Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości. - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MOJA NIESAMOWITA HISTORIA » Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 14 ]

Temat: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Witam wszystkich na tym forum.
Chciałabym opisać tutaj moją historię, która miała miejsce jakieś 15 lat temu, a z którą dopiero teraz udaje mi się dojść do ładu.
Dlaczego to robię? Między innymi dlatego, że chciałabym po prostu podzielić się z kimś moimi spostrzeżeniami, może kogoś ostrzec,
może komuś dać nadzieję. Może spotkać osoby z podobnymi doświadczeniami. Mam wrażenie, że ta historia po prostu chce wydostać
się na światło dzienne, zanim zostanie przeze mnie porzucona w niepamięć na dobre.
Myślę, że będę pisała etapami, nie jestem w stanie streścić moich przeżyć i rozmyślań w jednym poście.

Odcinek 1 - Tęcze i jednorożce.

Nazwijmy go na potrzeby tego wątku po prostu G. Zwróciłam po raz pierwszy na niego uwagę, kiedy byłam nastolatką, nie jestem pewna, czy byłam pełnoletnia, kiedy weszliśmy w kontakt. Pamiętam, że jeszcze przed bezpośrednim poznaniem go wzbudzał we mnie po prostu podziw, połączony z nabożnym wręcz uwielbieniem. Dziś, patrząc z perspektywy osoby z doświadczeniem życiowym wiem, że owo uwielbienie było spowodowane projekcjami i niewiele miało wspólnego z rzeczywistym nim. Ale wtedy człowiek ten spełniał dla mnie wszystkie kryteria ideału. Czy był przystojny? Raczej nie, raczej niski, bez wysportowanej sylwetki, później z tendencją do tycia. Ale podobał się dziewczynom, miał chłopięcy urok, iskrę w oku, zawsze coś zabawnego do powiedzenia. Był typem lidera i wokół niego kręciło się zawsze sporo młodych ludzi. Nie wpadłam wtedy na to, że ci ludzie zazwyczaj dziwnym trafem byli sporo od niego młodsi i że ten dobór ludzi bez doświadczenia życiowego nie był raczej przypadkiem.
W każdym razie w takiej konstelacji zwróciłam na niego uwagę - zabawny, błyskotliwy, zawsze otoczony ludźmi, charyzmatyczny, nieustraszony. Wtedy wydawało mi się, że jest osobą z wysokimi standardami moralnymi. Po czasie okazało się, że była to tylko gra, ale o tym później.

No cóż, pomyślałam sobie, że przyjdzie mi go ubóstwiać na odległość. Jako niepewna siebie i zakompleksiona licealistka nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że TAKI facet mógłby kiedykolwiek zwrócić na mnie uwagę. Należałam do dziewczyn niebrzydkich, ale tak potwornie zahukanych, że ani w swoją urodę nie wierzyłam, ani nie potrafiłam jej odpowiednio podkreślić. Nie mówiąc już o charakterze. Bałam się wtedy ludzi, nie potrafiłam się odezwać w towarzystwie, wydawałam się sobie głupia i nieciekawa. Pochodziłam z ortodoksyjnie wierzącej rodziny i byłam trzymana krótko - żadnych dyskotek, wypadów, tylko kościółek i słuchanie rodziców. Kompletnie zastraszona i bezwolna nastolatka. To znaczy pozornie, bo tak naprawdę był ze mnie typ cichej wody, co brzegi rwie. Musiałam tak się zaaranżować w życiu, żeby nikt nie zauważył, że samodzielnie myślę.

Poznałam go bliżej przez koleżanki z klasy, pomimo, że mieszkał w sąsiedztwie, nigdy nie zdobyłabym się na zagadnięcie go. Ale miałam wrażenie, że nie utkwiłam mu jakoś szczególnie w pamięci, w końcu miał tyle znajomych... Oczywiście sporo pięknych dziewczyn kręciło się wokół niego mad, może niekoniecznie były nim zainteresowane jako mężczyzną, ale po prostu "opłacało" się im być w kręgu jego znajomych. Nie potrafiłam się przebić przez ten krąg jego wielbicieli i wielbicielek.

