy. Druga rzecz to uczucie pustki... przez dłuższy czas ktoś jest w twoim życiu codzienni,e od dzień dobry po dobranoc, godziny rozmów, setki smsmów, mówienie sobie o wszystkim. I nagle tego nie ma. Tracisz bliską osobę, przyjaciela... wspomnienia wracają jak bumerang. Ale z drugiej strony ona żyje i w zasadzie mógłbyś się z nią zobaczyć... więc po co cierpieć... i nagle sms, albo wpadasz gdzieś na nią.. I to są te kryzysy. Kolejny błąd, jaki zrobiłam, to przystałam na jego propozycję przyjaźni - skoro nie możemy być razem jako para, to przecież możemy pozostać zwykłymi znajomymi, dalej przyjaźnić. Wydawało mi się to całkiem atrakcyjne, bo z jednej strony przerywamy romans, ale z drugiej strony dalej ze sobą rozmawiamy, widujemy - nie ma tego nagłego uczucia bólu po stracie. Wydawało mi się, że tak łagodniej przejdę rozstanie, odkochanie się, ale to nie działa. Bo to tylko zostawienie sobie furtki... do sprzyjającego momentu, okazji... Nie ma przyjaźni po... niestety kontakt musi być zerwany przynajmniej do wyleczenia się.
I tak jak mówiłam... dla mnie bardzo ważna była konsekwencja. Skoro zdecydowałam, że chcę to zakończyć, to nie mogę się poddać. Wiedziałam jak ten człowiek na mnie działa, więc to było nie lada wyzwanie zachować zimną krew, szczególnie kiedy on próbował. Oczywiście w tym czasie było mi strasznie trudno, ale potem byłam z siebie dumna, że nie uległam... i za każdym razem przychodziło mi to łatwiej. A satysfakcja coraz większa. To można porównać do alkoholika na odwyku, który kolejny raz odmawia lampki wina. Za którymś razem nawet się nie zastanawiasz, że coś tracisz, że tego ci brakuje. Mało tego z politowaniem patrzysz na tych, którzy się upijają (wdają w romanse), nie mając jeszcze świadomości w jakie bagno się pakują...
ZywiecZdroj napisał/a:Cipy które zachowują się jak zwykłe szmaty/ zdradzają, rodzinę mają w tyłku a teraz ryczą i żalą się na forum.
Mieć kogoś takiego za męża- to największe przekleństwo. I na dodatek urodzić mu dzieci.He, he ogólnie się zgadzam. To znaczy osobiście nie potępiam zdradzających dla zasady. Ja rozumiem, że facet w średnim wieku czuje potrzebę żeby sobie od czasu do czasu wydupczyć jakąś młodą dupencję. W sumie nic zdrożnego. No ale robienie z tego taniego romansidła, to już lekkie żenua. Przynajmniej jeśli chodzi o facetów, bo kobiety rozumiem. Takie już często są i to trzeba brać pod uwagę. Stąd nie dupczy się koleżanek z pracy, bo jak się znudzi, to jest siara i niesmak na lata.
A jak już ten okropny Kupidyn starszego pana kropnie w dupę, to wypadałoby wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Mężczyzna, to jest taki osobnik co umie podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność. Kogoś trzeba kopnąć w zadek, żonę albo kochanicę. To wymaga jednak umiejętności powiedzenia prawdy w oczy, a ponieważ ogólnie jest deficyt takiej umiejętności. Mamy za to wysyp takich oślizgłych popierdułek co będą dupczyć kochanicę i mamić ją miłością, i żonę też sobie zostawią. Bo kochanica jest fajna, bo nie jest od brudnych skarpetek i tym podobnych banałów. Od tego jest ta stara, nieciekawa żona. Z drugiej strony coś tym popierdułkom w głowach się kołacze, że gdyby żona znała prawdę, to bym im z dupy jesień średniowiecza zrobiła, choćby alimentami. No, a jak tu wtedy odgrywać kozaka przed kochanicą jak dużej części kasy nie będzie, bo ta stara jędza zabiera co miesiąc. A i urok kochanicy jakoś znika kiedy to ona zabiera się za pranie brudnych gaci kozaka...
Ciekawe skąd się bierze u Ciebie taka pogarda dla innych? Nie potępiasz dla zasady, ale wulgarnie jedziesz.
Poważnie rozważałem rozwód - byłem przygotowany aby oddać żonie i dzieciom polowe swoich dochodów. Kochankę widziałem również przy obowiązkach domowych, praniu i gotowaniu. I nie jest to tanie Romansidlo - bo co to niby miałoby znaczyć? Nie każdemu dane jest się zakochać - niektórzy chyba nawet raz w życiu nie mieli takiej okazji. Innym zdazy się to raz, innym pare razy. Tak się zdarzyło u mnie, a jak widać nie jestem aż taki silny aby moc się temu oprzeć. Inaczej nie potrafiłem się zachować. Teraz żałuje, ale może to jest właśnie moja lekcja dorastania i dojrzewania, o czym ktoś tu na początku pisał.
Nie potrzebuje do tego obelg ani wyzwisk.
No i najważniejsze: czy żałujesz, ze do romansu w ogóle doszło?
Być może jednak taki romans czegoś tam nas uczy ....
I tak i nie. Nie, bo w sumie przeżyłam wiele pięknych chwil, ale nie wracam do nich pamięcią, nie tęsknię za nimi... W każdym związku są takie momenty, a ja już kilka tych związków za sobą mam, ale z czasem stają się one coraz bledsze, skupiamy się na tym co jest teraz.
Nie też dlatego, że teraz jestem dużo mądrzejsza, bardziej świadoma siebie, sowich emocji, relacji międzyludzkich. Również mniej naiwna ale też silniejsza. Każde poradzenie sobie z jakimś problemem, trudną sytuacją, wzmacnia psychicznie.
Żałuję tylko trochę tego, że wkręciłam się w takie bagienko, że to mnie nie ominęło. Ale z drugiej strony wycofałam się i to pozwala mi spojrzeć na to wszystko z dystansem. Te wspomnienia mnie już ani nie bolą ani nie ekscytują. Taki stan spokoju wewnętrznego po tej całej karuzeli emocjonalnej, to wręcz coś nieprawdopodobnego. Bezcenne.
Poważnie rozważałem rozwód - byłem przygotowany aby oddać żonie i dzieciom polowe swoich dochodów.
Ho ho aleś ty szczodry! Zapytaj żony o zdanie w tej kwestii, bo może ona chciałaby 2/3...? Wiesz lepiej wiedzieć na czym się stoi. Alimenty dzieciom się należą jak psu kość, a że rozpad małżeństwa byłby z twojej winy, to żona byłaby w prawie żeby żądać również alimentów dla siebie. Plus podział majątku albo ty wylatujesz z mieszkania do kochanicy.
Teraz żałuje, ale może to jest właśnie moja lekcja dorastania i dojrzewania, o czym ktoś tu na początku pisał.
Ja naiwnie myślałem, że dorasta się tak do 20-tki ale widać coraz powszechniejsze jest jakieś postępujące opóźnienie w rozwoju. To pewnie wpływ ogólnego zatrucia środowiska.
Ela210 napisał/a:Żywiec, współczuję takiego dzieciństwa z alkoholem i przemocą. Ale niesłusznie o Twoje problemy obwiniasz tylko Ojca. Matka powinna się rozwieść, pamiętać o dzieciach, a nie tylko zasklepiać się we własnym pokrzywdzeniu. Pewnie kiedyś do tego dojdziesz.. Podejrzewam też, że wciągała Was świadomie lub nie w swoje małżeńskie problemy- ludzie którzy kochają dzieci- chronią je. Przed konsekwencjami nieudanego małżeństwa też..
Ja to wszystko wiem. Teraz z biegiem czasu jak się temu przyglądam - wiem, że nie zapewnili nam takiego dzieciństwa i wzorców.
