Czy romans zmienia rzeczywistość? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Czy romans zmienia rzeczywistość?

Strony Poprzednia 1 13 14 15 16 17 39 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 911 do 975 z 2,519 ]

911

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Hrefi napisał/a:

Motto dla singli, motto dla egoistow, którzy w imię miłości porzucili rodzinę. Gdy ma się zobowiązania w postaci dzieci to sprawa nie jest taka prosta.

"Jak się kogoś kocha to chce się z nim być" - czyli zawsze i za wszelką cenę ? Czy spełnienie twojego motta warte jest rozbicia dwóch rodzin i zabrania rodziców 3 dzieci w sumie ? Bo ja kocham moją kochankę. Znaczy to że wolno mi doprowadzić do takiej sytuacji ? Czy w takim przypadku będę usprawiedliwiony moralnie ? W końcu jak się kocha to się chce byc. Zgodnie z mottem.

Jakie przesłanki kierują Tobą aby twierdzić, że uczucie miłości jest najwyższej wartości? Że jest wyżej na drabinie niż obowiązek zachowania rodziny i opieki nad dziećmi ?

Skąd wiadomo, że miłość to ta wartość w życiu dla której można rozbijac rodzinę ?
Dlaczego miłość jest wyżej warta od odpowiedzialność?

Czy twoje motto o miłości także dotyczy dzieci ? Kocham syna, chce być z nim. Kocham kochankę chcę z nią byc.  Ja się do tego ma twoje motto ?

Hrefi Twoja racjonalizacja jest jak najbardziej zasadna, ale...
Załóżmy, że jakkolwiek by się romans nie skończył zostajesz z żoną dla dobra dziecka. Twoje dziecko jest małe, czyli notabene rezygnując w tym momencie z kochanki/miłości i wiedząc, czym to grozi na dzień dzisiejszy zobowiązujesz się poświęcić. Jak myślisz jak długo uda Ci się wytrzymać w małżeństwie bez chociaż namiastki miłości? Czy widzisz siebie jako przykładnego, niezdradzającego męża załóżmy przez następne 15 lat? Jesteś pewny, że dzisiejsza decyzja jest decyzją, której będziesz się mógł przez tyle czasu trzymać? Co będzie jeśli na swojej drodze spotkasz ponownie kobietę, którą się zauroczysz? W Twoim małżeństwie akurat będzie coś szwankować, bo jak to w małżeństwie różnie bywa. Albo jeśli wytrzymasz 15 lat to co potem? Zostawisz żonę po tych 15 latach i powiesz jej, że byłeś z nią tylko dla dziecka?

Gdybyś podjął taką decyzję ze względu na dziecko i żonę, bo i ją wybierasz i mimo miłości do innej to z nią chcesz być do końca swojego życia bez zdrad zrozumiałabym, ale w Twoim przypadku tak nie jest...  Czy masz prawo w imię miłości do syna okłamywać i zdradzać inną kobietę? Czy ona zasłużyła na fałszywą i udawaną miłość? Gdzie w takim momencie jest Twoja odpowiedzialność?

Hrefi napisał/a:

To samo oczywiście mogę napisać o sobie.

Nie chodzilo mi o to aby oszukać, skrzywdzić kochankę lub nie liczyć się z jej uczuciami.

Ok. Załóżmy, że odebrałam Cie faktycznie niewłaściwie. Co zrobiłeś do tej pory, aby kochanka nie była skrzywdzona?
Powiedziałeś jej o swoich uczuciach, emocjach, obawach? Czy po prostu ochładzasz relację i myślisz, że ona się zdystansuje tak jak Ty?

Zobacz podobne tematy :

912

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Ela210 napisał/a:

A jeśli Ty nie planujesz normalnego życia z żoną, to jest bez sensu być razem, jeśli w tym małżeństwie wartość ma tylko dziecko.

Lady Loka napisał/a:

Szopka miałaby sens, gdyby udawanie miało trwać do śmierci, a jestem pewna, że Hrefi żonę pogoni jak tylko skończy się wizja zabrania mu dziecka.

I oto właśnie chodzi. 15 lat bez miłości? Całe życie bez miłości? Hrefi naprawdę tak można? Dasz radę?
No chyba, że faktycznie Ty chociaż spróbujesz pokochać żonę. Tylko, że Ty już wiesz, że nie, prawda?


alsoski001 napisał/a:

Była poważna rozmowa i ustaliliśmy deadline na ostateczne rozwiązanie do końca maja

Alsoski czyli zakończycie dopiero jak się romans wyda smile Robię popcorn i czekam na sezon "Żona się dowiedziała" smile

alsoski001 napisał/a:

Jak się zakochasz - nie ma siły. Czasem okoliczności sprzyjają - dłuższy wyjazd. Ale jeżeli widujemy się często, codziennie, służbowo, czy tego chcemy czy nie, to nie ma siły. Ja chyba czekam aż to się wypali, aż mi zobojętnieje. Autoperswazja.

Aż się z Twojej strony wypali, aż Tobie zobojętnieje. Czysta miłość.

Romans się wyda, bo przecież go wcześniej nie przerwią. Alsoski jak pies z podkulonym ogonem wróci do żony. Żona dostanie swoją dawkę traumy, kochanka swoją. Zniszczy dwie kobiety,  ale dalej będzie dbał tylko i wyłącznie o swoje cztery litery, bo czeka aż mu przejdzie. Skrzywdzi wszystkich, ale co tam. Nawet go to nie obejdzie, bo z empatią mu nigdy po drodze nie było.

913

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Hrefi napisał/a:
ZielonaKama napisał/a:

Moje nudne motto - jak sie kogos kocha, to chce sie z nim byc.

Motto dla singli, motto dla egoistow, którzy w imię miłości porzucili rodzinę. Gdy ma się zobowiązania w postaci dzieci to sprawa nie jest taka prosta.

"Jak się kogoś kocha to chce się z nim być" - czyli zawsze i za wszelką cenę ? Czy spełnienie twojego motta warte jest rozbicia dwóch rodzin i zabrania rodziców 3 dzieci w sumie ? Bo ja kocham moją kochankę. Znaczy to że wolno mi doprowadzić do takiej sytuacji ? Czy w takim przypadku będę usprawiedliwiony moralnie ? W końcu jak się kocha to się chce byc. Zgodnie z mottem.

Jakie przesłanki kierują Tobą aby twierdzić, że uczucie miłości jest najwyższej wartości? Że jest wyżej na drabinie niż obowiązek zachowania rodziny i opieki nad dziećmi ?

Skąd wiadomo, że miłość to ta wartość w życiu dla której można rozbijac rodzinę ?
Dlaczego miłość jest wyżej warta od odpowiedzialność?

Czy twoje motto o miłości także dotyczy dzieci ? Kocham syna, chce być z nim. Kocham kochankę chcę z nią byc.  Ja się do tego ma twoje motto ?

Spokojnie Hrefi, ty nikogo nie kochasz, ani żony, ani kochanki. Zasłaniasz się dzieckiem z czysto egoistycznych pobudek- to najlepsze alibi by trwać w kłamstwie i nie dla miłosci do dziecka tylko miłosci własnej,  podbudowy samca- czysta taktyka- muszę to przetrwać dla genów. Chcesz być bohaterem w oczach syna, przeglądać się jak w lusterku ale jak sciśnie za jaja to bez problemu i moralizowania pobzykać na boku. Dwa w jednym. Kobiety są tylko drogą do realizowania celu. Jak zrobi się za duszno to placzącym tonem przypomnisz, że ty masz syna i będzie ci zrozumiane- jak tu walczyć z taką szlachetnoscią. Żyjesz na ramionach innych, jesteś zwykłą pijawką i dobrze o tym wiesz.

914

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

Alsoski moją historię zaczęłam opisywać w wątku " Ja, on i ten trzeci ". Czytając Twoje wpisy czułam nić porozumienia z Twoja kochanką

915

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?

916

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Helena36 napisał/a:

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?


Czemu piszesz ze jego uczucie do żony się wypaliło ?
Skąd to wiesz bo nie z jego opowieści bo to ściema by tobie oczy zamydlić . Tego nie słuchaj wogole bo to g.... prawda .

917

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
Nana666 napisał/a:
alsoski001 napisał/a:

Była poważna rozmowa i ustaliliśmy deadline na ostateczne rozwiązanie do końca maja

Wspaniały pomysł, dzięki temu już do końca maja będziecie mogli ustalić następny deadline na koniec czerwca. 2023 roku. Jakiż to ogromny krok do przodu! wink



Tez jestem tego zdania . To się nie skończy dopóki tamta nie da sobie z nim spokoju . Widocznie tez nie umie .


Właśnie do tego to zmierza: do końca maja albo odchodzę od żony albo zrywamy.

918

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Helena36 napisał/a:

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?


Jest o co walczyć. Próbowałem prawie wszystkiego - rady Roxann, Szarego - musze coś zmienić po prostu bo tak dłużej nie wytrzymam. Pracy nie zmienię, ale mogę sobie obrzydzić kochankę. Sorry, brzmi to może fatalnie, ale nie mogę odejść od Kochanki, kochając ja jak do tej pory. Pracuje nad osłabieniem uczucia do niej  (autosugestia), stad obopólnie ustalony deadline na ostateczna decyzje - i to zdaje egzamin (jak dotad) - czuje, ze emocjonalnie uwalniam się od niej. Nie mysle już o niej bez przerwy, moja żona zaczyna mi się nawet na powrót podobać. Wiec chyba jest poprawa. Nie mam już wiecznego dola...
Każdy ratuje się jak może.

919

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:

Właśnie do tego to zmierza: do końca maja albo odchodzę od żony albo zrywamy.

Ale przecież wy już zerwaliście ze sobą? Po co Wam ta szopka z kolejnym deadlinem?
Przecież wiadomo, że od zony nie odejdziesz. Jeżeli 'wróciliście' do siebie na miesiąc z twojej inicjatywy, to powiem Ci szczerze, że zachowałeś się jak zwyczajny d.pek. Znów robisz kobiecie nadzieję, zabierasz jej czas... tylko po to by sobie samemu ulżyć. Za miesiąc będzie powtórka z rozrywki, zapewne nie ostatnia.

920

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
Helena36 napisał/a:

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?


Czemu piszesz ze jego uczucie do żony się wypaliło ?
Skąd to wiesz bo nie z jego opowieści bo to ściema by tobie oczy zamydlić . Tego nie słuchaj wogole bo to g.... prawda .

Nie wiadomo - może ściemnia, a może żona  jest mu obojętna, ale ma zobowiązania i po prostu trudno mu wszystko poświecić dla nowej kobiety. Chyba zawsze obowiązuje jakiś rachunek zysków i strat. Stad rozdarcie: mam żonę z która mam wspólne konto, majątek i inne takie, oraz miłość na boku - jedno nie zrównoważy drugiego; stad tak trudny wybór pomiędzy nimi. Jesteś z żona - tęsknisz za kochanka - wracasz do kochanki, tęsknisz za żona i uregulowanym życiem...

921

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:
Helena36 napisał/a:

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?


Jest o co walczyć. Próbowałem prawie wszystkiego - rady Roxann, Szarego - musze coś zmienić po prostu bo tak dłużej nie wytrzymam. Pracy nie zmienię, ale mogę sobie obrzydzić kochankę. Sorry, brzmi to może fatalnie, ale nie mogę odejść od Kochanki, kochając ja jak do tej pory. Pracuje nad osłabieniem uczucia do niej  (autosugestia), stad obopólnie ustalony deadline na ostateczna decyzje - i to zdaje egzamin (jak dotad) - czuje, ze emocjonalnie uwalniam się od niej. Nie mysle już o niej bez przerwy, moja żona zaczyna mi się nawet na powrót podobać. Wiec chyba jest poprawa. Nie mam już wiecznego dola...
Każdy ratuje się jak może.

Zostaniesz z żoną. Czuję to. Zobaczysz jak się odetniesz od tamtej kobiety, uczucia do żony zaczną wracać. Poukłada się. Trzymam kciuki. Ja jestem na etapie emocjonalnego powrotu do męża. Zaczyna mi się głowa oczyszczac z tego syfu. Zaczynają mnie cieszyć proste rzeczy. Zaczyna mi sie chcieć robic cos wspólnie. Zaczynam czuć, ze chce sprawiać mu radość.

922

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

Pewnie, że zostanie. wink
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi wiadomo o co... Zawsze o kasę.

923

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:
Helena36 napisał/a:

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?


Jest o co walczyć. Próbowałem prawie wszystkiego - rady Roxann, Szarego - musze coś zmienić po prostu bo tak dłużej nie wytrzymam. Pracy nie zmienię, ale mogę sobie obrzydzić kochankę. Sorry, brzmi to może fatalnie, ale nie mogę odejść od Kochanki, kochając ja jak do tej pory. Pracuje nad osłabieniem uczucia do niej  (autosugestia), stad obopólnie ustalony deadline na ostateczna decyzje - i to zdaje egzamin (jak dotad) - czuje, ze emocjonalnie uwalniam się od niej. Nie mysle już o niej bez przerwy, moja żona zaczyna mi się nawet na powrót podobać. Wiec chyba jest poprawa. Nie mam już wiecznego dola...
Każdy ratuje się jak może.



Wiesz do kiedy będziesz udawał cwaniaka i twardziela ?
Do ostatniego dnia deadline i dzień później i obyś wytrwał w tym postanowieniu bo uwierz mi ze serducha nie oszukasz a gadać to sobie możesz ale do lustra . Obyś był mocny w ten dzień i wziął sobie do głowy to co chcesz zrobić . Chociaż jak dla mnie to i tak będzie dalej kotek i myszka .
Przecież ty nie możesz pisać o różnicach skoro masz dalej kontakt i to wzrokowy . U ciebie się nic nie zmieniło . Tobie by się przydała próba niewidzenia się z kochanka bez kontaktu nawet za pomocą gołębi . Będzie ci ciężko jak cholera ale jak dla mnie to nic się u ciebie nie zmieniło .

924

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:
Szary80 napisał/a:
Helena36 napisał/a:

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?


Czemu piszesz ze jego uczucie do żony się wypaliło ?
Skąd to wiesz bo nie z jego opowieści bo to ściema by tobie oczy zamydlić . Tego nie słuchaj wogole bo to g.... prawda .

Nie wiadomo - może ściemnia, a może żona  jest mu obojętna, ale ma zobowiązania i po prostu trudno mu wszystko poświecić dla nowej kobiety. Chyba zawsze obowiązuje jakiś rachunek zysków i strat. Stad rozdarcie: mam żonę z która mam wspólne konto, majątek i inne takie, oraz miłość na boku - jedno nie zrównoważy drugiego; stad tak trudny wybór pomiędzy nimi. Jesteś z żona - tęsknisz za kochanka - wracasz do kochanki, tęsknisz za żona i uregulowanym życiem...


Opisałeś dokładnie swój stan jaki teraz czujesz . Jesteś rozdarty i masz kociołek w głowie taki ze hej   big_smile

925

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:
Helena36 napisał/a:

Alsoski Czasami tez mam takie odczucia, ze może poczekam, az to sie troche wypali, az definitywnie rozstanie nie bedzie tak bolalo, ale wiem, ze do tego czasu moze sie to poprastu wydac, a konsekwencje beda straszne ... mimo wdzystko trwam w tym. Ja nie stawiam warunkow, wiem, ze jego uczucie w stosunku do zony sie wypaliło, ale jest bardzo wiele spraw, ktore ich łączą, a do tego dzieci i wnuki, ktore kocha. Stracilby wszystko, a wtedy wiem, ze nasze uczucie nie wystarczyloby, już niestety poznalam troche zycie. Ale jak teraz jest u Ciebie ? Relacja z zona poprawila sie, jest o co walczyc ?


Jest o co walczyć. Próbowałem prawie wszystkiego - rady Roxann, Szarego - musze coś zmienić po prostu bo tak dłużej nie wytrzymam. Pracy nie zmienię, ale mogę sobie obrzydzić kochankę. Sorry, brzmi to może fatalnie, ale nie mogę odejść od Kochanki, kochając ja jak do tej pory. Pracuje nad osłabieniem uczucia do niej  (autosugestia), stad obopólnie ustalony deadline na ostateczna decyzje - i to zdaje egzamin (jak dotad) - czuje, ze emocjonalnie uwalniam się od niej. Nie mysle już o niej bez przerwy, moja żona zaczyna mi się nawet na powrót podobać. Wiec chyba jest poprawa. Nie mam już wiecznego dola...
Każdy ratuje się jak może.



Myśle ze nie masz dola bo się oddalasz od kochanki i robisz to na sile, przynajmniej próbujesz ale pamiętaj ze jeszcze Ja masz i przyzwyczaiłes się do tego ze jest i inaczej będziesz się czuł po jej stracie . Sam ocenisz jak czujesz bez tej twojej pozytywki.

926

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

Śledzę ten wątek praktycznie od początku. Z żywym zainteresowaniem. Dlaczego? Ponieważ byłam kochanką żonatego mężczyzny z dziećmi, sama mając męża i dwójkę dzieci. Historia, jakich na tym forum wiele. A jednak chyba trochę inna niż większość. Przepraszam, że mój wpis będzie długi ale baaardzo temat....

