alsoski001 napisał/a:Kochanka od początku zakładała, ze romans się zakończy. Ja w pewnym momencie uwierzyłem, ze może jednak będziemy razem. Byłem bardzo bliski wyprowadzenia się z domu. Bardzo bliski tego
A jednak - tylko dlatego, ze mojej zonie bardzo zależało na mnie, na nas, do tego nie doszło. Nie wiem, czy cos podejrzewała, czy nie (raczej nie, chociaż to bardzo zaskakujące), ale starała się cały czas. Nie poddała się i walczyła do końca. I chyba wygrała (zobaczymy jeszcze co kochanka na koniec zrobi, chociaż tak to rozegrałem ze ona ma wrazenie, ze to jej decyzja ...)
Tak - trochę jej naobiecywałem - ale naprawdę wierzyłem w to co jej mówiłem. Ale moja żona bardzo się starała, a kochanka z kolei zbyt mocno zaczęła naciskać żebym się rozwiódł, zbyt często robiła sceny zazdrości. I jestem teraz tutaj
alsoski001 napisał/a:Niczego nie ukrywałem. Czy udawałem? Po pewnym czasie nie byłem już pewien czy tego chce ale do końca ludzilem się, ze może jednak będziemy razem.
Jeśli mówiłem, ze kocham, ze chce z nia być, to głęboko w to wierzyłem. Nie wyszło, z powodów które opisałem w innym poście.
Nie wiedziałem z kim chce być - gdy byłem z jedna, tęskniłem za druga.
alsoski001 napisał/a:Gdyby zachowanie mojej żony i zachowanie się mojej kochanki były nieco inne, prawdopodobnie już bym nie mieszkał z żona. To jest tez lekcja dla tych wszystkich zawiedzionych kochanek i kochanków: sceny zazdrości do niczego dobrego nie prowadzą, a jeśli do tego żona/ mąż waszego kochanka się postara, to raczej nie macie szans.
Alsoski nigdy Ci tego nie pisałam, ale czytając Ciebie zawsze mam przed oczami tamtego. Dzisiaj nawet bym nie potrafiła się w kimś takim zakochać, bo po prostu mam wrażenie, że dzieli nas przepaść w postrzeganiu świata, ale w takim typie człowieka, jakim Ty jesteś właśnie byłam bardzo zakochana. Byłam wtedy inna, a romans i jego następstwa bardzo mnie zmieniły. Napiszę Ci coś. Z perspektywy czasu wiem, że to wszystko niedorzecznie brzmi i jak o mnie świadczy, ale tak było, a ja już dawno przestałam zaklinać rzeczywistość. Nie będę rozpisywać się tu o moralności, sensie, naszych małżeństwach, dzieciach, mojej, czy jego niedojrzałości. Nie ma sensu, bo wszyscy wiemy o co tu chodzi.
Początki jak u wszystkich: to nic takiego, tylko kawa, tylko rozmowy. Do pierwszego pocałunku. Przestało być niewinne, bo jednak coś się zdarzyło, ale tak bardzo człowiek nie chciał tego tracić... Zakochałam się tak, że chociaż wiedziałam, że to jest złe to w pewnym sensie okłamywałam się dalej. Wtedy miałam świadomość, że kiedyś się skończy, ale miałam nadzieję, że kontynuując to jakoś nam przejdzie. Myślałam sobie, że jak to przerwiemy na takim etapie to zawsze już będziemy mieli poczucie niespełnionej miłości. Nikogo nie krzywdziliśmy, bo przecież nikt nic nie wiedział, więc czemu to przerywać. Dzisiaj to pisząc sama nie mogę zrozumieć swojego toku myślenia, bo to wszystko naprawdę brzmi idiotycznie 
W każdym bądź razie to było złudne poczucie kontroli, bo z każdym miesiącem zamiast czuć mniej to czułam coraz więcej i robiło się coraz trudniej. Zachowywałam się identycznie jak Twoja kochanka i on zachowywał się podobnie jak Ty. Emocjonalny rollercoaster być może u każdego z nas wygląda podobnie.
Pewnego dnia usłyszałam, że on zwątpił w moje uczucia, bo zawsze kazałam mu próbować ratować małżeństwo, że zawsze tylko on o mnie walczył, że ja nigdy nie walczyłam o niego, że pozwalałam mu odejść w każdym momencie i byłam się w stanie z tym pogodzić bez problemu. Prawda była taka, że nikogo nie kochałam tak jak jego i wtedy zrobiłabym dla niego wszystko, a zachowywałam się w ten sposób, bo chciałam aby to była jego, niewymuszona przeze mnie decyzja. Z miłości do niego byłam w stanie zrezygnować ze swojego szczęścia, nie chciałam, aby kiedykolwiek żałował, że wybrał mnie, nie ją, żeby czuł się zmuszony. Następnego dnia usłyszałam, że powinnyśmy się zdystansować, że tak będzie dla mnie lepiej, że nigdy niczego nie udawał, że naprawdę w to wierzył, ze będziemy razem, że zawsze będzie mnie kochał i inne podobne tanie frazesy. Wplótł też, że on chyba woli być męczennikiem niż zostawić własne dziecko. Przypomina Ci to coś?
Teraz najlepsze. Nie zdążyłam przetrawić tych rozmów, bo następnego dnia okazało się, że od kilku lat puka koleżankę z pracy. Właśnie ich romans się wydał. Jego żona się dowiedziała. Ja też. Nie widziałam i nawet teraz nie wiem, czy byłabym w stanie to dostrzec. Do tego dnia nigdy w niego nie wątpiłam. Najśmieszniejsze jest to, że ze mną nie sypiał, pomimo że widywaliśmy się praktycznie codziennie przez prawie rok. Wiesz, czysta miłość hah 
Co było dalej? On potulnie wrócił do żony i dalej z nią jest. Mnie za wszystko przeprosił sms-em i więcej się nie odezwał.
Swoją kochankę nie wiem jak potraktował.
A ja? Dwa lata śmierci za życia. Umarłam. Znosić to musiał mój mąż, moje dziecko i moi przyjaciele. Ja i każdy bliski mi człowiek zapłaciliśmy ogromną cenę, aby wyjść z tego piekła. Gdybym była na miejscu jego żony chyba bym nie przeżyła. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak ona to zniosła.
On nie ma pojęcia ile mnie kosztowała jego zabawa w "miłość". Pewnie zracjonalizował wszystko jak Ty. Żadne inne doświadczenie w życiu nie skrzywdziło mnie jak to. Żaden inny człowiek nie skrzywdził mnie tak jak on.
Być może pomyślisz sobie, że sama sobie jestem winna, że wiedziałam w co wchodzę, że byłam naiwna. Jestem, wiedziałam, byłam, ale to go nie tłumaczy.
To takie uzupełnienie wcześniej wklejonego cytatu i wszystkiego co pisałam tutaj do tej pory, a co nigdy nie brałeś sobie do serca. Pewnie dalej nie weźmiesz, ale może chociaż na chwilę zastanowisz się nad swoją osobę, chociaż raz spróbujesz wyjść poza swój egoizm i chociaż raz pomyślisz o tym jaką krzywdę wszystkim dookoła wyrządziłeś.