I też mama starała się jak mogła - ale nie potrafiła okazać nam uczuć, bo nikt jej nie nauczył.
Widzę duże braki- ale to już przeszłość , ja staram się być " mądrzejsza".Największy żal mam do ojca - bo to on zostawił kobietę z trójką małych dzieci, bez możliwości pójścia do pracy.
Nie chcę już do tego wracać. Z zazdrością tylko patrzę na szczęśliwe rodziny, kochające się rodzeństwo , wspólne spędzanie czasu rodzinnie.Ja tego nie miałam
Nie użalam się , po prostu żyje dalej
Ale mozesz się i trochę poużalać, to ludzkie. Rzecz w tym, byś nie przejmowała postawy mamy, jako bezwolnej ofiary.. I nie tkwiła w swoim pokrzywdzeniu. Bo w życiu różnie się układa, mijasz ludzi na ulicy, spotykasz na takim forum i nie wiesz, jakie mają życie. Sprawy między dorosłymi różnie się układają, ale dzieci nie mogą być zderzakami..
Snake napisał/a:ZywiecZdroj napisał/a:Cipy które zachowują się jak zwykłe szmaty/ zdradzają, rodzinę mają w tyłku a teraz ryczą i żalą się na forum.
Mieć kogoś takiego za męża- to największe przekleństwo. I na dodatek urodzić mu dzieci.He, he ogólnie się zgadzam. To znaczy osobiście nie potępiam zdradzających dla zasady. Ja rozumiem, że facet w średnim wieku czuje potrzebę żeby sobie od czasu do czasu wydupczyć jakąś młodą dupencję. W sumie nic zdrożnego. No ale robienie z tego taniego romansidła, to już lekkie żenua. Przynajmniej jeśli chodzi o facetów, bo kobiety rozumiem. Takie już często są i to trzeba brać pod uwagę. Stąd nie dupczy się koleżanek z pracy, bo jak się znudzi, to jest siara i niesmak na lata.
A jak już ten okropny Kupidyn starszego pana kropnie w dupę, to wypadałoby wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Mężczyzna, to jest taki osobnik co umie podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność. Kogoś trzeba kopnąć w zadek, żonę albo kochanicę. To wymaga jednak umiejętności powiedzenia prawdy w oczy, a ponieważ ogólnie jest deficyt takiej umiejętności. Mamy za to wysyp takich oślizgłych popierdułek co będą dupczyć kochanicę i mamić ją miłością, i żonę też sobie zostawią. Bo kochanica jest fajna, bo nie jest od brudnych skarpetek i tym podobnych banałów. Od tego jest ta stara, nieciekawa żona. Z drugiej strony coś tym popierdułkom w głowach się kołacze, że gdyby żona znała prawdę, to bym im z dupy jesień średniowiecza zrobiła, choćby alimentami. No, a jak tu wtedy odgrywać kozaka przed kochanicą jak dużej części kasy nie będzie, bo ta stara jędza zabiera co miesiąc. A i urok kochanicy jakoś znika kiedy to ona zabiera się za pranie brudnych gaci kozaka...Ty nie potrzebujesz, ale jak widzisz, ktoś potrzebuje.. takie zalety anonimowego forum..
Ciekawe skąd się bierze u Ciebie taka pogarda dla innych? Nie potępiasz dla zasady, ale wulgarnie jedziesz.
Poważnie rozważałem rozwód - byłem przygotowany aby oddać żonie i dzieciom polowe swoich dochodów. Kochankę widziałem również przy obowiązkach domowych, praniu i gotowaniu. I nie jest to tanie Romansidlo - bo co to niby miałoby znaczyć? Nie każdemu dane jest się zakochać - niektórzy chyba nawet raz w życiu nie mieli takiej okazji. Innym zdazy się to raz, innym pare razy. Tak się zdarzyło u mnie, a jak widać nie jestem aż taki silny aby moc się temu oprzeć. Inaczej nie potrafiłem się zachować. Teraz żałuje, ale może to jest właśnie moja lekcja dorastania i dojrzewania, o czym ktoś tu na początku pisał.
Nie potrzebuje do tego obelg ani wyzwisk.
alsoski001 napisał/a:Ok. Stad ten pierwszy miesiąc na początek detoksu o którym pisałaś wczoraj
![]()
Pierwsze 3 miesiące .... zgaduje, ze chodzi o zmienność nastrojów - jednego dnia trzymam się, jest dobrze, ale za chwile, za dzień czy dwa dopada mnie kryzys, chce kontaktu, cokolwiek ...?Ja zrobiłam ten błąd, że nie wykasowałam/zablokowałam jego prywatnego nr od razu. Wydawało mi się to trochę dziecinne i niegrzeczne a przecież jesteśmy dorosłymi poważnymi ludźmi. Poza tym współpracowaliśmy, mieliśmy kontakt służbowy. Druga rzecz to uczucie pustki... przez dłuższy czas ktoś jest w twoim życiu codzienni,e od dzień dobry po dobranoc, godziny rozmów, setki smsmów, mówienie sobie o wszystkim. I nagle tego nie ma. Tracisz bliską osobę, przyjaciela... wspomnienia wracają jak bumerang. Ale z drugiej strony ona żyje i w zasadzie mógłbyś się z nią zobaczyć... więc po co cierpieć... i nagle sms, albo wpadasz gdzieś na nią.. I to są te kryzysy. Kolejny błąd, jaki zrobiłam, to przystałam na jego propozycję przyjaźni - skoro nie możemy być razem jako para, to przecież możemy pozostać zwykłymi znajomymi, dalej przyjaźnić. Wydawało mi się to całkiem atrakcyjne, bo z jednej strony przerywamy romans, ale z drugiej strony dalej ze sobą rozmawiamy, widujemy - nie ma tego nagłego uczucia bólu po stracie. Wydawało mi się, że tak łagodniej przejdę rozstanie, odkochanie się, ale to nie działa. Bo to tylko zostawienie sobie furtki... do sprzyjającego momentu, okazji... Nie ma przyjaźni po... niestety kontakt musi być zerwany przynajmniej do wyleczenia się.
I tak jak mówiłam... dla mnie bardzo ważna była konsekwencja. Skoro zdecydowałam, że chcę to zakończyć, to nie mogę się poddać. Wiedziałam jak ten człowiek na mnie działa, więc to było nie lada wyzwanie zachować zimną krew, szczególnie kiedy on próbował. Oczywiście w tym czasie było mi strasznie trudno, ale potem byłam z siebie dumna, że nie uległam... i za każdym razem przychodziło mi to łatwiej. A satysfakcja coraz większa. To można porównać do alkoholika na odwyku, który kolejny raz odmawia lampki wina. Za którymś razem nawet się nie zastanawiasz, że coś tracisz, że tego ci brakuje. Mało tego z politowaniem patrzysz na tych, którzy się upijają (wdają w romanse), nie mając jeszcze świadomości w jakie bagno się pakują...
Byłas ta druga?
Cieszę się, ze pociągnąłem ten wątek - zastanawiałem się właśnie jak ułożyć relacje. Zaproponować przyjaźń? Już wiem, ze to byłby błąd. Wykasowałem od niej wszystkie smsy, zostało trochę mejli i zdjęć, które ukryłem głęboko w telefonie. Ale i tak Bałbym się teraz tam zaglądać ...
Pustka - tak, to pozostaje, ale będę starał się ja czymś zapełnić. Na szczęście (!) mam jeszcze żonę - będę próbował wrócić emocjonalnie; gorzej ma Ona ... Jest sama, tylko z małym dzieckiem... i pustka. Rozmawialiśmy bardzo dużo, pisaliśmy dziennie setki (!) mejli i smsow. Codziennie. I teraz trzeba ten czas, ta pustkę wypełnić. Ale Zaczynam tez mieć wyrzuty sumienia wobec Niej - bo Jej może być naprawdę ciężko.