Za mąż wyszłam bez motylków w brzuchu. Nigdy ich zresztą niemiałam, nie czułam też do nikogo wielkiej namiętności. Mój ówczesny narzeczony (obecny mąż) był po prostu porządnym człowiekiem. Ufałam mu, był dobry, czuły i kochał mnie. Wtedy myślałam, że ja jego też kocham, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że on zawsze kochał mnie bardziej niż ja jego. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że to, co czuję to za mało. Byłam młoda, niedoświadczona. Gdybym miała wtedy dzisiejszą "mądrość"... Pobraliśmy się. Dzieci pojawiły się dość szybko. Życie toczyło się swoim torem. Ogrom obowiązków, praca,  przedszkole, chorowanie, potem szkoła. Chyba nikomu, kto jest rodzicem nie muszę tego tłumaczyć. W momencie, kiedy dzieci podrosły i zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie, pojawił się mój kryzys. Nawet nie w małżeństwie. Ale taki wewnętrzny. Mój własny. Zastanawiałam się czego chcę w życiu. Czy to, co mam jest tym, czego pragnę. Nie opowiedziałam o moich wątpliwościach mężowi, mimo, że rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Nie sądziłam, że to coś poważnego. Zignorowałam ten kryzys myśląc, że to chwilowe i mi przejdzie.
I właśnie wtedy poznałam Jego. Ja, z moim kryzysem, on z żoną, która go nie kocha i zdradza (tak, wiem, biedny misio. Ale to akurat była prawda...). Zakochaliśmy się w sobie jak nastolatki. Motyle w brzuchu, dzika namiętność.  Wreszcie zrozumiałam o co tyle szumu z tą miłością i  namiętnością! Byłam szczęśliwa. Romans jako taki trwał pół roku. Oczywiście, że miałam wyrzuty sumienia w stosunku do męża i dzieci. Ale jak wiele osób na tym forum pisało: wtedy się nie myśli. Nic nie jest ważne. Ważne jest tylko to, by być przy tej osobie. Rozmowy z kochankiem o wspólnej przyszłości owszem, miały miejsce. Ale nie było konkretów w stylu: zostawiamy rodziny i będziemy razem. To były takie marzenia, i chyba żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć, że marzeniami pewnie pozostaną. Mój mąż w końcu się zorientował. Bardzo dobrze mnie zna, kocha mnie i zauważył zmiany w moim zachowaniu.  Oczywiście, że się wściekł. Ale dla mnie nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że złamałam mu serce. I to było widać. Był niesamowicie smutny.  Nie wyrzucił mnie z domu (choć parę razy chciał). A ja obiecałam to skończyć. I oczywiście nie zrobiłam tego tak od razu. Jeszcze "ostatnie" spotkanie na pożegnanie, na zerwanie. "Ostatni" sms, bo muszę mu o czymś powiedzieć. Tak się sama przed sobą usprawiedliwiałam.  Brzmi znajomo, prawda? O większości z tych kontaktów mąż nie wiedział, ale czuł, że nadal kombinuję. Zrywałam chyba ze sto razy. Mój kochanek również był załamany. Nie chciał, żebym to kończyła. Powtarzał, że mnie kocha i bycie razem jest nam pisane. Za każdym razem zrywałam nieskutecznie. W końcu - co zrozumiałe - mój mąż nie wytrzymał i kazał mi decydować. Albo mąż albo kochanek. Mąż powiedział, że mnie kocha i jeśli będę z tamtym szczeliwa to mogę odejść. On chce mojego szczęścia. Dzieci są na tyle duże, że mogą zdecydować  z  kim zostaną (miałam nadzieję, że ze mną).  Ale mam w końcu zdecydować, bo on w takim układzie nie może już dłużej żyć. To go wykańcza.  Ja w tym okresie byłam w okropnym stanie. Chodziłam załamana, często płakałam. Ale skoro musiałam to podjęłam decyzję. Odchodzę od męża. Wiedziałam, że jeśli zostanę to na tamten moment nie skończę romansu. Próbowałam już tyle razy..  A nie chciałam już dłużej oszukiwać męża. Po tym wszystkim byłam mu to winna. Wcale nie byłam pewna tej decyzji. Podjęłam ją bez porozumienia z moim kochankiem, nie wiedziałam jak on zareaguje. Ale taki układ wykańczał nie tylko mojego męża ale również mnie (to też brzmi znajomo, prawda?). Musiałam coś z tym zrobić. Moja decyzja wiązała się z tym, że muszę o tym powiedzieć dzieciom. I powiedziałam. Stanęłam przed własnymi dziećmi i patrząc im prosto w oczy, powiedziałam, że kocham ich tatę tylko jak przyjaciela (to prawda), i że będzie mi zawsze bliski, ale dla mnie to za mało. Że jest ktoś inny, kogo bardzo pokochałam i do niego odchodzę. I bardzo bym chciała, abyście moje dzieci poszły razem ze mną. Nikt, kto nie stanął przed własnym dziećmi, mówiąc im takie rzeczy, nie ma pojęcia jakie to rozdzierające uczucie. Płakaliśmy wszyscy. Starszy syn (nastolatek, dojrzały jak na swój wiek) powiedział, że zostanie z tatą. Młodszy syn zdecydował się być ze mną, ale najbardziej się bał, że już nigdy więcej nie zobaczy taty i brata (moje zapewnienia, że tak nie będzie zatrzymały jedynie łzy, ale nie ból i smutek). Do dziś nie wiem, czy to była głupota czy odwaga z mojej strony. Walczyłam o swoje szczęście, wierząc, że w końcu wszystko się ułoży. Bo przecież wszystko w końcu się układa. Wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i przy dobrej woli jakoś to ogarniemy. Ale będziemy wreszcie żyć bez kłamstw i oszustw. Nie zastanawiałam się wówczas za dużo nad tym, że starszy syn chciał zostać z tatą. Bolało mnie to ogromnie. Ale po pierwsze miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie a po drugie, nawet jeśli nie, to przecież jest jego wybór a  będziemy mieszkać blisko siebie i będziemy widywać się codziennie. Byłam tak nakręcona moją nową szczęśliwą przyszłością, że starałam się wtedy za bardzo tego nie rozkminiać. Na wyprowadzkę miałam dwa tygodnie.
Nie muszę chyba za dużo pisać jak zareagował mój kochanek na wieść o mojej decyzji? Otóż nijak. Wystraszył się. Zasłonił się dziećmi (oboje nastoletni!) i odpowiedzialnością za nie. Ale co ciekawe (a może właśnie nie: ciekawe ale typowe w takiej sytuacji?) zrezygnować ze mnie i tak nie chciał. Dawałam mu to, czego od żony dawno (o ile kiedykolwiek) nie dostawał: bezgraniczną miłość, namiętność, wiarę w niego, zaufanie, szczerość. Ale i tak to odrzucił. Wolał żyć w martwym małżeństwie, niż ze mną. Najlepiej, gdybym nadal była jego kochanką. Usilnie do tego dążył naiwnie wierząc, że ja też tego chcę. Ale dla mnie to już nie wchodziło w grę. Zostałam w domu. Smutne, prawda? Tak wiem. Dobrze mi tak. W każdym razie starszy syn o nic nie pytał, ale domyślił się, że mi nie "wypaliło". Młodszy o nic nie pytał. Zepchnął to traumatyczne wydarzenie gdzieś głęboko a ja mam nadzieję, że było to na tyle krótkotrwałe, że nie odciśnie na nim większego piętna. Mąż nie wyrzucił mnie z domu. Choć mógł powiedzieć: co mnie to obchodzi, że Cię nie chciał. Chciałaś odejść to odchodź.
Mój kochanek mimo to, próbował mnie zatrzymać udając, że się waha, zwodził, oszukiwał. To, że udaje rozterki zrozumiałam dopiero po jakimś czasie.  Jednak wtedy - wciąż zakochana - wierzyłam. Niby byłam w domu ale miałam jeszcze nadzieję. Choć dystansowałam się do niego coraz bardziej. Zrywałam, prosiłam by dał mi spokój (choć w głębi duszy bałam się, że ten spokój mi da) ale on wciąż i wciąż wracał. Blokowałam jego numer telefonu. To pisał na komunikatorze albo kręcił się w miejscach, w których wiedział, że będę. Czasem z kolei wymiękałam ja. Chciałam wierzyć, że jednak zostawi  rodzinę. Tak jak ja byłam gotowa zrobić to dla nas. Moje zachowanie znów było bardzo nie fair wobec mojego męża. Ale wtedy byłam jeszcze na etapie, że potrafiłam o tym nie myśleć. W końcu, po kilku kolejnych miesiącach nękania siebie nawzajem, postanowiłam zakończyć ten romans tak naprawdę. Zmieniłam numer telefonu. Zlikwidowałam konto na komunikatorze. Zerwałam z nim ostatecznie. Dziś myślę sobie, że mi nie wierzył, że zerwę. W końcu robiłam to tyle razy... A ja postanowiłam  raz na zawsze się odciąć. Zrozumiałam, że bycie kochanką to naprawdę upokarzające uczucie. Nigdy więcej! Zrozumiałam, że jestem warta więcej. Nie będę tą drugą.  Nie będę więcej oszukiwała rodziny. Mój mąż nie zasługuje na takie traktowanie. Po tym ostatecznym zerwaniu jeszcze parę razy pojawił się w miejscu, gdzie bywałam. Ale nie rozmawiałam z nim. Powiedziałam tylko cześć. Od tamtego czasu nie odezwałam się. Nie wymiękłam. Minęło 10 miesięcy. Jestem z siebie taka dumna! Pierwszy okres był najgorszy. Miałam objawy depresji. Leżałam w łóżku tępo patrząc się w ścianę całymi. Płakałam. Miałam ataki paniki. Odwyk plus wyrzuty sumienia dawały o sobie znać nieustannie.  Po tym najgorszym okresie, za namową przyjaciółki i męża (który wciąż wierzył, że to tylko zauroczenie i że wrócę do niego, również duchem i sercem) zapisałam się na terapię.
Teraz jestem na etapie zastanawiania się czego chcę. Czy takie małżeństwo nam/mi wystarczy. Nawet w tym trudnym okresie, dużo z mężem rozmawialiśmy. O tym, co i dlaczego się wydarzyło. O naszej przyszłości w aspekcie różnych scenariuszy. Awantur było dosłownie kilka, na samym początku. Potem staraliśmy się hamować emocje. Cały czas się szanujemy (choć zdaję sobie sprawę, że na ten szacunek średnio zasługuję...). Dzieci  widzą nasze relacje. Czują chyba, że próbujemy wrócić na właściwe tory. Często żartujemy. Bywają nawet takie dni, kiedy to wszystko wydaje się być tylko nocnym koszmarem.  Jesteśmy z mężem umówieni, że daję sobie rok od momentu rozpoczęcia terapii, bo tyle ona będzie trwała. Mam nadzieję, że do tego czasu On stanie mi się obojętny. Że będę mogła skupić się na rodzinie. Bo teraz, mimo, że czuję się dużo lepiej i zaczynam pomału widzieć sens to wciąż za nim tęsknię. Nie ma dnia, żebym o nim myślała. I te myśli zakłócają mi spokój. Mimo, że głowa wszystko wie,  serca wciąż nie chce się pogodzić.... Terapia pomaga mi to wszystko zrozumieć. Również to, że On mnie nie kochał. Kochał siebie i to, co mu dawałam. Karmił swoje ego moją miłością i uwielbieniem. Bo gdy się kogoś kocha, to chce się dla niego jak najlepiej (patrz - mój mąż), nie przeciąga sie w nieskończoność konającego romansu. Ale  on to robił ponieważ wysysał mnie z siły i optymizmu karmiąc nimi siebie. Nie patrząc, że po każdym spotkaniu czy kontakcie umiera kawałek osoby, którą On rzekomo kocha... :-(  Kilka tygodni temu kręcił się w okolicy mojego miejsca zamieszkania...Być może przypadek, ale cholera go wie. Robił to już wcześniej wiele razy.  Widzieliśmy siebie z daleka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo widziałam go pierwszy raz od 10 miesięcy. Chyba chciał mi o sobie przypomnieć mając pewnie nadzieję, że napiszę do niego, żeby dał mi spokój. Ale pisanie do niego nawet do głowy mi nie przyszło. Bo i po co? Miałby mój numer i pretekst do nawiązania kontaktu. A jeszcze nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć mu: spadaj. Łatwiej mi go ignorować.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy zostanę z moim mężem. Nie wyobrażam sobie, że ponownie mówię dzieciom, że odchodzę.... Z drugiej strony  mój mąż nie chce żyć w takim stanie jak teraz. Mimo, że jest dobrze a czasem nawet myślę, że coraz lepiej, to na tą chwilę jesteśmy bardziej przyjaciółmi, lokatorami i rodzicami niż małżeństwem. I mając tą wiedzę, którą po tym wszystkim mamy, będzie nam bardzo ciężko... Bo jak on może żyć ze mną wiedząc, że być może nigdy go nie kochałam jak mężczyznę? Jak żona męża? A jak ja mam dalej żyć wiedząc jak to jest być ze swoją bratnią duszą, kiedy wszystko w Tobie śpiewa? Czy jak On stanie mi się obojętny, spojrzę na męża inaczej?  Mój mąż traktuje obecny stan  jak etap przejściowy. On nie toleruje udawania. Zresztą, ja też nie chcę udawanego związku. Chcę stworzyć prawdziwy związek z moim mężem. Ale potrzebuję na to czasu. I mam oczywiście świadomość, że póki co mój mąż ten czas mi daje. Ale może kiedyś powiedzieć, że on już nie da rady czekać. Albo zakocha sie w jakiejś kobiecie, która pokocha jego tak, jak on na to zasługuje. Ale jakie mam wyjście? Mam udawać, że go kocham? Muszę zaryzykować. Ale miałabym swój chichot losu, gdyby on się w innej zakochał....
Mimo, że czytam to forum od dłuższego czasu, w obawie, przed wylaniem wiadra pomyj na moją głowę, nie odważyłam się zakładać własnego wątku. Już mi wystarczy, że obwiniam siebie o wszystko, co (na razie bezskutecznie) próbuje mi wybić z głowy moja terapeutka tłumacząc, że nie jestem winna wszystkiemu. Jeśli już, to jestem współwinna. Cóż. Może kiedyś w to uwierzę...
Ale czytając wątek Hrefiego i Alsoskiego, oraz wszystkie komentarze nie mogłam dłużej milczeć. Mam wrażenie, że moja historia odpowiada na wiele pytań i porusza wiele tematów omawianych w tym wątku. Mam nadzieję, że komuś moje doświadczenia się przydadzą:-) Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon.
P.S. Wszystkim (szczególnie autorowi wątku i  Alsoskiemu) polecam francuski film "Kochałem ją". Polecał go ktoś na innym forum poświęconym tej tematyce. Film mnie zmiażdżył.

927

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

Nie dam rady, a chciałam, zaczęłam ...

928

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
BlueValentine napisał/a:

Śledzę ten wątek praktycznie od początku. Z żywym zainteresowaniem. Dlaczego? Ponieważ byłam kochanką żonatego mężczyzny z dziećmi, sama mając męża i dwójkę dzieci. Historia, jakich na tym forum wiele. A jednak chyba trochę inna niż większość. Przepraszam, że mój wpis będzie długi ale baaardzo temat....

