Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 48 ]

1

Temat: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

"Co cię nie zabije, to cię wzmocni" – ileż to razy dane nam było słyszeć (lub czytać) to stwierdzenie, choćby tu, na forum. I z jednej strony nasze negatywne, trudne przeżycia w pewien sposób istotnie nas wzmacniają, bo czasem właśnie wtedy, gdy ich doświadczamy, zmuszeni sytuacją mobilizujemy się najbardziej, tym samym poprzez poznanie własnych reakcji uczymy się siebie samych, nabywamy mądrości życiowej, uczymy jak radzić z przeciwnościami.
Z drugiej strony ktoś, kto choć raz doświadczył traumy lub cierpiał na depresję, w przyszłości jest na nią bardziej narażony. Dotarłam nawet do informacji (niestety dziś nie potrafię już podać jej źródła), że pod wpływem stresu, depresji lub innych stanów o negatywnym zabarwieniu, w naszym mózgu zachodzą pewne trwałe zmiany, które są przyczyną degradacji niektórych obszarów mózgu, stąd nasza późniejsza podatność na ich powtarzanie. I tak na przykład raz przeżyta i nawet wyleczona depresja, predysponuje nas do kolejnych zachorowań, co dla mnie znaczy, że nasza psychika staje się jednak bardziej krucha.

Jak uważacie - które z tych dwóch stwierdzeń jest bliższe prawdzie, a może współistnieją równocześnie? Dostając kopa od życia staliście się silniejsi czy teraz jeszcze łatwiej Was złamać?

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Nie będę wypowiadać się na temat depresji, bo to choroba, a ja nie jestem lekarzem. Oddzieliłabym ją od innych sytuacji, gdy dostajemy kopa, ale jednak nie jesteśmy chorzy na depresję. W takich przypadkach ważne jest moim zdaniem to, jak przepracowujemy dany problem. Przykład: jeśli skrzywdzi mnie chłopak, to mogę wyjść z tego mocniejsza, jeśli świadomie przejdę przez etapy rozstania, ale mogę też wyjść słabsza. Gdybym jedną miłość leczyła inną miłością (to tylko przykład i generalizacja) albo rzuciła się w wir pracy i czekała aż samo się zagoi, to pewnie ta trauma odbiłaby się na moich późniejszych związkach. Niby przetrwałabym, ale jednak nie do końca to byłoby zdrowe i nie do końca by mnie wzmocniło.

Co do mnie, to chyba nie tyle te kopy sprawiły, że jestem silniejsza, co regularna praca nad sobą. Gdybym zostawiła to samo sobie, to wcale nie wychodziłabym automatycznie silniejsza.

3

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Nie zgadzam się z tym twierdzeniem "co cię nie zabije to cię wzmocni", to sukcesy wzmacniają człowieka, porażki osłabiają, jeśli się odnosi porażki w każdej dziedzinie życia to osłabia człowieka a depresję można mieć do końca życia, bo to przewlekła choroba.

4

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
cslady napisał/a:

(...) ważne jest moim zdaniem to, jak przepracowujemy dany problem. Przykład: jeśli skrzywdzi mnie chłopak, to mogę wyjść z tego mocniejsza, jeśli świadomie przejdę przez etapy rozstania, ale mogę też wyjść słabsza. Gdybym jedną miłość leczyła inną miłością (to tylko przykład i generalizacja) albo rzuciła się w wir pracy i czekała aż samo się zagoi, to pewnie ta trauma odbiłaby się na moich późniejszych związkach. Niby przetrwałabym, ale jednak nie do końca to byłoby zdrowe i nie do końca by mnie wzmocniło.

Tu się zgodzę.
Zwykło się mówić, że nie należy się poddawać. Trzeba się podnieść i pójść dalej. Ale jak podnieść?
Wstać i zapomnieć o przykrym doświadczeniu?
Skupiłabym się na etapie podnoszenia, to o czym mówisz Cslady.
Uważam, że każdą porażkę można przekuć na swoją korzyść pod warunkiem, że się wyciągnie z niej naukę. Żeby wyciągnąć naukę, trzeba przeanalizować przyczyny niepowodzenia i ich nie powielać w przyszłości.
Slogany typu: "wstawaj, dasz radę, nie oglądaj się za siebie, brnij na przód", są piękne, ale nijak się mają nawet dla doświadczonego sportowca, który upadł na murawę. Gdy drużyna sportowa przegrywa, trener analizuje błędy i pokazuje je zawodnikom. Uczy jak ich unikać.

Każde przykre doświadczenie uczy nas, by go unikać. Dziecko, które raz się sparzy nie podchodzi do gorącego. Pytanie, czy już zawsze będzie odczuwało chorobliwy lęk?

5

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

A ja słyszałam trochę inną wersję, ale w pewnym sensie chodzi o to samo:
"życie nas albo rozpieszcza, albo rozwija".

Ostatnio też miałam/mam taką sytuację, mocno stresującą - z początku dobijała mnie ta sprawa, miałam wrażenie, że przekracza moje możliwości, a potem kiedy emocje sięgnęły zenitu, powiedziałam sobie trudno - może muszę przyjąć gorzką prawdę o sobie, że jestem za słaba, później pomyślałam, że w sumie fajnie, że mając 40 lat stawiam sobie jakieś wyzwania, podejmuje się czegoś, co być może jest za trudne dla mnie, ale skąd wiadomo, że za trudne? Dopóki się nie zmierzę to nie będę wiedziała tego na pewno, a nawet jeśli się nie uda, będę miała satysfakcję, że na całkiem dużo mnie stać.

6

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Averyl napisał/a:

A ja słyszałam trochę inną wersję, ale w pewnym sensie chodzi o to samo:
"życie nas albo rozpieszcza, albo rozwija".

Bardzo mi się to stwierdzenie podoba i przekonuje chyba bardziej niż to tradycyjne, zwykle powtarzane.
Idąc swoim przykładem mnie trudne doswiadczenia wiele nauczyły, dziś jestem o niebo silniejsza, ponadto do wielu innych spraw nabrałam ogromnego dystansu traktując je jak małostkowe i takie, na których nie warto się skupiać. Samą siebie sprawdziłam w sytuacjach emocjonalnie niemal ekstremalnych, więc wiem, że się nie załamuję, a spinam w sobie i działam. Najwyżej potem, po fakcie, to odchorowuję.
Niemniej wiem też, że lata doświadczeń wpłynęły na moją psychikę, która kiedyś była nie do ruszenia, a dziś jednak jestem nieco bardziej podatna na łzy i poczucie chwilowego wypalenia.