Czy mogę jej jakoś pomoc? Czy właśnie największa pomoc z mojej strony to radykalne, natychmiastowe odcięcie?
Teraz żałuje, ale może to jest właśnie moja lekcja dorastania i dojrzewania, o czym ktoś tu na początku pisał.
" Stary pryk ", dzieci , żona a on będzie pisał, że lekcja dorastania...
A co Ty głupi dzieciak nadal czy co ?!
Z takim nierozwiniętym intelektem to Ty nie powinieneś żadnych dzieci robić.
alsoski001 napisał/a:No i najważniejsze: czy żałujesz, ze do romansu w ogóle doszło?
Być może jednak taki romans czegoś tam nas uczy ....
I tak i nie. Nie, bo w sumie przeżyłam wiele pięknych chwil, ale nie wracam do nich pamięcią, nie tęsknię za nimi... W każdym związku są takie momenty, a ja już kilka tych związków za sobą mam, ale z czasem stają się one coraz bledsze, skupiamy się na tym co jest teraz.
Nie też dlatego, że teraz jestem dużo mądrzejsza, bardziej świadoma siebie, sowich emocji, relacji międzyludzkich. Również mniej naiwna ale też silniejsza. Każde poradzenie sobie z jakimś problemem, trudną sytuacją, wzmacnia psychicznie.
Żałuję tylko trochę tego, że wkręciłam się w takie bagienko, że to mnie nie ominęło. Ale z drugiej strony wycofałam się i to pozwala mi spojrzeć na to wszystko z dystansem. Te wspomnienia mnie już ani nie bolą ani nie ekscytują. Taki stan spokoju wewnętrznego po tej całej karuzeli emocjonalnej, to wręcz coś nieprawdopodobnego. Bezcenne.
Brzmi to optymistycznie - jest wiec nadzieja to co napisałaś dokładnie wpisuje się w moje wyobrażenie o tym. Było pięknie, ale nie ma co do tego wracać. Chciałbym dojść do tego stanu.
Czy można powiedzieć, ze uważasz to za ważne doświadczenie? Czy wolałabyś jednak, aby to nigdy się nie wydarzyło?
Hrefi napisał/a:Piotr74 napisał/a:To jak Ty kochasz te kochanke, skoro jej dzieci sa w jakims sensie przeszkoda do zwiazku z nia?
Nie sa. Jakbym nie miał swojego dziecka nie miałbym żadnych problemów z akceptacją jej dzieci. Ale nie umiem zostawić mojego cudownego syna i zająć się cudzymi. Nie dam rady psychicznie. Mogę zdradzać żonę ale nie syna.
Miałem ten sam problem: gdybym był bezdzietny nie byłoby problemu. Ale porzucenie własnych dzieci na rzecz cudzego dziecka (nawet z matki, która się teraz kocha), to już za dużo
Zrobiles rachunek zyskow I strat, postanowiles byc z kobieta, ktorej nie kochasz - a wszystko dla dobra Twojego dziecka.
Szukajac romansu o dziecku zapomniales?
alsoski001 napisał/a:Poważnie rozważałem rozwód - byłem przygotowany aby oddać żonie i dzieciom polowe swoich dochodów.
Ho ho aleś ty szczodry! Zapytaj żony o zdanie w tej kwestii, bo może ona chciałaby 2/3...? Wiesz lepiej wiedzieć na czym się stoi. Alimenty dzieciom się należą jak psu kość, a że rozpad małżeństwa byłby z twojej winy, to żona byłaby w prawie żeby żądać również alimentów dla siebie. Plus podział majątku albo ty wylatujesz z mieszkania do kochanicy.
alsoski001 napisał/a:Teraz żałuje, ale może to jest właśnie moja lekcja dorastania i dojrzewania, o czym ktoś tu na początku pisał.
Ja naiwnie myślałem, że dorasta się tak do 20-tki ale widać coraz powszechniejsze jest jakieś postępujące opóźnienie w rozwoju. To pewnie wpływ ogólnego zatrucia środowiska.
Tak, połowa moich dochodów to byłoby sporo więcej niż potrzebuje żona i dzieci. Uwzględniłem alimenty dla niej. Podział majątku to tez nie nowina.
Nie wszyscy widać rozwijają się równie szybko co Ty - faktycznie, może rozwinąłeś się w jakimś szczególnie czystym, wolnym od szkodliwych substancji środowisku. Tylko pozazdrościć.
Być może inni rozwijają się wolniej, a innym życia nie starczy. Takie czasy
alsoski001 napisał/a:Hrefi napisał/a:Nie sa. Jakbym nie miał swojego dziecka nie miałbym żadnych problemów z akceptacją jej dzieci. Ale nie umiem zostawić mojego cudownego syna i zająć się cudzymi. Nie dam rady psychicznie. Mogę zdradzać żonę ale nie syna.
Miałem ten sam problem: gdybym był bezdzietny nie byłoby problemu. Ale porzucenie własnych dzieci na rzecz cudzego dziecka (nawet z matki, która się teraz kocha), to już za dużo
Zrobiles rachunek zyskow I strat, postanowiles byc z kobieta, ktorej nie kochasz - a wszystko dla dobra Twojego dziecka.
Szukajac romansu o dziecku zapomniales?
Wtedy w ogóle o dziecku nie myślałem. Refleksja przyszła pozniej
Byłas ta druga?
Cieszę się, ze pociągnąłem ten wątek - zastanawiałem się właśnie jak ułożyć relacje. Zaproponować przyjaźń? Już wiem, ze to byłby błąd. Wykasowałem od niej wszystkie smsy, zostało trochę mejli i zdjęć, które ukryłem głęboko w telefonie. Ale i tak Bałbym się teraz tam zaglądać ...
Pustka - tak, to pozostaje, ale będę starał się ja czymś zapełnić. Na szczęście (!) mam jeszcze żonę - będę próbował wrócić emocjonalnie; gorzej ma Ona ... Jest sama, tylko z małym dzieckiem... i pustka. Rozmawialiśmy bardzo dużo, pisaliśmy dziennie setki (!) mejli i smsow. Codziennie. I teraz trzeba ten czas, ta pustkę wypełnić. Ale Zaczynam tez mieć wyrzuty sumienia wobec Niej - bo Jej może być naprawdę ciężko.Czy mogę jej jakoś pomoc? Czy właśnie największa pomoc z mojej strony to radykalne, natychmiastowe odcięcie?
Początkowo myślałam, że pierwszą i jedyną
To jest właśnie dorosłość i dojrzałość radzenie sobie ze swoimi emocjami, problemami. Każdy może popełnić w swoim życiu błąd. Ważne co z tym zrobi i czy się na nim nauczy.
Aż tak się nią nie przejmuj, wiedziała, w co się pakuje, jest też matką więc powinna być bardziej odpowiedzialna. Podwójnie. Z jakiegoś powodu sama wychowuje to dziecko? To tak apropos tego, byś jej tak nie idealizował. Skąd wiesz, że to jej uczucie do Ciebie to nie tylko i wyłącznie chęć złapania kolejnego "łosia" a nie szczera miłość? Z tego co piszesz jest bardzo atrakcyjna, nie ma skrupułów by rozbijać inną rodzinę... raczej przy Tobie nie zmieni się w kochającą dobrą żonę. Tzn może do czasu aż ktoś inny nie pojawi na horyzoncie.
Każdy na swój sposób zapełnia pustkę, ja wyjechałam zmieniłam środowisko. Wkręciłam w nowy świat, ludzi. On z kolei zrobił żonie kolejne dziecko po właśnie nastu latach (też miał 2 nastoletnich dzieci). Co uważam za totalnie głupią i egoistyczną decyzję. Widzisz, z perspektywy czasu to mi było go bardziej żal, bo pomimo, że miał gdzie wracać jak Ty, wydaje mi się, że jednak ja poradziłam sobie lepiej. Też dlatego, że przepracowałam to, on nie.