Za mąż wyszłam bez motylków w brzuchu. Nigdy ich zresztą niemiałam, nie czułam też do nikogo wielkiej namiętności. Mój ówczesny narzeczony (obecny mąż) był po prostu porządnym człowiekiem. Ufałam mu, był dobry, czuły i kochał mnie. Wtedy myślałam, że ja jego też kocham, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że on zawsze kochał mnie bardziej niż ja jego. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że to, co czuję to za mało. Byłam młoda, niedoświadczona. Gdybym miała wtedy dzisiejszą "mądrość"... Pobraliśmy się. Dzieci pojawiły się dość szybko. Życie toczyło się swoim torem. Ogrom obowiązków, praca,  przedszkole, chorowanie, potem szkoła. Chyba nikomu, kto jest rodzicem nie muszę tego tłumaczyć. W momencie, kiedy dzieci podrosły i zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie, pojawił się mój kryzys. Nawet nie w małżeństwie. Ale taki wewnętrzny. Mój własny. Zastanawiałam się czego chcę w życiu. Czy to, co mam jest tym, czego pragnę. Nie opowiedziałam o moich wątpliwościach mężowi, mimo, że rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Nie sądziłam, że to coś poważnego. Zignorowałam ten kryzys myśląc, że to chwilowe i mi przejdzie.
I właśnie wtedy poznałam Jego. Ja, z moim kryzysem, on z żoną, która go nie kocha i zdradza (tak, wiem, biedny misio. Ale to akurat była prawda...). Zakochaliśmy się w sobie jak nastolatki. Motyle w brzuchu, dzika namiętność.  Wreszcie zrozumiałam o co tyle szumu z tą miłością i  namiętnością! Byłam szczęśliwa. Romans jako taki trwał pół roku. Oczywiście, że miałam wyrzuty sumienia w stosunku do męża i dzieci. Ale jak wiele osób na tym forum pisało: wtedy się nie myśli. Nic nie jest ważne. Ważne jest tylko to, by być przy tej osobie. Rozmowy z kochankiem o wspólnej przyszłości owszem, miały miejsce. Ale nie było konkretów w stylu: zostawiamy rodziny i będziemy razem. To były takie marzenia, i chyba żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć, że marzeniami pewnie pozostaną. Mój mąż w końcu się zorientował. Bardzo dobrze mnie zna, kocha mnie i zauważył zmiany w moim zachowaniu.  Oczywiście, że się wściekł. Ale dla mnie nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że złamałam mu serce. I to było widać. Był niesamowicie smutny.  Nie wyrzucił mnie z domu (choć parę razy chciał). A ja obiecałam to skończyć. I oczywiście nie zrobiłam tego tak od razu. Jeszcze "ostatnie" spotkanie na pożegnanie, na zerwanie. "Ostatni" sms, bo muszę mu o czymś powiedzieć. Tak się sama przed sobą usprawiedliwiałam.  Brzmi znajomo, prawda? O większości z tych kontaktów mąż nie wiedział, ale czuł, że nadal kombinuję. Zrywałam chyba ze sto razy. Mój kochanek również był załamany. Nie chciał, żebym to kończyła. Powtarzał, że mnie kocha i bycie razem jest nam pisane. Za każdym razem zrywałam nieskutecznie. W końcu - co zrozumiałe - mój mąż nie wytrzymał i kazał mi decydować. Albo mąż albo kochanek. Mąż powiedział, że mnie kocha i jeśli będę z tamtym szczeliwa to mogę odejść. On chce mojego szczęścia. Dzieci są na tyle duże, że mogą zdecydować  z  kim zostaną (miałam nadzieję, że ze mną).  Ale mam w końcu zdecydować, bo on w takim układzie nie może już dłużej żyć. To go wykańcza.  Ja w tym okresie byłam w okropnym stanie. Chodziłam załamana, często płakałam. Ale skoro musiałam to podjęłam decyzję. Odchodzę od męża. Wiedziałam, że jeśli zostanę to na tamten moment nie skończę romansu. Próbowałam już tyle razy..  A nie chciałam już dłużej oszukiwać męża. Po tym wszystkim byłam mu to winna. Wcale nie byłam pewna tej decyzji. Podjęłam ją bez porozumienia z moim kochankiem, nie wiedziałam jak on zareaguje. Ale taki układ wykańczał nie tylko mojego męża ale również mnie (to też brzmi znajomo, prawda?). Musiałam coś z tym zrobić. Moja decyzja wiązała się z tym, że muszę o tym powiedzieć dzieciom. I powiedziałam. Stanęłam przed własnymi dziećmi i patrząc im prosto w oczy, powiedziałam, że kocham ich tatę tylko jak przyjaciela (to prawda), i że będzie mi zawsze bliski, ale dla mnie to za mało. Że jest ktoś inny, kogo bardzo pokochałam i do niego odchodzę. I bardzo bym chciała, abyście moje dzieci poszły razem ze mną. Nikt, kto nie stanął przed własnym dziećmi, mówiąc im takie rzeczy, nie ma pojęcia jakie to rozdzierające uczucie. Płakaliśmy wszyscy. Starszy syn (nastolatek, dojrzały jak na swój wiek) powiedział, że zostanie z tatą. Młodszy syn zdecydował się być ze mną, ale najbardziej się bał, że już nigdy więcej nie zobaczy taty i brata (moje zapewnienia, że tak nie będzie zatrzymały jedynie łzy, ale nie ból i smutek). Do dziś nie wiem, czy to była głupota czy odwaga z mojej strony. Walczyłam o swoje szczęście, wierząc, że w końcu wszystko się ułoży. Bo przecież wszystko w końcu się układa. Wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i przy dobrej woli jakoś to ogarniemy. Ale będziemy wreszcie żyć bez kłamstw i oszustw. Nie zastanawiałam się wówczas za dużo nad tym, że starszy syn chciał zostać z tatą. Bolało mnie to ogromnie. Ale po pierwsze miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie a po drugie, nawet jeśli nie, to przecież jest jego wybór a  będziemy mieszkać blisko siebie i będziemy widywać się codziennie. Byłam tak nakręcona moją nową szczęśliwą przyszłością, że starałam się wtedy za bardzo tego nie rozkminiać. Na wyprowadzkę miałam dwa tygodnie.
Nie muszę chyba za dużo pisać jak zareagował mój kochanek na wieść o mojej decyzji? Otóż nijak. Wystraszył się. Zasłonił się dziećmi (oboje nastoletni!) i odpowiedzialnością za nie. Ale co ciekawe (a może właśnie nie: ciekawe ale typowe w takiej sytuacji?) zrezygnować ze mnie i tak nie chciał. Dawałam mu to, czego od żony dawno (o ile kiedykolwiek) nie dostawał: bezgraniczną miłość, namiętność, wiarę w niego, zaufanie, szczerość. Ale i tak to odrzucił. Wolał żyć w martwym małżeństwie, niż ze mną. Najlepiej, gdybym nadal była jego kochanką. Usilnie do tego dążył naiwnie wierząc, że ja też tego chcę. Ale dla mnie to już nie wchodziło w grę. Zostałam w domu. Smutne, prawda? Tak wiem. Dobrze mi tak. W każdym razie starszy syn o nic nie pytał, ale domyślił się, że mi nie "wypaliło". Młodszy o nic nie pytał. Zepchnął to traumatyczne wydarzenie gdzieś głęboko a ja mam nadzieję, że było to na tyle krótkotrwałe, że nie odciśnie na nim większego piętna. Mąż nie wyrzucił mnie z domu. Choć mógł powiedzieć: co mnie to obchodzi, że Cię nie chciał. Chciałaś odejść to odchodź.
Mój kochanek mimo to, próbował mnie zatrzymać udając, że się waha, zwodził, oszukiwał. To, że udaje rozterki zrozumiałam dopiero po jakimś czasie.  Jednak wtedy - wciąż zakochana - wierzyłam. Niby byłam w domu ale miałam jeszcze nadzieję. Choć dystansowałam się do niego coraz bardziej. Zrywałam, prosiłam by dał mi spokój (choć w głębi duszy bałam się, że ten spokój mi da) ale on wciąż i wciąż wracał. Blokowałam jego numer telefonu. To pisał na komunikatorze albo kręcił się w miejscach, w których wiedział, że będę. Czasem z kolei wymiękałam ja. Chciałam wierzyć, że jednak zostawi  rodzinę. Tak jak ja byłam gotowa zrobić to dla nas. Moje zachowanie znów było bardzo nie fair wobec mojego męża. Ale wtedy byłam jeszcze na etapie, że potrafiłam o tym nie myśleć. W końcu, po kilku kolejnych miesiącach nękania siebie nawzajem, postanowiłam zakończyć ten romans tak naprawdę. Zmieniłam numer telefonu. Zlikwidowałam konto na komunikatorze. Zerwałam z nim ostatecznie. Dziś myślę sobie, że mi nie wierzył, że zerwę. W końcu robiłam to tyle razy... A ja postanowiłam  raz na zawsze się odciąć. Zrozumiałam, że bycie kochanką to naprawdę upokarzające uczucie. Nigdy więcej! Zrozumiałam, że jestem warta więcej. Nie będę tą drugą.  Nie będę więcej oszukiwała rodziny. Mój mąż nie zasługuje na takie traktowanie. Po tym ostatecznym zerwaniu jeszcze parę razy pojawił się w miejscu, gdzie bywałam. Ale nie rozmawiałam z nim. Powiedziałam tylko cześć. Od tamtego czasu nie odezwałam się. Nie wymiękłam. Minęło 10 miesięcy. Jestem z siebie taka dumna! Pierwszy okres był najgorszy. Miałam objawy depresji. Leżałam w łóżku tępo patrząc się w ścianę całymi. Płakałam. Miałam ataki paniki. Odwyk plus wyrzuty sumienia dawały o sobie znać nieustannie.  Po tym najgorszym okresie, za namową przyjaciółki i męża (który wciąż wierzył, że to tylko zauroczenie i że wrócę do niego, również duchem i sercem) zapisałam się na terapię.
Teraz jestem na etapie zastanawiania się czego chcę. Czy takie małżeństwo nam/mi wystarczy. Nawet w tym trudnym okresie, dużo z mężem rozmawialiśmy. O tym, co i dlaczego się wydarzyło. O naszej przyszłości w aspekcie różnych scenariuszy. Awantur było dosłownie kilka, na samym początku. Potem staraliśmy się hamować emocje. Cały czas się szanujemy (choć zdaję sobie sprawę, że na ten szacunek średnio zasługuję...). Dzieci  widzą nasze relacje. Czują chyba, że próbujemy wrócić na właściwe tory. Często żartujemy. Bywają nawet takie dni, kiedy to wszystko wydaje się być tylko nocnym koszmarem.  Jesteśmy z mężem umówieni, że daję sobie rok od momentu rozpoczęcia terapii, bo tyle ona będzie trwała. Mam nadzieję, że do tego czasu On stanie mi się obojętny. Że będę mogła skupić się na rodzinie. Bo teraz, mimo, że czuję się dużo lepiej i zaczynam pomału widzieć sens to wciąż za nim tęsknię. Nie ma dnia, żebym o nim myślała. I te myśli zakłócają mi spokój. Mimo, że głowa wszystko wie,  serca wciąż nie chce się pogodzić.... Terapia pomaga mi to wszystko zrozumieć. Również to, że On mnie nie kochał. Kochał siebie i to, co mu dawałam. Karmił swoje ego moją miłością i uwielbieniem. Bo gdy się kogoś kocha, to chce się dla niego jak najlepiej (patrz - mój mąż), nie przeciąga sie w nieskończoność konającego romansu. Ale  on to robił ponieważ wysysał mnie z siły i optymizmu karmiąc nimi siebie. Nie patrząc, że po każdym spotkaniu czy kontakcie umiera kawałek osoby, którą On rzekomo kocha... :-(  Kilka tygodni temu kręcił się w okolicy mojego miejsca zamieszkania...Być może przypadek, ale cholera go wie. Robił to już wcześniej wiele razy.  Widzieliśmy siebie z daleka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo widziałam go pierwszy raz od 10 miesięcy. Chyba chciał mi o sobie przypomnieć mając pewnie nadzieję, że napiszę do niego, żeby dał mi spokój. Ale pisanie do niego nawet do głowy mi nie przyszło. Bo i po co? Miałby mój numer i pretekst do nawiązania kontaktu. A jeszcze nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć mu: spadaj. Łatwiej mi go ignorować.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy zostanę z moim mężem. Nie wyobrażam sobie, że ponownie mówię dzieciom, że odchodzę.... Z drugiej strony  mój mąż nie chce żyć w takim stanie jak teraz. Mimo, że jest dobrze a czasem nawet myślę, że coraz lepiej, to na tą chwilę jesteśmy bardziej przyjaciółmi, lokatorami i rodzicami niż małżeństwem. I mając tą wiedzę, którą po tym wszystkim mamy, będzie nam bardzo ciężko... Bo jak on może żyć ze mną wiedząc, że być może nigdy go nie kochałam jak mężczyznę? Jak żona męża? A jak ja mam dalej żyć wiedząc jak to jest być ze swoją bratnią duszą, kiedy wszystko w Tobie śpiewa? Czy jak On stanie mi się obojętny, spojrzę na męża inaczej?  Mój mąż traktuje obecny stan  jak etap przejściowy. On nie toleruje udawania. Zresztą, ja też nie chcę udawanego związku. Chcę stworzyć prawdziwy związek z moim mężem. Ale potrzebuję na to czasu. I mam oczywiście świadomość, że póki co mój mąż ten czas mi daje. Ale może kiedyś powiedzieć, że on już nie da rady czekać. Albo zakocha sie w jakiejś kobiecie, która pokocha jego tak, jak on na to zasługuje. Ale jakie mam wyjście? Mam udawać, że go kocham? Muszę zaryzykować. Ale miałabym swój chichot losu, gdyby on się w innej zakochał....
Mimo, że czytam to forum od dłuższego czasu, w obawie, przed wylaniem wiadra pomyj na moją głowę, nie odważyłam się zakładać własnego wątku. Już mi wystarczy, że obwiniam siebie o wszystko, co (na razie bezskutecznie) próbuje mi wybić z głowy moja terapeutka tłumacząc, że nie jestem winna wszystkiemu. Jeśli już, to jestem współwinna. Cóż. Może kiedyś w to uwierzę...
Ale czytając wątek Hrefiego i Alsoskiego, oraz wszystkie komentarze nie mogłam dłużej milczeć. Mam wrażenie, że moja historia odpowiada na wiele pytań i porusza wiele tematów omawianych w tym wątku. Mam nadzieję, że komuś moje doświadczenia się przydadzą:-) Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon.
P.S. Wszystkim (szczególnie autorowi wątku i  Alsoskiemu) polecam francuski film "Kochałem ją". Polecał go ktoś na innym forum poświęconym tej tematyce. Film mnie zmiażdżył.



Historia z życia i była by zupełnie inna gdyby twój kochanek powiedział tak . To nie przestroga tylko lekcja która czeka niezdecydowanych panów . Jeżeli ich kochanki mówią tak i są pewne to droga wolna a jak mówią nie to czas to zakończyć bo idzie to w ślepa uliczkę tak jak potoczyło się twoje życie .

929

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
BlueValentine napisał/a:

Śledzę ten wątek praktycznie od początku. Z żywym zainteresowaniem. Dlaczego? Ponieważ byłam kochanką żonatego mężczyzny z dziećmi, sama mając męża i dwójkę dzieci. Historia, jakich na tym forum wiele. A jednak chyba trochę inna niż większość. Przepraszam, że mój wpis będzie długi ale baaardzo temat....

Za mąż wyszłam bez motylków w brzuchu. Nigdy ich zresztą niemiałam, nie czułam też do nikogo wielkiej namiętności. Mój ówczesny narzeczony (obecny mąż) był po prostu porządnym człowiekiem. Ufałam mu, był dobry, czuły i kochał mnie. Wtedy myślałam, że ja jego też kocham, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że on zawsze kochał mnie bardziej niż ja jego. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że to, co czuję to za mało. Byłam młoda, niedoświadczona. Gdybym miała wtedy dzisiejszą "mądrość"... Pobraliśmy się. Dzieci pojawiły się dość szybko. Życie toczyło się swoim torem. Ogrom obowiązków, praca,  przedszkole, chorowanie, potem szkoła. Chyba nikomu, kto jest rodzicem nie muszę tego tłumaczyć. W momencie, kiedy dzieci podrosły i zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie, pojawił się mój kryzys. Nawet nie w małżeństwie. Ale taki wewnętrzny. Mój własny. Zastanawiałam się czego chcę w życiu. Czy to, co mam jest tym, czego pragnę. Nie opowiedziałam o moich wątpliwościach mężowi, mimo, że rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Nie sądziłam, że to coś poważnego. Zignorowałam ten kryzys myśląc, że to chwilowe i mi przejdzie.
I właśnie wtedy poznałam Jego. Ja, z moim kryzysem, on z żoną, która go nie kocha i zdradza (tak, wiem, biedny misio. Ale to akurat była prawda...). Zakochaliśmy się w sobie jak nastolatki. Motyle w brzuchu, dzika namiętność.  Wreszcie zrozumiałam o co tyle szumu z tą miłością i  namiętnością! Byłam szczęśliwa. Romans jako taki trwał pół roku. Oczywiście, że miałam wyrzuty sumienia w stosunku do męża i dzieci. Ale jak wiele osób na tym forum pisało: wtedy się nie myśli. Nic nie jest ważne. Ważne jest tylko to, by być przy tej osobie. Rozmowy z kochankiem o wspólnej przyszłości owszem, miały miejsce. Ale nie było konkretów w stylu: zostawiamy rodziny i będziemy razem. To były takie marzenia, i chyba żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć, że marzeniami pewnie pozostaną. Mój mąż w końcu się zorientował. Bardzo dobrze mnie zna, kocha mnie i zauważył zmiany w moim zachowaniu.  Oczywiście, że się wściekł. Ale dla mnie nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że złamałam mu serce. I to było widać. Był niesamowicie smutny.  Nie wyrzucił mnie z domu (choć parę razy chciał). A ja obiecałam to skończyć. I oczywiście nie zrobiłam tego tak od razu. Jeszcze "ostatnie" spotkanie na pożegnanie, na zerwanie. "Ostatni" sms, bo muszę mu o czymś powiedzieć. Tak się sama przed sobą usprawiedliwiałam.  Brzmi znajomo, prawda? O większości z tych kontaktów mąż nie wiedział, ale czuł, że nadal kombinuję. Zrywałam chyba ze sto razy. Mój kochanek również był załamany. Nie chciał, żebym to kończyła. Powtarzał, że mnie kocha i bycie razem jest nam pisane. Za każdym razem zrywałam nieskutecznie. W końcu - co zrozumiałe - mój mąż nie wytrzymał i kazał mi decydować. Albo mąż albo kochanek. Mąż powiedział, że mnie kocha i jeśli będę z tamtym szczeliwa to mogę odejść. On chce mojego szczęścia. Dzieci są na tyle duże, że mogą zdecydować  z  kim zostaną (miałam nadzieję, że ze mną).  Ale mam w końcu zdecydować, bo on w takim układzie nie może już dłużej żyć. To go wykańcza.  Ja w tym okresie byłam w okropnym stanie. Chodziłam załamana, często płakałam. Ale skoro musiałam to podjęłam decyzję. Odchodzę od męża. Wiedziałam, że jeśli zostanę to na tamten moment nie skończę romansu. Próbowałam już tyle razy..  A nie chciałam już dłużej oszukiwać męża. Po tym wszystkim byłam mu to winna. Wcale nie byłam pewna tej decyzji. Podjęłam ją bez porozumienia z moim kochankiem, nie wiedziałam jak on zareaguje. Ale taki układ wykańczał nie tylko mojego męża ale również mnie (to też brzmi znajomo, prawda?). Musiałam coś z tym zrobić. Moja decyzja wiązała się z tym, że muszę o tym powiedzieć dzieciom. I powiedziałam. Stanęłam przed własnymi dziećmi i patrząc im prosto w oczy, powiedziałam, że kocham ich tatę tylko jak przyjaciela (to prawda), i że będzie mi zawsze bliski, ale dla mnie to za mało. Że jest ktoś inny, kogo bardzo pokochałam i do niego odchodzę. I bardzo bym chciała, abyście moje dzieci poszły razem ze mną. Nikt, kto nie stanął przed własnym dziećmi, mówiąc im takie rzeczy, nie ma pojęcia jakie to rozdzierające uczucie. Płakaliśmy wszyscy. Starszy syn (nastolatek, dojrzały jak na swój wiek) powiedział, że zostanie z tatą. Młodszy syn zdecydował się być ze mną, ale najbardziej się bał, że już nigdy więcej nie zobaczy taty i brata (moje zapewnienia, że tak nie będzie zatrzymały jedynie łzy, ale nie ból i smutek). Do dziś nie wiem, czy to była głupota czy odwaga z mojej strony. Walczyłam o swoje szczęście, wierząc, że w końcu wszystko się ułoży. Bo przecież wszystko w końcu się układa. Wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i przy dobrej woli jakoś to ogarniemy. Ale będziemy wreszcie żyć bez kłamstw i oszustw. Nie zastanawiałam się wówczas za dużo nad tym, że starszy syn chciał zostać z tatą. Bolało mnie to ogromnie. Ale po pierwsze miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie a po drugie, nawet jeśli nie, to przecież jest jego wybór a  będziemy mieszkać blisko siebie i będziemy widywać się codziennie. Byłam tak nakręcona moją nową szczęśliwą przyszłością, że starałam się wtedy za bardzo tego nie rozkminiać. Na wyprowadzkę miałam dwa tygodnie.
Nie muszę chyba za dużo pisać jak zareagował mój kochanek na wieść o mojej decyzji? Otóż nijak. Wystraszył się. Zasłonił się dziećmi (oboje nastoletni!) i odpowiedzialnością za nie. Ale co ciekawe (a może właśnie nie: ciekawe ale typowe w takiej sytuacji?) zrezygnować ze mnie i tak nie chciał. Dawałam mu to, czego od żony dawno (o ile kiedykolwiek) nie dostawał: bezgraniczną miłość, namiętność, wiarę w niego, zaufanie, szczerość. Ale i tak to odrzucił. Wolał żyć w martwym małżeństwie, niż ze mną. Najlepiej, gdybym nadal była jego kochanką. Usilnie do tego dążył naiwnie wierząc, że ja też tego chcę. Ale dla mnie to już nie wchodziło w grę. Zostałam w domu. Smutne, prawda? Tak wiem. Dobrze mi tak. W każdym razie starszy syn o nic nie pytał, ale domyślił się, że mi nie "wypaliło". Młodszy o nic nie pytał. Zepchnął to traumatyczne wydarzenie gdzieś głęboko a ja mam nadzieję, że było to na tyle krótkotrwałe, że nie odciśnie na nim większego piętna. Mąż nie wyrzucił mnie z domu. Choć mógł powiedzieć: co mnie to obchodzi, że Cię nie chciał. Chciałaś odejść to odchodź.
Mój kochanek mimo to, próbował mnie zatrzymać udając, że się waha, zwodził, oszukiwał. To, że udaje rozterki zrozumiałam dopiero po jakimś czasie.  Jednak wtedy - wciąż zakochana - wierzyłam. Niby byłam w domu ale miałam jeszcze nadzieję. Choć dystansowałam się do niego coraz bardziej. Zrywałam, prosiłam by dał mi spokój (choć w głębi duszy bałam się, że ten spokój mi da) ale on wciąż i wciąż wracał. Blokowałam jego numer telefonu. To pisał na komunikatorze albo kręcił się w miejscach, w których wiedział, że będę. Czasem z kolei wymiękałam ja. Chciałam wierzyć, że jednak zostawi  rodzinę. Tak jak ja byłam gotowa zrobić to dla nas. Moje zachowanie znów było bardzo nie fair wobec mojego męża. Ale wtedy byłam jeszcze na etapie, że potrafiłam o tym nie myśleć. W końcu, po kilku kolejnych miesiącach nękania siebie nawzajem, postanowiłam zakończyć ten romans tak naprawdę. Zmieniłam numer telefonu. Zlikwidowałam konto na komunikatorze. Zerwałam z nim ostatecznie. Dziś myślę sobie, że mi nie wierzył, że zerwę. W końcu robiłam to tyle razy... A ja postanowiłam  raz na zawsze się odciąć. Zrozumiałam, że bycie kochanką to naprawdę upokarzające uczucie. Nigdy więcej! Zrozumiałam, że jestem warta więcej. Nie będę tą drugą.  Nie będę więcej oszukiwała rodziny. Mój mąż nie zasługuje na takie traktowanie. Po tym ostatecznym zerwaniu jeszcze parę razy pojawił się w miejscu, gdzie bywałam. Ale nie rozmawiałam z nim. Powiedziałam tylko cześć. Od tamtego czasu nie odezwałam się. Nie wymiękłam. Minęło 10 miesięcy. Jestem z siebie taka dumna! Pierwszy okres był najgorszy. Miałam objawy depresji. Leżałam w łóżku tępo patrząc się w ścianę całymi. Płakałam. Miałam ataki paniki. Odwyk plus wyrzuty sumienia dawały o sobie znać nieustannie.  Po tym najgorszym okresie, za namową przyjaciółki i męża (który wciąż wierzył, że to tylko zauroczenie i że wrócę do niego, również duchem i sercem) zapisałam się na terapię.
Teraz jestem na etapie zastanawiania się czego chcę. Czy takie małżeństwo nam/mi wystarczy. Nawet w tym trudnym okresie, dużo z mężem rozmawialiśmy. O tym, co i dlaczego się wydarzyło. O naszej przyszłości w aspekcie różnych scenariuszy. Awantur było dosłownie kilka, na samym początku. Potem staraliśmy się hamować emocje. Cały czas się szanujemy (choć zdaję sobie sprawę, że na ten szacunek średnio zasługuję...). Dzieci  widzą nasze relacje. Czują chyba, że próbujemy wrócić na właściwe tory. Często żartujemy. Bywają nawet takie dni, kiedy to wszystko wydaje się być tylko nocnym koszmarem.  Jesteśmy z mężem umówieni, że daję sobie rok od momentu rozpoczęcia terapii, bo tyle ona będzie trwała. Mam nadzieję, że do tego czasu On stanie mi się obojętny. Że będę mogła skupić się na rodzinie. Bo teraz, mimo, że czuję się dużo lepiej i zaczynam pomału widzieć sens to wciąż za nim tęsknię. Nie ma dnia, żebym o nim myślała. I te myśli zakłócają mi spokój. Mimo, że głowa wszystko wie,  serca wciąż nie chce się pogodzić.... Terapia pomaga mi to wszystko zrozumieć. Również to, że On mnie nie kochał. Kochał siebie i to, co mu dawałam. Karmił swoje ego moją miłością i uwielbieniem. Bo gdy się kogoś kocha, to chce się dla niego jak najlepiej (patrz - mój mąż), nie przeciąga sie w nieskończoność konającego romansu. Ale  on to robił ponieważ wysysał mnie z siły i optymizmu karmiąc nimi siebie. Nie patrząc, że po każdym spotkaniu czy kontakcie umiera kawałek osoby, którą On rzekomo kocha... :-(  Kilka tygodni temu kręcił się w okolicy mojego miejsca zamieszkania...Być może przypadek, ale cholera go wie. Robił to już wcześniej wiele razy.  Widzieliśmy siebie z daleka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo widziałam go pierwszy raz od 10 miesięcy. Chyba chciał mi o sobie przypomnieć mając pewnie nadzieję, że napiszę do niego, żeby dał mi spokój. Ale pisanie do niego nawet do głowy mi nie przyszło. Bo i po co? Miałby mój numer i pretekst do nawiązania kontaktu. A jeszcze nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć mu: spadaj. Łatwiej mi go ignorować.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy zostanę z moim mężem. Nie wyobrażam sobie, że ponownie mówię dzieciom, że odchodzę.... Z drugiej strony  mój mąż nie chce żyć w takim stanie jak teraz. Mimo, że jest dobrze a czasem nawet myślę, że coraz lepiej, to na tą chwilę jesteśmy bardziej przyjaciółmi, lokatorami i rodzicami niż małżeństwem. I mając tą wiedzę, którą po tym wszystkim mamy, będzie nam bardzo ciężko... Bo jak on może żyć ze mną wiedząc, że być może nigdy go nie kochałam jak mężczyznę? Jak żona męża? A jak ja mam dalej żyć wiedząc jak to jest być ze swoją bratnią duszą, kiedy wszystko w Tobie śpiewa? Czy jak On stanie mi się obojętny, spojrzę na męża inaczej?  Mój mąż traktuje obecny stan  jak etap przejściowy. On nie toleruje udawania. Zresztą, ja też nie chcę udawanego związku. Chcę stworzyć prawdziwy związek z moim mężem. Ale potrzebuję na to czasu. I mam oczywiście świadomość, że póki co mój mąż ten czas mi daje. Ale może kiedyś powiedzieć, że on już nie da rady czekać. Albo zakocha sie w jakiejś kobiecie, która pokocha jego tak, jak on na to zasługuje. Ale jakie mam wyjście? Mam udawać, że go kocham? Muszę zaryzykować. Ale miałabym swój chichot losu, gdyby on się w innej zakochał....
Mimo, że czytam to forum od dłuższego czasu, w obawie, przed wylaniem wiadra pomyj na moją głowę, nie odważyłam się zakładać własnego wątku. Już mi wystarczy, że obwiniam siebie o wszystko, co (na razie bezskutecznie) próbuje mi wybić z głowy moja terapeutka tłumacząc, że nie jestem winna wszystkiemu. Jeśli już, to jestem współwinna. Cóż. Może kiedyś w to uwierzę...
Ale czytając wątek Hrefiego i Alsoskiego, oraz wszystkie komentarze nie mogłam dłużej milczeć. Mam wrażenie, że moja historia odpowiada na wiele pytań i porusza wiele tematów omawianych w tym wątku. Mam nadzieję, że komuś moje doświadczenia się przydadzą:-) Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon.
P.S. Wszystkim (szczególnie autorowi wątku i  Alsoskiemu) polecam francuski film "Kochałem ją". Polecał go ktoś na innym forum poświęconym tej tematyce. Film mnie zmiażdżył.