7

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Zupełnie nie umiem się odnaleźć ani w jednym powiedzeniu, ani w drugim. Życie ani mnie nie rozpieszczało, ani nie rozwinęło, a tym bardziej nie czuję się wzmocniony tym, co mnie nie zabiło, a wręcz przeciwnie. Uważam tą myśl Nietzschego, wyrwaną z kontekstu i powielaną masowo w "Moje motto" na Sympatii za głupie i nieprawdziwe. Przykłady z życia przeczące mądrości "Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni" można mnożyć. Weźmy choćby molestowanie - nie zabija, ale czy wzmacnia? Gwałt? A życie z rodzicem alkoholikiem, albo despotą - wzmacnia, czy wręcz przeciwnie - prowadzi do nerwic, depresji, a często do prób samobójczych. A sytuacje znęcania się nad kimś przez rówieśników w szkole- wzmacnia? A choroby np rak, może na początku nie zabije, ale wzmocni, czy jednak osłabi organizm? Przykłady można mnożyć.

8

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Strasznie dosłownie bierzesz te słowa.
Mam kolegę, który wychowywał się w rodzinie alkoholowej - w dorosłym życiu nie pije, ot symbolicznie - przy toastach, czy jak wszyscy idą na piwo, to on wypije jedno na cały wieczór, ma rodzinę, jest dobrze wykształcony. Właśnie dlatego, że wychował się z alkoholikiem, nie chce tego robić swoim dzieciom. Jest to jego świadomy wybór.

Nie żebym komuś życzyła złych doświadczeń, ale często traumatyczne doświadczenia są tym impulsem, by coś zrobić ze sobą, ze swoim życiem. Można powielać schematy,  można przeżyć całe życie nie zauważając, że ono mija, a można zrobić coś więcej, pomimo swoich ograniczeń.

9

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Averyl napisał/a:

Strasznie dosłownie bierzesz te słowa.
Mam kolegę, który wychowywał się w rodzinie alkoholowej - w dorosłym życiu nie pije, ot symbolicznie - przy toastach, czy jak wszyscy idą na piwo, to on wypije jedno na cały wieczór, ma rodzinę, jest dobrze wykształcony. Właśnie dlatego, że wychował się z alkoholikiem, nie chce tego robić swoim dzieciom. Jest to jego świadomy wybór.

Nie żebym komuś życzyła złych doświadczeń, ale często traumatyczne doświadczenia są tym impulsem, by coś zrobić ze sobą, ze swoim życiem. Można powielać schematy,  można przeżyć całe życie nie zauważając, że ono mija, a można zrobić coś więcej, pomimo swoich ograniczeń.

Biorę te słowa tak, jak są napisane, przykładam je do życiowych doświadczeń swoich i ludzi z otoczenia i... dysonas poznawczy, słowa przeczą rzeczywistości, mądrości, ani prawdy życiowej w nich nie widzę, wyparowała.
A propos przykładów kolegów z rodzin alkoholowych, to znam chyba ze czterech takich, co albo piją, albo strzelili samobója po pijaku. Nie wzmocniło ich to.

10

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Tomekk, wzmacnia, ale tylko wtedy jak się potrafi wyciagnac wnioski z porażek i wziąć odpowiedzialność za samego siebie.

Bo wiesz, bedac na przykład z rodziny alkoholowej, można zacząć nad sobą pracować, przejść terapie, wyznaczyć sobie kurs w zyciu, a można tez cala doroslosc przewegetować zaslaniajac się tabliczka DDA. To jest zawsze wybor.

11 Ostatnio edytowany przez Amethis (2016-09-06 18:25:29)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

w innym wątku napisałeś coś takiego

tomekk_33 napisał/a:

doświadczenia formujące. Nie dam sobie niczego narzucić wbrew sobie, ani się zastraszyć

to nie jest co mnie nie zabije to mnie wzmocni?? takie po łebkach ale jednak big_smile

po co szukać przykładów, po "świecie"
wszystko mamy w sobie, kwestia "mocy" by to zobaczyć

jasne, że jak mi ktoś kości połamie, to fizycznie na pewno z tego nie wyjdę, psychicznie pewnie też
tutaj bardziej o wnioski, o przekucie negatywnej energii w pozytywną chodzi

zauważ też że jest różnica, między "wzmocnieniem" tego co mnie "nie zabiło" a "wzmocnieniem" tego co wyszło w konsekwencji "zabicia"

wiele od nas zależy, jak wykorzystamy "zabicie/śmierć"
czy wyjdą z tego pozytywne czy negatywne "doświadczenia formujące"

rozumiem o czym chcesz powiedzieć, ucieczka to też wzmocnienie, zauważ
gorzej gdy się na własne życzenie szuka "uśmiercenia" z tego nauka toporna jest big_smile

smile

12

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Są takie doświadczenia,  które niszczą i osłabiają zamiast ezmacniać,  i to nie zawsze jest kwestią naszej woli,  aby je wchłonąć w siebie i uczynić tym co nas wzmacnia.

13

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
tomekk_33 napisał/a:

Są takie doświadczenia,  które niszczą i osłabiają zamiast ezmacniać,  i to nie zawsze jest kwestią naszej woli,  aby je wchłonąć w siebie i uczynić tym co nas wzmacnia.

Bzdura.

Wszystko co robisz JEST kwestia Twojej woli. Nawet nicnierobienie jest kwestia woli, bo wybrales by schowac glowe w piasek. Jasne, ze po niektorych przejsciach jest ciezej sie wziac za siebie, jest wiecej rzeczy do przerobienia, bardziej boli, ale to, ze jest ciezko nie jest powodem by nic nie robic. Jak ktos sie tym zaslania, to szuka wymowek.

14

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
tomekk_33 napisał/a:

Są takie doświadczenia,  które niszczą i osłabiają zamiast ezmacniać,  i to nie zawsze jest kwestią naszej woli,  aby je wchłonąć w siebie i uczynić tym co nas wzmacnia.

Z tym się zgodzę pewne doświadczenia nas wzmacniają ale jeżeli przychodzi za dużo problemów i porażek to może człowieka zniszczyć

15

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Beyondblackie napisał/a:

Wszystko co robisz JEST kwestia Twojej woli. Nawet nicnierobienie jest kwestia woli, bo wybrales by schowac glowe w piasek. Jasne, ze po niektorych przejsciach jest ciezej sie wziac za siebie, jest wiecej rzeczy do przerobienia, bardziej boli, ale to, ze jest ciezko nie jest powodem by nic nie robic. Jak ktos sie tym zaslania, to szuka wymowek.

Bzdura. Nie wszystko co robię jest kwestią mojej woli, o czym przekonuje choćby psychologia (taka nauka, a nie książki o pozytywnym myśleniu). Począwszy od psychoanalizy, poprzez psychologię poznawczą, społeczną a skończywszy na psychologii ewolucyjnej - udowodniły, że nie każde nasze działanie jest kwestią woli.

