eska12 napisał/a:Może to zależy od człowieka. Osobiście wolałabym usłyszeć, ze ktoś przestał mnie kochać niż, że nigdy nie kochał i zmarnowałam mu 25 lat życia 
Kto ryzykuje może stracić wszystko.
Jeżeli mąż na odchodne twierdzi, że nigdy żony nie kochał, to znaczy, że nie ona zmarnowała mu życie, a raczej on jej.
Podobnie jak Hrefi marnuje życie swojej nieświadomej sytuacji żonie.
Oczywiście nikt nie wie, co siedzi w głowie i sercu osób, które takie deklaracje składają, ale nie są to odosobnione przypadki, gdy (w tym wypadku mąż), odchodząc od często totanlie zaskoczonej żony do kochanki właśnie, wyznaje "nigdy cię nie kochałem".
Czyżby? To przekonanie spowodowane jest najczęściej tym miłosnym amokiem i deprecjonowaniem wszystkiego dobrego, co było wcześniej między nim, a żoną.
Oni nie chcą pamiętać, chcą wierzyć, że ich małżeństwo od początku było bez sensu, muszą jakoś zracjonalizować sobie swój romans i porzucenie rodziny.
Co sądzić o autorze wątku, który kilkukrotnie przyznał, że ożenił się choć nie kochał - z wygody, nie rozstał się, gdy, jak twierdzi zrozumial, że zupełnie do siebie nie pasują - z wygody, nie znana jest też jego motywacja dla której, w tych okolicznościach, świadomie powołał na świat dziecko???
Teraz twierdzi, że gdyby nie syn, nie miałby żadnych oporów, żeby odejść od żony.
Imponuje mu, jego zdaniem "ogarnięta życiowo"
kochanka, tu jestem w stanie go zrozumieć, bo najwyraźniej "ogarniają" na tym samym poziomie.
Roxann napisał/a:Załóżmy, że romans Hrefiego wychodzi na jaw, żona walczy, on "wraca" tzn kończy romans... i co? No i kompletnie nic.
Ewentualnie jak mój ex kochanek może dla jej ... satysfakcji? zrobić jej kolejne dziecko, by miała zajęcie i czuła że ją kocha i traktuje poważnie wybierając na matkę dziecka... tak to sarkazm... bo to zwykłe sku...stwo.
Zgadzam się, zwłaszcza, że w perspektywie i tak tę żonę zostawi.