Ile razy przyznawałeś mi rację... ja zwyczajnie sądziłam po nim... Ciebie przecież nie znam.
ZielonaKama napisał/a:alsoski001 napisał/a:Miałem ten sam problem: gdybym był bezdzietny nie byłoby problemu. Ale porzucenie własnych dzieci na rzecz cudzego dziecka (nawet z matki, która się teraz kocha), to już za dużo
Zrobiles rachunek zyskow I strat, postanowiles byc z kobieta, ktorej nie kochasz - a wszystko dla dobra Twojego dziecka.
Szukajac romansu o dziecku zapomniales?Wtedy w ogóle o dziecku nie myślałem. Refleksja przyszła pozniej
To moze byc refleksja albo tchorzostwo. Stawiam na to drugie.
Brzmi to optymistycznie - jest wiec nadzieja
to co napisałaś dokładnie wpisuje się w moje wyobrażenie o tym. Było pięknie, ale nie ma co do tego wracać. Chciałbym dojść do tego stanu.
Czy można powiedzieć, ze uważasz to za ważne doświadczenie? Czy wolałabyś jednak, aby to nigdy się nie wydarzyło?
Wydaje mi się, że to wręcz było przełomowe wydarzenie w moim dotychczasowym życiu, nie tylko romans, ale to co się działo po, ta droga zdrowienia, układanie sobie wszystkiego w głowie. Myślę, że teraz jestem zupełnie inną osobą niż przez romansem. Dojrzałam emocjonalnie, "zmądrzałam" życiowo.
Teraz uważam, że to doświadczenie po prostu było mi do czegoś potrzebne, czemuś miało służyć. Otworzyło mi oczy na wiele spraw.
Oczywiście łatwiej by było przez to nie przechodzić, ale to właśnie trudne doświadczenia najbardziej kształtują nasz charakter, nas.
Nirvanka87 napisał/a:alsoski001 napisał/a:Masz tu sporo racji. Dlatego mam nadzieje, ze romans uda się zakończyć i ze się nie wyda.
Niemniej wiedz, ze mój ojciec również odszedł do innej (co prawda jak ju byłem dorosły), a mimo to nigdy nie sprawdzałem mojej żony, nie kontrolowałem - w zasadzie zawsze miała pełna swobodę i luz.
Tylko, że zdrady prawie zawsze wychodzą na jaw, nawet po latach. A co do Twojego ojca, to sorry, ale może nie spowodował u
ciebie swoją zdradą wzmożonej kontroli partnera, ale w pewnym sensie dał przyzwolenie, że zdrada jest ok.Tak, ojciec pozbawił mnie hamulców przy angażowaniu się w romans. To prawda. Przyznaje.
Dlaczego uważasz, ze zdrady zawsze wychodzą na jaw ? Im więcej czasu upłynie od zdrady, od zakończenia romansu tym szanse na ujawnienie są chyba coraz mniejsze? Kto po roku czy dwóch byłby zainteresowany jego ujawnieniem?
Zdrady nie zawsze ale czesto wychodza na jaw nawet po zakonczeniu romansu. Zdrada mojego meza wyszla na jaw ponad rok od momentu zerwania jego kontaktow z boczniara. A w zasadzie od zakonczenia romansu, gdyz kontakt sporadyczny mieli.
"Moja" boczniara postanowila zmienic swoj status z kochanki na zone. W zwiazku czym nie odpuszczala I dbala o kontakt.
No ale robienie z tego taniego romansidła, to już lekkie żenua. Przynajmniej jeśli chodzi o facetów, bo kobiety rozumiem. Takie już często są i to trzeba brać pod uwagę.
Ha! Mam dokładnie taką sama myśl
Z tym, że u mnie myśli poleciały od razu w stronę byłej kochanki, która trolluje na forum, bo jeśli faktycznie miałby to pisać facet, to niewiarygodnie mało w nim męskiego powera. Bliżej mu do starego kapcia
alsoski001 napisał/a:Nirvanka87 napisał/a:Tylko, że zdrady prawie zawsze wychodzą na jaw, nawet po latach. A co do Twojego ojca, to sorry, ale może nie spowodował u
ciebie swoją zdradą wzmożonej kontroli partnera, ale w pewnym sensie dał przyzwolenie, że zdrada jest ok.Tak, ojciec pozbawił mnie hamulców przy angażowaniu się w romans. To prawda. Przyznaje.
Dlaczego uważasz, ze zdrady zawsze wychodzą na jaw ? Im więcej czasu upłynie od zdrady, od zakończenia romansu tym szanse na ujawnienie są chyba coraz mniejsze? Kto po roku czy dwóch byłby zainteresowany jego ujawnieniem?Zdrady nie zawsze ale czesto wychodza na jaw nawet po zakonczeniu romansu. Zdrada mojego meza wyszla na jaw ponad rok od momentu zerwania jego kontaktow z boczniara. A w zasadzie od zakonczenia romansu, gdyz kontakt sporadyczny mieli.
"Moja" boczniara postanowila zmienic swoj status z kochanki na zone. W zwiazku czym nie odpuszczala I dbala o kontakt.
Czyli prawdopodobne jest to, ze romans Twojego męża wcale się nie skończył. Tak nagle po roku kochanka postanowiła o niego zawalczyć?
Z innej beczki, jesli kochasz swoja kochanke, to powinienes byc obecny w jej zyciu, w jej codziennym zyciu. Rozmawiasz z nia o jej dzieciach, pytasz jak sie czuja, jak im idzie w szkole? Rozmawiasz z nia o ich problemach?
Nie, nie rozmawiam o jej dzieciach ponieważ moja kochanka ma męża. Po co mam to robić jak oni mają ojca na miejscu. Jaki to miało by sens ? W sytuacji kobiety samotnej to tak, ma to jeszcze jakiś sens.
Ile razy można powtarzać, Wy już krzywdzicie swoje dzieci. Nie odchodzicie od żon, usprawiedliwiając swoje nieodpowiednie zachowania, wielką troską o owe żony i dzieci.
Czy twoim zdaniem jeśli mąż uczciwie złoży podanie o rozwód bez zdrady (czyli takie idealne podejście jak tu postulujecie na forum) to nie skrzywdzi swojego dziecka ?
Myślisz, że dziecko w tym drugim przypadku powie ojcu - równy z Ciebie gość tato. Zostawiłeś nas ale nie zdradzałaś matki wcześniej to szacunek.
Zostawił to zostawił jeden kij czy zdradzał czy nie.
Czy dla dziecka ma znaczenia czy ojciec zdradzał matkę i w końcu odszedł, czy nie zdradzał ale też odszedł ? Przecież sam fakt odejścia się liczy.
Jeśli dochodzi do rozwodu to nie ma to znaczenia. Zdrada ojca nie wyrządza krzywdy dziecku. Ja wiem, że wam kobietom to ciężko zaakceptować ale tak jest. Doskonale potrafię oddzielić uczucie do dziecka od uczucia do jego matki. Takie są fakty.
Mężczyźni są w tym złym położeniu, że w przypadku rozpadu małżeństwa w 98% przypadkach dzieci zostają przy matce i to zawsze facet jest obwiniany o opuszczenie rodziny. Dziecko nie przyjmie argumentów, że tato się odkochał. Mama może się odkochać bo odejdzie z dziećmi i jest OK, ale facetowi wygląda na to, że nie wolno.
Nirvanka87 napisał/a:Ile razy można powtarzać, Wy już krzywdzicie swoje dzieci. Nie odchodzicie od żon, usprawiedliwiając swoje nieodpowiednie zachowania, wielką troską o owe żony i dzieci.