Aż pewnego razu zdarzył się cud. Niestety nie mogę (z obawy przed rozpoznaniem) opisać o co dokładnie chodziło, ale zdarzyło się tak, że połączyła nas wspólna misja. Wspaniale!!! Tylko na to czekałam. Miałam pretekst, żeby się z nim kontaktować, omawiać z nim pewne sprawy, przychodzić do niego do biura (później do domu) i po prostu przebywać w jego obecności. Do dziś nie mogę zapomnieć, jak ten człowiek na mnie działał! W sumie jestem ciekawa, czy on to wtedy widział, czy był świadomy mojego uwielbienia do niego. Chciałam go tylko uwielbiać, oczywiście w ukryciu i platonicznie, dla mnie był on kimś z rangi Toma Cruise'a, do którego plakatu można sobie tylko powzdychać, ale na zauważenie przez niego nie ma co liczyć. Ponadto później okazało się, że jest ode mnie ponad 10 lat starszy, co było dla mnie różnicą wieku nie do przeskoczenia. Kwestia tego, czy był w jakimś związku była od początku niejasna - jedni twierdzili, że był, inni, że tamta laska i on to tylko znajomi. Nikt nie wiedział nic pewnego. Mnie i tak to było obojętne, wiedziałam, że na nic więcej nie mogę z jego strony liczyć.

Nasz kontakt był na tym etapie jeszcze bardzo sporadyczny, ale spowodował we mnie sporo zmian. Przez znajomość z nim poczułam się uprzywilejowana, lepsza, wyszłam ze swojej depresji bo miałam w sobie nowy cel - czynienie życia tego człowieka szczęśliwszym. Pewnie zabrzmi to absurdalnie, ale dokładnie tak wtedy o tym myślałam. Moje życie nabrało dzięki niemu barw, przestałam być Panną Nikt. Moje całe szczęście polegało na tym, że mnie zauważył, docenił, okazał mi serdeczność. Nigdy nie zapomnę, kiedy pierwszy raz położył swoją rękę na moim przedramieniu, była taka ciepła...

Pomimo częstszych rozmów i intensywniejszych kontaktów zauważyłam, że ciężko jest mi się przed nim otworzyć i pokazać mu, jaka naprawdę jestem. Spowodowane to było przede wszystkim stresem przed tym "jak wypadnę". Za każdym razem, kiedy z daleka widziałam jego sywetkę, moje serce zaczynało bić w piersi jak szalone. Do dziś dziwi mnie ta reakcja na niego - czasami rozpoznanie go gdzieś na horyzoncie powodowało u mnie tak szybkie bicie serca, że w momencie, kiedy do mnie podchodził, nie potrafiłam wykrztusić ani słowa! Nigdy przedtem ani potem na nikogo tak nie reagowałam. Kiedy w końcu drżącym głosem coś z siebie wydusiłam, to on zazwyczaj musiał iść już dalej - zawsze w biegu. Dlatego też wymyśliłam alternatywną formę kontaktu z nim - pisanie listów. Tak, listów, ponieważ to nie była jeszcze era emaili i smsów. Pisałam więc do niego listy i liściki, w ważnych sprawach, w mniej ważnych. Często dodawałam mu w nich otuchy, wspierałam go, gdy miał coś trudnego do załatwienia, kibicowałam. Gdy potem trzeźwo analizowałam tą całą sytuację, to stało się dla mnie jasne, że on nigdy tego mojego duchowego wsparcia nie odwzajemnił. Zachęcał mnie natomiast do dalszego pisania. Widocznie mu to pochlebiało. Ja natomiast byłam szczęśliwa, że mogłam uszczęśliwiać jego i tylko tego chciałam.