16

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Amethis napisał/a:

w innym wątku napisałeś coś takiego

tomekk_33 napisał/a:

doświadczenia formujące. Nie dam sobie niczego narzucić wbrew sobie, ani się zastraszyć

to nie jest co mnie nie zabije to mnie wzmocni?? takie po łebkach ale jednak big_smile

po co szukać przykładów, po "świecie"
wszystko mamy w sobie, kwestia "mocy" by to zobaczyć

jasne, że jak mi ktoś kości połamie, to fizycznie na pewno z tego nie wyjdę, psychicznie pewnie też
tutaj bardziej o wnioski, o przekucie negatywnej energii w pozytywną chodzi

zauważ też że jest różnica, między "wzmocnieniem" tego co mnie "nie zabiło" a "wzmocnieniem" tego co wyszło w konsekwencji "zabicia"

wiele od nas zależy, jak wykorzystamy "zabicie/śmierć"
czy wyjdą z tego pozytywne czy negatywne "doświadczenia formujące"

rozumiem o czym chcesz powiedzieć, ucieczka to też wzmocnienie, zauważ
gorzej gdy się na własne życzenie szuka "uśmiercenia" z tego nauka toporna jest big_smile

smile

Wiesz, nie sposób się z Tobą nie zgodzić, nawet przywołując własne doświadczenia. Zafrapowało mnie jedne zdanie od Ciebie:"zauważ też że jest różnica, między "wzmocnieniem" tego co mnie "nie zabiło" a "wzmocnieniem" tego co wyszło w konsekwencji "zabicia"... Przemyślę je. Dzięki. Protestuję jedynie przeciw totalizmowi tego cytatu z Nietzschego. Nie KAŻDE, co nie zabije, nie KAŻDEGO wzmocni. To chciałem podkreślić.

17

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Tomekk_33 to jest pewien tryb warunkowy - jeśli nie zabije, ale niektóre doświadczenia zabijają! nawet jeśli nie bezpośrednio, to powoli, po czasie. Jeśli ktoś wychował się w rodzinie alkoholików, a w dorosłym życiu powiela schemat, to dąży do samozagłady - po pijaku zginie w jakimś wypadku, czy rozwali sobie tak zdrowie, że umrze przedwcześnie.
Jeśli nie uporasz się ze swoimi problemami to one cię dopadną w najgorszej chwili i dosłownie dobiją.
A co do "życie albo rozpieszcza, albo rozwija" - wg. mnie ci co nic nie robią ze swoim życiem, są w tej pierwszej grupie, nawet jeśli nie jest to "wygodne" życie, to są z nim pogodzeni, są jak taki liść na wietrze. Właściwie dopiero na starość orientują się, że życie przeszło im koło nosa - tak byle-jak, nie "pożyli sobie".

18

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

tomekk, jest smile tylko trzeba to dostrzec.
kazdy ZAWSZE ma wybór - pytanie tylko czy udzwignie jego konsekwencje.
nawet zaniechanie wybór jest swoistym wyborem.
w tym sensie mozesz sam decydowac jak dane wydarzenie na Ciebie wplynie.
bo zdarzenia same w sobie nie sa dobre ani.zle, przyjemne ani niemile. to.my nadajemy im takie znaczenie.

19 Ostatnio edytowany przez kwadrad (2016-09-06 21:41:05)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

To jest pytanie czy wszystkie niedobre doświadczenia prowadza do niepowielania tych samych błędów smile

Zastanawiam się czy to stwierdzenie to nie jest łagodna forma pogodzenia się porażka.
Tym że ona  miała miejsce.
Na pewno jest to inspirujące do poprawy czegoś.
Bo gdzieś ta potrzeba bycia lepszym przecież jest.

20 Ostatnio edytowany przez Amethis (2016-09-06 21:43:19)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
tomekk_33 napisał/a:
Beyondblackie napisał/a:

Wszystko co robisz JEST kwestia Twojej woli. Nawet nicnierobienie jest kwestia woli, bo wybrales by schowac glowe w piasek. Jasne, ze po niektorych przejsciach jest ciezej sie wziac za siebie, jest wiecej rzeczy do przerobienia, bardziej boli, ale to, ze jest ciezko nie jest powodem by nic nie robic. Jak ktos sie tym zaslania, to szuka wymowek.

Bzdura. Nie wszystko co robię jest kwestią mojej woli, o czym przekonuje choćby psychologia (taka nauka, a nie książki o pozytywnym myśleniu). Począwszy od psychoanalizy, poprzez psychologię poznawczą, społeczną a skończywszy na psychologii ewolucyjnej - udowodniły, że nie każde nasze działanie jest kwestią woli.

Odpowiem Ci tak
Problem w tym że mamy wolną wolę, z naciskiem na "wolną"

Przychodząc na świat na świat jesteś jak hardware bez  softu, chodź i tak dowodzą ze nie do końca

Skoro sie np wychowałes  w takim środowisku a nie innym, wdrukowano Ci emocjonalnosc i cala ta resztę, to dziś robiąc coś oklamujesz sam siebie smile dokonując wyboru poprzez własną wole wink
To czego nie robisz, nie lubisz, cofa Cię przed czymś, to co jak nie wola jest smile

Ale do przyjemnych spraw wracając,  wolnej woli używasz czy nie ??

smile

To co Cię nie zabije, to Cię wzmocni, to nie tylko ból, zawsze są dwa końce wink

21

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Zgadzam się chyba.. całkowicie z Olinką. Moja mama popełniła samobójstwo. Od tamtej pory czuję, że coś niedobrego ze mną się dzieje. Kilka miesięcy po jej śmierci chodziłam do psychologa, ale zrezygnowałam z tego, bo czułam się naprawdę dobrze.
Ale od jakiegoś czasu towarzyszą mi negatywne emocje. Być może z tego powodu, że nie mam wielu zajęć (małe dziecko do opieki, zajmowanie się sobą). Mam nadzieję, że jestem na tyle silna psychicznie, że dam radę przetrwać kryzys.

Inna sprawa dotyczy mojej empatii. Przed jej śmiercią byłam bardzo wrażliwą osobą, nie lubiłam patrzeć na cierpienie innych. Nadal tak jest oczywiście, jednakże.. nie potrafię kogoś pocieszyć, jeżeli ktoś mu umrze. Jest mi to wręcz obojętnie. Słyszę w głowie tylko: "Wszyscy kiedyś odejdą. Świat przez to nie upadnie, nadal musisz żyć". Bardzo niemiłe uczucie, jeżeli człowiek się nad tym zastanowi. To taka lekka apatia w stosunku do nowo-poznanych, czy właśnie tego, że coś złego się wydarzyło.

Pamiętam uczucia towarzyszące mi, kiedy dowiedziałam się, że nie żyje. Poszłam się pomalować, bo karetka była w drodze. Pomalować. I zrobiłam to całkowicie na umyśle. Po prostu moja świadomość nie przetworzyła wtedy tego, co się stało. Nie wiem, czy mogę nazwać to szokiem.
Jednak kilka godzin później oczywiście było coraz gorzej.
Byłam z matką bardo blisko zżyta. Była moją najlepszą przyjaciółką (bo na mamę średnio się nadawała). Mówiłam jej wszystko. Bardzo ją kochałam mimo jej rodzicielskich błędów.

