Szacunek nie należy się za samą płeć - czy żeńską, czy męską.
Znacie to powiedzenie o szaleństwie, które jest powtarzaniem tego samego działania i oczekiwanie wciąż różnych rezultatów? Autor to realizuje wręcz podręcznikowo. Uparcie stosuje metody z poradników uwodzenia, efekty marne, ale on wciąż obstaje przy tym, że wszystko robi tak jak trzeba, sobie nie ma nic do zarzucenia - tylko te baby wszystkie jakieś trefne. Nie pamiętam już liczb, ale Autor twierdzi, że zagadał już do całej gromady. Statystyka (a więc suche fakty - coś co podobno do męskiego, logicznego mózgu przemawia bezbłędnie) wskazuje, że na jakieś normalne dziewczyny musiał w tych poszukiwaniach też trafić. I ich też nie zainteresował. Więc może warto byłoby jednak zmienić podejście?
Jasne, że są księżniczki z wysokich wież, co mają olbrzymie wymagania i nic do zaoferowania - czasami poza ładną buzią i zadbanym ciałem, a czasami nie mają i tego. Chyba żadna forumowiczka temu nie zaprzecza - na forum pojawiają się przecież takie historie, niektóre z nas mają takie znajome, więc trudno udawać, że takich lasek nie ma. Ale mam też wrażenie, że co poniektórzy panowie - szczególnie ci, co przeżywają damsko-męskie frustracje - uważają, że każda (albo przynajmniej znacząca większość) z tych, co im dają kosza, to właśnie księżniczki. A prawda może być dużo bardziej nieprzyjemna dla odrzuconego adoratora. Bo nie każda "księżniczka" faktycznie nią jest - niektóre po prostu wiedzą, że za to, co mają do zaoferowania mogą też czegoś oczekiwać - i że odrzucony adorator tych oczekiwań po prostu nie spełnia.
Nieodmiennie też bawi mnie hipokryzja, której Autor jest kolejnym reprezentantem.
Mateuszalien napisał/a: zawsze zastanawiało mnie, za jaką ceną ładna kobieta postanowiłaby zainicjować znajomość z facetem, ładne kobiety uważają, że mają wysoką wartość osobistą, za nic w świecie nie pozwolą nawet uniżyć się aby zagadać do normalnego faceta, moim zdaniem, gdyby ładna kobieta musiałaby wybrać jedną z opcji: albo zagadać do zwykłego faceta albo skoczyć do krateru z lawą to jestem przekonany, że skoczyłaby do krateru z lawą, gdyż nie pozwoliłaby sobie chociaż o jeden milimetr w dół obniżyć swoją reputację gorącej laski.
Czyli - jeśli dla Autora kryterium wyboru dziewczyny do zagadania jest jej wygląd (może nie tylko, ale zauważmy, że kilka razy tu pisze o "ładnej dziewczynie", "gorącej lasce" i w poprzednich postach też, a o osobowości, poczuciu humoru ani słówka), to wszystko ok. Ale jak dziewczyna go odrzuca, bo on jej oczekiwań co do wyglądu nie spełnia ("normalny facet" stawiany w opozycji do "ładnej dziewczyny" jest dla mnie równoznaczny z kimś przeciętnego wyglądu - wcale nie brzydal, po prostu nie przystojniak) to już jest "be" i "jak ona tak może". Ano może tak samo jak i on mógł. Dlaczego Autor nie rozwodzi się nad niepowodzeniami w kontaktach z "normalnymi dziewczynami" - czyżby dlatego, że takich nie zauważa i nie bierze pod uwagę? Czemu więc tak trudno mu zrozumieć, że "ładna dziewczyna" może nie brać pod uwagę jego - normalnego faceta - bo też zauważa tylko tych przystojnych? Żeby było jasne, nie uważam, by to była najlepsza postawa - niezależnie od płci. No ale jak ktoś ją stosuje wobec innych, to czemu ma pretensje, że inni stosują ją wobec niego?
