Witam, raz na jakiś czas wchodzę na to forum, opisuje jakieś swoje problemy gdy się źle czuje i czytam opinie. Nigdy nie pamiętam jaki miałem login, hasło i z którego akurat maila wtedy się rejestrowałem, stąd znów mam nowy nick, hasło itp. ale jak są jacyś weterani forum mogą mnie kojarzyć choć wątpię.
Obecnie pisze bo chwilami tracę wiarę w siebie i potrzebuje czyich opinii, ogólnie najlepiej szczerych (czyli też złych).
Wychowałem się w rozbitej rodzinie. Kilka opisów. Rodzice się rozwiedli tak dawno że nie pamiętam ich razem. Najpierw mnie matka wywiozła gdzieś z jakimś facetem, potem ojciec zabrał z powrotem i kilka lat zyłem bez matki. Matka wygrała w sądzie z ojcem, więc następne lata bez ojca. Zasadniczo tak było raz z jednym raz z drugim. W dodatku z wiekiem zaczęły się moje konflikty z nimi. Matka miała faceta którego nienawidze, podnosił na mnie ręk, wyrzucał jedzenie na podłoge przyduszał, wykręcał ręce itp., matka to popierała. Uciekałem z domu. Ojciec pragnął mnie ciągać po sądach bym zeznawał przeciwko matce, codziennie rano słyszałem jaka moja matka to "prostytutka" w wielu różnych wersjach, albo że jestem jej szpiclem. Od niego też uciekłem. Były i inne historie ale na tym poprzestane.
Mieszkałem z przez jakiś czas w czymś w rodzaju internatu. Tam moimi kolegami najlepszymi byli ex-dilerzy od marihuany po heroine. Po za nimi kumplowałem się z kibolami, albo osiedlowymi "ziomkami". I dzis oceniam te znajomości dla mnie jako szkodliwe. Dobre znajomości miałem na uczelni. Tam zawsze zadawałem się tylko z koleżankami. W dwóch z nich się zakochałem. Pierwsza mnie odrzuciła, to była jak do tej pory najlepsza albo prawie najlepsza relacja jaką w życiu stworzyłem, byłem jej totalnie oddany, i przeżyłem największy uczuciowo-emocjonalny dramat gdy to się stało. Pół roku trwało zanim się pozbierałem, ona zmieniła zdanie po roku, ale już nic nie czułem wtedy. Gdy się w drugiej zakochałem już byłem wypaczony, z różnych powodów, w każdym razie też do niczego nie doszło, pokłóciłem się z nią jeszcze jako koleżanką, bałem się odrzucenia, ale suma sumarum mnie nie odrzuciła, to ja zdecydowałem się na hardkorową samotność. Codziennie bezsensownie obrażony przez półtora roku mijałem ją na korytarzach szkoły, dusiłem w sobie uczucie do niej. To było gdy miałem ok 21-22 lat.
Przez następne trzy lata fanatycznie wyznawałem samotny styl życia. Zarówno z powodu swoich doświadczeń-brzydziłem się miłością, miałem dość kolegów, nienawidziłem rodziny. Jak i poglądowych. Wyznaje naukowe spojrzenie na świat. Szczególnie teoria ewolucji na mnie się odbiła. Patrząc z tego punktu widzenia nie wiele w życiu ma sens, wszystkie nasze potrzeby wewnętrzne są na swój sposób zderminowane biologicznie. Nic w tym pięknego. Chciałem tylko się uczyć.
Przez ten czas odniosłem spore sukcesy na polu nauki. Zarówno poprzez prywatne kształcenie się (kursy internetowe, książki przeczytane itp.) jak i poprzez wyniki na uczelni. Byłem w siódmym niebie. Żyłem tak jak chciałem i wciąż zdobywałem wiedze.
W tym roku wpadłem jednak w depresje. Pomyślałem, 24 lata i zawsze sam, nigdy w związku. Nie miałem już nawet kolegów. Nagle przestałem być zdolny do nauki, jak zombii albo wampir. Nie potrafiłem uczyć się, pracować, ledwo co zdawałem, miałem prace to mnie wyrzucili, marzenia o doktoracie stanęły pod znakiem zapytania, nie mogłem zasypiać, płakałem czasem pół dnia. Dramat. Uznałem dość szybko że musze zmienić swoje życie prywatne. I to całkowicie, koniec z samotnością.
Od tamtej pory moje życie prywatne faktycznie zmieniło się całkowicie. Po 8 miesiącach udało mi się nawiązać przyjaźnie. Tym razem są to normalni ludzie, żadni tam ex-dilerzy. Z rodziną zrobiłem selekcje, ludzie którzy zaszli mi w niej za skórę unikam dalej, a Ci dobrzy dla mnie, jestem im całkowicie oddany. Wcześniej mówiłem że stworzyłem prawie najlepszą relacje z koleżanką w której się zakochałem, bo najlepszą mam z kuzynką, z którą w tym roku się spotykam dość często i zawsze mogę na nią liczyć. Już nie czuje się tak samotny. Nie zrealizowałem jednego, nie zakochałem się. Najpierw próbowałem zmienić bieg historii i z tą którą się pokłóciłem odnowić jakoś relacje ale za późno. Póniej inna dziewczna chwile mi się podobała-miała chłoapka. Znajoma sprzed lat była singelką jak się do niej odezwałem a jest świentą dziewczyną, liczyłem że się zakocham, ale wyjechała na dwa miesiące i już miała chłoapka. Po za tym zanim się dowiedziałem spędziłem z nią na rozmowie 1 vs 1 kilka godzin i wtedy jakoś nie budziła we mnie emocji. Zaczynam czuć presje czasu, zaraz ukończe 25 lat i obawiam się że coraz trudniej będzie mi wejść z kiimś w relacje miłosne. Nie mam doświadczenia jestem prawiczkiem. Jednocześnie czuje się atrakcyjny, wysportowany, inteligentny i z poczuciem humoru. Główna wada, znaczy brak okazywania uczuć, pracuje nad tym i tym osobom, jak ta kuzynka, które sa m bliskie staram się je okazywać. Nadal też nie odzyskałem motywacji do życia. Dodam też że ogólnie zacząłem psychoterapie w tym roku.
To moja historia, napisałem to bo mam momenty gdy zastanawiam czy właściwie mam szanse na miłość, co pomyśli o mnie przeciętna dziewczyna. Na co dzień nie brak mi pewności sieibie, ale 8 miesięcy minęło odkąd postanowiłem się z kimś związać, trochę osób się przewinęło, trochę koleżanek, ale praktycznie nikt nie wzbudził we mnie emocji, już nie mam gdzie szukać (chyba że portale randkowe). Czasem ma wątpliwości.