Kilka miesięcy po jej śmierci poznałam chłopaka, który mnie zgwałcił. Byłam z nim pół roku, wiedział co się stało. Ogólnie.. rok, który zaczął się począwszy od jej śmierci źle wspominam. Chciałabym go wymazać z głowy, te wszystkie sceny, to o czym myślałam. Nie chciałam się zabić, tak mi się wydaje. Ale ciągle coś podpowiadało mi, że muszę zapełnić lukę w sercu, jak najszybciej. Stąd ta sytuacja tak mi się wydaje.

Na domiar złego sama sobie pomogłam. Po roku i kilku dniach powiedziałam sobie, że nie mogę tak żyć. Myśleć codziennie o niej, mieć wyrzuty sumienia, że za mało zrobiłam.
Jednak sądzę, że jakaś osóbka o podobnym przeżyciu mogłaby mnie inaczej nakierować. Mogłaby spowodować, że nie miałabym obecnie takich obaw, emocji negatywnych. Ale! Jestem dość silną babką.
Sęk też w tym, że rzadko myślę o matce. Nie lubię chodzić na cmentarz, więc tego nie robię. A tam leży jej truchło, które nie ma dla mnie znaczenia. Bo to tylko ciało, a ja ją zapamiętałam jako żywą (nie widziałam jej po jej śmierci).

Myślę, że to mnie wzmocniło. Mocno wymądrzałam, stałam się bardziej obiektywna. Chociaż jestem leniem... ale poza tym - bardzo dużo dało mi to doświadczenie i to cierpienie.

22 Ostatnio edytowany przez SonyXperia (2016-09-07 16:34:30)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Mama takie jedno trudne, negatywny przeżycie. Czuję się winna śmierci mojego taty. Przynajmniej pośrednio. Mój tato zmarł nagle, w domu, przy mnie, tuż po wizycie lekarskiej. Wcześniej poczuł się bardzo źle (miał objawy mogący świadczyć o zawale serca, a ja nie zdawałam sobie z tego sprawy). Nie wezwałam do niego od razu karetki. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się z nim dzieje, poza tym twierdził, że się dobrze czuje, że już mu ten ból przechodzi i nie chce karetki.  Ale skontaktowałam się telefonicznie z przychodnią zdrowia, obok której mieszkaliśmy, bo mimo iż zaprzeczał, że już mu ten ból przechodzi, widziałam, że  nie jest z nim wszystko w porządku. Do tego wszystkiego był poważnie chory, między innymi na choroby układu krążenia. Pielęgniarka, z którą rozmawiałam powiedziała mi żebym wzywała pogotowie, bo to może być coś poważnego. Kazała mu podać nitroglicerynę. Nie przemówiło mi to do wyobraźni. A tato denerwował się. Nie chciał pogotowia. Zmusiłam go do wizyty lekarskiej w przychodni. Od razu. Mieszkaliśmy obok, przysłowiowe 5 minut drogi. Poza tym uznałam, że tak będzie lepiej, mimo tego co mówiła pielęgniarka. Bałam się oczekiwania na karetkę, kiedy tuż obok w budynku był lekarz. Lekarz przyjął  go od razu, zrobił potrzebne badanie i stwierdził nagły, silny ból kręgosłupa. Przepisał leki i odesłał nas do domu. Cały czas przy tacie byłam, nawet podczas wizyty lekarskiej. Zdążyliśmy po drodze do domu wykupić leki i tuż po wejściu do mieszkania tato zmarł... Zakaszlał, zacharczał, i to był koniec... Tego, co działo się później do przyjazdu karetki nie będę opisywać. Próbowałam tatę między innymi reanimować. Ale było już za późno. Teraz wiem jak wygląda moment śmierci człowieka... Śmierć na brzydkie oblicze. Wezwane przeze mnie pogotowie ratunkowe stwierdziło zgon.
Czy mnie to zabiło? Nie. Nie zwariowałam od tego, nie wpadłam w depresję, nic sobie złego nie zrobiłam, ani nie próbowałam zrobić. Powiedziałam głośno: „przepraszam Cię tato”. Czy mnie to wzmocniło? Nie. Czuję się winna podjętej decyzji. Winna względem taty. Tego, że zabrałam go do przychodni, i tego, że nie posłuchałam pielęgniarki. Nie pomaga mi tłumaczenie, że przecież nie zostawiłam taty bez opieki, mało tego, że przecież był u lekarza! Lekarza, który go badał i postawił diagnozę! I nie pomaga mi to, że teraz wiem, co powinnam była zrobić, bo jest po fakcie, że lekarz postawił błędną diagnozę. Do końca życia będę stawiać czoła temu, że w tamtej chwili postąpiłam tak a nie inaczej, bo może jeszcze, choć przez jakiś czas mógłby żyć...

23

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Sony, rozumiem, ze czujesz się winna bo jasnym jest, ze tate bardzo kochalas. Czlowiek wini się wtedy za najbardziej absurdalne rzeczy: ze nie przyszedł piec minut wcześniej do domu, ze nie odpowiedział na telefon, ze był zajęty czyms innym w danym momencie...

Ale obiektywna prawda jest taka, ze to na to co się stało zupełnie nie mialas wpływu. Winny to jest ten konował z Koziej Wolki, który nie potrafil prawidłowo zdiagnozować stanu przedzawałowego, albo któremu po prostu nie chciało się przebadać pacjenta. To jest facet, który powinien być na słuchawce odbiorczej Twojego gniewu, a nie Ty sama. Gdyby do czegos takiego doszło poza Polska, to moglabys pozwac go do sadu i jeszcze odszkodowanie dostać (chociaż to żadne pocieszenie po śmierci tak ważnej osoby). Polska, nie Polska, ja bym temu typowi nogi z tylka powyrywala razem z jajami i kompletnie zrujnowala mu reputacje.

24

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Jedno z głupszych przysłów jakie słyszałam, no chyba, żeby odnieść się do cytatu z powieści Lot nad kukułczym gniazdem -  Dobry Indianin powinien umieć się wyżywić, jedząc wszystko, co nie zje go pierwsze - wtedy to przysłowie: Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni, ma jakiś sens.
Takie doświadczenia jak chora miłość, podła zdrada, pęknięte serca i fałszywi przyjaciele, straty i upadki. sprawiają, że się zmieniamy, stajemy się jedyni, wyjątkowi i niepowtarzalni - ale czy wzmocnieni?
Wątpię w to, dlatego bliższe prawdzie, uważam powiedzenie: Co Cię nie zabije, to Cię zmieni.

25

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Co Cię nie zabije, zostawi Cię poobijaną i posiniaczoną. Takie coś kiedyś przeczytałam i się zgadzam.

26

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

no cóż, ja nie zamierzam być poobijana i posiniaczona ofiarą losu.

wybieram bycie doswiadczona i mądrzejsza

27

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
CatLady napisał/a:

Co Cię nie zabije, zostawi Cię poobijaną i posiniaczoną. Takie coś kiedyś przeczytałam i się zgadzam.

Nie zgodze się.