Czy twoim zdaniem jeśli mąż uczciwie złoży podanie o rozwód bez zdrady (czyli takie idealne podejście jak tu postulujecie na forum) to nie skrzywdzi swojego dziecka ?
Myślisz, że dziecko w tym drugim przypadku powie ojcu - równy z Ciebie gość tato. Zostawiłeś nas ale nie zdradzałaś matki wcześniej to szacunek.
Zostawił to zostawił jeden kij czy zdradzał czy nie.Czy dla dziecka ma znaczenia czy ojciec zdradzał matkę i w końcu odszedł, czy nie zdradzał ale też odszedł ? Przecież sam fakt odejścia się liczy.
Jeśli dochodzi do rozwodu to nie ma to znaczenia. Zdrada ojca nie wyrządza krzywdy dziecku. Ja wiem, że wam kobietom to ciężko zaakceptować ale tak jest. Doskonale potrafię oddzielić uczucie do dziecka od uczucia do jego matki. Takie są fakty.
Mężczyźni są w tym złym położeniu, że w przypadku rozpadu małżeństwa w 98% przypadkach dzieci zostają przy matce i to zawsze facet jest obwiniany o opuszczenie rodziny. Dziecko nie przyjmie argumentów, że tato się odkochał. Mama może się odkochać bo odejdzie z dziećmi i jest OK, ale facetowi wygląda na to, że nie wolno.
Dla małego dziecka nie ma. Ale to dziecko kiedyś dorośnie.
smutne, że piszesz ,,rodzina na głowie,,
jeśli rodzina to balast a nie szczęście to ja nie mam więcej pytań
serio lepiej być samemu niż trafić na takiego faceta w życiu
No i to jest najlepsze. Na przykład po mnie w życiu byś nie powiedziała, że zdradzam żonę.
Mało tego, twierdzę że osoby które maja kochanka/kochankę są na tyle interesujące/atrakcyjne, że potrafią takiego kochanka mieć pomimo wielu trudów romansu.
Alsoski pisał, że jego kochanka to najładniejsza kobieta w firmie, moja podobnie. Myślisz, że jakbyśmy byli ciamajdami to takie kobiety godziły by się na romans z nami ?
Jest wręcz odwrotnie.
Dlatego kobiety, nigdy nie wiecie na jakiego faceta traficie. Nie ma testu czy facet zdradzi czy nie.
Hrefi napisał/a:Nirvanka87 napisał/a:Ile razy można powtarzać, Wy już krzywdzicie swoje dzieci. Nie odchodzicie od żon, usprawiedliwiając swoje nieodpowiednie zachowania, wielką troską o owe żony i dzieci.
Czy twoim zdaniem jeśli mąż uczciwie złoży podanie o rozwód bez zdrady (czyli takie idealne podejście jak tu postulujecie na forum) to nie skrzywdzi swojego dziecka ?
Myślisz, że dziecko w tym drugim przypadku powie ojcu - równy z Ciebie gość tato. Zostawiłeś nas ale nie zdradzałaś matki wcześniej to szacunek.
Zostawił to zostawił jeden kij czy zdradzał czy nie.Czy dla dziecka ma znaczenia czy ojciec zdradzał matkę i w końcu odszedł, czy nie zdradzał ale też odszedł ? Przecież sam fakt odejścia się liczy.
Jeśli dochodzi do rozwodu to nie ma to znaczenia. Zdrada ojca nie wyrządza krzywdy dziecku. Ja wiem, że wam kobietom to ciężko zaakceptować ale tak jest. Doskonale potrafię oddzielić uczucie do dziecka od uczucia do jego matki. Takie są fakty.
Mężczyźni są w tym złym położeniu, że w przypadku rozpadu małżeństwa w 98% przypadkach dzieci zostają przy matce i to zawsze facet jest obwiniany o opuszczenie rodziny. Dziecko nie przyjmie argumentów, że tato się odkochał. Mama może się odkochać bo odejdzie z dziećmi i jest OK, ale facetowi wygląda na to, że nie wolno.
Dla małego dziecka nie ma. Ale to dziecko kiedyś dorośnie.
To w takim razie ponawiam pytanie, zakładając że dziecko dorosło:
Myślisz, że dziecko w tym drugim przypadku powie ojcu - równy z Ciebie gość tato. Zostawiłeś nas ale nie zdradzałaś matki wcześniej to szacunek.
Myślisz, że jak dorośnie to tak mu powie ?
alsoski001 napisał/a:Jak widać oba punkty widzenia są do siebie bardzo zbliżone. Osoby które to przeżyły maja również bardzo zbliżone doświadczenia. Ciekawe czy znajdzie się ktoś kto jest ma dalszym etapie. Jestem cholernie ciekaw „co było dalej”, czy komuś udało się wyrwać z tego zaklętego kręgu i odnaleźć radość życia? W ten czy w inny sposób ....
Mi się udało, choć nie było to łatwe. To jest etap, proces... bardzo bolesny, ale do przejścia. Dokładnie tak jak piszesz w późniejszych postach na początku się nie myśli o konsekwencjach, schody się pojawiają po kilku miesiącach, około roku.
Uzależnienie emocjonalne od 2 osoby sprawia, że bardzo ciężko przejść detoks, zrezygnować z tej adrenaliny, zejść na ziemię. Aby jednak mógł się on zakończyć powodzeniem, trzeba tego chcieć, trzeba spróbować na trzeźwo ocenić sytuację, perspektywy, konsekwencje ale też tego człowieka. Inaczej to tylko zabawa w kotka i myszkę, która może przynieść odwrotny efekt, a mianowicie jeszcze bardziej się za sobą stęsknicie. Najlepiej by w tym czasie pojawiły się jakieś negatywne emocje związane z kochankiem/kochanką. To ułatwia sprawę.
Ja już jestem 2 lata po detoksie. Człowiek, którego kochałam na zabój, jest mi obecnie całkowicie obojętny, obcy. Nie tęsknię za tą adrenaliną, za tym "zaćmieniem umysłu", bezradnością. Wtedy miałam wrażenie, że straciłam nad sobą kontrolę, nad swoimi emocjami, że zachowuję się jak ćma... lecąca w ogień. Teraz jakość życia, świadomości, stabilności emocjonalnej jest nieporównywalnie lepsza. Znowu jestem sobą i potrafię cieszyć życiem bez takich emocjonalnych obciążeń
Czyli jednym słowem trzeba tę osobę znienawidzić nawet jeśli na to nie zasługuje. Skuteczne, ale jakoś słabe to.
309 2018-04-17 15:40:44 Ostatnio edytowany przez Hrefi (2018-04-17 15:41:39)
Napisałam mu kilka lat temu, że nawet na pogrzeb nie przyjdę i tak będzie.
No to faktycznie prawdziwy z ciebie facet, udacznik i nie cipa Brawo Ty !
Ola_la napisał/a:smutne, że piszesz ,,rodzina na głowie,,
jeśli rodzina to balast a nie szczęście to ja nie mam więcej pytań
serio lepiej być samemu niż trafić na takiego faceta w życiuNo i to jest najlepsze. Na przykład po mnie w życiu byś nie powiedziała, że zdradzam żonę.
Mało tego, twierdzę że osoby które maja kochanka/kochankę są na tyle interesujące/atrakcyjne, że potrafią takiego kochanka mieć pomimo wielu trudów romansu.
Alsoski pisał, że jego kochanka to najładniejsza kobieta w firmie, moja podobnie. Myślisz, że jakbyśmy byli ciamajdami to takie kobiety godziły by się na romans z nami ?
Jest wręcz odwrotnie.Dlatego kobiety, nigdy nie wiecie na jakiego faceta traficie. Nie ma testu czy facet zdradzi czy nie.
