Hej
Temat, który poruszę jest dość zawiły. Dziękuję, że wstąpiłeś/wstąpiłaś, by mi pomóc. Naprawdę to doceniam.
W 2014 roku poznałem jedną dziewczynę na portalu międzynarodowym. Pochodzi z Tajlandii, tam się uczy i pracuje itd. Rozmawialiśmy tak przez dwa lata z różnymi odstępami czasu: raz miesiąc, raz trzy miesiące, a raz pół roku od sylwestra 2015 do dzisiaj. Za każdym razem bardzo za mną tęskniła, nie powiem rozwinęło się między nami głębokie uczucie pomimo, że się nie widzieliśmy. Im dłużej nie rozmawialiśmy, tym bardziej nas do siebie ciągnęło. Poznawaliśmy siebie nawzajem, wysyłaliśmy zdjęcia - to jak się zmienialiśmy przez ten czas itd. Byliśmy sobie coraz bliżsi. Potem coś się urwało, nie rozmawialiśmy pół roku. Znalazła mnie niedawno(4 dni temu) na facebooku i natychmiast zaprosiła. Przegadaliśmy chyba z 10h na czacie. Jej angielski jest na dosyć dziwnym poziomie: potrafi napisać zdania, ale wypowiedzieć je... już nie bardzo, gdyż jej akcent jest ostro zmieszany z Tajskim. Ciężko ją czasem zrozumieć.
Potem doszliśmy do takiego etapu rozmowy, iż stwierdziliśmy oboje, że między nami jest coś więcej niż przyjaźń. Wyznaliśmy sobie miłość(wiem, wiem - może to wyglądać dziwnie, infantylnie jak się kogoś nie widziało, nie dotykało, nie czuło itp.), jednakże trudno mi podobnie jak jej zapanować nad tym co czujemy. Nie powstało to rzecz jasna kilka dni temu, czy tygodni tylko kształtowało się podczas dwóch ostatnich lat.
Teraz rozmawiamy ze sobą codziennie po kilka jak nie kilkanaście godzin. Ona nie mówi dobrze po angielsku, zatem jako nauczyciel uczę ją tego języka. Idzie opornie, gdyż ma dziwny akcent. Cały czas wysyła mi buziaki, filmiki, utwierdza, że kocha ponad życie. I kiedy wysłała mi pierwszy filmik i zobaczyłem ją po raz pierwszy to mi po prostu szczęka opadła. To był ideał kobiety jakiej szukałem, pod względem wyglądu, charakteru, podejścia do życia. Ma wszystko co pożądam u kobiet. Zwłaszcza charakter, który tak mnie do niej przekonuje. Jest taka... skromna i...dobra.
No i w końcu postanowiłem, przyrzekłem, że do niej polecę jak tylko uzbieram trochę pieniędzy, no bo lot do Tajlandii to droga inwestycja, rzecz jasna. Z czasem będzie mnie na to stać, gdybym chciał to bym mógł latać co 2-3 miesiące, gdybym popracował ciężej.
Powiedziałem jej o tym. Była cała w skowronkach, wręcz uśmiechnięta od ucha do ucha, szczęśliwa ponad miarę, że do niej przylecę. Co najciekawsze, pierwszy pomysł o spotkaniu zaproponowała ona, że to ona wpadnie do mnie do Polski, no ale to ja chciałbym pierwszy polecieć.
Podjęliśmy ważną rozmowę. O naszej przyszłości, zapytała jakie mam plany względem niej. Powiedziałem, że nie wiem, że chcę powoli wszystko rozegrać. Nauczyć ją angielskiego, poznać siebie nawzajem, umacniać naszą więź. Zgodziła się, powiedziała, że to dobry pomysł, ale ja wtedy poruszyłem inny temat, gdyż dręczyła mnie jedna myśl: nie ma sensu prowadzić takiego związku na odległość, gdyż zabiją go różne czynniki jak np. tęsknota, niedobór uczuć, brak bliskości, seksu itp.
Rozmawiać z kimś przez kilka miesięcy, by potem spotkać się przez tydzień i potem znowu wrócić do kilku miesięcznego czatu jest moim zdaniem nie do zaakceptowania, gdyż jak wspomniałem jest wiele par, które się rozstają.
Ona jest tak zaangażowana, że ona chce, bym jak najszybciej się z nią spotkał. Zapatrzona we mnie jak w obrazek, a ja w nią. Nazwała mnie swoim chłopakiem, w ten sposób nikt ją nie podrywa. Wiem to, bo siedzi w domu większość czasu, pisząc ze mną, ucząc czy pracując. Ponoć wszyscy przyjaciele zajęci. Powiedziała, że długo jej chłopakiem nie będę. Ja zupełnie zdziwiony. O co chodzi? Powiedziała, że chce wyjść za mnie za mąż, mieć ze mną dzieci. Byłem w szoku. Serio, ale pozytywnie w szoku.