Mialam *ujowe dzieciństwo, ale wyniosłam z niego, ze trzeba być samodzielna, zdeterminowana, niezalezna i umiec rozpoznawać kiedy ktoś cie robi w balona i chce wykorzystać. Nie radziłabym sobie nawet w polowie tak dobrze w zyciu i pracy gdybym nie miała tych doswiadczen.

Doswiadczenia to doświadczenia. Nie sa ani dobre ani zle. Wszystko zależy od interpretacji i umiejetnosci przekucia ich w cos wartościowego.

28 Ostatnio edytowany przez Amethis (2016-09-08 00:38:15)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Beyondblackie napisał/a:

Nie zgodze się.

Mialam *ujowe dzieciństwo, ale wyniosłam z niego, ze trzeba być samodzielna, zdeterminowana, niezalezna i umiec rozpoznawać kiedy ktoś cie robi w balona i chce wykorzystać. Nie radziłabym sobie nawet w polowie tak dobrze w zyciu i pracy gdybym nie miała tych doswiadczen.

Doswiadczenia to doświadczenia. Nie sa ani dobre ani zle. Wszystko zależy od interpretacji i umiejetnosci przekucia ich w cos wartościowego.

kurde wink

Miałem też *ujowe, a to co mi się wydawało fajne, to ściema była
prawdą jest też, o której mam świadomość, że nie dostałem miłości w dzieciństwie lub dostawałem jej ochłapy, obierki, papierki po cukiereczkach, itd itp

oczywiście za tym szło, brak umiejętności w interpretowaniu siebie i otoczenia, bo skąd niby, z telewizji(za mojego dzieciństwa czarno-białej) miałem się skapnąć wink a tam gdzie się tego uczyłem było życie "life is brutal and full of zasadzkas"
tyle lat na tym "głodzie", jednak sądzę że czasem trzeba pozwolić się "zabić" big_smile

dostałem w zasadzie podobnie jak i Ty, przecież bez tego bym "zginął"
ja nawet wyostrzyłem zmysły, w specjalizacje uderzyłem, nikt mnie zabić nie mógł, bo kto Boga może uśmiercić

samodzielność, zdeterminowanie, niezależność i umiejętność rozpoznawania kiedy ktoś cie robi w balona i chce wykorzystać, skrzywione bo skrzywione, bez tego by człowiek nie przetrwał dorastania

a ten pieprz..y negatywizm, o mało mi życia nie zabrał

CatLady napisał/a:

Co Cię nie zabije, zostawi Cię poobijaną i posiniaczoną. Takie coś kiedyś przeczytałam i się zgadzam.

siniaki, otarcia, rany, mają to do siebie że się goją, znikają, jak tylko chcemy zdrowieć, jest taki zwrot "samoleczenie" wink
poza tym żyjemy big_smile, zgadzać się można, jednak do przodu trzeba iść

29

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Amethis napisał/a:

siniaki, otarcia, rany, mają to do siebie że się goją, znikają, jak tylko chcemy zdrowieć, jest taki zwrot "samoleczenie" wink
poza tym żyjemy big_smile, zgadzać się można, jednak do przodu trzeba iść

No właśnie, stwierdzenie "jak tylko chcemy zdrowieć" wydaje mi się tutaj kluczowe. Można rany rozdrapywać, a i siniakom nie pozwalać się goić, a można się hartować i czerpać z nich naukę na przyszłość, siłę i mądrość życiową. To w dużej mierze od nas samych zależy czy w ogóle, a jeśli tak, to jak szybko, staniemy do pionu. Tym osobom, które miały kiepskie dzieciństwo (ja na szczęście do nich nie należę, choć paru ran mimo wszystko mogłabym się doszukać), jest o tyle trudno, że do wszystkiego musiały dochodzić same, bo nie dostały od rodziców tego potencjału na przyszłość, którym jest wysokie poczucie własnej wartości, wiara we własne możliwości, przekazane wartości, wypracowane zasady, ale to nie znaczy, że złych doświadczeń nie można przekuć w coś wartościowego. Owszem, jest trudniej, ale też satysfakcja z osiągniętego sukcesu smakuje jakby bardziej. Tak sądzę.

30

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Olinka napisał/a:

Owszem, jest trudniej, ale też satysfakcja z osiągniętego sukcesu smakuje jakby bardziej.

jakby inaczej w moim przypadku

31

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Olinka napisał/a:

"Dotarłam nawet do informacji (niestety dziś nie potrafię już podać jej źródła), że pod wpływem stresu, depresji lub innych stanów o negatywnym zabarwieniu, w naszym mózgu zachodzą pewne trwałe zmiany, które są przyczyną degradacji niektórych obszarów mózgu, stąd nasza późniejsza podatność na ich powtarzanie. I tak na przykład raz przeżyta i nawet wyleczona depresja, predysponuje nas do kolejnych zachorowań, co dla mnie znaczy, że nasza psychika staje się jednak bardziej krucha.

Też dotarłam;)
Hans Selye, kanadyjski fizjopatolog, opisał stres jako niespecyficzne zmiany organizmu wywołane czynnikami szkodliwymi. Dopiero w XX w., zdaniem badaczy, stres utracił swoją pierwotną funkcję chronienia nas przed niebezpieczeństwami i stał się przyczyną uszczerbków na zdrowiu. Stres w ludzkiej psychice powoduje rozbieżności pomiędzy możliwościami danej osoby a oczekiwaniami ze strony otoczenia. Oprócz negatywnego wpływu na układ krążenia czy pokarmowy, stres działa na ludzki mózg.
Podobno stres jest przyczyną zaburzeń pamięci, koncentracji, kontroli nad emocjami, wywołuje zmęczenie, nasila skłonności do uzależnień i zachowań ekstremalnych.
Według naukowców ze Stockholm Brain University i Stockholm University stres powoduje ubytki w szarej strefie mózgowej.
Podobno najbardziej ulubił sobie neutrony z części przedczołowej, odpowiedzialnej za metabolizm, panowanie nad emocjami, planowanie i podejmowanie decyzji. Na skutek stresu obniżają się zdolności adaptacyjne w nowych sytuacjach.

Bardzo mnie zaintrygował wątek Olinki. Zastanawiałam się, dlaczego osobom doświadczonym trudniej znaleźć się w nowych sytuacjach. (Takie mniemanie przynajmniej panuje.) Często mówi się, że ktoś zyskuje przy drugim spotkaniu.
Wygląda na to, że, według naukowców, stres niszczy pewne obszary naszego mózgu i dlatego jesteśmy mniej odporni, mniej lotni w starciu z nieznanymi nam dotąd okolicznościami.