Zdradzajacy mezczyzna jest atrakcyjny I interesujacy do czasu, az kochanka chce, aby na prawde pokazal jak ja kocha. I wtedy milosc pryska.
Bo dziecko, bo rachunek zyskow I strat, bo materialism I bo co ludzie powiedza. Acha, moze tez, bo zona bedzie nieszczesliwa.
Hrefi to wygląda tak, że jezeli rodzice rozstają się nie w wyniku zdrady, tylko dlatego, że im sie nie układa (nie mówię o sytuacjach gdy jedno z nich to przemocowiec i należy odejść właśnie dla dobra dziecka- wtedy zazwyczaj dziecko i to takie już 6- 7 letnie samo często proponuje weź rozwód z tatą/ mamą bo bije i pije, serio znam takie przypadki) to dziecko oczywiście to przezywa i jego świat sie rozpada, ale tutaj można normalnie rozmawiac z dzieckiem na zasadzie, że oboje rodzice podjęli taką decyzję, że nadal będzie mógł się bawić i z tatą i mamą, a starsze dziecko po prostu to zrozumie i już, poza tym taki rozpad małżeństwa, widać jż wcześniej, bo rodzice już do siebie nie lgną nie całują się, nie przytulają, mają siebie trochę dosyć, dlatego dziecko jest w pewnym stopniu przyzwyczajane na rozluźnienie relacji matki z ojcem.
Natomiast w przypadku zdrady to wszystko wygląda zupełnie inaczej, bo tutaj mówimy o oszukiwaniu, kłamaniu, kombinowaniu. dziecko traci zaufanie do rodziców, szczególnie do tego zdradzającego. Widzi sprzeczne komunikaty bo przeciez ojciec/ matka gra na dwa fronty i z jednej strony dziecko widzi, ze rodzice się kochają, a na nastepny dzień się okazuje, że tatuś/ mamusia jednak kocha jeszcze kogoś innego.
Młodsze dzieci nie ogarniają, starsze przechodzą w fazę buntu i nienawiści, czasami obwiniają tylko zdradzacza, czasami na zmianę zdradzacza ze zdradzonym. U mąłych dzieci pojawiają sie napady lękowe, wybuchy agresji, marazm, moczenie nocne- zależnie od charakteru dziecka. U nastolatka nawet myśli i próby samobójcze, agresja wobec rodziców i rówieśników.
Dla mnie to jasne jak słońce, że łatwiej z czasem zrozumieć motywy człowieka, który był nieszczęśliwy i świadom tego podjął decyzję o odejściu niż oszusta, który kosztem najbliższych ratował jedynie swój komfort. Nie oznacza to, że dziecko powie "równy z ciebie gość" - oznacza to tyle, że kiedy żal zelżeje, to nie będzie takiego wstrętu do własnego rodzica. Będzie możliwość, by się zrozumieć wzajemnie, by nie postrzegać bliskiej osoby jako kogoś obrzydliwego. Wzorzec też dostanie się dziecku inny - taki, że czasem miłość znika i ludzie się rozstają, ale że mają dla siebie jakiś elementarny szacunek. Nie taki, że można zrobić z czyjegoś życia kłamstwo dla zaspokojenia swoich popędów.
ZywiecZdroj napisał/a:Napisałam mu kilka lat temu, że nawet na pogrzeb nie przyjdę i tak będzie.
No to faktycznie prawdziwy z ciebie facet, udacznik i nie cipa
Brawo Ty !
To kobieta.
Roxann napisał/a:alsoski001 napisał/a:Jak widać oba punkty widzenia są do siebie bardzo zbliżone. Osoby które to przeżyły maja również bardzo zbliżone doświadczenia. Ciekawe czy znajdzie się ktoś kto jest ma dalszym etapie. Jestem cholernie ciekaw „co było dalej”, czy komuś udało się wyrwać z tego zaklętego kręgu i odnaleźć radość życia? W ten czy w inny sposób ....
Mi się udało, choć nie było to łatwe. To jest etap, proces... bardzo bolesny, ale do przejścia. Dokładnie tak jak piszesz w późniejszych postach na początku się nie myśli o konsekwencjach, schody się pojawiają po kilku miesiącach, około roku.
Uzależnienie emocjonalne od 2 osoby sprawia, że bardzo ciężko przejść detoks, zrezygnować z tej adrenaliny, zejść na ziemię. Aby jednak mógł się on zakończyć powodzeniem, trzeba tego chcieć, trzeba spróbować na trzeźwo ocenić sytuację, perspektywy, konsekwencje ale też tego człowieka. Inaczej to tylko zabawa w kotka i myszkę, która może przynieść odwrotny efekt, a mianowicie jeszcze bardziej się za sobą stęsknicie. Najlepiej by w tym czasie pojawiły się jakieś negatywne emocje związane z kochankiem/kochanką. To ułatwia sprawę.
Ja już jestem 2 lata po detoksie. Człowiek, którego kochałam na zabój, jest mi obecnie całkowicie obojętny, obcy. Nie tęsknię za tą adrenaliną, za tym "zaćmieniem umysłu", bezradnością. Wtedy miałam wrażenie, że straciłam nad sobą kontrolę, nad swoimi emocjami, że zachowuję się jak ćma... lecąca w ogień. Teraz jakość życia, świadomości, stabilności emocjonalnej jest nieporównywalnie lepsza. Znowu jestem sobą i potrafię cieszyć życiem bez takich emocjonalnych obciążeńCzyli jednym słowem trzeba tę osobę znienawidzić nawet jeśli na to nie zasługuje. Skuteczne, ale jakoś słabe to.
Ja próbuje czegoś mniej ekstremalnego - nie staram się Jej znienawidzić, ale chce zobaczyć jej mniej idealny obraz - do tej pory nie widziałem w niej żadnej (!) wady. A to przecież niemożliwe. Chce zobaczyć ja taka, jak mogłaby wyglądać za jakiś czas jak chemia minie, jak nie będę na haju. To już będzie osiągniecie.
Hrefi napisał/a:Roxann napisał/a:Mi się udało, choć nie było to łatwe. To jest etap, proces... bardzo bolesny, ale do przejścia. Dokładnie tak jak piszesz w późniejszych postach na początku się nie myśli o konsekwencjach, schody się pojawiają po kilku miesiącach, około roku.
Uzależnienie emocjonalne od 2 osoby sprawia, że bardzo ciężko przejść detoks, zrezygnować z tej adrenaliny, zejść na ziemię. Aby jednak mógł się on zakończyć powodzeniem, trzeba tego chcieć, trzeba spróbować na trzeźwo ocenić sytuację, perspektywy, konsekwencje ale też tego człowieka. Inaczej to tylko zabawa w kotka i myszkę, która może przynieść odwrotny efekt, a mianowicie jeszcze bardziej się za sobą stęsknicie. Najlepiej by w tym czasie pojawiły się jakieś negatywne emocje związane z kochankiem/kochanką. To ułatwia sprawę.
Ja już jestem 2 lata po detoksie. Człowiek, którego kochałam na zabój, jest mi obecnie całkowicie obojętny, obcy. Nie tęsknię za tą adrenaliną, za tym "zaćmieniem umysłu", bezradnością. Wtedy miałam wrażenie, że straciłam nad sobą kontrolę, nad swoimi emocjami, że zachowuję się jak ćma... lecąca w ogień. Teraz jakość życia, świadomości, stabilności emocjonalnej jest nieporównywalnie lepsza. Znowu jestem sobą i potrafię cieszyć życiem bez takich emocjonalnych obciążeńCzyli jednym słowem trzeba tę osobę znienawidzić nawet jeśli na to nie zasługuje. Skuteczne, ale jakoś słabe to.