to jest droga jednokierunkowa. Zerwalas, ale czy to sprawiło, ze jesteś w końcu szczęśliwa? Nie jesteś...

930

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
alsoski001 napisał/a:

Właśnie do tego to zmierza: do końca maja albo odchodzę od żony albo zrywamy.

Ale przecież wy już zerwaliście ze sobą? Po co Wam ta szopka z kolejnym deadlinem?
Przecież wiadomo, że od zony nie odejdziesz. Jeżeli 'wróciliście' do siebie na miesiąc z twojej inicjatywy, to powiem Ci szczerze, że zachowałeś się jak zwyczajny d.pek. Znów robisz kobiecie nadzieję, zabierasz jej czas... tylko po to by sobie samemu ulżyć. Za miesiąc będzie powtórka z rozrywki, zapewne nie ostatnia.

Nie, ona już wie, ze od żony nie odejdę. Nie ma złudzeń. To raczej czas separacji, z data rozwodu na koniec maja.

931

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
BlueValentine napisał/a:

Ale czytając wątek Hrefiego i Alsoskiego, oraz wszystkie komentarze nie mogłam dłużej milczeć. Mam wrażenie, że moja historia odpowiada na wiele pytań i porusza wiele tematów omawianych w tym wątku. Mam nadzieję, że komuś moje doświadczenia się przydadzą:-) Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon.

Twoja historia (podobnie jak moja) świetnie oddaje mechanizmy i emocje towarzyszące romansom.
My jesteśmy o tyle "mądrzejsze" czy bardziej świadome, bo przeszłyśmy przez te wszystkie etapy.
Ja również od początku radziłam ostre cięcie, ale jak widać, panowie nie potrafią jeszcze tego zrobić. Alsoski zupełnie bez sensu stawia sobie kolejny deadline, kiedy wiadomo, że nawet jak powie, że zostaje z żoną, to niewiele się zmieni. Tak jak ostatnim razem, kiedy się zdecydował odejść. Ile wytrzymał 2 tygodnie? A może nawet mniej. Tutaj co najmniej jedna osoba musi być twarda i konsekwentna o czym też wiele razy pisałam, bo inaczej będzie jak u Ciebie, raz jedno, raz drugie i tak w kółko...

BlueValentine napisał/a:

Mój kochanek mimo to, próbował mnie zatrzymać udając, że się waha, zwodził, oszukiwał. To, że udaje rozterki zrozumiałam dopiero po jakimś czasie.  Jednak wtedy - wciąż zakochana - wierzyłam. Niby byłam w domu ale miałam jeszcze nadzieję. Choć dystansowałam się do niego coraz bardziej. Zrywałam, prosiłam by dał mi spokój (choć w głębi duszy bałam się, że ten spokój mi da) ale on wciąż i wciąż wracał.

Kolejna rzecz:

BlueValentine napisał/a:

Zerwałam z nim ostatecznie. Dziś myślę sobie, że mi nie wierzył, że zerwę. W końcu robiłam to tyle razy... A ja postanowiłam  raz na zawsze się odciąć. Zrozumiałam, że bycie kochanką to naprawdę upokarzające uczucie. Nigdy więcej! Zrozumiałam, że jestem warta więcej. Nie będę tą drugą.

U mnie było identycznie. Przez dłuższy czas myślał, że to tylko mój "foch".
I to co mówiłam, że pierwszy okres jest najcięższy, ale warto go przejść, dla siebie, dla własnego zdrowia psychicznego...

BlueValentine napisał/a:

Po tym ostatecznym zerwaniu jeszcze parę razy pojawił się w miejscu, gdzie bywałam. Ale nie rozmawiałam z nim. Powiedziałam tylko cześć. Od tamtego czasu nie odezwałam się. Nie wymiękłam. Minęło 10 miesięcy. Jestem z siebie taka dumna! Pierwszy okres był najgorszy. Miałam objawy depresji. Leżałam w łóżku tępo patrząc się w ścianę całymi. Płakałam. Miałam ataki paniki. Odwyk plus wyrzuty sumienia dawały o sobie znać nieustannie.

Ja też miałam podobne objawy, nie mogłam spać, miałam palpitacje itd.
Reakcja "po czasie" była też u mnie niemal identyczna.

BlueValentine napisał/a:

Kilka tygodni temu kręcił się w okolicy mojego miejsca zamieszkania...Być może przypadek, ale cholera go wie. Robił to już wcześniej wiele razy.  Widzieliśmy siebie z daleka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo widziałam go pierwszy raz od 10 miesięcy. Chyba chciał mi o sobie przypomnieć mając pewnie nadzieję, że napiszę do niego, żeby dał mi spokój. Ale pisanie do niego nawet do głowy mi nie przyszło. Bo i po co? Miałby mój numer i pretekst do nawiązania kontaktu. A jeszcze nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć mu: spadaj. Łatwiej mi go ignorować.

Ja pierwszy raz go zobaczyłam po ok 5 miesiącach... Też czułam zdenerwowanie, serce mi waliło, ale jedyna słuszna w tej sytuacji reakcja to zignorowanie go. Potem spotkałam go kolejny i kolejny raz i za każdym razem to zdenerwowanie słabło, a jego obecność obok była mi coraz bardziej obojętna... i też nie rozmawiałam z nim bo i po co? Totalne olanie jest bardziej wymowne niż emocjonalne "spadaj".

Także to wszystko co opisałaś, te emocje na każdym etapie... są mi jak najbardziej znane, choć niby syt inna.

932

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:

Nie, ona już wie, ze od żony nie odejdę. Nie ma złudzeń. To raczej czas separacji, z data rozwodu na koniec maja.

Ale jaki sens ma ta separacja, skoro już ze sobą zerwaliście jakieś 2 tyg temu? I co ten deadline ma zmienić?
Czym ten miesiąc ma się różnić od Waszych relacji sprzed tygodnia?

933

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:
Roxann napisał/a:
alsoski001 napisał/a:

Właśnie do tego to zmierza: do końca maja albo odchodzę od żony albo zrywamy.

Ale przecież wy już zerwaliście ze sobą? Po co Wam ta szopka z kolejnym deadlinem?
Przecież wiadomo, że od zony nie odejdziesz. Jeżeli 'wróciliście' do siebie na miesiąc z twojej inicjatywy, to powiem Ci szczerze, że zachowałeś się jak zwyczajny d.pek. Znów robisz kobiecie nadzieję, zabierasz jej czas... tylko po to by sobie samemu ulżyć. Za miesiąc będzie powtórka z rozrywki, zapewne nie ostatnia.

Nie, ona już wie, ze od żony nie odejdę. Nie ma złudzeń. To raczej czas separacji, z data rozwodu na koniec maja.

Alsoski, ale wiesz juz chociaz kogo kochasz?
Zone, kochanke czy swoje JA?

934

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
alsoski001 napisał/a:

Nie, ona już wie, ze od żony nie odejdę. Nie ma złudzeń. To raczej czas separacji, z data rozwodu na koniec maja.

Ale jaki sens ma ta separacja, skoro już ze sobą zerwaliście jakieś 2 tyg temu? I co ten deadline ma zmienić?
Czym ten miesiąc ma się różnić od Waszych relacji sprzed tygodnia?

No jak to czym Roxann?
Zeby jemu bylo latwiej.
Jeszcze jej powie, ze ja kocha, ale nie moga razem byc...
I ta piosenka stara....'Gdzie Ci mezczyzni? Gdzie te chlopy?'

935

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:
BlueValentine napisał/a:

Śledzę ten wątek praktycznie od początku. Z żywym zainteresowaniem. Dlaczego? Ponieważ byłam kochanką żonatego mężczyzny z dziećmi, sama mając męża i dwójkę dzieci. Historia, jakich na tym forum wiele. A jednak chyba trochę inna niż większość. Przepraszam, że mój wpis będzie długi ale baaardzo temat....