Tak oto rozpoczęło się to wszystko. Niewinnie, nieświadomie, głupiutko. Weszłam w sieć pająka sama, młodzieńcze niedoświadczenie i wychowanie pod kloszem, bez znajomości życia sprawiły, że wpadłam w bagno, z którego potem długo nie mogłam się wykaraskać...

c.d.n.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Witam ,
brzmi nader ciekawie. Co przyniesie dalszy ciąg ?:)

3

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Odcinek 2 – Na szczycie.

Na początku nasza znajomość rozwijała się bardzo powoli, po czym zaczęła nabierać tempa. Wspominam ten okres naszej znajomości jako najfajniejszy. Kumplowaliśmy się, dużo mu o sobie mówiłam, on mi też mówił mi rzeczy, o których nikt inny nie wiedział. Już wtedy odkryłam, że ma słabą stronę – próżność, ale trafił swój na swego, on dumny jak paw i ja wpatrzona w niego jak w obrazek. Mówił, że jestem dla niego jak siostra.

Nie wiem, od którego momentu zaczęliśmy się przytulać na pożegnanie. Pamiętam, jak po każdym spotkaniu z nim czekałam na ten moment. Jako osoba zupełnie zielona w tematach związkowych, byłam święcie przekonana o zupełnej niewinności tych przytulanek. Z czasem było ich coraz więcej i on zaczął przyciągać mnie do siebie całym ciałem, lekko całować w czoło i włosy, dotykać delikatnie ramion, palców. W tym momencie poczułam, że wykracza to już lekko poza zwykłe przyjacielskie przytulenie, więc zapytałam przerażona: "Co Ty robisz?!" On wytłumaczył mi, że to nic wielkiego, a już na pewno złego i że po prostu kocha mnie jak siostrę. Oczywiście uwierzyłam, że tak jest, bo przecież osoba z tak nienagannymi zasadami moralnymi nie chciałaby mnie tak po prostu uwieść, prawda? ;-)

Może teraz o tym przekonaniu o jego rzekomej "moralnej czystości" i skąd się to moje (mylne) przekonanie wzięło. Otóż był to człowiek działający w różnych organizacjach społecznych, charytatywnych a nawet kościelnych. Dlatego też od razu wzbudził moje zaufanie, przecież ktoś, kto tak chętnie pomaga innym, nie może być zły. Niestety nigdy nie sprawdziłam informacji, które o sobie rozpowszechniał, ani nie spytałam innych o wiarygodność jego osoby, z reszą nie uwierzyłabym, że jest zupełnie kimś innym niż osoba, za którą się podaje. Był tak ujmujący, pociągający i czarujący, a ja tak naiwna i niedoświadczona, że piłam każde słowo z jego ust.

Spotykaliśmy się dosyć regularnie, rozmawialiśmy o świecie i o życiu. Już wtedy nikt oprócz nas dwojga o tych spotkaniach nie wiedział, rodzice na bank by mi ich zabronili, gdyby się dowiedzieli.
Fajnie wspominam akurat tamten okres, pamiętam, że bardzo w tym czasie wyładniałam, jakoś tak rozkwitłam. Pewnie to budzące się we mnie uczucie spowodowało ten rozkwit. Zauważyłam, że on czasem dziwnie mi się przygląda i wcale nie stara się tego ukryć. Mnie to trochę peszyło, bo wydawał mi się wtedy taki obcy.

Przełom nastąpił przed moim planowanym pierwszym większym wyjazdem. Miało mnie nie być kilka ładnych tygodni, chcieliśmy się spotkać na pożegnanie.
Było to cudowne, leniwe, letnie popołudnie. Pamiętam sukienkę, jaką miałam wtedy na sobie, pamiętam czar tamtego dnia. On zaraz po moim przyjściu bardzo szybko przyciągnął mnie do siebie, jakby chciał powiedzieć mi coś ważnego. I powiedział...że mnie kocha...
Zakręciło mi się w głowie od tych słów, od nadmiaru emocji, od jego głosu, oddechu, pocałunków. Wtedy pierwszy raz całowałam się z mężczyzną – z NIM! Powiedział, że właśnie kogoś takiego jak ja zawsze szukał, że jestem idealna. Później po raz pierwszy wieczorem spacerowaliśmy trzymając się za ręce.
Rozstaliśmy się pełni obietnic i emocji. Ja następnego dnia wyjechałam.

