Przywołana kilkukrotnie, odpowiadam. 
Wiem, znam i rozumiem, że są sytuacje, w których faktycznie nie możemy nic zrobić (dlatego napisałam o pokorze) albo też, co dla mnie oczywiste, nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim tej pomocy potrzebującym (tu tez pokora się kłania) i warto uświadomić sobie swe własne ograniczenia. Odróżniam też te sytuacje od takich, w których możemy coś zrobić, ale tego nie robimy mimo posiadanych możliwości. Wiem też, i o tym też napisałam, że trudno jest przyznać się przed samym sobą (jak zwykle są wyjątki), że różnimy się in minus od wyobrażonego 'ja idealnego', że nie jesteśmy ani tak empatyczni, ani altruistyczni, ani szlachetni, za jakich chcielibyśmy uchodzić (ale też wiem, że czasem nie doceniamy tego, jacy jesteśmy i co robimy, także, dla innych). Wiem też, że czasem to, co my nazywamy pomocą nie jest pomocne dla ludzi, którzy tej pomocy oczekują.
Nie jestem ani naiwną, ani idealistką, tym bardziej nie jestem naiwną idealistką i myślenie naiwnej idealistki mnie nie charakteryzuje. Nie widzę świata i ludzi w dwóch barwach: białej i czarnej; wiem, że i świat, i ludzie mają wiele barw, kolorów, odcieni. Ale dla człowieka potrzebującego pomocy liczy się efekt: albo uzyska pomoc (czasem przez pośredników, czasem w postaci ryby, czasem w postaci wędki), albo nie. Z jego perspektywy wybór jest prosty: działanie lub zaniechanie. Inf. o tym, że swą uwagę, działanie przeznaczymy dla innego potrzebującego przydaje się jedynie... nam, bo poprawia nam nasze samopoczucie i łagodzi, jeśli łagodzi, smutek.
Lustro, dziękuję. 