Ja próbuje czegoś mniej ekstremalnego - nie staram się Jej znienawidzić, ale chce zobaczyć jej mniej idealny obraz - do tej pory nie widziałem w niej żadnej (!) wady. A to przecież niemożliwe. Chce zobaczyć ja taka, jak mogłaby wyglądać za jakiś czas jak chemia minie, jak nie będę na haju. To już będzie osiągniecie.
To sprawdz za 5 lat. Z niektorych badan wynika, ze tyle moze to trwac. To niby tyle, ile potrzeba na 'rozmnazanie sie'. Chcesz czekac I wykonczyc psychicznie wszystkich wokolo? W 'mniej idealnych' sie czlowiek nie zakochuje. Zakochuje sie, bo ktos jest dla niego idealem.
Dla mnie to jasne jak słońce, że łatwiej z czasem zrozumieć motywy człowieka, który był nieszczęśliwy i świadom tego podjął decyzję o odejściu niż oszusta, który kosztem najbliższych ratował jedynie swój komfort. Nie oznacza to, że dziecko powie "równy z ciebie gość" - oznacza to tyle, że kiedy żal zelżeje, to nie będzie takiego wstrętu do własnego rodzica. Będzie możliwość, by się zrozumieć wzajemnie, by nie postrzegać bliskiej osoby jako kogoś obrzydliwego. Wzorzec też dostanie się dziecku inny - taki, że czasem miłość znika i ludzie się rozstają, ale że mają dla siebie jakiś elementarny szacunek. Nie taki, że można zrobić z czyjegoś życia kłamstwo dla zaspokojenia swoich popędów.
Hrefi napisał/a:ZywiecZdroj napisał/a:Napisałam mu kilka lat temu, że nawet na pogrzeb nie przyjdę i tak będzie.
No to faktycznie prawdziwy z ciebie facet, udacznik i nie cipa
Brawo Ty !
To kobieta.
Bardzo dobrze napisane, ja odniosłam się tylko do reakcji dziecka, jako dziecka, ale to co pisze Nana666 to prawda. Żal będzie, ale też z czasem przyjdzie zrozumienie
alsoski001 napisał/a:Hrefi napisał/a:Czyli jednym słowem trzeba tę osobę znienawidzić nawet jeśli na to nie zasługuje. Skuteczne, ale jakoś słabe to.
Ja próbuje czegoś mniej ekstremalnego - nie staram się Jej znienawidzić, ale chce zobaczyć jej mniej idealny obraz - do tej pory nie widziałem w niej żadnej (!) wady. A to przecież niemożliwe. Chce zobaczyć ja taka, jak mogłaby wyglądać za jakiś czas jak chemia minie, jak nie będę na haju. To już będzie osiągniecie.
To sprawdz za 5 lat. Z niektorych badan wynika, ze tyle moze to trwac. To niby tyle, ile potrzeba na 'rozmnazanie sie'. Chcesz czekac I wykonczyc psychicznie wszystkich wokolo? W 'mniej idealnych' sie czlowiek nie zakochuje. Zakochuje sie, bo ktos jest dla niego idealem.
Musze spróbować.
Cyngli napisał/a:Hrefi napisał/a:Czy twoim zdaniem jeśli mąż uczciwie złoży podanie o rozwód bez zdrady (czyli takie idealne podejście jak tu postulujecie na forum) to nie skrzywdzi swojego dziecka ?
Myślisz, że dziecko w tym drugim przypadku powie ojcu - równy z Ciebie gość tato. Zostawiłeś nas ale nie zdradzałaś matki wcześniej to szacunek.
Zostawił to zostawił jeden kij czy zdradzał czy nie.Czy dla dziecka ma znaczenia czy ojciec zdradzał matkę i w końcu odszedł, czy nie zdradzał ale też odszedł ? Przecież sam fakt odejścia się liczy.
Jeśli dochodzi do rozwodu to nie ma to znaczenia. Zdrada ojca nie wyrządza krzywdy dziecku. Ja wiem, że wam kobietom to ciężko zaakceptować ale tak jest. Doskonale potrafię oddzielić uczucie do dziecka od uczucia do jego matki. Takie są fakty.
Mężczyźni są w tym złym położeniu, że w przypadku rozpadu małżeństwa w 98% przypadkach dzieci zostają przy matce i to zawsze facet jest obwiniany o opuszczenie rodziny. Dziecko nie przyjmie argumentów, że tato się odkochał. Mama może się odkochać bo odejdzie z dziećmi i jest OK, ale facetowi wygląda na to, że nie wolno.
Dla małego dziecka nie ma. Ale to dziecko kiedyś dorośnie.
To w takim razie ponawiam pytanie, zakładając że dziecko dorosło:
Myślisz, że dziecko w tym drugim przypadku powie ojcu - równy z Ciebie gość tato. Zostawiłeś nas ale nie zdradzałaś matki wcześniej to szacunek.
Myślisz, że jak dorośnie to tak mu powie ?
Tak, tak właśnie myślę. Dorosły i dojrzały człowiek wie, że nie ma sensu tworzenie rodziny na siłę i lepiej jest odejść, niż tkwić w nieszczęśliwym związku.
Odejście od żony nie oznacza porzucenia dziecka. Proszę nie mylić pojęć.
Hrefi napisał/a:Czyli jednym słowem trzeba tę osobę znienawidzić nawet jeśli na to nie zasługuje. Skuteczne, ale jakoś słabe to.
Ja próbuje czegoś mniej ekstremalnego - nie staram się Jej znienawidzić, ale chce zobaczyć jej mniej idealny obraz - do tej pory nie widziałem w niej żadnej (!) wady. A to przecież niemożliwe. Chce zobaczyć ja taka, jak mogłaby wyglądać za jakiś czas jak chemia minie, jak nie będę na haju. To już będzie osiągniecie.
Hrefi, nienawidzić to skrajne uczucie do miłości, potrzebne by pojawiła się obojętność... nie mówię tu o jakiejś chorej, długotrwałej nienawiści, ale o tym co pisze Alsoski - by przestać tą osobę idealizować. Wiadomo, że człowiek zakochany widzi wszytko w różowych barwach. Mówię tu o sytuacji, kiedy NAPRAWDĘ człowiek chce się odkochać. Dla samego siebie. Moja "nienawiść" do ex kochanka nie polegała na tym, że zaczęłam życzyć mu źle czy podkładać jakieś świnie. Nie! To ja sama miałam taką potrzebę, by przestał on być w moich oczach chodzącym ideałem, bo takim nie był.
Popatrz, twoja kochanka pewnie Ciebie też obecnie idealizuje, jeżeli jest zakochana, z 2 strony popatrz ile uzyskałeś tu negatywnych komentarzy... wystarczy, że przez chwilę spojrzałaby na Ciebie z perspektywy osób tu piszących... Zapewne podobnie to działa w drugą stronę. I właśnie mniej więcej na tym polegało to moje obrzydzanie go sobie. Nie trwało to jakoś długo... Ale po czymś takim szybciej przychodzi obojętność. Ponadto, taki detoks jest trwały, bo wtedy nawet w chwili kryzysu już nie uciekasz myślami do idealnego romansu. Zaczynasz patrzeć na to z boku, już nie jako "aktor".
Ja tu mówię o moim sposobie na wyjście z emocjonalnego uzależnienia i błędnego koła jakim jest romans. On się rządzi innymi prawami niż normalne związki, rozstanie też jest inne. Ja kilka razy się rozstawałam, ale to właśnie wyjście z tego romansu kosztowało mnie najwięcej zdrowia i energii. Myślę, że właśnie przez to uczucie niespełnienia, tej iluzji idealnego związku, to, że się kończy w sytuacji kiedy 2 osoby się kochają a zarazem wyniszczają emocjonalnie poprzez sytuację w jakiej się znaleźli, to podwójne życie itd.