Rozłąka spotęgowała jeszcze moje uczucia. Moje marzenia się spełniły – ten cudowny, fantastyczny, ubóstwiany G. mnie kochał! To właśnie mnie wybrał spośród tych wszystkich dziewczyn! Nie umiałam uwierzyć w swoje szczęście.

Ale prawdę mówiąc również ogromnie bałam się, że nie udźwignę ciężaru tego szczęścia. On był przecież taki fantastyczny, co niby ja, szara mysz, miałabym mu do zaoferowania? Miałam wtedy wrażenie, że dzieli nas przepaść, że on ma wszystko, podczas gdy ja nie mam nic.
Pamiętam, że podczas tego wyjazdu zaczęło się mną interesować wielu mężczyzn, mnie jednak nikt ani trochę nie zainteresował. Potrafiłam spędzić godziny na pisaniu jego imienia na kartce papieru, linijka po linijce. Budziłam się i zasypiałam z myślą o nim. Cały czas myślałam o tym, że on mnie kocha, mój wyśniony Mały Książę z bajki.

c.d.n.

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Czekam z niecierpliwośćą  na ciąg dalszy

5

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Odcinek 3 – Pierwsze zgrzyty.

Czy w tym pierwszym, magicznym okresie były zauważalne jakieś czerwone lampki, sygnały ostrzegawcze, które bardziej doświadczona ode mnie kobieta mogłaby dostrzec od początku? Ależ tak, niewątpliwie. Po pierwsze, da się od razu zauważyć, że od samego początku ja byłam nastawiona tylko na dawanie, a on wyłącznie na branie. To z resztą wydawało mi się wtedy takie szlachetne, takie kobiece. Teraz dostrzegam tą nierównowagę, ale wtedy wydawało mi się, że tak to powinno być i że tak jest dobrze. Byłam pewna, że taka jest natura męskości i kobiecości i że on z pewnością na swój sposób odwzajemni moje starania.

Po drugie – ten nasz bajkowy początek był aż nierealistycznie piękny, niektóre sceny z naszych spotkań były jakby żywcem wyjęte z miłosnej telenoweli. Ja byłam najlepsza, najpiękniejsza, dokładnie taka, jakiej zawsze szukał. Byłam jego muzą, boginią, czułam się piękniejsza niż Miss Universum. Doświadczony obserwator wie, że nawet w najlepszych związkach są jakieś chwile zastanowienia, jakieś docieranie się. U nas tego nie było, wszystko zawsze było magiczne i niesamowite, szczęście dwóch połówek jabłka, które w końcu się znalazły. Byłam wychwalana pod niebiosa, wszystko co robiłam było cudowne, odkrywcze i mądre.

Kolejnym ostrzeżeniem powinno było być to, że wszystko, co między nami się działo, miało miejsce w ukryciu. Nikt nic o nas nie wiedział i wiedzieć nie powinien. Powodów było wiele: moi rodzice, różnica wieku i w końcu, uwaga, jego dziewczyna! Tak, okazało się, że w pogłoskach na temat relacji z tamtą kobietą była prawda – on był w związku! Dla większości oczywisty powód do natychmiastowego zerwania, natomiast mnie ani przez moment nie zmartwił ten fakt. Dla mnie było oczywiste i jasne jak słońce, że tamten "związek" zostanie rozwiązany. On zapewniał, że byli parą na zasadzie: "poznaliśmy się kiedyś tam i tak jakoś razem zostaliśmy, ale to nigdy nie było TO". Prosił o cierpliwość i niezadawanie pytań w tym temacie, ja w swojej naiwności ranić go nie chciałam, więc postanowiłam czekać. Znałam tamtą kobietę i ona mnie też. Aż mi się jej żal zrobiło – była jeszcze bardziej wycofaną osobą niż ja, bardzo niepozorną z wyglądu i sporo starszą. Laskawie więc czekałam, aż on to załatwi, bo byłam pewna, że nasza miłość jest tak niesamowita, iż wszystko inne automatycznie samo się rozwiąże.