Osobiście czuję się niepocieszona. Dotarłam do informacji, z których wynika, że mój mózg to durszlak, a ja jestem strzępkiem nerwów. Żeby chociaż kłębkiem... Ciężko będzie mi oswoić się z takimi informacjami, dla mnie to nowość wink

32

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Olinka napisał/a:

To w dużej mierze od nas samych zależy czy w ogóle, a jeśli tak, to jak szybko, staniemy do pionu.

w praktyce w moim przypadku, wyglądało to tak mniej więcej
że na własną rękę wszystkie ścieżki przewędrowałem, wszystko po to, żeby ta jedna została

a nawet jak i jedna pozostaje, to ciężko nią iść, bo zna się drogę powrotną, człowiek pod górę nie lubi ciągle iść "syzyfowa praca" czy cóś
a tu w człowieku potrzeba szybkiej ulgi, naprawy, odbicia się

jedni się wdrapują i spadają, inni kroczą powoli, robią odpoczynki

w kontekście wspinania gdzieś wpadł mi tekst kiedyś "na szczycie, okazuje się ze drabina była nie o ten mur oparta" wink

z drugiej strony, żeby trzymać pion, to trzeba "mocny kręgosłup"
obrazowo, jak się z pozycji na czworaka wstaje, to często nowa pozycja o zawrót głowy przyprawia wink

33

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

"Co cię nie zabije, to cię wzmocni"

Często gdy słyszę to przysłowie, ktoś go używa jako wymówki do zaakceptowania cierpienia, trudnych przeżyć i złych warunków. To kompletnie bez sensu!

Przypomina mi to jedno z opowiadań, chyba A. de Mello o powiedzeniu, że cierpienie uodparnia. Ktoś zapytał:
- a na co właściwie uodparnia cierpienie?
- chyba tylko na więcej cierpienia.

Czy naprawdę to właściwa droga?

Są trudne doświadczenia, które kształcą gdy sie przez nie przejdzie. Niektóre kształcą w sztuce życia. Ale nie możemy traktować tego jako wymówki do zaakceptowania zła, krzywdy itp. Są doświadczenia, które niszczą, zabijają.

O trudnych ale wzmacniających doświadczeniach mam inne ulubione przysłowie:

"Gładkie morze nigdy nie wykształciło dobrego żeglarza"

Ale sztorm to konieczność wytężonych starań i pracy a niekoniecznie złych doświadczeń.

34

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Johnny314 napisał/a:

Przypomina mi to jedno z opowiadań, chyba A. de Mello o powiedzeniu, że cierpienie uodparnia. Ktoś zapytał:
- a na co właściwie uodparnia cierpienie?
- chyba tylko na więcej cierpienia.

Jest jeszcze jedno - cierpienie uszlachetnia. Ktoś, kto wypowiedział je po raz pierwszy, prawdopodobnie nigdy naprawdę nie cierpiał i nie miał nawet możliwości obserwowania kogoś, kogo dotknęło prawdziwe cierpienie. Ból nierzadko ma nad nami władzę, odbiera nam godność, umiejętność racjonalnego myślenia, w zderzeniu z nim zachowujemy się w sposób niekontrolowany, a nawet prosimy o śmierć. Moim zdaniem trzeba być szaleńcem, aby widzieć w tym jakąś szlachetność.

35 Ostatnio edytowany przez Amethis (2016-09-10 08:23:37)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Stąd może też powiedzenia w stylu "tonący brzytwy się łapie" smile w nawiązaniu do tego szaleństwa "przeżycia"

jakiś czas temu trafiłem w necie na rekolekcje znanego księdza, coś w stylu do mężczyzn

I opowiadał wspierając się Biblią,  że malo kumaty w tym temacie jestem mogę coś przekręcić

W każdym razie chodzi o historię kogoś tam, kto płynął przez morze statkiem, na zewnątrz szalała "burza" a gość schował się pod pokładem w "linach"
Reszta załogi walczyła z żywiołem, o życie

Meritum tego było żeby "walnąć" się w to morze/burze, taki obraz inicjacji

Także to "co nas nie zabije to wzmocni" można totalnie na różnych płaszczyznach traktować smile

W tej opowieści gościa miała połknąć czy połknela ryba, po czym go wyrzygała

Dla mnie oczywista przenośnia smile
Skoro ten kraj rzekomo tak wierzący jest, to powinno to być. ..... wink

36

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Olinka napisał/a:

Jest jeszcze jedno - cierpienie uszlachetnia. Ktoś, kto wypowiedział je po raz pierwszy, prawdopodobnie nigdy naprawdę nie cierpiał i nie miał nawet możliwości obserwowania kogoś, kogo dotknęło prawdziwe cierpienie. Ból nierzadko ma nad nami władzę, odbiera nam godność, umiejętność racjonalnego myślenia, w zderzeniu z nim zachowujemy się w sposób niekontrolowany, a nawet prosimy o śmierć. Moim zdaniem trzeba być szaleńcem, aby widzieć w tym jakąś szlachetność.

Dla mnie to powiedzenie jest jeszcze większą manipulacją. Co to wogóle znaczy, że coś uszlachetnia? Kiedy człowiek jest szlachetny, w jaki sposób taki się staje? Dla mnie to puste słowo bez konkretnego znaczenia.

Takie powiedzenie fajnie się mówi gdy samemu się nie cierpi ale chce się pocieszyć kogoś cierpiącego bez pomagania mu. No bo cierpienie jak piszesz odbiera racjonalne postrzeganie więc łatwo taką cierpiącą osobę zmanipulować takimi frazesami. Potem będzie sobie powtarzać, że np. "tak, cierpię bo mąż mnie bije ale cierpię szlachetnie, dla dobra małżeństwa i dzieci".

37

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Szczerze? Jak słyszę, że cierpienie uszlachetnia, to mnie krew zalewa. Jak? Po co?
Owszem uodparnia, hartuje, ale uszlachetnia?
Osoby, które w życiu cierpiały bądź cierpią mają w sobie więcej empatii. Ale kto powiedział, że "szczęściarze" jej nie mają.

Naturalnym odruchem człowieka (zwierzęcia też, zwłaszcza zwierzęcia) jest unikanie cierpienia. I, według mnie, jeżeli cokolwiek uczy, to właśnie unikanie sytuacji, w których odczuwamy ból fizyczny lub psychiczny. Boli - nie dotykam! Prosta nauka i wniosek.