Alberto Salazar orędowniku pordywu ulicznego
, w zasadzie powiedziałeś to sam - nie chcę relacji, nie daję do siebie kontaktu (fb wydaje mi się o wiele bardziej prywatny niż numer telefonu, tak na marginesie). Ale rozwinę to troszkę. Dla mnie danie numeru facetowi, z którym bawiłam się całą noc w klubie czy poznanemu w kinie (a dawałam) różni się subtelnie, ale zasadniczo od dania numeru facetowi z ulicy. Po części chodzi o bezpieczeństwo - nie tyle realne, co pewien komfort psychiczny, bo wiadomo, że przez kilka godzin tak naprawdę nie zweryfikuje się czy ktoś jest psychopatą. Dużo bardziej chodzi o wstępną weryfikację, czy w ogóle coś między mną a tym człowiekiem "klika". W 5 minut nie umiem tego zrobić (a więcej nie mam, jak idę ulicą - bo nie spaceruję bez celu, idę zawsze gdzieś po coś, zwykle na konkretną godzinę - takie mam zwyczaje). Raz mi się zdarzyło, że kompletny nieznajomy (ten z kina) zamiast numeru telefonu chciał zabrać mnie na herbatę - miałam czas, poszłam, przegadaliśmy kilka godzin (duużo więcej, niż zakładałam), dałam mu numer telefonu, facebooka i pozwoliłam się nawet odwieść do domu. Ale to już było po tym, jak się wstępnie poznaliśmy i "klikneło" - miałam poczucie, że warto zainwestować w tę znajomość. Po 5 minutach rozmowy na ulicy/przystanku/w autobusie na inwestycję nie nabrałam nigdy ochoty. Czy teoretycznie możliwe jest na ulicy poznać kogoś interesującego (mnie, a nie tak ogólnie) - teoretycznie tak, bo w praktyce mi się nie zdarzyło, a o praktykę wszak chodzi 
I zanim zaczniesz ponownie pisać o tym, jak to nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć - więc trzeba korzystać z każdej okazji, bo potem to się tylko narzeka. Ja nie narzekam, nie mam poczucia, że cokolwiek przeszło mi koło nosa (i myślę, że podobnie ma sporo tych dziewczyn, co są sceptyczne wobec ulicznych podrywów). Jeśli odrzucałam potencjalną znajomość, to zawsze bez żalu, z poczuciem, że w tych konkretnych wypadkach wolę zainwestować mój czas w coś, czego jestem pewna - kółko naukowe, książkę, kawę z koleżanką, pilates - niż w znajomość, która mnie nie przekonuje. Nie płakałam, że nikt mnie nie chce - "płakałam" ewentualnie, że nie chcą mnie Ci, co ja bym ich chciała, ale to już inna para kaloszy. Ostatecznie moja strategia mi się opłaciła, więc nie zamierzam jej zmieniać. Szczególnie, że teraz żadna strategia nie jest mi już potrzebna 
I taka anegdotka odnośnie nastawienia - jak stałam do kasy w kinie, to stało też dwóch facetów. Jednego ledwie zarejestrowałam kątem oka, drugi zwrócił moją uwagę i pomyślałam, że fajnie by było, żeby do mnie zagadał, fajnie byłoby poznać kogoś, z kim mam coś wspólnego. I po seansie facet do mnie zagadał - ten pierwszy, co go w zasadzie zignorowałam i nawet nie zauważyłam, że potem na sali siedział obok mnie. Wnioski z tego może każdy sobie wyciągnąć, jakie mu pasują - że nastawienie nie ma znaczenia, bo ten "wybrany" się nie odezwał; że ma kolosalne znaczenie, bo byłam otwarta na znajomość i się trafiła; że to wszystko przypadek. To, jak postrzegamy wiele spraw, zależy przecież od indywidualnego doświadczenia. Jak się wierzy, że nastawienie ma znaczenie i nosi się w sobie to ziarnko nadziei - to jak się trafi na dobrą okazję, będzie się miało poczucie, że oto nadzieja wreszcie zakiełkowała i słusznie się ją pielęgnowało. Jak się wierzy, że każda, co mnie nie chce to zołzowata księżniczka, bo wszystkie one takie rozpuszczone przez adoratorów lajkujących ich focie na fejsie i instagramie - to też się sprawdzi.