To ja opiszę mój przypadek.
Była to koleżanka w pracy. Ona dużo młodsza odemnie, u mnie dwójka dzieci i udane kilkunastoletnie małżeństwo. Nasz kontakt przez kilka lat ograniczał się tylko do znajomości koleżeńskiej i w jej przypadku chyba nigdy poza nią nie wykroczył. Poza pracą kontaktowaliśmy się sporadycznie. Kilka miesięcy temu koleżanka stwierdziła, że zmienia pracę. Nie wiem jak to się stało, ale w pewnym momencie zauważyłem (gdy było już za późno, aby przerwać chemię), że wszystkie moje myśli krążą wokół niej. To była taka miłość, gdy nie widzicie żadnych wad, przeszkód i wszystko jest możliwe. Nie do końca wiedziałem co się ze mną dzieje i co z tym zrobić? Nawet nie wiedziałem wtedy, że jest coś takiego jak zdrada emocjonalna! Najgorsze było to, że była to zdrada emocjonalna po jednej stronie! Mojej! Zacząłem czytać (od tamtej pory 5 książek głównie o psychologii miłości i związkach). Na tym forum przeczytałem też już masę różnych wątków. Przez kilkanaście tygodni, dopóki koleżanka nie odeszła z pracy, nie byłem sobą. Przeszkadzała mi rodzina i dzieci. W niej zauważyłem pewne tęsknoty za rzeczami których brakuje w moim związku. Moja żona zauważyła, że się zmieniłem i w pewnym momencie powiedziałem jej kilka słów za dużo, przez co moje małżeństwo prawie się posypało. Teraz nie wiem czy w małżeństwie uda nam się wrócić do takiej relacji, jaką mieliśmy przed tym wszystkim. Z koleżanką do niczego nie doszło, chyba jest nieświadoma tego co się ze mną działo, uważa mnie za 'dziwaka' bo odciąłem się od niej jak mogłem. Chociaż to strasznie boli, nawet teraz po kilku miesiącach. Chętnie bym jej wszystko powiedział, wytłumaczył, tylko po co? Przecież to niczego nie zmieni, ale tak sobie argumentuję wewnętrznie, że może mi to pomoże?
Patrząc na swoje aktualne zachowanie, na to ile myśli poświęcam rodzinie i jak często wracam myślami do koleżanki, widzę, że jest lepiej. Wiadomo, są lepsze i gorsze dni, ale tych lepszych jest coraz więcej. Czasami jednak zaliczam wielkiego doła, mam wielką ochotę o tym z kimś pogadać, ale żony wolę już nie denerwować moimi przemyśleniami, z kolei bliskich znajomych nie chcę mieszać w takie rzeczy. I tak za dużo psiapsiułek żony wie o całej tej sprawie.
Mam wrażenie, że znajduję się w jakimś emocjonalnym rozgardiaszu, z jednej strony jest koleżanka, która uważa mnie za dziwaka, z drugie żona, która chce dowodów mojej miłości (rozumiem ją, mówię że Kocham, ale teraz samo to słowo nie wystarcza).
Może ktoś ma podobną sytuację, podobne potrzeby pogadania? Wymysliłem sobie, że być może jeśli będę mógł z siebie wyrzucić moje przemyślenia, komuś kto jest/był w podobnej sytuacji to odciągnie mnie to od tego co tak boli. Nie wiem czy to dobry pomysł, ale może warto spróbować?