Za mąż wyszłam bez motylków w brzuchu. Nigdy ich zresztą niemiałam, nie czułam też do nikogo wielkiej namiętności. Mój ówczesny narzeczony (obecny mąż) był po prostu porządnym człowiekiem. Ufałam mu, był dobry, czuły i kochał mnie. Wtedy myślałam, że ja jego też kocham, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że on zawsze kochał mnie bardziej niż ja jego. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że to, co czuję to za mało. Byłam młoda, niedoświadczona. Gdybym miała wtedy dzisiejszą "mądrość"... Pobraliśmy się. Dzieci pojawiły się dość szybko. Życie toczyło się swoim torem. Ogrom obowiązków, praca,  przedszkole, chorowanie, potem szkoła. Chyba nikomu, kto jest rodzicem nie muszę tego tłumaczyć. W momencie, kiedy dzieci podrosły i zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie, pojawił się mój kryzys. Nawet nie w małżeństwie. Ale taki wewnętrzny. Mój własny. Zastanawiałam się czego chcę w życiu. Czy to, co mam jest tym, czego pragnę. Nie opowiedziałam o moich wątpliwościach mężowi, mimo, że rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Nie sądziłam, że to coś poważnego. Zignorowałam ten kryzys myśląc, że to chwilowe i mi przejdzie.
I właśnie wtedy poznałam Jego. Ja, z moim kryzysem, on z żoną, która go nie kocha i zdradza (tak, wiem, biedny misio. Ale to akurat była prawda...). Zakochaliśmy się w sobie jak nastolatki. Motyle w brzuchu, dzika namiętność.  Wreszcie zrozumiałam o co tyle szumu z tą miłością i  namiętnością! Byłam szczęśliwa. Romans jako taki trwał pół roku. Oczywiście, że miałam wyrzuty sumienia w stosunku do męża i dzieci. Ale jak wiele osób na tym forum pisało: wtedy się nie myśli. Nic nie jest ważne. Ważne jest tylko to, by być przy tej osobie. Rozmowy z kochankiem o wspólnej przyszłości owszem, miały miejsce. Ale nie było konkretów w stylu: zostawiamy rodziny i będziemy razem. To były takie marzenia, i chyba żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć, że marzeniami pewnie pozostaną. Mój mąż w końcu się zorientował. Bardzo dobrze mnie zna, kocha mnie i zauważył zmiany w moim zachowaniu.  Oczywiście, że się wściekł. Ale dla mnie nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że złamałam mu serce. I to było widać. Był niesamowicie smutny.  Nie wyrzucił mnie z domu (choć parę razy chciał). A ja obiecałam to skończyć. I oczywiście nie zrobiłam tego tak od razu. Jeszcze "ostatnie" spotkanie na pożegnanie, na zerwanie. "Ostatni" sms, bo muszę mu o czymś powiedzieć. Tak się sama przed sobą usprawiedliwiałam.  Brzmi znajomo, prawda? O większości z tych kontaktów mąż nie wiedział, ale czuł, że nadal kombinuję. Zrywałam chyba ze sto razy. Mój kochanek również był załamany. Nie chciał, żebym to kończyła. Powtarzał, że mnie kocha i bycie razem jest nam pisane. Za każdym razem zrywałam nieskutecznie. W końcu - co zrozumiałe - mój mąż nie wytrzymał i kazał mi decydować. Albo mąż albo kochanek. Mąż powiedział, że mnie kocha i jeśli będę z tamtym szczeliwa to mogę odejść. On chce mojego szczęścia. Dzieci są na tyle duże, że mogą zdecydować  z  kim zostaną (miałam nadzieję, że ze mną).  Ale mam w końcu zdecydować, bo on w takim układzie nie może już dłużej żyć. To go wykańcza.  Ja w tym okresie byłam w okropnym stanie. Chodziłam załamana, często płakałam. Ale skoro musiałam to podjęłam decyzję. Odchodzę od męża. Wiedziałam, że jeśli zostanę to na tamten moment nie skończę romansu. Próbowałam już tyle razy..  A nie chciałam już dłużej oszukiwać męża. Po tym wszystkim byłam mu to winna. Wcale nie byłam pewna tej decyzji. Podjęłam ją bez porozumienia z moim kochankiem, nie wiedziałam jak on zareaguje. Ale taki układ wykańczał nie tylko mojego męża ale również mnie (to też brzmi znajomo, prawda?). Musiałam coś z tym zrobić. Moja decyzja wiązała się z tym, że muszę o tym powiedzieć dzieciom. I powiedziałam. Stanęłam przed własnymi dziećmi i patrząc im prosto w oczy, powiedziałam, że kocham ich tatę tylko jak przyjaciela (to prawda), i że będzie mi zawsze bliski, ale dla mnie to za mało. Że jest ktoś inny, kogo bardzo pokochałam i do niego odchodzę. I bardzo bym chciała, abyście moje dzieci poszły razem ze mną. Nikt, kto nie stanął przed własnym dziećmi, mówiąc im takie rzeczy, nie ma pojęcia jakie to rozdzierające uczucie. Płakaliśmy wszyscy. Starszy syn (nastolatek, dojrzały jak na swój wiek) powiedział, że zostanie z tatą. Młodszy syn zdecydował się być ze mną, ale najbardziej się bał, że już nigdy więcej nie zobaczy taty i brata (moje zapewnienia, że tak nie będzie zatrzymały jedynie łzy, ale nie ból i smutek). Do dziś nie wiem, czy to była głupota czy odwaga z mojej strony. Walczyłam o swoje szczęście, wierząc, że w końcu wszystko się ułoży. Bo przecież wszystko w końcu się układa. Wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i przy dobrej woli jakoś to ogarniemy. Ale będziemy wreszcie żyć bez kłamstw i oszustw. Nie zastanawiałam się wówczas za dużo nad tym, że starszy syn chciał zostać z tatą. Bolało mnie to ogromnie. Ale po pierwsze miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie a po drugie, nawet jeśli nie, to przecież jest jego wybór a  będziemy mieszkać blisko siebie i będziemy widywać się codziennie. Byłam tak nakręcona moją nową szczęśliwą przyszłością, że starałam się wtedy za bardzo tego nie rozkminiać. Na wyprowadzkę miałam dwa tygodnie.
Nie muszę chyba za dużo pisać jak zareagował mój kochanek na wieść o mojej decyzji? Otóż nijak. Wystraszył się. Zasłonił się dziećmi (oboje nastoletni!) i odpowiedzialnością za nie. Ale co ciekawe (a może właśnie nie: ciekawe ale typowe w takiej sytuacji?) zrezygnować ze mnie i tak nie chciał. Dawałam mu to, czego od żony dawno (o ile kiedykolwiek) nie dostawał: bezgraniczną miłość, namiętność, wiarę w niego, zaufanie, szczerość. Ale i tak to odrzucił. Wolał żyć w martwym małżeństwie, niż ze mną. Najlepiej, gdybym nadal była jego kochanką. Usilnie do tego dążył naiwnie wierząc, że ja też tego chcę. Ale dla mnie to już nie wchodziło w grę. Zostałam w domu. Smutne, prawda? Tak wiem. Dobrze mi tak. W każdym razie starszy syn o nic nie pytał, ale domyślił się, że mi nie "wypaliło". Młodszy o nic nie pytał. Zepchnął to traumatyczne wydarzenie gdzieś głęboko a ja mam nadzieję, że było to na tyle krótkotrwałe, że nie odciśnie na nim większego piętna. Mąż nie wyrzucił mnie z domu. Choć mógł powiedzieć: co mnie to obchodzi, że Cię nie chciał. Chciałaś odejść to odchodź.
Mój kochanek mimo to, próbował mnie zatrzymać udając, że się waha, zwodził, oszukiwał. To, że udaje rozterki zrozumiałam dopiero po jakimś czasie.  Jednak wtedy - wciąż zakochana - wierzyłam. Niby byłam w domu ale miałam jeszcze nadzieję. Choć dystansowałam się do niego coraz bardziej. Zrywałam, prosiłam by dał mi spokój (choć w głębi duszy bałam się, że ten spokój mi da) ale on wciąż i wciąż wracał. Blokowałam jego numer telefonu. To pisał na komunikatorze albo kręcił się w miejscach, w których wiedział, że będę. Czasem z kolei wymiękałam ja. Chciałam wierzyć, że jednak zostawi  rodzinę. Tak jak ja byłam gotowa zrobić to dla nas. Moje zachowanie znów było bardzo nie fair wobec mojego męża. Ale wtedy byłam jeszcze na etapie, że potrafiłam o tym nie myśleć. W końcu, po kilku kolejnych miesiącach nękania siebie nawzajem, postanowiłam zakończyć ten romans tak naprawdę. Zmieniłam numer telefonu. Zlikwidowałam konto na komunikatorze. Zerwałam z nim ostatecznie. Dziś myślę sobie, że mi nie wierzył, że zerwę. W końcu robiłam to tyle razy... A ja postanowiłam  raz na zawsze się odciąć. Zrozumiałam, że bycie kochanką to naprawdę upokarzające uczucie. Nigdy więcej! Zrozumiałam, że jestem warta więcej. Nie będę tą drugą.  Nie będę więcej oszukiwała rodziny. Mój mąż nie zasługuje na takie traktowanie. Po tym ostatecznym zerwaniu jeszcze parę razy pojawił się w miejscu, gdzie bywałam. Ale nie rozmawiałam z nim. Powiedziałam tylko cześć. Od tamtego czasu nie odezwałam się. Nie wymiękłam. Minęło 10 miesięcy. Jestem z siebie taka dumna! Pierwszy okres był najgorszy. Miałam objawy depresji. Leżałam w łóżku tępo patrząc się w ścianę całymi. Płakałam. Miałam ataki paniki. Odwyk plus wyrzuty sumienia dawały o sobie znać nieustannie.  Po tym najgorszym okresie, za namową przyjaciółki i męża (który wciąż wierzył, że to tylko zauroczenie i że wrócę do niego, również duchem i sercem) zapisałam się na terapię.
Teraz jestem na etapie zastanawiania się czego chcę. Czy takie małżeństwo nam/mi wystarczy. Nawet w tym trudnym okresie, dużo z mężem rozmawialiśmy. O tym, co i dlaczego się wydarzyło. O naszej przyszłości w aspekcie różnych scenariuszy. Awantur było dosłownie kilka, na samym początku. Potem staraliśmy się hamować emocje. Cały czas się szanujemy (choć zdaję sobie sprawę, że na ten szacunek średnio zasługuję...). Dzieci  widzą nasze relacje. Czują chyba, że próbujemy wrócić na właściwe tory. Często żartujemy. Bywają nawet takie dni, kiedy to wszystko wydaje się być tylko nocnym koszmarem.  Jesteśmy z mężem umówieni, że daję sobie rok od momentu rozpoczęcia terapii, bo tyle ona będzie trwała. Mam nadzieję, że do tego czasu On stanie mi się obojętny. Że będę mogła skupić się na rodzinie. Bo teraz, mimo, że czuję się dużo lepiej i zaczynam pomału widzieć sens to wciąż za nim tęsknię. Nie ma dnia, żebym o nim myślała. I te myśli zakłócają mi spokój. Mimo, że głowa wszystko wie,  serca wciąż nie chce się pogodzić.... Terapia pomaga mi to wszystko zrozumieć. Również to, że On mnie nie kochał. Kochał siebie i to, co mu dawałam. Karmił swoje ego moją miłością i uwielbieniem. Bo gdy się kogoś kocha, to chce się dla niego jak najlepiej (patrz - mój mąż), nie przeciąga sie w nieskończoność konającego romansu. Ale  on to robił ponieważ wysysał mnie z siły i optymizmu karmiąc nimi siebie. Nie patrząc, że po każdym spotkaniu czy kontakcie umiera kawałek osoby, którą On rzekomo kocha... :-(  Kilka tygodni temu kręcił się w okolicy mojego miejsca zamieszkania...Być może przypadek, ale cholera go wie. Robił to już wcześniej wiele razy.  Widzieliśmy siebie z daleka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo widziałam go pierwszy raz od 10 miesięcy. Chyba chciał mi o sobie przypomnieć mając pewnie nadzieję, że napiszę do niego, żeby dał mi spokój. Ale pisanie do niego nawet do głowy mi nie przyszło. Bo i po co? Miałby mój numer i pretekst do nawiązania kontaktu. A jeszcze nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć mu: spadaj. Łatwiej mi go ignorować.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy zostanę z moim mężem. Nie wyobrażam sobie, że ponownie mówię dzieciom, że odchodzę.... Z drugiej strony  mój mąż nie chce żyć w takim stanie jak teraz. Mimo, że jest dobrze a czasem nawet myślę, że coraz lepiej, to na tą chwilę jesteśmy bardziej przyjaciółmi, lokatorami i rodzicami niż małżeństwem. I mając tą wiedzę, którą po tym wszystkim mamy, będzie nam bardzo ciężko... Bo jak on może żyć ze mną wiedząc, że być może nigdy go nie kochałam jak mężczyznę? Jak żona męża? A jak ja mam dalej żyć wiedząc jak to jest być ze swoją bratnią duszą, kiedy wszystko w Tobie śpiewa? Czy jak On stanie mi się obojętny, spojrzę na męża inaczej?  Mój mąż traktuje obecny stan  jak etap przejściowy. On nie toleruje udawania. Zresztą, ja też nie chcę udawanego związku. Chcę stworzyć prawdziwy związek z moim mężem. Ale potrzebuję na to czasu. I mam oczywiście świadomość, że póki co mój mąż ten czas mi daje. Ale może kiedyś powiedzieć, że on już nie da rady czekać. Albo zakocha sie w jakiejś kobiecie, która pokocha jego tak, jak on na to zasługuje. Ale jakie mam wyjście? Mam udawać, że go kocham? Muszę zaryzykować. Ale miałabym swój chichot losu, gdyby on się w innej zakochał....
Mimo, że czytam to forum od dłuższego czasu, w obawie, przed wylaniem wiadra pomyj na moją głowę, nie odważyłam się zakładać własnego wątku. Już mi wystarczy, że obwiniam siebie o wszystko, co (na razie bezskutecznie) próbuje mi wybić z głowy moja terapeutka tłumacząc, że nie jestem winna wszystkiemu. Jeśli już, to jestem współwinna. Cóż. Może kiedyś w to uwierzę...
Ale czytając wątek Hrefiego i Alsoskiego, oraz wszystkie komentarze nie mogłam dłużej milczeć. Mam wrażenie, że moja historia odpowiada na wiele pytań i porusza wiele tematów omawianych w tym wątku. Mam nadzieję, że komuś moje doświadczenia się przydadzą:-) Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon.
P.S. Wszystkim (szczególnie autorowi wątku i  Alsoskiemu) polecam francuski film "Kochałem ją". Polecał go ktoś na innym forum poświęconym tej tematyce. Film mnie zmiażdżył.

to jest droga jednokierunkowa. Zerwalas, ale czy to sprawiło, ze jesteś w końcu szczęśliwa? Nie jesteś...

Alsoski001, sam piszesz 'nie jestes...' Tez tak chcesz 'nie byc'? Czy chcesz miec obie kobiety? Moze sie zgodza, ale w jednym domu chociaz, bo wtedy I Tobie byloby latwiej. Czemuz to nie urodziles sie w innym kraju, z inna religia I zwyczajami wink))))) Kochasz kochanke, ale ja porzucisz. Czy to jest meska logika, bo kobiecie (z wieloma meskimi cechami charakteru) bardzo ciezko to zrozumiec!?

936

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ZielonaKama napisał/a:
alsoski001 napisał/a:
BlueValentine napisał/a:

Śledzę ten wątek praktycznie od początku. Z żywym zainteresowaniem. Dlaczego? Ponieważ byłam kochanką żonatego mężczyzny z dziećmi, sama mając męża i dwójkę dzieci. Historia, jakich na tym forum wiele. A jednak chyba trochę inna niż większość. Przepraszam, że mój wpis będzie długi ale baaardzo temat....

Za mąż wyszłam bez motylków w brzuchu. Nigdy ich zresztą niemiałam, nie czułam też do nikogo wielkiej namiętności. Mój ówczesny narzeczony (obecny mąż) był po prostu porządnym człowiekiem. Ufałam mu, był dobry, czuły i kochał mnie. Wtedy myślałam, że ja jego też kocham, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że on zawsze kochał mnie bardziej niż ja jego. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że to, co czuję to za mało. Byłam młoda, niedoświadczona. Gdybym miała wtedy dzisiejszą "mądrość"... Pobraliśmy się. Dzieci pojawiły się dość szybko. Życie toczyło się swoim torem. Ogrom obowiązków, praca,  przedszkole, chorowanie, potem szkoła. Chyba nikomu, kto jest rodzicem nie muszę tego tłumaczyć. W momencie, kiedy dzieci podrosły i zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie, pojawił się mój kryzys. Nawet nie w małżeństwie. Ale taki wewnętrzny. Mój własny. Zastanawiałam się czego chcę w życiu. Czy to, co mam jest tym, czego pragnę. Nie opowiedziałam o moich wątpliwościach mężowi, mimo, że rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Nie sądziłam, że to coś poważnego. Zignorowałam ten kryzys myśląc, że to chwilowe i mi przejdzie.
I właśnie wtedy poznałam Jego. Ja, z moim kryzysem, on z żoną, która go nie kocha i zdradza (tak, wiem, biedny misio. Ale to akurat była prawda...). Zakochaliśmy się w sobie jak nastolatki. Motyle w brzuchu, dzika namiętność.  Wreszcie zrozumiałam o co tyle szumu z tą miłością i  namiętnością! Byłam szczęśliwa. Romans jako taki trwał pół roku. Oczywiście, że miałam wyrzuty sumienia w stosunku do męża i dzieci. Ale jak wiele osób na tym forum pisało: wtedy się nie myśli. Nic nie jest ważne. Ważne jest tylko to, by być przy tej osobie. Rozmowy z kochankiem o wspólnej przyszłości owszem, miały miejsce. Ale nie było konkretów w stylu: zostawiamy rodziny i będziemy razem. To były takie marzenia, i chyba żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć, że marzeniami pewnie pozostaną. Mój mąż w końcu się zorientował. Bardzo dobrze mnie zna, kocha mnie i zauważył zmiany w moim zachowaniu.  Oczywiście, że się wściekł. Ale dla mnie nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że złamałam mu serce. I to było widać. Był niesamowicie smutny.  Nie wyrzucił mnie z domu (choć parę razy chciał). A ja obiecałam to skończyć. I oczywiście nie zrobiłam tego tak od razu. Jeszcze "ostatnie" spotkanie na pożegnanie, na zerwanie. "Ostatni" sms, bo muszę mu o czymś powiedzieć. Tak się sama przed sobą usprawiedliwiałam.  Brzmi znajomo, prawda? O większości z tych kontaktów mąż nie wiedział, ale czuł, że nadal kombinuję. Zrywałam chyba ze sto razy. Mój kochanek również był załamany. Nie chciał, żebym to kończyła. Powtarzał, że mnie kocha i bycie razem jest nam pisane. Za każdym razem zrywałam nieskutecznie. W końcu - co zrozumiałe - mój mąż nie wytrzymał i kazał mi decydować. Albo mąż albo kochanek. Mąż powiedział, że mnie kocha i jeśli będę z tamtym szczeliwa to mogę odejść. On chce mojego szczęścia. Dzieci są na tyle duże, że mogą zdecydować  z  kim zostaną (miałam nadzieję, że ze mną).  Ale mam w końcu zdecydować, bo on w takim układzie nie może już dłużej żyć. To go wykańcza.  Ja w tym okresie byłam w okropnym stanie. Chodziłam załamana, często płakałam. Ale skoro musiałam to podjęłam decyzję. Odchodzę od męża. Wiedziałam, że jeśli zostanę to na tamten moment nie skończę romansu. Próbowałam już tyle razy..  A nie chciałam już dłużej oszukiwać męża. Po tym wszystkim byłam mu to winna. Wcale nie byłam pewna tej decyzji. Podjęłam ją bez porozumienia z moim kochankiem, nie wiedziałam jak on zareaguje. Ale taki układ wykańczał nie tylko mojego męża ale również mnie (to też brzmi znajomo, prawda?). Musiałam coś z tym zrobić. Moja decyzja wiązała się z tym, że muszę o tym powiedzieć dzieciom. I powiedziałam. Stanęłam przed własnymi dziećmi i patrząc im prosto w oczy, powiedziałam, że kocham ich tatę tylko jak przyjaciela (to prawda), i że będzie mi zawsze bliski, ale dla mnie to za mało. Że jest ktoś inny, kogo bardzo pokochałam i do niego odchodzę. I bardzo bym chciała, abyście moje dzieci poszły razem ze mną. Nikt, kto nie stanął przed własnym dziećmi, mówiąc im takie rzeczy, nie ma pojęcia jakie to rozdzierające uczucie. Płakaliśmy wszyscy. Starszy syn (nastolatek, dojrzały jak na swój wiek) powiedział, że zostanie z tatą. Młodszy syn zdecydował się być ze mną, ale najbardziej się bał, że już nigdy więcej nie zobaczy taty i brata (moje zapewnienia, że tak nie będzie zatrzymały jedynie łzy, ale nie ból i smutek). Do dziś nie wiem, czy to była głupota czy odwaga z mojej strony. Walczyłam o swoje szczęście, wierząc, że w końcu wszystko się ułoży. Bo przecież wszystko w końcu się układa. Wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i przy dobrej woli jakoś to ogarniemy. Ale będziemy wreszcie żyć bez kłamstw i oszustw. Nie zastanawiałam się wówczas za dużo nad tym, że starszy syn chciał zostać z tatą. Bolało mnie to ogromnie. Ale po pierwsze miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie a po drugie, nawet jeśli nie, to przecież jest jego wybór a  będziemy mieszkać blisko siebie i będziemy widywać się codziennie. Byłam tak nakręcona moją nową szczęśliwą przyszłością, że starałam się wtedy za bardzo tego nie rozkminiać. Na wyprowadzkę miałam dwa tygodnie.
Nie muszę chyba za dużo pisać jak zareagował mój kochanek na wieść o mojej decyzji? Otóż nijak. Wystraszył się. Zasłonił się dziećmi (oboje nastoletni!) i odpowiedzialnością za nie. Ale co ciekawe (a może właśnie nie: ciekawe ale typowe w takiej sytuacji?) zrezygnować ze mnie i tak nie chciał. Dawałam mu to, czego od żony dawno (o ile kiedykolwiek) nie dostawał: bezgraniczną miłość, namiętność, wiarę w niego, zaufanie, szczerość. Ale i tak to odrzucił. Wolał żyć w martwym małżeństwie, niż ze mną. Najlepiej, gdybym nadal była jego kochanką. Usilnie do tego dążył naiwnie wierząc, że ja też tego chcę. Ale dla mnie to już nie wchodziło w grę. Zostałam w domu. Smutne, prawda? Tak wiem. Dobrze mi tak. W każdym razie starszy syn o nic nie pytał, ale domyślił się, że mi nie "wypaliło". Młodszy o nic nie pytał. Zepchnął to traumatyczne wydarzenie gdzieś głęboko a ja mam nadzieję, że było to na tyle krótkotrwałe, że nie odciśnie na nim większego piętna. Mąż nie wyrzucił mnie z domu. Choć mógł powiedzieć: co mnie to obchodzi, że Cię nie chciał. Chciałaś odejść to odchodź.
Mój kochanek mimo to, próbował mnie zatrzymać udając, że się waha, zwodził, oszukiwał. To, że udaje rozterki zrozumiałam dopiero po jakimś czasie.  Jednak wtedy - wciąż zakochana - wierzyłam. Niby byłam w domu ale miałam jeszcze nadzieję. Choć dystansowałam się do niego coraz bardziej. Zrywałam, prosiłam by dał mi spokój (choć w głębi duszy bałam się, że ten spokój mi da) ale on wciąż i wciąż wracał. Blokowałam jego numer telefonu. To pisał na komunikatorze albo kręcił się w miejscach, w których wiedział, że będę. Czasem z kolei wymiękałam ja. Chciałam wierzyć, że jednak zostawi  rodzinę. Tak jak ja byłam gotowa zrobić to dla nas. Moje zachowanie znów było bardzo nie fair wobec mojego męża. Ale wtedy byłam jeszcze na etapie, że potrafiłam o tym nie myśleć. W końcu, po kilku kolejnych miesiącach nękania siebie nawzajem, postanowiłam zakończyć ten romans tak naprawdę. Zmieniłam numer telefonu. Zlikwidowałam konto na komunikatorze. Zerwałam z nim ostatecznie. Dziś myślę sobie, że mi nie wierzył, że zerwę. W końcu robiłam to tyle razy... A ja postanowiłam  raz na zawsze się odciąć. Zrozumiałam, że bycie kochanką to naprawdę upokarzające uczucie. Nigdy więcej! Zrozumiałam, że jestem warta więcej. Nie będę tą drugą.  Nie będę więcej oszukiwała rodziny. Mój mąż nie zasługuje na takie traktowanie. Po tym ostatecznym zerwaniu jeszcze parę razy pojawił się w miejscu, gdzie bywałam. Ale nie rozmawiałam z nim. Powiedziałam tylko cześć. Od tamtego czasu nie odezwałam się. Nie wymiękłam. Minęło 10 miesięcy. Jestem z siebie taka dumna! Pierwszy okres był najgorszy. Miałam objawy depresji. Leżałam w łóżku tępo patrząc się w ścianę całymi. Płakałam. Miałam ataki paniki. Odwyk plus wyrzuty sumienia dawały o sobie znać nieustannie.  Po tym najgorszym okresie, za namową przyjaciółki i męża (który wciąż wierzył, że to tylko zauroczenie i że wrócę do niego, również duchem i sercem) zapisałam się na terapię.
Teraz jestem na etapie zastanawiania się czego chcę. Czy takie małżeństwo nam/mi wystarczy. Nawet w tym trudnym okresie, dużo z mężem rozmawialiśmy. O tym, co i dlaczego się wydarzyło. O naszej przyszłości w aspekcie różnych scenariuszy. Awantur było dosłownie kilka, na samym początku. Potem staraliśmy się hamować emocje. Cały czas się szanujemy (choć zdaję sobie sprawę, że na ten szacunek średnio zasługuję...). Dzieci  widzą nasze relacje. Czują chyba, że próbujemy wrócić na właściwe tory. Często żartujemy. Bywają nawet takie dni, kiedy to wszystko wydaje się być tylko nocnym koszmarem.  Jesteśmy z mężem umówieni, że daję sobie rok od momentu rozpoczęcia terapii, bo tyle ona będzie trwała. Mam nadzieję, że do tego czasu On stanie mi się obojętny. Że będę mogła skupić się na rodzinie. Bo teraz, mimo, że czuję się dużo lepiej i zaczynam pomału widzieć sens to wciąż za nim tęsknię. Nie ma dnia, żebym o nim myślała. I te myśli zakłócają mi spokój. Mimo, że głowa wszystko wie,  serca wciąż nie chce się pogodzić.... Terapia pomaga mi to wszystko zrozumieć. Również to, że On mnie nie kochał. Kochał siebie i to, co mu dawałam. Karmił swoje ego moją miłością i uwielbieniem. Bo gdy się kogoś kocha, to chce się dla niego jak najlepiej (patrz - mój mąż), nie przeciąga sie w nieskończoność konającego romansu. Ale  on to robił ponieważ wysysał mnie z siły i optymizmu karmiąc nimi siebie. Nie patrząc, że po każdym spotkaniu czy kontakcie umiera kawałek osoby, którą On rzekomo kocha... :-(  Kilka tygodni temu kręcił się w okolicy mojego miejsca zamieszkania...Być może przypadek, ale cholera go wie. Robił to już wcześniej wiele razy.  Widzieliśmy siebie z daleka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo widziałam go pierwszy raz od 10 miesięcy. Chyba chciał mi o sobie przypomnieć mając pewnie nadzieję, że napiszę do niego, żeby dał mi spokój. Ale pisanie do niego nawet do głowy mi nie przyszło. Bo i po co? Miałby mój numer i pretekst do nawiązania kontaktu. A jeszcze nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć mu: spadaj. Łatwiej mi go ignorować.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy zostanę z moim mężem. Nie wyobrażam sobie, że ponownie mówię dzieciom, że odchodzę.... Z drugiej strony  mój mąż nie chce żyć w takim stanie jak teraz. Mimo, że jest dobrze a czasem nawet myślę, że coraz lepiej, to na tą chwilę jesteśmy bardziej przyjaciółmi, lokatorami i rodzicami niż małżeństwem. I mając tą wiedzę, którą po tym wszystkim mamy, będzie nam bardzo ciężko... Bo jak on może żyć ze mną wiedząc, że być może nigdy go nie kochałam jak mężczyznę? Jak żona męża? A jak ja mam dalej żyć wiedząc jak to jest być ze swoją bratnią duszą, kiedy wszystko w Tobie śpiewa? Czy jak On stanie mi się obojętny, spojrzę na męża inaczej?  Mój mąż traktuje obecny stan  jak etap przejściowy. On nie toleruje udawania. Zresztą, ja też nie chcę udawanego związku. Chcę stworzyć prawdziwy związek z moim mężem. Ale potrzebuję na to czasu. I mam oczywiście świadomość, że póki co mój mąż ten czas mi daje. Ale może kiedyś powiedzieć, że on już nie da rady czekać. Albo zakocha sie w jakiejś kobiecie, która pokocha jego tak, jak on na to zasługuje. Ale jakie mam wyjście? Mam udawać, że go kocham? Muszę zaryzykować. Ale miałabym swój chichot losu, gdyby on się w innej zakochał....
Mimo, że czytam to forum od dłuższego czasu, w obawie, przed wylaniem wiadra pomyj na moją głowę, nie odważyłam się zakładać własnego wątku. Już mi wystarczy, że obwiniam siebie o wszystko, co (na razie bezskutecznie) próbuje mi wybić z głowy moja terapeutka tłumacząc, że nie jestem winna wszystkiemu. Jeśli już, to jestem współwinna. Cóż. Może kiedyś w to uwierzę...
Ale czytając wątek Hrefiego i Alsoskiego, oraz wszystkie komentarze nie mogłam dłużej milczeć. Mam wrażenie, że moja historia odpowiada na wiele pytań i porusza wiele tematów omawianych w tym wątku. Mam nadzieję, że komuś moje doświadczenia się przydadzą:-) Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon.
P.S. Wszystkim (szczególnie autorowi wątku i  Alsoskiemu) polecam francuski film "Kochałem ją". Polecał go ktoś na innym forum poświęconym tej tematyce. Film mnie zmiażdżył.