Jest straszliwie zaangażowana w to co jest między nami. Kiedy rozmawiamy na Skype, widzę jak szklą się jej oczy, to jak ze mną rozmawia też (próbuje jak może, choć czasami nie możemy się dogadać, musi pisać). Daje z siebie wszystko, czuję to... to jak uczy się dla mnie angielskiego, to jak chce nauczyć się polskiego, to jak pragnie zrobić wszystko, byle tylko mnie zobaczyć. Niesamowite. Emanuje taką energią, że sam zacząłem się uczyć tajskiego.
Z mojej strony wygląda to tak: bardzo ją pożądam. Nigdy w życiu nie miałem okazji się zakochać - tak na serio, nigdy w życiu nie miałem okazji spotkać kogoś, kto by mnie zaakceptował. W większości przypadków spotykałem się z odrzuceniem, pogardą, wyższością itp. Mam dość europejskich kobiet. Wolę być już sam niż z nimi. Jednak, z nią jak jestem to po raz pierwszy odczuwam bliskość i ciepło. Pierwszy raz ktoś obcy troszczy się o to, czy zjadłem, czy dobrze się czuję, co porabiam. To dla mnie zupełnie nowa rzeczywistość, której nie doświadczyłem (nigdy!) przez całe życie ze strony płci przeciwnej. Dlatego tak uwielbiam przebywać w jej towarzystwie pomimo, że jesteśmy daleko. Jest taka piękna i mądra i akceptuje mnie takiego jaki jestem... w 100%. Pierwszy raz czuję, że jestem dla kogoś ważny... pierwszy raz czuję, że moje serce bije szybciej. Czasami aż mi się na płacz zbiera, że tak to jest...być szczęśliwym.
Dlatego też, coś głęboko we mnie mówi, żeby walczyć do końca. Że, to jest ten moment, że trzeba dać z siebie wszystko, by być szczęśliwym. Jestem tak zdeterminowany, tak zmotywowany, że w głowie widnieje mi jedna myśl: Pragnę z nią być. Najbardziej mnie wzruszyła, jak powiedziała, że przeszła różne ekscesy podobnie jak ja i chce tylko mnie, chce wspólnego życia ze mną. Chce się ze mną zestarzeć. Każdy jej gest czy słowo to potwierdza(wiem, może to dziwnie wyglądać z boku, ale nie potrafię tego wyjaśnić racjonalnie). Wiele razy się zauroczyłem i dostawałem kubeł zimnej wody. Jednakże teraz jest zupełnie inna sytuacja. Druga strona mnie naprawdę pożąda.
Dlatego chciałbym was prosić o pomoc, o wsparcie, czy mam szansę na to, by być z nią szczęśliwym.
Związki na odległość to cienka czerwona linia, gdyż słyszałem, że wiele par się rozstawało. Tego się właśnie boję, że nas to spotka.
Wyjaśniłem jej to oczywiście, bo dzieli nas pół kuli ziemskiej i że widzenie się raz na rok nie wypali. Zeżre nas tęsknota itp. Powiedziała, że nasza miłość pokona wszystkie przeszkody, że będziemy razem.
O dziwo, kiedy napisałem, że przylecę do Tajlandii to... będę musiał mieszkać w hotelu. Ponoć nie wypada wpadać u niej do domu... zdziwiło mnie to. Nie wnikałem, może jakiś problem jest u nich. Zgodziłem się. Powiedziała, że następnym razem ona wpadnie do Polski, ale nie wiadomo kiedy.
Pomóżcie! Nie podobają mi się takie rozłąki, rozmawianie przez chat przez tyle czasu itp. wiedząc, że tyle ludzi nie wytrzymywało próby. Nie chcę tego. Ona jest moim światem. Chciałbym z nią zamieszkać, być, kochać codziennie. Ona też tego chce, tylko jest coś, co zakłóca jej ten plan. Nie wiem co to. Po prostu czuje to.
Zaproponowałem też, że przeprowadzę się do Tajlandii. Jestem ambitny, odpowiedzialny, kreatywny. Znam perfekcyjnie angielski. Na pewno bym znalazł jakąś pracę, ustatkował się. Wiem to. Nie zrobiłbym tego, gdybym nie był jej pewny. Nie jestem idiotą, naiwniakiem. Wiem, że mam do stracenia dobrą pracę, pozycję społeczną, dobrych znajomych. Ale w końcu byłbym szczęśliwy... 2 lata i jej ostatnie czyny i słowa upewniły mnie w tej decyzji, że chcę zaryzykować.
Jak ja nie przyjadę, albo będę się wahał to ona będzie przyjeżdżać, bo marzy, by się ze mną widzieć.
Nie wiem co o tym myśleć. Nie mam z kim o tym pogadać, pierwszy raz czuję tak głęboką więź z drugą osobą. I to z tak daleka.
Co o tym myślicie? Dam radę być szczęśliwy?
PS: Wysłała mi również takie o video, które zmieniła zupełnie mój obraz rzeczywistości:
https://www.youtube.com/watch?v=spqmDhO … ture=share