38 Ostatnio edytowany przez Amethis (2016-09-10 14:50:42)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
ewelinaL napisał/a:

Naturalnym odruchem człowieka (zwierzęcia też, zwłaszcza zwierzęcia) jest unikanie cierpienia. I, według mnie, jeżeli cokolwiek uczy, to właśnie unikanie sytuacji, w których odczuwamy ból fizyczny lub psychiczny. Boli - nie dotykam! Prosta nauka i wniosek.

porównywanie w literaturze postaw ludzkich do zwierzęcych w kontekście bólu smile

Mówi się wilk, zająć, owca

Chodź są i rozwinięcia, osioł, muł ale to już inna półka w kontekście bólu wink

Temat zbyt ogólnie idzie, stąd rozbieżne stanowiska

Warto by określić o czym jest to "co nas nie zabije" i z jakiej perspektywy, chodź może to zamknie temat wink

Bo czymś innym będzie zawał w podeszłym wieku, a czym innym unikanie konfrontacji, przy skrzywionej osobowości smile

Chodź i tu i tu można spokojnie wpasować to powiedzenie

Pozdr

39

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Pisząc o siniakach, miałam na myśli to, że maksyma "co cię nie zabije, to cię wzmocni" jest uproszczeniem. Nie wszystko da się tak łatwo otrzepać i iść dalej. Nie każdy tak może. Pewne doświadczenia mogą wpłynąć na nas tak bardzo, że nie obejdzie się bez profesjonalnej pomocy. Pewne doświadczenia mogą np wywołać depresję, zespół stresu pourazowego, lęki itd. To nie zabiło, owszem, ale i nie wzmocniło, prawda? Z depresji można się wyleczyć, ale to trochę trwa i wszystko zależy od indywidualnego człowieka i od sytuacji. Czasem pewne zadry zostaną już z nami na zawsze, jak blizny. Żyjemy dalej, ale pamiętamy o nich.

Tak jak na wojnie: nadepniesz na minę i urwie ci nogę. Niby nie zabiło, ale mocniejszy też potem nie jesteś a i blizna została i kikut boli na zmianę pogody. Żyje się dalej, ale już inaczej niż się żyło zanim to wszystko się stało. Już nie tak łatwo jak kiedyś.

40

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
ewelinaL napisał/a:

Osoby, które w życiu cierpiały bądź cierpią mają w sobie więcej empatii. Ale kto powiedział, że "szczęściarze" jej nie mają.

Nie zgadzam się z tym. Często osoby, które dużo w życiu wycierpiały są już tak zmęczone, że aż zgorzkniałe i na empatię nie ma już miejsca.

Wydaje mi się, że jak coś tam wycierpiał człowiek, to może być bardziej empatyczny, owszem - ale nie jeśli wycierpiał za wiele.

41

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
CatLady napisał/a:
ewelinaL napisał/a:

Osoby, które w życiu cierpiały bądź cierpią mają w sobie więcej empatii. Ale kto powiedział, że "szczęściarze" jej nie mają.

Nie zgadzam się z tym. Często osoby, które dużo w życiu wycierpiały są już tak zmęczone, że aż zgorzkniałe i na empatię nie ma już miejsca.

Wydaje mi się, że jak coś tam wycierpiał człowiek, to może być bardziej empatyczny, owszem - ale nie jeśli wycierpiał za wiele.

Albo nie, jeśli się nie pozbierały z cierpienia.
Ale masz rację. Nie wszystko jest regułą.

42

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Zgadzam się z CatLady.
Patrząc wstecz jestem dużo mniej empatyczna, czasami mam problem z pomaganiem innym.

43

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
CatLady napisał/a:

Wydaje mi się, że jak coś tam wycierpiał człowiek, to może być bardziej empatyczny, owszem - ale nie jeśli wycierpiał za wiele.

Wielokrotnie zdarzało mi się powtarzać, że jesteśmy różni i mamy różnie skonstruowane psychiki, dlatego każdy z nas ma własny limit ciężaru, który potrafi udźwignąć, a po przekroczeniu którego poddaje się lub nawet upada. Zastanawiam się w tym miejscu czy przypadkiem ta zmniejszona zdolność odczuwania empatii, o której piszecie, analogicznie jak w powyższym stwierdzeniu, nie jest wynikiem przekroczenia własnej granicy ciężaru, jaki jesteśmy w stanie unieść? Czyli że jeśli przeżyjemy zbyt wiele, to zaczynamy obojętnieć. Tu ponownie mogłabym wrócić do pierwszego posta i teorii, że pod wpływem traumy degradacji ulegają jakieś obszary mózgu, w tym przypadku odpowiedzialne za emocje nakierowane na drugiego człowieka.

44

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Olinka napisał/a:

Zastanawiam się w tym miejscu czy przypadkiem ta zmniejszona zdolność odczuwania empatii, o której piszecie, analogicznie jak w powyższym stwierdzeniu, nie jest wynikiem przekroczenia własnej granicy ciężaru, jaki jesteśmy w stanie unieść? Czyli że jeśli przeżyjemy zbyt wiele, to zaczynamy obojętnieć.

Można by Twoje rozważania podczepić pod pierwszy człon tytułu wątku, ten o zabijaniu. Czyli analogicznie, co cię nie wzmocni, to zbije.

Olinka napisał/a:

Tu ponownie mogłabym wrócić do pierwszego posta i teorii, że pod wpływem traumy degradacji ulegają jakieś obszary mózgu, w tym przypadku odpowiedzialne za emocje nakierowane na drugiego człowieka.

Być może nie bezpośrednio, ale jeśli stres niszczy neutrony odpowiedzialne za zdolność planowania, podejmowania decyzji, odnajdowania się w nowych sytuacjach, pamięć, koncentrację, to taki człowiek strasznie się męczy. Ma wystarczająco dużo roboty z własną psychiką i raczej mu nie w głowie pochylanie się nad innymi.

Z drugiej strony zauważam w teorii o niszczycielskim wpływie stresu na neutrony mózgowe pewne niebezpieczeństwo. Człowiek ma tendencję do usprawiedliwiania się. Jeśli zostanie stwierdzone, że zachowuje się w pewien sposób, bo stres mu "zjadł" część mózgu, to nie będzie nic robił, bo przecież to nie jego wina. On jest chory i ma prawo podłożyć się pod inne powiedzenie: "Jakiego mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz."
Oczywiście, znowu należy podkreślić, że skrajne zachowania nie są regułą. Jeden, gdy pozna przyczyny będzie walczył, inny się podda, bo tak łatwiej, tak wygodniej.

45

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Akaya napisał/a:

Zgadzam się z CatLady.
Patrząc wstecz jestem dużo mniej empatyczna, czasami mam problem z pomaganiem innym.

To jest coś takiego, że jeśli ja np miałam pewne przeżycia albo trudności, ale sobie z nimi poradziłam i teraz patrzę na innych, którzy - według mnie - mają mniejsze problemy, łatwiejsze do rozwiązania, ale nie dają sobie rady, to myślę "o matko, ale z ciebie łamaga/ofiara losu, itp".

Tak to chyba działa: ktoś wyszedł z pewnej trudnej sytuacji, to myśli, że każdy powinien umieć dać sobie radę, nie ma tej empatii, myślenia, że każdy jest przecież inny, że o, co dla mnie jest drobnym problemem, komuś może złamać plecy.