to jest droga jednokierunkowa. Zerwalas, ale czy to sprawiło, ze jesteś w końcu szczęśliwa? Nie jesteś...

Alsoski001, sam piszesz 'nie jestes...' Tez tak chcesz 'nie byc'? Czy chcesz miec obie kobiety? Moze sie zgodza, ale w jednym domu chociaz, bo wtedy I Tobie byloby latwiej. Czemuz to nie urodziles sie w innym kraju, z inna religia I zwyczajami wink))))) Kochasz kochanke, ale ja porzucisz. Czy to jest meska logika, bo kobiecie (z wieloma meskimi cechami charakteru) bardzo ciezko to zrozumiec!?




Wiesz dlaczego tak jest ?
Bo przyzwyczajenia ciężko zmienić . Ma dom czy tam wynajmuje nie wnikam ma żonę i dziecko. Ma jako tako stabilność . Ma dzień jak codzień od wielu lat to po co to zmienić ?  Masz racje ze z kochanka w domu wyjście było by idealne ale tak się nie da i wszystko będzie szło po jego myśli dopóki w domu będzie harmonia która on teraz próbuje niby ułożyć ale jak się zacznie znowu monotonia to wtedy przyjdzie czas na refleksje .

937

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
BlueValentine napisał/a:

Śledzę ten wątek praktycznie od początku. Z żywym zainteresowaniem. Dlaczego? Ponieważ byłam kochanką żonatego mężczyzny z dziećmi, sama mając męża i dwójkę dzieci. Historia, jakich na tym forum wiele. A jednak chyba trochę inna niż większość. Przepraszam, że mój wpis będzie długi ale baaardzo temat....

Za mąż wyszłam bez motylków w brzuchu. Nigdy ich zresztą niemiałam, nie czułam też do nikogo wielkiej namiętności. Mój ówczesny narzeczony (obecny mąż) był po prostu porządnym człowiekiem. Ufałam mu, był dobry, czuły i kochał mnie. Wtedy myślałam, że ja jego też kocham, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że on zawsze kochał mnie bardziej niż ja jego. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że to, co czuję to za mało. Byłam młoda, niedoświadczona. Gdybym miała wtedy dzisiejszą "mądrość"... Pobraliśmy się. Dzieci pojawiły się dość szybko. Życie toczyło się swoim torem. Ogrom obowiązków, praca,  przedszkole, chorowanie, potem szkoła. Chyba nikomu, kto jest rodzicem nie muszę tego tłumaczyć. W momencie, kiedy dzieci podrosły i zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie, pojawił się mój kryzys. Nawet nie w małżeństwie. Ale taki wewnętrzny. Mój własny. Zastanawiałam się czego chcę w życiu. Czy to, co mam jest tym, czego pragnę. Nie opowiedziałam o moich wątpliwościach mężowi, mimo, że rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Nie sądziłam, że to coś poważnego. Zignorowałam ten kryzys myśląc, że to chwilowe i mi przejdzie.
I właśnie wtedy poznałam Jego. Ja, z moim kryzysem, on z żoną, która go nie kocha i zdradza (tak, wiem, biedny misio. Ale to akurat była prawda...). Zakochaliśmy się w sobie jak nastolatki. Motyle w brzuchu, dzika namiętność.  Wreszcie zrozumiałam o co tyle szumu z tą miłością i  namiętnością! Byłam szczęśliwa. Romans jako taki trwał pół roku. Oczywiście, że miałam wyrzuty sumienia w stosunku do męża i dzieci. Ale jak wiele osób na tym forum pisało: wtedy się nie myśli. Nic nie jest ważne. Ważne jest tylko to, by być przy tej osobie. Rozmowy z kochankiem o wspólnej przyszłości owszem, miały miejsce. Ale nie było konkretów w stylu: zostawiamy rodziny i będziemy razem. To były takie marzenia, i chyba żadne z nas nie miało odwagi powiedzieć, że marzeniami pewnie pozostaną. Mój mąż w końcu się zorientował. Bardzo dobrze mnie zna, kocha mnie i zauważył zmiany w moim zachowaniu.  Oczywiście, że się wściekł. Ale dla mnie nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że złamałam mu serce. I to było widać. Był niesamowicie smutny.  Nie wyrzucił mnie z domu (choć parę razy chciał). A ja obiecałam to skończyć. I oczywiście nie zrobiłam tego tak od razu. Jeszcze "ostatnie" spotkanie na pożegnanie, na zerwanie. "Ostatni" sms, bo muszę mu o czymś powiedzieć. Tak się sama przed sobą usprawiedliwiałam.  Brzmi znajomo, prawda? O większości z tych kontaktów mąż nie wiedział, ale czuł, że nadal kombinuję. Zrywałam chyba ze sto razy. Mój kochanek również był załamany. Nie chciał, żebym to kończyła. Powtarzał, że mnie kocha i bycie razem jest nam pisane. Za każdym razem zrywałam nieskutecznie. W końcu - co zrozumiałe - mój mąż nie wytrzymał i kazał mi decydować. Albo mąż albo kochanek. Mąż powiedział, że mnie kocha i jeśli będę z tamtym szczeliwa to mogę odejść. On chce mojego szczęścia. Dzieci są na tyle duże, że mogą zdecydować  z  kim zostaną (miałam nadzieję, że ze mną).  Ale mam w końcu zdecydować, bo on w takim układzie nie może już dłużej żyć. To go wykańcza.  Ja w tym okresie byłam w okropnym stanie. Chodziłam załamana, często płakałam. Ale skoro musiałam to podjęłam decyzję. Odchodzę od męża. Wiedziałam, że jeśli zostanę to na tamten moment nie skończę romansu. Próbowałam już tyle razy..  A nie chciałam już dłużej oszukiwać męża. Po tym wszystkim byłam mu to winna. Wcale nie byłam pewna tej decyzji. Podjęłam ją bez porozumienia z moim kochankiem, nie wiedziałam jak on zareaguje. Ale taki układ wykańczał nie tylko mojego męża ale również mnie (to też brzmi znajomo, prawda?). Musiałam coś z tym zrobić. Moja decyzja wiązała się z tym, że muszę o tym powiedzieć dzieciom. I powiedziałam. Stanęłam przed własnymi dziećmi i patrząc im prosto w oczy, powiedziałam, że kocham ich tatę tylko jak przyjaciela (to prawda), i że będzie mi zawsze bliski, ale dla mnie to za mało. Że jest ktoś inny, kogo bardzo pokochałam i do niego odchodzę. I bardzo bym chciała, abyście moje dzieci poszły razem ze mną. Nikt, kto nie stanął przed własnym dziećmi, mówiąc im takie rzeczy, nie ma pojęcia jakie to rozdzierające uczucie. Płakaliśmy wszyscy. Starszy syn (nastolatek, dojrzały jak na swój wiek) powiedział, że zostanie z tatą. Młodszy syn zdecydował się być ze mną, ale najbardziej się bał, że już nigdy więcej nie zobaczy taty i brata (moje zapewnienia, że tak nie będzie zatrzymały jedynie łzy, ale nie ból i smutek). Do dziś nie wiem, czy to była głupota czy odwaga z mojej strony. Walczyłam o swoje szczęście, wierząc, że w końcu wszystko się ułoży. Bo przecież wszystko w końcu się układa. Wszyscy przyzwyczają się do nowej sytuacji i przy dobrej woli jakoś to ogarniemy. Ale będziemy wreszcie żyć bez kłamstw i oszustw. Nie zastanawiałam się wówczas za dużo nad tym, że starszy syn chciał zostać z tatą. Bolało mnie to ogromnie. Ale po pierwsze miałam nadzieję, że jednak zmieni zdanie a po drugie, nawet jeśli nie, to przecież jest jego wybór a  będziemy mieszkać blisko siebie i będziemy widywać się codziennie. Byłam tak nakręcona moją nową szczęśliwą przyszłością, że starałam się wtedy za bardzo tego nie rozkminiać. Na wyprowadzkę miałam dwa tygodnie.
Nie muszę chyba za dużo pisać jak zareagował mój kochanek na wieść o mojej decyzji? Otóż nijak. Wystraszył się. Zasłonił się dziećmi (oboje nastoletni!) i odpowiedzialnością za nie. Ale co ciekawe (a może właśnie nie: ciekawe ale typowe w takiej sytuacji?) zrezygnować ze mnie i tak nie chciał. Dawałam mu to, czego od żony dawno (o ile kiedykolwiek) nie dostawał: bezgraniczną miłość, namiętność, wiarę w niego, zaufanie, szczerość. Ale i tak to odrzucił. Wolał żyć w martwym małżeństwie, niż ze mną. Najlepiej, gdybym nadal była jego kochanką. Usilnie do tego dążył naiwnie wierząc, że ja też tego chcę. Ale dla mnie to już nie wchodziło w grę. Zostałam w domu. Smutne, prawda? Tak wiem. Dobrze mi tak. W każdym razie starszy syn o nic nie pytał, ale domyślił się, że mi nie "wypaliło". Młodszy o nic nie pytał. Zepchnął to traumatyczne wydarzenie gdzieś głęboko a ja mam nadzieję, że było to na tyle krótkotrwałe, że nie odciśnie na nim większego piętna. Mąż nie wyrzucił mnie z domu. Choć mógł powiedzieć: co mnie to obchodzi, że Cię nie chciał. Chciałaś odejść to odchodź.
Mój kochanek mimo to, próbował mnie zatrzymać udając, że się waha, zwodził, oszukiwał. To, że udaje rozterki zrozumiałam dopiero po jakimś czasie.  Jednak wtedy - wciąż zakochana - wierzyłam. Niby byłam w domu ale miałam jeszcze nadzieję. Choć dystansowałam się do niego coraz bardziej. Zrywałam, prosiłam by dał mi spokój (choć w głębi duszy bałam się, że ten spokój mi da) ale on wciąż i wciąż wracał. Blokowałam jego numer telefonu. To pisał na komunikatorze albo kręcił się w miejscach, w których wiedział, że będę. Czasem z kolei wymiękałam ja. Chciałam wierzyć, że jednak zostawi  rodzinę. Tak jak ja byłam gotowa zrobić to dla nas. Moje zachowanie znów było bardzo nie fair wobec mojego męża. Ale wtedy byłam jeszcze na etapie, że potrafiłam o tym nie myśleć. W końcu, po kilku kolejnych miesiącach nękania siebie nawzajem, postanowiłam zakończyć ten romans tak naprawdę. Zmieniłam numer telefonu. Zlikwidowałam konto na komunikatorze. Zerwałam z nim ostatecznie. Dziś myślę sobie, że mi nie wierzył, że zerwę. W końcu robiłam to tyle razy... A ja postanowiłam  raz na zawsze się odciąć. Zrozumiałam, że bycie kochanką to naprawdę upokarzające uczucie. Nigdy więcej! Zrozumiałam, że jestem warta więcej. Nie będę tą drugą.  Nie będę więcej oszukiwała rodziny. Mój mąż nie zasługuje na takie traktowanie. Po tym ostatecznym zerwaniu jeszcze parę razy pojawił się w miejscu, gdzie bywałam. Ale nie rozmawiałam z nim. Powiedziałam tylko cześć. Od tamtego czasu nie odezwałam się. Nie wymiękłam. Minęło 10 miesięcy. Jestem z siebie taka dumna! Pierwszy okres był najgorszy. Miałam objawy depresji. Leżałam w łóżku tępo patrząc się w ścianę całymi. Płakałam. Miałam ataki paniki. Odwyk plus wyrzuty sumienia dawały o sobie znać nieustannie.  Po tym najgorszym okresie, za namową przyjaciółki i męża (który wciąż wierzył, że to tylko zauroczenie i że wrócę do niego, również duchem i sercem) zapisałam się na terapię.
Teraz jestem na etapie zastanawiania się czego chcę. Czy takie małżeństwo nam/mi wystarczy. Nawet w tym trudnym okresie, dużo z mężem rozmawialiśmy. O tym, co i dlaczego się wydarzyło. O naszej przyszłości w aspekcie różnych scenariuszy. Awantur było dosłownie kilka, na samym początku. Potem staraliśmy się hamować emocje. Cały czas się szanujemy (choć zdaję sobie sprawę, że na ten szacunek średnio zasługuję...). Dzieci  widzą nasze relacje. Czują chyba, że próbujemy wrócić na właściwe tory. Często żartujemy. Bywają nawet takie dni, kiedy to wszystko wydaje się być tylko nocnym koszmarem.  Jesteśmy z mężem umówieni, że daję sobie rok od momentu rozpoczęcia terapii, bo tyle ona będzie trwała. Mam nadzieję, że do tego czasu On stanie mi się obojętny. Że będę mogła skupić się na rodzinie. Bo teraz, mimo, że czuję się dużo lepiej i zaczynam pomału widzieć sens to wciąż za nim tęsknię. Nie ma dnia, żebym o nim myślała. I te myśli zakłócają mi spokój. Mimo, że głowa wszystko wie,  serca wciąż nie chce się pogodzić.... Terapia pomaga mi to wszystko zrozumieć. Również to, że On mnie nie kochał. Kochał siebie i to, co mu dawałam. Karmił swoje ego moją miłością i uwielbieniem. Bo gdy się kogoś kocha, to chce się dla niego jak najlepiej (patrz - mój mąż), nie przeciąga sie w nieskończoność konającego romansu. Ale  on to robił ponieważ wysysał mnie z siły i optymizmu karmiąc nimi siebie. Nie patrząc, że po każdym spotkaniu czy kontakcie umiera kawałek osoby, którą On rzekomo kocha... :-(  Kilka tygodni temu kręcił się w okolicy mojego miejsca zamieszkania...Być może przypadek, ale cholera go wie. Robił to już wcześniej wiele razy.  Widzieliśmy siebie z daleka. Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo widziałam go pierwszy raz od 10 miesięcy. Chyba chciał mi o sobie przypomnieć mając pewnie nadzieję, że napiszę do niego, żeby dał mi spokój. Ale pisanie do niego nawet do głowy mi nie przyszło. Bo i po co? Miałby mój numer i pretekst do nawiązania kontaktu. A jeszcze nie jestem na tyle silna, żeby powiedzieć mu: spadaj. Łatwiej mi go ignorować.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy zostanę z moim mężem. Nie wyobrażam sobie, że ponownie mówię dzieciom, że odchodzę.... Z drugiej strony  mój mąż nie chce żyć w takim stanie jak teraz. Mimo, że jest dobrze a czasem nawet myślę, że coraz lepiej, to na tą chwilę jesteśmy bardziej przyjaciółmi, lokatorami i rodzicami niż małżeństwem. I mając tą wiedzę, którą po tym wszystkim mamy, będzie nam bardzo ciężko... Bo jak on może żyć ze mną wiedząc, że być może nigdy go nie kochałam jak mężczyznę? Jak żona męża? A jak ja mam dalej żyć wiedząc jak to jest być ze swoją bratnią duszą, kiedy wszystko w Tobie śpiewa? Czy jak On stanie mi się obojętny, spojrzę na męża inaczej?  Mój mąż traktuje obecny stan  jak etap przejściowy. On nie toleruje udawania. Zresztą, ja też nie chcę udawanego związku. Chcę stworzyć prawdziwy związek z moim mężem. Ale potrzebuję na to czasu. I mam oczywiście świadomość, że póki co mój mąż ten czas mi daje. Ale może kiedyś powiedzieć, że on już nie da rady czekać. Albo zakocha sie w jakiejś kobiecie, która pokocha jego tak, jak on na to zasługuje. Ale jakie mam wyjście? Mam udawać, że go kocham? Muszę zaryzykować. Ale miałabym swój chichot losu, gdyby on się w innej zakochał....
Mimo, że czytam to forum od dłuższego czasu, w obawie, przed wylaniem wiadra pomyj na moją głowę, nie odważyłam się zakładać własnego wątku. Już mi wystarczy, że obwiniam siebie o wszystko, co (na razie bezskutecznie) próbuje mi wybić z głowy moja terapeutka tłumacząc, że nie jestem winna wszystkiemu. Jeśli już, to jestem współwinna. Cóż. Może kiedyś w to uwierzę...
Ale czytając wątek Hrefiego i Alsoskiego, oraz wszystkie komentarze nie mogłam dłużej milczeć. Mam wrażenie, że moja historia odpowiada na wiele pytań i porusza wiele tematów omawianych w tym wątku. Mam nadzieję, że komuś moje doświadczenia się przydadzą:-) Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon.
P.S. Wszystkim (szczególnie autorowi wątku i  Alsoskiemu) polecam francuski film "Kochałem ją". Polecał go ktoś na innym forum poświęconym tej tematyce. Film mnie zmiażdżył.