Spotykaliśmy się dosyć regularnie (oczywiście w tajemnicy przed światem), robiliśmy mnóstwo szalonych i ciekawych rzeczy. Ale powoli, powoli zaczęło się pojawiać wiele dwuznacznych sytuacji. Zaczęłam się pytać samą siebie – czy ten człowiek właśnie świadomie wbił mi szpilę? Nieeee, niemożliwe, przesłyszało mi się! Takie tylko drobiazgi początkowo to były. Niby uważał, że jestem najpiękniejsza, ubóstwia mnie, ale czasem potrafił nieźle mi dowalić na temat jakiegoś szczegółu w moim wyglądzie. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy miałam na twarzy jakiegoś pryszcza, a on spojrzał na mnie po prostu z nieukrywanym obrzydzeniem i pogardą. To spowodowało, że zaczęłam wręcz obsesyjnie o siebie dbać, żeby uniknąć takich reakcji. Przed każdym spotkaniem z nim spędzałam godziny w łazience, musiałam być idealna.

Kiedyś też pożyczyłam mu pieniądze z zaznaczeniem, że pilnie ich potrzebuję w danym terminie. Byłam już wtedy biedną studentką, miałam ograniczony budżet i pieniądze wyliczone co do grosza. Wpadłam więc w umówionym terminie, żeby je odebrać a on z rozbrajającym uśmiechem oznajmił... że tych pieniędzy nie ma i miał nie będzie. Stałam jak wryta, bo nie wiedziałam, co mam zrobić i powiedzieć. Tych pieniędzy nigdy mi nie oddał, a ja przegłodowałam ten czas, bo nie miałam za co żyć.

Co też zauważyłam już wtedy to fakt, że ten człowiek zupełnie nie przyjmował do wiadomości, że jego niepowodzenia (liczne z resztą) mogą być konsekwencją jego własnych działań. Zawsze winę ponosili inni lub złośliwy los, on był tylko ofiarą okoliczności. Na początku było mi go szkoda, że tak mu się nie układa, współczułam nielojalnych ludzi wokół niego, kibicowałam mu w dążeniu do kolejnych projektów, które kończyły się zazwyczaj kompletnym fiaskiem.

A więc sygnałów ostrzegawczych było wiele, ale ja nie potrafiłam i po części nie chciałam ich przyjąć do wiadomości. Za każdym razem, kiedy działo się coś dziwnego, przypominałam sobie te magiczne, zaczarowane chwile z początków naszej znajomości. Takie chwile były mi nadal serwowane, ale jakby rzadziej i musiałam się coraz mocniej starać, aby otrzymać nagrodę w postaci jego aprobaty. Zaskakiwałam go coraz nowymi niespodziankami, coraz trudniej było go jednak usatysfakcjonować. To w tym okresie zaczęła się w tej relacji seria odrzuceń i magiczynych powrotów, nagród i kar. Pracowałam nad sobą jak szalona, żeby ponownie wspiąć się na szczyt na którym znajdowaliśmy się na początku naszej relacji. Ale było to coraz trudniejsze, czasem miałam wrażenie, że on stracił już całkowicie zainteresowanie mną, ale potem ponownie następował okres uwielbienia.

Dziś wiem, że takich mężczyzn, świadomie manipulujących partnerkami, nazywa się psychofagami. Wtedy jednak byłam pewna, że chwyciłam Pana Boga za nogi...

c.d.n.

6

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Odcinek 4 – Upadek.

W zasadzie ciężko jest mi uchwycić ten moment, kiedy z obszaru kolorowej, pełnej kwiatów łąki, weszłam w cuchnące bagno. To stało się tak płynnie i bez ostrzeżenia, a ja nagle siedziałam w tym po uszy, zastanawiając się, co się właściwie dzieje. Coraz częściej dochodziło między nami do spięć. Były rozstania i szybkie powroty, bo mimo nieporozumień okazywało się, że jak to się mówi, nie możemy bez siebie żyć.

