Witam wszystkich, właściwie to pisze, żeby się wyżalić i właściwie nie wiem, od czego zacząć. Tak mi się wydaję, ze mam mega depresje. Mam 23 lata i nie chce mi się żyć. I tak było odkąd pamiętam. W moim rodzinnym domu straszna bieda, bo ojciec pijak i pośmiewisko całej wsi, tylko on pracował, matka nigdy nie pracowała, miała rente bo sie leczyla psychiatrycznie, ale to były grosze, musiała ojca błagać o pieniadze, jak było dobrze to dawał, jak nie to nie. to bardzo prości i prymitywni ludzie, w moim domu nie było łazienki, ciepłej wody i długo długo kanalizacji, ojciec miał to w dupie, wolał wydawać na wódkę. jak byłam dzieckiem matka w ogóle nie dbała o higienie,ani swoją ani naszą (mam młodszą siostre), moi rodzice prowadzili małe gospodarstwo, jak wychodzili od świni tak wchodzili do domu, brrr. Przez to złapałam straszne choroby skórne, byłam pośmiewiskiem w klasie, w podstawówce i gimnazjum. Potem próbowałam coś działać sama, ale zawsze było: nie ma kasy na lekarzy, po co ci dermatolog, nie ma kasy, myj się szarym mydłem itp, ciemnota, ze aż boli. ja zawsze odstawałam od mojej rodziny, moim celem było wyrwać się z tego ***, po gimnazjum poszłam do najlepszego liceum w mieście, poziom był strasznie wysoki, z nauką sobie radziłam, ale trudno mi było się dogadać z moją klasą, to byli dzieci lekarzy, prawników, mieli strasznie dużo kasy, a ja ledwo czasem miałam na bułkę, co było upokarzające. Nie chodziłam na 18stki, nikogo nie zapraszałam do domu itd, jednak nie powiem, ze mnie nie lubili, bo tak nie było, robiłam czasami za błazna klasowego, taki śmieszek, nikt nie wiedział, jakie ja piekło przeżywam, bo to bardzo ukrywałam. w szkole dużo wagarowałam, bo wolałam się uczyć sama do matury, potem były lewe zwolinienia, moja wychowawczyni uwazala, ze jestem straszna kombinatorką i cwaniarą, raz mi to nawet powiedział przy klasie, potem mnie traktował jak powietrze, jak nikogo ważnego, kto i tak nikt ni osiągnie, wiec nie trzeba sobie nią zaprzątać głowy. w domu ojciec uważał, ze jestem nierobem, bo mu nie pomagam w polu, pare razy powiedział, że mam wypie***dalać z domu, jako, że jest ultrakatolikiem raz jak był bardzo pojany, po wielkiej kłótni -bo nigdy nie pozwoliłam się wyzywać i mu pyskowałam- wziął jakiś krzyż ze ściany i powiedział, że idzie do kościoła mnie przekląć czy co takiego, to nawet brzmi śmiesznie jak to pisze, wyzywał mnie od ku***w, życzył m śmierci niezliczoną ilość razy, w maturalnej robił takie awantury w domu, że myślałam, ze go zabije dosłownie, nie mogłam się uczyć, matka w sumie nie była lepsza, jak raz poszłam na impreze do moich starych znajomych i wróciłam późno w nocy to też mnie od ku***w zwyzywała, chociaż to było tylko ognisko. Ja wszystko brałam do siebie zawsze, dostałam mega nerwicy, ale to ukrywałam,mój cel to było zdanie wysoko mature i pokazanie wszytskim ludziom, ze coś znacze. o żadnym chłopaku albo nawet o bliższej osobie nie było mowy, nie w takim domu, zawsze jak mnie ktos pytał o rodzine to albo zmienniałam temat, albo kłamałam. zdałam mature najlepiej w klasie, wychowawca w strasznym szoku, a ja czułam ogromną satysfakcję, ze dałam rade, że nikt nikt we mnie nie wierzył a mi się udało. studia wybralam żle, nie te co chcialam, ale to dluzsza historia, zrezygnowalam po roku, zeby studiowac to cos innego. i teraz nagle czuje, ze juz nie mam siły do walki, żadnej, chyba się zupełnie wypaliłam. nie mam siły nawet się starać. zawieram jakieś nie za bliskie relacje, ale dalej się boje wpuścić kogokolwiek do