Dobrze napisane BlueValentine. Wiadra pomyj sie nie obawiaj, bo to zawsze gdzies sie znajdzie. I co z tego. Jestes odwazna Kobieta, nie obawialas nie wyrazic co czujesz I to jest w Tobie piekne. Podziwiam tez Twojego meza. Rozumiem, ze masz do niego szacunek. Wiem rowniez, ze to moze nie wystarczyc...

938

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
alsoski001 napisał/a:

to jest droga jednokierunkowa. Zerwalas, ale czy to sprawiło, ze jesteś w końcu szczęśliwa? Nie jesteś...

Ale przynajmniej miała odwagę podjąć ryzyko, ponieść konsekwencje. Niestety trafiła na człowieka podobnego do Ciebie.

Cytując BlueValentine
"Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon."

A co Ty robisz? Wyznaczasz kolejne deadliny choć wiesz, że od żony nie odejdziesz...
Czy nie uważasz, że w taki sposób tylko coraz bardziej krzywdzisz kochankę? Przeczytaj dokładnie wpis BlueValentine, zwróć uwagę, że największy ból sprawiało jej to nękanie kochanka. Nie pozwalało uwolnić, dawało nadzieję... to jest okrutnie błędne koło. Gdyby jej tego oszczędził, pewnie cierpiałaby znacznie mniej. Ona go nie zwodziła. Ona to ryzyko podjęła, to on stchórzył... tak jak Ty czy Hrefi.

939

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
alsoski001 napisał/a:

to jest droga jednokierunkowa. Zerwalas, ale czy to sprawiło, ze jesteś w końcu szczęśliwa? Nie jesteś...

Ale przynajmniej miała odwagę podjąć ryzyko, ponieść konsekwencje. Niestety trafiła na człowieka podobnego do Ciebie.

Cytując BlueValentine
"Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon."

A co Ty robisz? Wyznaczasz kolejne deadliny choć wiesz, że od żony nie odejdziesz...
Czy nie uważasz, że w taki sposób tylko coraz bardziej krzywdzisz kochankę? Przeczytaj dokładnie wpis BlueValentine, zwróć uwagę, że największy ból sprawiało jej to nękanie kochanka. Nie pozwalało uwolnić, dawało nadzieję... to jest okrutnie błędne koło. Gdyby jej tego oszczędził, pewnie cierpiałaby znacznie mniej. Ona go nie zwodziła. Ona to ryzyko podjęła, to on stchórzył... tak jak Ty czy Hrefi.



Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

940 Ostatnio edytowany przez ssszron (2018-05-11 12:20:03)

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
Roxann napisał/a:
alsoski001 napisał/a:

to jest droga jednokierunkowa. Zerwalas, ale czy to sprawiło, ze jesteś w końcu szczęśliwa? Nie jesteś...

Ale przynajmniej miała odwagę podjąć ryzyko, ponieść konsekwencje. Niestety trafiła na człowieka podobnego do Ciebie.

Cytując BlueValentine
"Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon."

A co Ty robisz? Wyznaczasz kolejne deadliny choć wiesz, że od żony nie odejdziesz...
Czy nie uważasz, że w taki sposób tylko coraz bardziej krzywdzisz kochankę? Przeczytaj dokładnie wpis BlueValentine, zwróć uwagę, że największy ból sprawiało jej to nękanie kochanka. Nie pozwalało uwolnić, dawało nadzieję... to jest okrutnie błędne koło. Gdyby jej tego oszczędził, pewnie cierpiałaby znacznie mniej. Ona go nie zwodziła. Ona to ryzyko podjęła, to on stchórzył... tak jak Ty czy Hrefi.



Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?

941 Ostatnio edytowany przez Roxann (2018-05-11 12:30:43)

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?

Romans to jest decyzja 2 ludzi. To nie ulega wątpliwości.
O uczuciach oszukiwanych żon już tu pisano wiele.
Ja swój post napisałam w kontekście kolejnego deadlinu Alsockiego, którego kompletnie nie rozumiem. I tak w tym momencie on robi jej świństwo, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. To wcale nie oznacza, że ona nie jest winna, ale on mówiąc, że ją kocha, przeciąga rozstanie wiedząc, że i tak nie odejdzie od żony...
I naprawdę nie ma tu aż takiego wielkiego znaczenia czy ktoś jest wolny czy nie.. BlueValentine miała/ma męża dzieci, a schemat podobny...
I tu nie chodzi, że oni muszą odejść od żon, rodzin - Nie! Ale niechże dadzą tym kochankom spokój. Każdy ma uczucia. Chyba facet widzi, kiedy kobieta jest zakochana... Nękanie jej to zwyczajne świństwo. Zresztą w drugą stronę podobnie. I nie ma tu aż takiego znaczenia czy to romans, czy nie...
Ja od początku jasno przedstawiłam zdanie, takie samo jak BlueValentine... ok, był romans, zrodziło uczucie, mleko rozlało, czas na decyzję... albo odchodzisz do kochanki, bierzesz rozwód, albo zostajesz z żoną i kompletnie urywasz kontakt z kochanką. Innej opcji nie ma.

942

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale przynajmniej miała odwagę podjąć ryzyko, ponieść konsekwencje. Niestety trafiła na człowieka podobnego do Ciebie.

Cytując BlueValentine
"Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon."

A co Ty robisz? Wyznaczasz kolejne deadliny choć wiesz, że od żony nie odejdziesz...
Czy nie uważasz, że w taki sposób tylko coraz bardziej krzywdzisz kochankę? Przeczytaj dokładnie wpis BlueValentine, zwróć uwagę, że największy ból sprawiało jej to nękanie kochanka. Nie pozwalało uwolnić, dawało nadzieję... to jest okrutnie błędne koło. Gdyby jej tego oszczędził, pewnie cierpiałaby znacznie mniej. Ona go nie zwodziła. Ona to ryzyko podjęła, to on stchórzył... tak jak Ty czy Hrefi.



Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?

Skad wiesz, ze chcieli odbijac partnerow? Jesli ktos Ci mowi, ze Ciebie kocha, a zony/meza nie I Ty w to wierzysz, bo kochasz - to jest odbijanie partnera? To jest raczej 'dac sie oszukac'. Mi nie jest zal zdradzanych, bo oni czesto do zdrady sie przyczyniaja, mi jest zal oszukiwanych.

943

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?

Romans to jest decyzja 2 ludzi. To nie ulega wątpliwości.
O uczuciach oszukiwanych żon już tu pisano wiele.
Ja swój post napisałam w kontekście kolejnego deadlinu Alsockiego, którego kompletnie nie rozumiem. I tak w tym momencie on robi jej świństwo, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. To wcale nie oznacza, że ona nie jest winna, ale on mówiąc, że ją kocha, przeciąga rozstanie wiedząc, że i tak nie odejdzie od żony...
I naprawdę nie ma tu aż takiego wielkiego znaczenia czy ktoś jest wolny czy nie.. BlueValentine miała/ma męża dzieci, a schemat podobny...
I tu nie chodzi, że oni muszą odejść od żon, rodzin - Nie! Ale niechże dadzą tym kochankom spokój. Każdy ma uczucia. Chyba facet widzi, kiedy kobieta jest zakochana... Nękanie jej to zwyczajne świństwo. Zresztą w drugą stronę podobnie. I nie ma tu aż takiego znaczenia czy to romans, czy nie...

Zasłużyła na to "świństwo", niech cierpi, może jak sięgnie dna to w końcu też się od niego odczepi. A on przeciąga rozstanie, bo jeszcze jest słaby. Przede wszystkim oboje zrobili świństwo jego żonie i nie ma co się teraz wybielać i użalać nad żadną ze stron

944

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ZielonaKama napisał/a:

Skad wiesz, ze chcieli odbijac partnerow? Jesli ktos Ci mowi, ze Ciebie kocha, a zony/meza nie I Ty w to wierzysz, bo kochasz - to jest odbijanie partnera? To jest raczej 'dac sie oszukac'. Mi nie jest zal zdradzanych, bo oni czesto do zdrady sie przyczyniaja, mi jest zal oszukiwanych.

Dokładnie. Poza tym tak w moim, jak i tym wątku, głównym problemem nie jest zdrada jako taka, ale radzenie sobie z emocjami, jakie romansowi towarzyszą. Każdy z wypowiadających się tu osób cierpi czy cierpiał bo na dłuższą metę nie da się ciągnąć romansu, kiedy jest uczucie, to wyniszcza psychicznie. Każdy, kto przez to przeszedł wie o tym doskonale.
Poza tym gdyby małżeństwo było "zdrowe", myślę, że żadna z tych osób w romans by się nie wdała a przynajmniej nie dopuściła do emocjonalnego zaangażowania.

945

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale przynajmniej miała odwagę podjąć ryzyko, ponieść konsekwencje. Niestety trafiła na człowieka podobnego do Ciebie.

Cytując BlueValentine
"Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon."

A co Ty robisz? Wyznaczasz kolejne deadliny choć wiesz, że od żony nie odejdziesz...
Czy nie uważasz, że w taki sposób tylko coraz bardziej krzywdzisz kochankę? Przeczytaj dokładnie wpis BlueValentine, zwróć uwagę, że największy ból sprawiało jej to nękanie kochanka. Nie pozwalało uwolnić, dawało nadzieję... to jest okrutnie błędne koło. Gdyby jej tego oszczędził, pewnie cierpiałaby znacznie mniej. Ona go nie zwodziła. Ona to ryzyko podjęła, to on stchórzył... tak jak Ty czy Hrefi.



Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?



Tez to samo Ci napisze co Roxanne.Romans to decyzja dwoje ludzi i zawsze jedna moze sie wycofac jak jej to nieodpowiada.
To samo dotyczy sie mezczyzna jak i kobiet.Oboje wiedzili w co wchodza.
Nie pisz mi ze czuje sie zawiedziony bo tak nie jest.Takie zycie ze zaufalem komus komu nie powinnieniem.Rownie dobrze ja moglem przetrzepac jej tylek i powiedziec narazie.Wiedzialem w co wchodze i mialem tego swiadomosc.

946

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

czytam te historie i schemat jest identyczny

wiec jeszcze raz powtorze: najgorsze w tym wszystkim jest tchorzostwo
bo zdradzajacy wszystkim wokol niszcza zycie, a najbardziej dbaja tylko o siebie i zeby im bylo idealnie
wszystko inne to wymowki

947

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ZielonaKama napisał/a:
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:


Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?

Skad wiesz, ze chcieli odbijac partnerow? Jesli ktos Ci mowi, ze Ciebie kocha, a zony/meza nie I Ty w to wierzysz, bo kochasz - to jest odbijanie partnera? To jest raczej 'dac sie oszukac'. Mi nie jest zal zdradzanych, bo oni czesto do zdrady sie przyczyniaja, mi jest zal oszukiwanych.

Wiesz kochanka jest oszukiwana na własne życzenie, jak będziesz czyjąś żoną i jakaś dziunia zacznie się kręcić koło twojego męża, to zmieni ci się postrzeganie i zrozumiesz to od drugiej strony. Czego czywiście ci nie życzę smile Ja też tak kiedyś myślałam, że ktoś tam zdradził, bo nie układało się i miał do tego prawo. Aż mnie oświeciło, że wtedy się próbuje naprawiać albo się odchodzi. Nic nie usprawiedliwia zdrady choćby nie wiem jak źle się działo, wina za zdradę leży po stronie zdradzającego a nie zdradzanego.

948

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale przynajmniej miała odwagę podjąć ryzyko, ponieść konsekwencje. Niestety trafiła na człowieka podobnego do Ciebie.

Cytując BlueValentine
"Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon."

A co Ty robisz? Wyznaczasz kolejne deadliny choć wiesz, że od żony nie odejdziesz...
Czy nie uważasz, że w taki sposób tylko coraz bardziej krzywdzisz kochankę? Przeczytaj dokładnie wpis BlueValentine, zwróć uwagę, że największy ból sprawiało jej to nękanie kochanka. Nie pozwalało uwolnić, dawało nadzieję... to jest okrutnie błędne koło. Gdyby jej tego oszczędził, pewnie cierpiałaby znacznie mniej. Ona go nie zwodziła. Ona to ryzyko podjęła, to on stchórzył... tak jak Ty czy Hrefi.



Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?


Druga wazna sprawa to umowa przed romansem.Albo sam seks albo pojscie w jakims kierunku i tutaj jest zludne dawanie nadzieji tak jak autor dawal i wciaz daje tej kobiecie.A gdy chodzi tylko o seks to sprawa sie konczy i kazdy idzie w swoja strone a gdy takiej umowy nie bylo to po czasie a w wiekszosci przypadkow Ci zonaci czy te mezatki mykaja bo sie grunt pali bo kochanek czy kochanka chciala by czegos wiecej a nie tylko bycia z boku.

949

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
_v_ napisał/a:

czytam te historie i schemat jest identyczny

wiec jeszcze raz powtorze: najgorsze w tym wszystkim jest tchorzostwo
bo zdradzajacy wszystkim wokol niszcza zycie, a najbardziej dbaja tylko o siebie i zeby im bylo idealnie
wszystko inne to wymowki


Tu sie zgodze z Toba i tak samo to widze.

950

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:


Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?



Tez to samo Ci napisze co Roxanne.Romans to decyzja dwoje ludzi i zawsze jedna moze sie wycofac jak jej to nieodpowiada.
To samo dotyczy sie mezczyzna jak i kobiet.Oboje wiedzili w co wchodza.
Nie pisz mi ze czuje sie zawiedziony bo tak nie jest.Takie zycie ze zaufalem komus komu nie powinnieniem.Rownie dobrze ja moglem przetrzepac jej tylek i powiedziec narazie.Wiedzialem w co wchodze i mialem tego swiadomosc.

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?

951

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:

Zasłużyła na to "świństwo", niech cierpi, może jak sięgnie dna to w końcu też się od niego odczepi. A on przeciąga rozstanie, bo jeszcze jest słaby. Przede wszystkim oboje zrobili świństwo jego żonie i nie ma co się teraz wybielać i użalać nad żadną ze stron

Jej jak widać też jest potrzebny wstrząs, by jak piszesz się 'odczepiła'. Poza tym w tym wątku jakoś nie zauważyłam by ktokolwiek się wybielał, zaskakująco też nikt nie wylewa pomyj. Dlatego na spokojnie można porozmawiać o emocjach/dylematach osób, które wdały się w romans.
Skoro autor uważa, że żonie żadna krzywda się nie dzieje, i w ogóle niech się kobieta cieszy, że dla niej się tak poświęca, zostając z nią dla dziecka, to jak ktoś trzeci się może nad nią użalać? Może rzeczywiście tak jej dobrze? Może woli nie wiedzieć? Ty też tego nie wiesz.. a empatią do własnej małżonki raczej powinien się wykazać autor, a nie jakaś obca osoba.

