Spotkało mnie niezasłużenie coś bardzo przykrego ze strony człowieka, którego nie podejrzewałabym o wywinięcie podobnego numeru. Trudno, stało się.
Było to dość dawno temu, ale upływ czasu niewiele pomógł, wydarzenie jest wciąż żywe w mojej pamięci. Próbuję się z uporać ze wspomnieniami. Uświadomiłam sobie pozytywny aspekt tej sprawy - dzięki niej w moim życiu, a właściwie we mnie, zaczęło się coś zmieniać na lepsze. Na pewno nie zapomnę o tym człowieku ani o tym zajściu, towarzyszyły temu bardzo silne i skrajnie krańcowe emocje.
Zaraz po tej hecy nie byłam w stanie zjeść więcej niż kromkę chleba rano i wieczorem, nie mogłam przełknąć mięsa, ratowały mnie owoce i soki.
Musiałam mieć dłuższy czas bardzo wysokie ciśnienie, pojawiło się uczucie wewnętrznego drżenia.
O spaniu nie było mowy, co rusz zrywałam się iks razy w nocy.
Wreszcie moje ciało "uspokoiło się" - pozostał problem duszy.
Bardzo rzadko widuję tę osobę, wiem na pewno, że już mnie nie skrzywdzi, chociażby dlatego, że nie ma takiej możliwości. Mimo to widząc ją nie potrafię opanować lęku. Mam wrażenie w takch chwilach, jak gdyby moje ręce i nogi były zbyt ciężkie, a ruch sprawiał wysiłek. No i jest ucisk w klatce piersiowej.
Tutaj jest sporo osób, które mają za sobą trudne przeżycia: jak odreagowywaliście nagromadzone w Was niedobre emocje?
Wiem, że ulgę czasem daje płacz - ja tego "nie czułam", nie wycisnęłam z siebie nawet łezki.
Niektórzy wyrzucają z siebie agresję i złość na siłowni.
Ja się czuję (w związku z tamtym wydarzeniem) jak zamrożona. Niby przyszły spokój i wyciszenie, ale to jednak nie to. Zupełnie jakbym przeskoczyła etap wściekania się/rozpaczy/krzyku/walenia pięściami w ściany (w przeności Stłumiłam emocje zamiast je wywalić?
Nijak nie umiem tego wyjaśnić, ale mam wrażenie, że ta cała sprawa siedzi gdzieś we mnie i kiedyś podniesie łeb.