319 2018-04-17 17:37:28 Ostatnio edytowany przez Roxann (2018-04-17 17:44:55)
Mało tego, twierdzę że osoby które maja kochanka/kochankę są na tyle interesujące/atrakcyjne, że potrafią takiego kochanka mieć pomimo wielu trudów romansu.
Alsoski pisał, że jego kochanka to najładniejsza kobieta w firmie, moja podobnie. Myślisz, że jakbyśmy byli ciamajdami to takie kobiety godziły by się na romans z nami ?
Jest wręcz odwrotnie.Dlatego kobiety, nigdy nie wiecie na jakiego faceta traficie. Nie ma testu czy facet zdradzi czy nie.
Dokładnie, myślę, że im człowiek jest bardziej atrakcyjny, tym prawdopodobieństwo zdrady jest większe. Choć to nie jest reguła. Zdradzić na zasadzie skoku w bok można z kimkolwiek, ale nie angażuje się emocjonalnie w długotrwałą relację z kimś kto nie jest atrakcyjny fizycznie i intelektualnie. Trzeba pożądać, trzeba mieć o czym pisać te setki smsów dziennie.
Kobiety zakochują się w przystojnych szefach, przełożonych, osobach na odpowiedzialnych stanowiskach, a faceci w najładniejszych kobietach w firmie.
Mój ex kochanek to typowy macho, samiec alfa. Bardzo elokwentny, szarmancki do tego mega przystojny. Ma taki sposób bycia i urok osobisty, że wszystkie kobiety się przy nim rozpływają, nie ważne, czy młode czy starsze, czy wolne czy mężatki. Do tego w łóżku - mistrz.
Gdybym nie była atrakcyjna, nie zwróciłby na mnie uwagi. A już na pewno nie zawracałby mi głowy przez kilka lat.
Edit: co do wątpliwej męskości tych obu panów z wątku - człowiek zakochany staje się po prostu słaby...
Czytając ten wątek dochodzę do wniosku, że większość tkwi w małżeństwie ze względu na dzieci.
Kto bardziej cierpi? Żona, która kocha i myśli, że ma wspaniałego męża i ojca swoich dzieci, czy mąż nie kochający swojej żony będący z nią dla dobra tych dzieci i po części dla dobra jej, bo widzi przecież, że ona go kocha? Odwieczna zagadka dla mnie.
Edit: co do wątpliwej męskości tych obu panów z wątku - człowiek zakochany staje się po prostu słaby...
Osobiście jednak obstawiam, że ludzie, którzy i tak są słabi, podczas zakochania są po prostu jeszcze słabsi. Bo od zauroczenia do romansu jest jeszcze kawałek i pierwsza słabość pokazuje się po tym, że człowiek robi krok w tym kierunku.
Czytając ten wątek dochodzę do wniosku, że większość tkwi w małżeństwie ze względu na dzieci.
Kto bardziej cierpi? Żona, która kocha i myśli, że ma wspaniałego męża i ojca swoich dzieci, czy mąż nie kochający swojej żony będący z nią dla dobra tych dzieci i po części dla dobra jej, bo widzi przecież, że ona go kocha? Odwieczna zagadka dla mnie.
hmmm co do cierpienia, to póki zdradzający żyje w błogiej nieswiadomości to nie cierpi (o ile zdradzacz zachowuje sie w relacjach rodzinnych i partnerskich ok), natomiast zdrady nie da się odwrócić i pewnego dnia, gdy ona wyjdzie na jaw to cierpienia zdradzonej osoby nie można porównać to "cierpienia" zdradzacza. Zdradzacz "cierpi" na własne życzenie, poza tym nie wierzę w cierpienie zdradzajacych, dupczy sie na boku kochanice i kochanków super ekstra i wtedy jakos nie cierpią, a potem łolaboga jaki ja pokrzywdzony/ pokrzywdzona bo kocham kochankę/ka, a żona/mąż be. Kuźwa, jak be to odejdź i daj normalnym uczciwym ludziom żyć po swojemu.
323 2018-04-17 18:24:04 Ostatnio edytowany przez Roxann (2018-04-17 18:33:47)
Czytając ten wątek dochodzę do wniosku, że większość tkwi w małżeństwie ze względu na dzieci.
Kto bardziej cierpi? Żona, która kocha i myśli, że ma wspaniałego męża i ojca swoich dzieci, czy mąż nie kochający swojej żony będący z nią dla dobra tych dzieci i po części dla dobra jej, bo widzi przecież, że ona go kocha? Odwieczna zagadka dla mnie.
Do chwili póki żona niczego nie świadoma - mąż (o ile jest zakochany bo jeśli nie to nie cierpi). W przeciwnym wypadku żona 2x bardziej (no chyba, że też męża nie kochała i w końcu jest okazja by się uwolnić). Bo jednak osoba, która zdradza systematycznie wchodzi w ten romans, oddala od żony/męża. Ona jest z tą sytuacją oswojona, na zdradzaną żonę/męża, ta informacja spada zwykle gwałtownie, jest szokiem... dlatego myślę, że bardziej boli.
Ale też myślę, że to tak działa w obie strony, również kiedy to żona zdradza.
Czytając ten wątek dochodzę do wniosku, że większość tkwi w małżeństwie ze względu na dzieci.
Kto bardziej cierpi? Żona, która kocha i myśli, że ma wspaniałego męża i ojca swoich dzieci, czy mąż nie kochający swojej żony będący z nią dla dobra tych dzieci i po części dla dobra jej, bo widzi przecież, że ona go kocha? Odwieczna zagadka dla mnie.
Madra kobitko bo za taka Cie uwazam do pewnych decyzji trzeba dorasnac i miec jaja a tutaj co po niektorym ich brakuje
Pozdrawiam
eska12 napisał/a:Czytając ten wątek dochodzę do wniosku, że większość tkwi w małżeństwie ze względu na dzieci.
Kto bardziej cierpi? Żona, która kocha i myśli, że ma wspaniałego męża i ojca swoich dzieci, czy mąż nie kochający swojej żony będący z nią dla dobra tych dzieci i po części dla dobra jej, bo widzi przecież, że ona go kocha? Odwieczna zagadka dla mnie.
hmmm co do cierpienia, to póki zdradzający żyje w błogiej nieswiadomości to nie cierpi (o ile zdradzacz zachowuje sie w relacjach rodzinnych i partnerskich ok), natomiast zdrady nie da się odwrócić i pewnego dnia, gdy ona wyjdzie na jaw to cierpienia zdradzonej osoby nie można porównać to "cierpienia" zdradzacza. Zdradzacz "cierpi" na własne życzenie, poza tym nie wierzę w cierpienie zdradzajacych, dupczy sie na boku kochanice i kochanków super ekstra i wtedy jakos nie cierpią, a potem łolaboga jaki ja pokrzywdzony/ pokrzywdzona bo kocham kochankę/ka, a żona/mąż be. Kuźwa, jak be to odejdź i daj normalnym uczciwym ludziom żyć po swojemu.
Zgadzam się - wejście w romans to jak igranie z ogniem - dopóki wszystko jest pod kontrola jest fajnie i widowiskowo, ale jak coś nie wyjdzie to można się niezle poparzyć, albo i cały dom spalić.
Nie zgadzam się z powracającym tu twierdzeniem, ze osoba zdradzana cierpi nawet jeśli nie wie. To nieprawda - cierpi dopiero wtedy gdy romans wyjdzie na jaw. Dopóki nie wie, a mąż zachowuje się w domu przyzwoicie to nie ma powodów żeby cierpieć. Bo i jak?
Jest oszukiwana - to prawda, ale dopóki o tym nie wie, to nie cierpi. Nie jest to etyczne ze strony niewiernego - ale to jego problem dopóki nie wpadnie.
Uważam za to, ze można mieć do zdradzającego pretensje o to, ze naraża żonę na ewentualne cierpienie, za to, ze podejmuje takie ryzyko.