Zgadzam się chyba.. całkowicie z Olinką. Moja mama popełniła samobójstwo. Od tamtej pory czuję, że coś niedobrego ze mną się dzieje. Kilka miesięcy po jej śmierci chodziłam do psychologa, ale zrezygnowałam z tego, bo czułam się naprawdę dobrze.
Ale od jakiegoś czasu towarzyszą mi negatywne emocje. Być może z tego powodu, że nie mam wielu zajęć (małe dziecko do opieki, zajmowanie się sobą). Mam nadzieję, że jestem na tyle silna psychicznie, że dam radę przetrwać kryzys.
Inna sprawa dotyczy mojej empatii. Przed jej śmiercią byłam bardzo wrażliwą osobą, nie lubiłam patrzeć na cierpienie innych. Nadal tak jest oczywiście, jednakże.. nie potrafię kogoś pocieszyć, jeżeli ktoś mu umrze. Jest mi to wręcz obojętnie. Słyszę w głowie tylko: "Wszyscy kiedyś odejdą. Świat przez to nie upadnie, nadal musisz żyć". Bardzo niemiłe uczucie, jeżeli człowiek się nad tym zastanowi. To taka lekka apatia w stosunku do nowo-poznanych, czy właśnie tego, że coś złego się wydarzyło.
Pamiętam uczucia towarzyszące mi, kiedy dowiedziałam się, że nie żyje. Poszłam się pomalować, bo karetka była w drodze. Pomalować. I zrobiłam to całkowicie na umyśle. Po prostu moja świadomość nie przetworzyła wtedy tego, co się stało. Nie wiem, czy mogę nazwać to szokiem.
Jednak kilka godzin później oczywiście było coraz gorzej.
Byłam z matką bardo blisko zżyta. Była moją najlepszą przyjaciółką (bo na mamę średnio się nadawała). Mówiłam jej wszystko. Bardzo ją kochałam mimo jej rodzicielskich błędów.
Kilka miesięcy po jej śmierci poznałam chłopaka, który mnie zgwałcił. Byłam z nim pół roku, wiedział co się stało. Ogólnie.. rok, który zaczął się począwszy od jej śmierci źle wspominam. Chciałabym go wymazać z głowy, te wszystkie sceny, to o czym myślałam. Nie chciałam się zabić, tak mi się wydaje. Ale ciągle coś podpowiadało mi, że muszę zapełnić lukę w sercu, jak najszybciej. Stąd ta sytuacja tak mi się wydaje.
Na domiar złego sama sobie pomogłam. Po roku i kilku dniach powiedziałam sobie, że nie mogę tak żyć. Myśleć codziennie o niej, mieć wyrzuty sumienia, że za mało zrobiłam.
Jednak sądzę, że jakaś osóbka o podobnym przeżyciu mogłaby mnie inaczej nakierować. Mogłaby spowodować, że nie miałabym obecnie takich obaw, emocji negatywnych. Ale! Jestem dość silną babką.
Sęk też w tym, że rzadko myślę o matce. Nie lubię chodzić na cmentarz, więc tego nie robię. A tam leży jej truchło, które nie ma dla mnie znaczenia. Bo to tylko ciało, a ja ją zapamiętałam jako żywą (nie widziałam jej po jej śmierci).
Myślę, że to mnie wzmocniło. Mocno wymądrzałam, stałam się bardziej obiektywna. Chociaż jestem leniem... ale poza tym - bardzo dużo dało mi to doświadczenie i to cierpienie.