Najpierw krótko jak wygląda moja sytuacja.
Zaszłam w ciążę i urodziłam moje pierwsze i jedyne dziecko tuż przed czterdziestką, mój synek ma kilka miesięcy. Kocham go oczywiście nad życie, jestem typem matki "przewrażliwionej" - jak tylko widzę, że dziecko odczuwa jakikolwiek dyskomfort, lecę mu dogodzić. Rozczula mnie i rozwala zarazem.... jak babcia go bierze na spacer, to po 15 minutach robię się nerwowa itd. No właśnie .... kiedy tylko spróbuję pomyśleć, że coś mu się może zdarzyć, bo np. oglądam jakiś program, gdzie dziecku stała się krzywda, choruje itd. to myślę, że gdyby coś się stało synowi, to bym tego nie przeżyła. W mojej rodzinnej miejscowości, była para z jednym dzieckiem, które zmarło - kobieta chodziła jak wrak przez kilka lat zanim wyszła z depresji...
Otóż mój mężczyzna żartuje sobie, że jeszcze możemy "dorobić" synowi jakieś rodzeństwo - to jest żart, bo on ma z pierwszego małżeństwa dwoje dzieci, nasz syn jest trzeci, a kolejne dziecko byłoby jego czwartym. Wiem natomiast, że gdybym ja tego bardzo chciała, to on zgodziłby się na kolejne dziecko. I to jest mój problem... Z jednej strony czuję, że macierzyństwo po 40 to nie jest optymalny czas, bo jest mi czasem po prostu ciężko i boję się drugiego noworodka/niemowlaka w domu i w ogóle trudów ciąży. Natomiast boję się też, że jeżeli będę miała jedno dziecko, to lęk o nie mnie dobije; drugie dziecko byłoby racjonalne, bo nie skupiałabym swojej uwagi tak bardzo na synku (tak jest całym moim światem)...
Nie jestem tego w stanie nawet dobrze ująć w słowa o co mi chodzi. Ja boję się mieć jedno dziecko - boję się, że je zagłaszczę i boję się, że jak je stracę to nie będę potrafiła żyć. Czy któraś z Was miała podobne myśli i lęki? Nawet nie chodzi mi o jakąś poradę, ale czy też Wy (tj. mamy) miałyście/macie podobne obawy względem swoich jedynaków.... Przyznam, że mam taki strach, że jestem prawie gotowa starać się o drugie dziecko, ale muszę odczekać jeszcze około roku po cesarce....