mojego życia, zreszta tutaj tez sami bogaci ludzie. a ja mam chorobe skóry, włosy idą mi garściami, za niedługo będę łysa, paznokcie obgryzione do krwi, fobie spoleczna, nawet jak coś mowie, to tak cicho, ze nikt mnie nie rozumie, mam problemy z hormonami, ze stawami, ze wzrokiem ale nawet nie mam siły ani pieniedzy zeby sie wyleczyc. finansowo ledwo ciągnę. jak patrze na moje kolezanki, ktore sa takie szczesliwe, ktore maja fajne rodziny to się tak zastanawiam, czemu ja tak nie mam. oczywiscie na pytanie o moją rodzine nakłamałam, jak to mam normalnie itd. wg to czesto kłamie, to wynika z moich strasznych kompleksów. moi rodzice mają na mnie wywalone, mogłabym dla nich nie istnieć. z reszta rodziny tez nie mam kontaktu, zreszta zawsze uwazali mnie za dziwaka, bo tylko w książkach siedzącego. nie mam nikogo, ani jednej bliskiej osoby, zerowe poczucie własnej wartości, jak bym umarła nikt by nawet nie zauważył. na uczelni tak samo, jest mi wszystko tak obojętne, ze nawet nie jestem w stanie tego opisać, teraz zawalam te moje wymarzone studia, którym się całkowicie poświęciłam i nic, bo jest na nich bardzo ciężko, ale to taka branża, że żeby potem być kimś trzeba coś znaczyć, mieć plecy, umieć się zakręcić itd ja tego nie potrafie, taka prosta dziewczyna z małej wsi. w gardle mam wielką gule, zapadniete policzki, anemie, ludzie patrzą na mnie na ulicy jak na jakiegoś dziwaka, taka blada, wiecznie przestraszona. nie radze sobie w zyciu dorosłym kompletnie, wiem, ze sie chyba z marszu kwalifikuje na jakąś terapie, ale nie wiem jak bym miała się za to zabrać i po co, dla kogo, dla samej siebie? nie mam tyle siły, determinacji, nie potrafie. jednoczesnie wiem, ze jezeli czegoś nie zrobie to bedzie gorzej, chociaz nie wiem czy sie jeszcze da. właściwie napisałam to, żeby się wyżalić. przepraszam za chaos, ale pisze pod wpływem silnych emocji,jestem totalnie bezsilna, sama z tym wszystkim, ale za bardzo tchórzliwa, zeby odebrac sobie zycie
2 2016-09-25 22:50:04 Ostatnio edytowany przez takiwiatr (2016-09-25 23:08:17)
Jesteś mądrą, dzielną dziewczyną, dawałaś sobie radę mimo ogromnych trudności i powinnaś być z tego dumna. Może szkoda, że w szkole nie zwróciłaś się do pedagoga szkolnego. Nie zniechęcaj się na studiach, dałaś radę wspaniale zdać maturę, więc tu też sobie poradzisz. To jest Twoja droga do lepszego życia. Na uczelni pewnie przysługuje Ci stypendium socjalne, a z czasem może i za dobre wyniki. Mimo wszystko spróbuj rozmawiać z rodzicami, pochwal się sukcesami, może choć trochę ocieplą się Wasze relacje i inaczej zaczną Cię traktować. Koniecznie zajmij się swoim zdrowiem, wybierz się do lekarza i na badania.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Jesteś bardzo mądra i silna. Popatrz ile przetrwałaś, z tego możesz być dumna i nosić głowę wysoko. Ale życie w takim stresie, bagnie biedzie zawsze odbije się na człowieku. Na każdym. Każdy, kto by trafił w Twoje miejsce zamieniłby się we wraka. Niestety właśnie to przechodzisz. Niestety doszłaś lub dojdziesz za chwilę do ściany, gdzie już sama nie dasz się wygrzebać z tego psychicznego ciężaru, traum które się za Tobą wleką. Terapia pozwoli Ci to z siebie zrzucić i staniesz się silna w taki świadomy, dorosły sposób. Póki co musiałaś uciekać, bronić się jak atakowane zwierzątko. Jesteś bardzo młoda, całe życie przed Tobą. Zainwestuj czas i siły w terapię, nic innego Ci nie pomoże. Jesteś już za słaba. Im szybciej się za nią weźmiesz, tym szybciej dojdziesz do siebie i nic już Cię nie zniszczy.