46

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
SonyXperia napisał/a:

Mama takie jedno trudne, negatywny przeżycie. Czuję się winna śmierci mojego taty. Przynajmniej pośrednio. Mój tato zmarł nagle, w domu, przy mnie, tuż po wizycie lekarskiej. Wcześniej poczuł się bardzo źle (miał objawy mogący świadczyć o zawale serca, a ja nie zdawałam sobie z tego sprawy). Nie wezwałam do niego od razu karetki. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się z nim dzieje, poza tym twierdził, że się dobrze czuje, że już mu ten ból przechodzi i nie chce karetki.  Ale skontaktowałam się telefonicznie z przychodnią zdrowia, obok której mieszkaliśmy, bo mimo iż zaprzeczał, że już mu ten ból przechodzi, widziałam, że  nie jest z nim wszystko w porządku. Do tego wszystkiego był poważnie chory, między innymi na choroby układu krążenia. Pielęgniarka, z którą rozmawiałam powiedziała mi żebym wzywała pogotowie, bo to może być coś poważnego. Kazała mu podać nitroglicerynę. Nie przemówiło mi to do wyobraźni. A tato denerwował się. Nie chciał pogotowia. Zmusiłam go do wizyty lekarskiej w przychodni. Od razu. Mieszkaliśmy obok, przysłowiowe 5 minut drogi. Poza tym uznałam, że tak będzie lepiej, mimo tego co mówiła pielęgniarka. Bałam się oczekiwania na karetkę, kiedy tuż obok w budynku był lekarz. Lekarz przyjął  go od razu, zrobił potrzebne badanie i stwierdził nagły, silny ból kręgosłupa. Przepisał leki i odesłał nas do domu. Cały czas przy tacie byłam, nawet podczas wizyty lekarskiej. Zdążyliśmy po drodze do domu wykupić leki i tuż po wejściu do mieszkania tato zmarł... Zakaszlał, zacharczał, i to był koniec... Tego, co działo się później do przyjazdu karetki nie będę opisywać. Próbowałam tatę między innymi reanimować. Ale było już za późno. Teraz wiem jak wygląda moment śmierci człowieka... Śmierć na brzydkie oblicze. Wezwane przeze mnie pogotowie ratunkowe stwierdziło zgon.
Czy mnie to zabiło? Nie. Nie zwariowałam od tego, nie wpadłam w depresję, nic sobie złego nie zrobiłam, ani nie próbowałam zrobić. Powiedziałam głośno: „przepraszam Cię tato”. Czy mnie to wzmocniło? Nie. Czuję się winna podjętej decyzji. Winna względem taty. Tego, że zabrałam go do przychodni, i tego, że nie posłuchałam pielęgniarki. Nie pomaga mi tłumaczenie, że przecież nie zostawiłam taty bez opieki, mało tego, że przecież był u lekarza! Lekarza, który go badał i postawił diagnozę! I nie pomaga mi to, że teraz wiem, co powinnam była zrobić, bo jest po fakcie, że lekarz postawił błędną diagnozę. Do końca życia będę stawiać czoła temu, że w tamtej chwili postąpiłam tak a nie inaczej, bo może jeszcze, choć przez jakiś czas mógłby żyć...

Strata bliskiej osoby i dalsze życie w mniemaniu, że można było temu zapobiec, gdyby... No właśnie. Gdyby co?
Moja córka zmarła przez bład lekarza. Czasu nie cofnę. A mogłem wtedy zawieźć ją do szpitala, zamiast wzywać miejscowego lekarza. Czy takie dywagacje coś zmienią? Nie. Trzeba się pogodzić z tym i żyć dalej.

Co do Olinkowego zapytania, to moje życie w zasadzie składało się do tej pory z samych tych rzeczy, które zabić mnie, to nie zabiły, ale szczególnie wzmocniony się nie czuję przez ich doświadczenie.
Nosimy krzyż indywidualnie, więc komu pasuje, może odnieść powiedzenie z tytułu wątku do siebie. Ja sobie daruję jednak. smile

47

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Excop napisał/a:

Strata bliskiej osoby i dalsze życie w mniemaniu, że można było temu zapobiec, gdyby... No właśnie. Gdyby co?
Moja córka zmarła przez bład lekarza. Czasu nie cofnę. A mogłem wtedy zawieźć ją do szpitala, zamiast wzywać miejscowego lekarza. Czy takie dywagacje coś zmienią? Nie. Trzeba się pogodzić z tym i żyć dalej.

To są bardzo trudne sytuacje i pytania, na które zapewne nie znajdziemy odpowiedzi. Jedyne, co można zrobić, to za każdym razem, kiedy pojawią się wątpliwości, uświadamiać sobie, że w tamtej chwili podejmowaliśmy decyzje, które wydawały nam się słuszne i na dany moment najlepsze. Jesteśmy tylko (i aż) ludźmi, nie wszystko możemy przewidzieć.
Ja sama, pomimo że wiem, że dałam z siebie wszystko, niemal od roku zastanawiam się czy może coś mogłam jeszcze lepiej, inaczej, szybciej. Niestety czasu cofnąć się nie da, jak również już nigdy nie dowiemy się, co by było gdyby...

48 Ostatnio edytowany przez spiritbouleau (2016-09-20 10:28:10)

Odp: Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?
Olinka napisał/a:

ktoś, kto choć raz doświadczył traumy lub cierpiał na depresję, w przyszłości jest na nią bardziej narażony. Dotarłam nawet do informacji (niestety dziś nie potrafię już podać jej źródła), że pod wpływem stresu, depresji lub innych stanów o negatywnym zabarwieniu, w naszym mózgu zachodzą pewne trwałe zmiany, które są przyczyną degradacji niektórych obszarów mózgu, stąd nasza późniejsza podatność na ich powtarzanie. I tak na przykład raz przeżyta i nawet wyleczona depresja, predysponuje nas do kolejnych zachorowań, co dla mnie znaczy, że nasza psychika staje się jednak bardziej krucha.

Nie jestem lekarzem, ale wydaje mi się, że depresje nie muszą zawsze brać się z jakichś wielkich traum. Odnoszę wrażenie, że znacznie częściej biorą się z nieprzepracowania i nagromadzenia jakichś mniejszych problemów. Dlatego dla higieny psychicznej warto - jak to napisała cslady - przejść świadomie przez każdy problem, nawet taki, który dla innych problemem nie jest. Przykład: ja zawsze miałam problem z zazdrością. Byłam zazdrosna o naprawdę absurdalne rzeczy. Miałam dwa wyjścia: albo poddać się tej zazdrości i uznać, że taka jestem, że nie dam rady jej poskromić, albo dusić ją w sobie (nie raz słyszałam, że jestem dziwna skoro jestem zazdrosna o takie rzeczy, z czasem zaczęłam po prostu wstydzić się sama przed sobą tego jaka jestem, miałam nawet taki czas, kiedy zarówno przed sobą jak i przed innymi, udawałam, że takiego problemu nie mam). Ale ja wybrałam trzecie rozwiązanie - postanowiłam dokopać się do przyczyn tej zazdrości, zdystansować się do swoich uczuć i stanów emocjonalnych, za każdym razem, gdy zaczynałam być zazdrosna, racjonalizowałam sobie całą sytuację. Pomogło, bardzo. W ogóle to polecam autoterapię.

Posty [ 48 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Co cię nie zabije, to cię wzmocni, ale czy na pewno?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024