dagmara.beres napisał/a:Tak mi się wydaje, że świat nas nakłania do konsumpcji w każdym aspekcie życia. A związek to nie tylko branie ale też dawanie. To tak jak prowadził ślepy kulawego. Nie da się inaczej jak spotkać się w połowie.
Przeraża nas ta opcja zmuszenia się do wysiłku, z obu stron nie tylko jednej.
Ja mam nieco inne obserwacje, przemyślenia na ten temat. Większość toksycznych związków istnieje za przyzwoleniem drugiej strony. Ludzie boją się zmian, jak sobie dadzą radę w nowej rzeczywistości. Znam dobrze przypadek, kiedy naprawdę silna kobieta stała się wrakiem po tym jak mąż się nad nią znęcał psychicznie. Podobna sytuacja jak u Eweek, z tymże oboje żyli za granicą (on od ponad 10 lat ona po liceum wyjechała do niego), on pracował, a ona zaczęła studia dzienne. Nie mieli wtedy dzieci. Po kilku latach nie poznałam dziewczyny. Z inteligentnej, uśmiechniętej, pewnej siebie, nagle stała się stłamszona, często płakała, straciła sens życia. Po każdej kłótni chciała się rozstać, ale nast dnia wszystko rozpływało po kościach i dalej w tym tkwiła. Nie miała dokąd pójść, chciała skończyć studia dzienne. Na szczęście udało jej się tam skończyć studia, znaleźć pracę... Zaczęła dobrze zarabiać, poczuła się doceniona. Szybko awansowała, zaczęła zarabiać więcej niż mąż. Poczuła, że może być niezależna i świat się nie kończy na tym człowieku. Teraz jest spełnioną, szczęśliwą kobietą i matką 2-latka
Urodziła pierwsze zdrowe dziecko w wieku 38l.
Do czego zmierzam... o partnerstwo w związku jest bardzo trudno, często niestety się zdarza, że jedna osoba chce drugą zdominować, deprecjonując jej wartość, uzależniając od siebie. Częściej to facet, ale nie zawsze. Tu choćby mi przyszła mi na myśl choćby historia radnego Piaseckiego z Bydgoszczy. Jak bardzo kobieta bała się odejść mając 2 dzieci, ile czasu na to potrzebowała, by ten krok podjąć. I nie trzeba tu było żadnej zdrady. Ludzie nie tyle nie zmuszają się do wysiłku by coś naprawiać, zamiatają pod dywan, zostawiają problemy w 4 ścianach i boją się o tym rozmawiać, nie wierzą, że można żyć inaczej. Inna znajoma z poprzedniej pracy, nad którą też mąż się znęcał psychicznie, powiedziała mi kilka lat temu: zazdroszczę Ci, że jesteś niezależna. Ja niestety wyszłam za mąż, i muszę już tak żyć. No nie nie musi. Zrozumiała to po kilku latach i odeszła, akurat do innego.
Dlatego nastawienie na konsumpcję to jedno, a drugie to dążenie do ideału i frustracje z tym związane. Każdy chce być bogaty i dobrze wyglądać, do tego mieć szczęśliwą (choćby z pozoru) rodzinę. Presja społeczna jest ogromna. Jeśli człowiek nabierze do tego dystansu, zastanowi dokładnie, jakie są jego priorytety i jakby chciał by jego życie wyglądało, w oderwaniu od opinii otoczenia, staje się szczęśliwszy, że nic nie musi, tylko może. A najważniejsze, to żyć w zgodzie ze sobą, może to i egoizm, ale zdrowy egoizm. Nie lada sztuką jest dobór osób, którymi się otaczasz, eliminowanie toksyków, manipulantów.
Na pewno łatwiej jest budować zdrowe relacje komuś, kto ma takie wzorce, ale to też nie jest takie pewne. Zawsze możesz na swojej drodze trafić na kogoś, kto będzie chciał cię wykorzystać dla własnych celów, jakie by one nie były. Na pewno trudniej jest się w takich syt odnaleźć osobom dysfunkcyjnym, wrażliwcom.
Inna rzecz, świat się zmienia, model 'rodziny' się zmienia. Coraz rzadziej obracamy się tylko w swoim rodzinnym środowisku, możemy podróżować, wybieramy studia czy pracę za granicą nie tylko dlatego by mieć 'na chleb', ale też dlatego, że mamy takie możliwości i jesteśmy ciekawi świata, ludzi. Poznajemy ludzi z innych krajów, kultur, którzy stają się naszymi przyjaciółmi. Nawet jeśli mamy rodzeństwo, to jest ono często rozrzucone po świecie. Domy już nie są wielopokoleniowe, każdy chce żyć sam, a nie z rodzicami, czy teściami.
Dlatego uważam, że nie jest problemem to czy się rodzice rozstają czy nie, tylko jakimi ludźmi są i jak do tego podejdą. Jeżeli mimo rozstania, mają na względzie dobro dziecka, to ono wcale nie musi na tym ucierpieć. Jeżeli będą nim grać, nastawiać przeciwko sobie, to wiadomo... ale tak może i być w małżeństwie. W czasach, kiedy dzieci wychowują i tak obce osoby, nianie itd., to czy rodzice są pod jednym dachem nie ma aż takiego znaczenia, tylko jakie relacje mają ze sobą i dzieckiem. Są osoby, faceci, którzy nie mają romansów, a i tak po powrocie do domu dzieckiem się nie zajmują.
To wcale nie musi iść w parze. Czasem po rozwodzie facet bardziej zajmuje się dziećmi, bo ma je sam dla siebie. I musi wszystko ogarnąć. Dlatego uważam, że to jest bardzo indywidualna sprawa i nie ma co generalizować. A rozwód nie musi być patologią. Równie dobrze trwanie w chorym związku może nią być.
Jeżeli ktoś, kto odchodzi od żony/męża zostawia też dziecko i nim nie interesuje, to nie ma co zwalać winy na osobę trzecią. To jego dziecko. I to od niego zależy jakie ma priorytety. Jeśli kochanek czy kochanka chce ograniczyć kontakty, to samo. Każdą sytuację stwarzają konkretni ludzie. I tylko oni ponoszą za to odpowiedzialność. Zwalanie na kogoś, osoby trzecie, jest pójściem na skróty. Bez refleksji nad sobą. Tchórzostwem... bo nie potrafi się brać odpowiedzialności za własne czyny.