Biały napisał/a:BlueValentine napisał/a:Tak swoją drogą, mam nadzieję, że moje małżeństwo również przetrwa. Cieszę się, że zaczyna Ci się układać.
Ja (mądra po szkodzie) również wiem, że najpierw należy próbować ratować związek a potem zastanawiać się co dalej. Ale hrefi - na wiele rad tego typu -już chyba wiele razy napisał co o tym myśli.
Ale właściwie to warto Ci ratować to małżeństwo? Tak samo jak Hrefi wyszłaś za kogoś nie kochając go, co jest osobiście dla mnie jednym z większych świństw jakie można zrobić drugiej osobie. Motylki w brzuchu przecież ci się nie pojawią, mąż pozostanie nadal w roli psiapsiółki, bez okazji na to aby zakochać się z wzajemnością. Niedługo historia może się powtórzyć.
To nie mój wątek, więc na swój temat postaram się napisać jak najkrócej.
Owszem, jeśli związek wcześniej był i znów ma (choćby nawet nawet małą) szansę znów taki być, i gdy oboje ludzi chce to ratować, to zawsze warto ratować. Przynajmniej spróbować. Wiesz ile godzin przepłakałam u terapeutki powtarzając, że zmarnowałam życie dobremu człowiekowi, który mnie kochał i mi ufał? A wiesz co terapeutka na to? Spytała, czy mąż tak uważa. Powiedziałam, że nie. Powtarza mi, że był ze mną szczęśliwy i chce spróbować to ratować i znów być szczęśliwy. Na to pani terapeutka: to czemu Pani wciąż powtarza, że zmarnowała Pani mu połowę życia, skoro on tak nie uważa?
Inna sprawa, że na początku romansu zapomniałam o tych dobrych chwilach w moim małżeństwie. Wypierałam to, że naprawdę byłam szczęśliwa, zanim pojawiły się jakieś głupie myśli. Może nie było dzikiej namiętności i motylków. Ale ten stan zawsze mija. I od tego, co zostaje, zależy czy związek przetrwa i jaki będzie. Mój był dobry. Jednak, w tym amoku, skupiłam się na cechach kochanka, których mój mąż nie ma, a które w prawdziwym życiu są o d.pę rozbić. Za to tych, które cenię (jak np. szczerość, odwaga czy brak niezdrowego egoizmu) kochanek nie posiadał. W przeciwieństwie do mojego męża. Więc może jednak kochałam męża? Tylko teraz jestem wciąż zaślepiona tym chorym "uczuciem" (nie mylić z miłością)? Ile jest wątków, w których kobiety piszą, że zrozumiały, że kochają męża dopiero wtedy, gdy ten zostawił je po zdradzie? Ja mam więcej szczęścia niż rozumu. Los dał mi szansę spróbować przekonać się jak jest z tą miłością do męża, zanim się rozejdziemy. Jeśli stwierdzę, że jej nie ma, to oboje zdecydujemy o rozstaniu, bo żadne z nas nie chce tak żyć. Ale będziemy mogli powiedzieć sobie i dzieciom: próbowaliśmy. Nawet zastanawiałam się, czy nie napisać hrefiemu, żeby zastanowił się, czy u niego też tak nie jest, że zapominał, co u niego w małżeństwie/żonie było dobre a rozpamiętuje to, co było złe. Wtedy romans wydaje się być trochę usprawiedliwiony a powrót do małżeństwa niemożliwy, ale hrefi dość dosadnie wypowiadał się o stosunku do swojej żony więc zarzuciłam ten pomysł (hrefi, może jednak przemyśl to?...) Jak patrzę teraz na siebie z tamtego okresu, to wydaje mi się, że to nie byłam ja. Myślę, że wiele osób, szczególnie kobiet to potwierdzi. Wiem, że zdrowo-rozsądkowej, zero-jedynkowej osobie trudno to zrozumieć, że można zrobić głupotę pod wpływem silnych emocji, w chwili słabości. I taka osoba nie zrozumie nigdy. I nie musi. Myślę, że z takim podejściem żyje się łatwiej. Nie ma rozkim, dylematów i problemów emocjonalnych. Jednak dla wielu ludzi życie nie jest czarno-białe.
Sorry hrefi, miało być o mnie krótko :-(