952

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?



Tez to samo Ci napisze co Roxanne.Romans to decyzja dwoje ludzi i zawsze jedna moze sie wycofac jak jej to nieodpowiada.
To samo dotyczy sie mezczyzna jak i kobiet.Oboje wiedzili w co wchodza.
Nie pisz mi ze czuje sie zawiedziony bo tak nie jest.Takie zycie ze zaufalem komus komu nie powinnieniem.Rownie dobrze ja moglem przetrzepac jej tylek i powiedziec narazie.Wiedzialem w co wchodze i mialem tego swiadomosc.

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?



Bo wciąż trzyma się dwóch gałęzi .

953

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
ZielonaKama napisał/a:
ssszron napisał/a:

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?

Skad wiesz, ze chcieli odbijac partnerow? Jesli ktos Ci mowi, ze Ciebie kocha, a zony/meza nie I Ty w to wierzysz, bo kochasz - to jest odbijanie partnera? To jest raczej 'dac sie oszukac'. Mi nie jest zal zdradzanych, bo oni czesto do zdrady sie przyczyniaja, mi jest zal oszukiwanych.

Wiesz kochanka jest oszukiwana na własne życzenie, jak będziesz czyjąś żoną i jakaś dziunia zacznie się kręcić koło twojego męża, to zmieni ci się postrzeganie i zrozumiesz to od drugiej strony. Czego czywiście ci nie życzę smile Ja też tak kiedyś myślałam, że ktoś tam zdradził, bo nie układało się i miał do tego prawo. Aż mnie oświeciło, że wtedy się próbuje naprawiać albo się odchodzi. Nic nie usprawiedliwia zdrady choćby nie wiem jak źle się działo, wina za zdradę leży po stronie zdradzającego a nie zdradzanego.

Znam problem z kazdej strony (zony tez:)) Dziunie pogonilam zawsze w ich pierwszym usmiechnietym momencie, takze nie musialy sie rozkrecac nawet:))) Dlatego rozumiem, ze jesli ktos dziuni (w meskim 'dziunia'???) nie goni, to znaczy ze slepy na wlasne zyczenie lub mu maz/zona niestety zwisa. ZWLASZCZA przy dlugich romansach.

954

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:

Zasłużyła na to "świństwo", niech cierpi, może jak sięgnie dna to w końcu też się od niego odczepi. A on przeciąga rozstanie, bo jeszcze jest słaby. Przede wszystkim oboje zrobili świństwo jego żonie i nie ma co się teraz wybielać i użalać nad żadną ze stron

Jej jak widać też jest potrzebny wstrząs, by jak piszesz się 'odczepiła'. Poza tym w tym wątku jakoś nie zauważyłam by ktokolwiek się wybielał, zaskakująco też nikt nie wylewa pomyj. Dlatego na spokojnie można porozmawiać o emocjach/dylematach osób, które wdały się w romans.
Skoro autor uważa, że żonie żadna krzywda się nie dzieje, i w ogóle niech się kobieta cieszy, że dla niej się tak poświęca, zostając z nią dla dziecka, to jak ktoś trzeci się może nad nią użalać? Może rzeczywiście tak jej dobrze? Może woli nie wiedzieć? Ty też tego nie wiesz.. a empatią do własnej małżonki raczej powinien się wykazać autor, a nie jakaś obca osoba.

Miałam na myśli użalanie się nad romansującymi. A żonie nie dano raczej się wypowiedzieć na temat czy chciałaby wiedzieć czy nie.

955

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:


Tez to samo Ci napisze co Roxanne.Romans to decyzja dwoje ludzi i zawsze jedna moze sie wycofac jak jej to nieodpowiada.
To samo dotyczy sie mezczyzna jak i kobiet.Oboje wiedzili w co wchodza.
Nie pisz mi ze czuje sie zawiedziony bo tak nie jest.Takie zycie ze zaufalem komus komu nie powinnieniem.Rownie dobrze ja moglem przetrzepac jej tylek i powiedziec narazie.Wiedzialem w co wchodze i mialem tego swiadomosc.

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?



Bo wciąż trzyma się dwóch gałęzi .

Daj mu sekundę, zaraz się jednej puści smile

956

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?



Bo wciąż trzyma się dwóch gałęzi .

Daj mu sekundę, zaraz się jednej puści smile



Ta gałąź to jego deadline .
Gdyby był twardy to te gałąź już dawno by połamał   wink

957

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

958

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:


Bo wciąż trzyma się dwóch gałęzi .

Daj mu sekundę, zaraz się jednej puści smile



Ta gałąź to jego deadline .
Gdyby był twardy to te gałąź już dawno by połamał   wink

Napisał o problemie, że ma dość w połowie kwietnia, mamy dopiero połowę maja, a on już praktycznie podjął decyzję, czyli nie jest tak źle. Gorzej z autorem wątku.

959

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.

960

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..



Otóż to . Dopóki kochanka nie zakończy to nic się nie zmieni . Tak samo ja zrobiłem . „ Nie masz dla mnie czasu bo Ci już nie zależy „ to były moje słowa i odpuściłem sobie ten kabaret . Wiedziała ze może na mnie liczyć i ze jej nie zostawię jak odejdzie od męża ale po 3 latach się zmęczyłem i ja to skończyłem a to co ona sobie teraz myśli mam w nosie . Chciałem związku a nie przygody .

961

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.



Ale Ty nie możesz tak pisać . Jej nie win bo to on dał jej zielone światło .

962

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.



Ale Ty nie możesz tak pisać . Jej nie win bo to on dał jej zielone światło .

Aha, czyli jak jutro poznam jakiegoś żonatego i on zacznie mnie podrywać (a jestem atrakcyjną kobietą) czyli da mi zielone światło to mam iść w to jak w dym i nie będzie w tym żadnej mojej winy??? Hura, to lecę

963

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:

No to właśnie Alsoski się wycofuje, bo mu nie odpowiada. To czemu po nim jedziecie jaki to on egoistyczny i jak ją krzywdzi?

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.

Idąc Twoim tokiem myślenia, tak zrzućmy wszystko na kochankę, Alsoski cacy... a co tam niech się bawi chłop póki może. W końcu to kochanka robi świństwo jego żonie i chce rozwalić jego rodzinę, którą on romansując z nią przez rok czy więcej, gdzie miał? Super podejście, naprawdę hmm

964

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.



Ale Ty nie możesz tak pisać . Jej nie win bo to on dał jej zielone światło .

Aha, czyli jak jutro poznam jakiegoś żonatego i on zacznie mnie podrywać (a jestem atrakcyjną kobietą) czyli da mi zielone światło to mam iść w to jak w dym i nie będzie w tym żadnej mojej winy??? Hura, to lecę


To zależy tylko i wyłącznie od Ciebie . Czym się kierujesz w życiu .
Miłość jest ślepa i nigdy nic nie wiadomo .

965

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.

Idąc Twoim tokiem myślenia, tak zrzućmy wszystko na kochankę, Alsoski cacy... a co tam niech się bawi chłop póki może. W końcu to kochanka robi świństwo jego żonie i chce rozwalić jego rodzinę, którą on romansując z nią przez rok czy więcej, gdzie miał? Super podejście, naprawdę hmm


Tez jestem tego zdania.

966

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.

Idąc Twoim tokiem myślenia, tak zrzućmy wszystko na kochankę, Alsoski cacy... a co tam niech się bawi chłop póki może. W końcu to kochanka robi świństwo jego żonie i chce rozwalić jego rodzinę, którą on romansując z nią przez rok czy więcej, gdzie miał? Super podejście, naprawdę hmm

Absolutnie, oboje są winni tak samo i oboje są egoistycznymi dupkami, tylko nie wybielajcie nadmiernie kochanki. Powtarzam, ja jego nie usprawiedliwiam.  Ale jej też nie.

967

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale w jaki sposób się wycofuje? Przecież z nią zerwał jakieś 2 tyg. temu. Potem napisał, że jest w fazie powrotu, że sprawa się ciągnie itd. Potem pisze, że nie może odejść od kochanki kochając ją jak do tej pory... że dał/dali sobie czas do końca maja... na ostateczną decyzję, kiedy właściwie ją podjął... więc po co ta cała szopka z powrotem, kolejnym deadlinem itd. To jest to nękanie o którym pisała BlueValentine.
Nic bym nie powiedziała, gdyby wytrwał w swoim postanowieniu sprzed 2 tygodni, dał jej spokój i swoją energię przekierował na żonę i na rodzinę... ale nie, on dalej trzyma się 2 gałęzi, jak to Szary określił i znając podobne historie dalej będzie się trzymał, póki sama kochanka się nie wycofa ostatecznie.
Także to jego ratowanie małżeństwa w kontekście powrotu i odraczania w czasie ostatecznej decyzji, jest warte tyle co nic. Tylko niepotrzebnie znów miesza dziewczynie w głowie, bo sam się biedny oprzeć nie może..

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.

Idąc Twoim tokiem myślenia, tak zrzućmy wszystko na kochankę, Alsoski cacy... a co tam niech się bawi chłop póki może. W końcu to kochanka robi świństwo jego żonie i chce rozwalić jego rodzinę, którą on romansując z nią przez rok czy więcej, gdzie miał? Super podejście, naprawdę hmm

smile

968

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:
ssszron napisał/a:

Dobrze, niech miesza, to w końcu może dziewczyna się zastanowi i nigdy więcej innej kobiecie z buciorami w małżeństwo nie wejdzie.

Idąc Twoim tokiem myślenia, tak zrzućmy wszystko na kochankę, Alsoski cacy... a co tam niech się bawi chłop póki może. W końcu to kochanka robi świństwo jego żonie i chce rozwalić jego rodzinę, którą on romansując z nią przez rok czy więcej, gdzie miał? Super podejście, naprawdę hmm

Absolutnie, oboje są winni tak samo i oboje są egoistycznymi dupkami, tylko nie wybielajcie nadmiernie kochanki. Powtarzam, ja jego nie usprawiedliwiam.  Ale jej też nie.


Czegoś chyba nie rozumiesz . Teraz nie na zasad no może nie wielu ich przestrzega jeżeli chodzi o związki . Są rozstania i są romanse i tak było i tak będzie . Jeżeli dwoje ludzi się poznaje i idą w jakimś kierunku to do końca a nie na chwile dla własnego szczęścia . W takiej sytuacji jak ta panowie maja w d... kogoś uczucia ale dalej się tym bawią .

969

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:
Roxann napisał/a:

Idąc Twoim tokiem myślenia, tak zrzućmy wszystko na kochankę, Alsoski cacy... a co tam niech się bawi chłop póki może. W końcu to kochanka robi świństwo jego żonie i chce rozwalić jego rodzinę, którą on romansując z nią przez rok czy więcej, gdzie miał? Super podejście, naprawdę hmm

Absolutnie, oboje są winni tak samo i oboje są egoistycznymi dupkami, tylko nie wybielajcie nadmiernie kochanki. Powtarzam, ja jego nie usprawiedliwiam.  Ale jej też nie.


Czegoś chyba nie rozumiesz . Teraz nie na zasad no może nie wielu ich przestrzega jeżeli chodzi o związki . Są rozstania i są romanse i tak było i tak będzie . Jeżeli dwoje ludzi się poznaje i idą w jakimś kierunku to do końca a nie na chwile dla własnego szczęścia . W takiej sytuacji jak ta panowie maja w d... kogoś uczucia ale dalej się tym bawią .

Rozumiem wiele, uwierz mi, z każdej strony. Tak samo jak miał w d... uczucia żony, jak zdradzał, tak samo teraz ma w d... uczucia kochanki, proste, ja go nie usprawiedliwiam. A życie pokazuje, że jak wchodzi się w relacje z żonatym/mężatką to trzeba przyjąć to ryzyko, że to będzie "na chwilę dla własnego szczęścia".

970

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:

A życie pokazuje, że jak wchodzi się w relacje z żonatym/mężatką to trzeba przyjąć to ryzyko, że to będzie "na chwilę dla własnego szczęścia".

Albo nieszczęścia wink

971

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
ssszron napisał/a:

Absolutnie, oboje są winni tak samo i oboje są egoistycznymi dupkami, tylko nie wybielajcie nadmiernie kochanki. Powtarzam, ja jego nie usprawiedliwiam.  Ale jej też nie.


Czegoś chyba nie rozumiesz . Teraz nie na zasad no może nie wielu ich przestrzega jeżeli chodzi o związki . Są rozstania i są romanse i tak było i tak będzie . Jeżeli dwoje ludzi się poznaje i idą w jakimś kierunku to do końca a nie na chwile dla własnego szczęścia . W takiej sytuacji jak ta panowie maja w d... kogoś uczucia ale dalej się tym bawią .

Rozumiem wiele, uwierz mi, z każdej strony. Tak samo jak miał w d... uczucia żony, jak zdradzał, tak samo teraz ma w d... uczucia kochanki, proste, ja go nie usprawiedliwiam. A życie pokazuje, że jak wchodzi się w relacje z żonatym/mężatką to trzeba przyjąć to ryzyko, że to będzie "na chwilę dla własnego szczęścia".



Zgadzam się i okazuje się ze jedna strona była szczera a druga okazała się tchórzem .

972

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?
ssszron napisał/a:
Szary80 napisał/a:
Roxann napisał/a:

Ale przynajmniej miała odwagę podjąć ryzyko, ponieść konsekwencje. Niestety trafiła na człowieka podobnego do Ciebie.

Cytując BlueValentine
"Panowie. Powtórzę za kimś, kto już to pisał: ostre cięcie. To jedyne wyście. Nie męczcie tych biednych kochanek. I nie oszukujcie tych biednych żon."

A co Ty robisz? Wyznaczasz kolejne deadliny choć wiesz, że od żony nie odejdziesz...
Czy nie uważasz, że w taki sposób tylko coraz bardziej krzywdzisz kochankę? Przeczytaj dokładnie wpis BlueValentine, zwróć uwagę, że największy ból sprawiało jej to nękanie kochanka. Nie pozwalało uwolnić, dawało nadzieję... to jest okrutnie błędne koło. Gdyby jej tego oszczędził, pewnie cierpiałaby znacznie mniej. Ona go nie zwodziła. Ona to ryzyko podjęła, to on stchórzył... tak jak Ty czy Hrefi.



Medal bym Ci dal za te slowa  ''Ona to ryzyko podjela,to On stchorzyl''.
Oto wlasnie chodzi ze jak sie wchodzi w romans i rodzi sie uczucie bez ustalania warunkow ze tylko seks to jak sie powie A to potem jest B a nie robienia czegos pod wlasna dupe.Panowie zapomnieli ze tamta ich Kochanka tez ma uczucia i nie chodzilo jej tylko o zabawe a o wspolne zycie.Pieknie to napisalas.w 100 % sie z Toba zgadzam.

Hellloł, Roxan i Szary - wy piszecie z pozycji byłych kochanków, strasznie zawiedzionych, że nie udało wam się rozwalić rodzin i odbić partnerów ich małżonkom! Wy postrzegacie jedynie skrzywdzenie kochanki przez egoistycznego męża. A przepraszam bardzo kobieta perfidnie pchająca się w ramiona żonatego i dzieciatego to nie jest egoistka??? Czy ona myśli co robi innej kobiecie??? Teraz robicie z niej biednego skrzywdzonego aniołeczka?? Nie usprawiedliwiam alsoskiego, bo też mam męża, ale zawsze jest ta druga strona spojrzenia na temat. Sunia się przykleiła do męża innej kobiety, doskonale wiedziała w co wchodzi. Ona nie jest tchórzem życiowym? Skoro jest wolna i tak atrakcyjna, że może mieć każdego czemu uwodzi żonatego??? Ja nie żałuję jej ani trochę. Ma to czego chciała.
Wy też kiedyś będziecie mieć swoją żonę/męża i dajmy przykład ktoś z pracy zacznie o nich zabiegać i robić maślane oczka, też będziecie się zastanawiać nad jego uczuciami i zawiedzionymi nadziejami??? Czy pogonicie na cztery wiatry?

Nie wliczając psychopatek i tych wyrachowanych, to kobieta tak długo jest "przyklejona do mężczyzny", jak on długo tego chce.
I to dotyczy wszystkich relacji, tych  jawnych i tych mniej jawnych.

973

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

To prawda . Tak długo jesteśmy przy drugiej na ile widzimy ze warto w tym trwać dopóki nie dochodzi do nas ze ten ktoś ma nas w nosie lub poprostu się nami bawi .

974

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

Pozostaje napisać, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna wink

975

Odp: Czy romans zmienia rzeczywistość?

Dokładnie. To jest okrutnie błędne koło. Asloski, jeśli Twoja kochanka kiedykolwiek cokolwiek dla Ciebie znaczyła, to najlepsze, co możesz dla niej zrobić (i tym samym dla swojej żony), to dać jej spokój. Wierz mi. No chyba, że zdecydujesz się z nią być.
W dniu, w którym powiedziałam mojemu kochankowi o swojej decyzji, widząc jego minę już wiedziałam jak to się skończy. Powiedziałam mu, że ja to wszystko odwołam. Że powiem dzieciom, że miałam jakieś zaćmienie, nie wiem, cokolwiek, byle by odszczekać to szaleństwo. Ale on mi na to nie pozwolił. Poprosił o czas. Nigdy go nie winiłam o to, że nie zostawił dla mnie rodziny. Wiedziałam jakie to trudne. Sama to zrobiłam. Oczywiście, że miałam nadzieję na to, że on zrobi dla nas to co ja (nadzieję, którą bardzo skutecznie mnie karmił). Jedyne czego od niego potem oczekiwałam, to żeby dał mi spokój i pozwolił układać swoje życie na nowo. Bo wywróciłam je do góry nogami. Ale on mojej prośby nie uszanował. Moja rana wciąż i wciąż była rozdrapywana. Dlatego to ja musiałam zrobić to ostre cięcie. Dla siebie. Dla mojej rodziny.
I nie. oczywiście, że nie jestem teraz szczęśliwa. Ale uważasz, że byłam szczęśliwsza, gdy mnie nękał (lub ja jego)?
Teraz przynajmniej widzę szansę dla siebie na w miarę szczęśliwe życie.
Bo bardzo szczęśliwego z nim mieć nie będę. Zresztą, kto wie, czy z nim w ogóle takie bym miała?

Posty [ 911 do 975 z 2,519 ]

Strony Poprzednia 1 13 14 15 16 17 39 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Czy romans zmienia rzeczywistość?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024