Dostarczał mi coraz większych emocji, ale właściwie już tylko negatywnych. Ja z kolei traciłam zmysły i rozwinęłam coś w rodzaju obsesji na jego punkcie, chorego uzależnienia. Coraz mniej mu ufałam, ale nigdy nie mogłam mu niczego niewłaściwego udowodnić. A to, że kręcił na wielu frontach stawało się coraz bardziej oczywiste. Zaczęłam zauważać, że ci wszyscy ludzie wokół niego służą mu do osiągania pewnych celów, że nie jest tą bezinteresowną osobą, za jaką miałam go na początku. Kiedy przestawali mu być potrzebni ludzie, byli po prostu odstawiani na bok jak zepsute zabawki. Cała jego działalność dla biednych dzieciaczków, dla biednych zwierzątek i ludzi również okazała się być mistyfikacją. On potrzebował tych wszystkich rekwizytów po to, żeby go chwalono i uwielbiano, mało go obchodzili inni ludzie.

Obserwowałam to wszystko z rosnącą grozą. Co się stało? Gdzie się podział tamten wyśniony, tak bezwarunkowo uwielbiany przeze mnie człowiek? Może potrzebował pomocy? Coraz częściej obserwowałam, jaki potrafi być gruboskórny i bezwzględny. Zaczął ujawniać się ze swoimi poglądami na kobiety, które nagle okazały się być dla niego gorszym i głupszym gatunkiem. Z drugiej strony nie szczędził mi opowieści o swoich atrakcyjnych koleżankach, ze szczegółami opisując mi walory ich urody, mnie za to skąpiąc jakichkolwiek komplementów.

To, co w tamtym czasie jako-tako nas jeszcze łączyło, było cielesne przyciąganie, ale bez seksu. Pomimo, iż płonęłam w jego ramionach, to miałam przeczucie, że nie powinnam iść z nim do łóżka. Były między nami dość zaawanswane pieszczoty, ale ja byłam dziewicą i pomimo tego, że chciałam swój pierwszy raz przeżyć z nim, to jednak do końca tej historii tego nie zrobiłam. Atmosfera jednak wręcz kipiała erotyzmem i mam wrażenie, że mój opór tylko podsycał jego zainteresowanie mną. Nie wiem, może miałam przecucie, że jest to mój ostatni atut w tym związku i jeśli go przegram, to wyrzuci i mnie jak niepotrzebny przedmiot ze swojego życia.

I tak się to toczyło do momentu, aż mój Królewicz nagle i bez ostrzeżenia oznajmił mi, że... się żeni!!! Ze tamten związek w prawdzie to nigdy nie było i nie będzie TO, co łączy nas, ale że sprawy z tamtą kobietą zaszły za daleko i że on nie jest w stanie tego odkręcic. Są już razem tyle lat, ona taka biedna (i podobno chora), więc on z dobrego serduszka musi ją poślubić.
Być może ktoś spodziewałby się na tym miejscu mojego wybuchu szału, pretensji, łez. Jednak nic takiego nie miało miejsca. O dziwo to jego wyznanie potraktowałam jako powiedzenie mi prawdy, którą i tak podejrzewałam. Na tym miejscu mieliśmy rozstać się na zawsze. Każde z nas miało pójść swoją drogą i zapomnieć o tym co było.

Jego ślub się odbył, ja spędziłam ten dzień w domu łkając do poduszki. Myślałam, że oszaleję z tęsknoty i żalu po nim. Było mi wszystko obojętne. Chodziłam po tym świecie jak jakiś cyborg. Więc w momencie, kiedy on tuż po swojej podróży poślubnej zakomunikował, że tęskni i że koniecznie, już, teraz chce się spotkać, poleciałam jak na skrzydłach. Miłość wybuchła od nowa ze zdwojoną siłą, bo oto nagle staliśmy się kochankami jak z romansu –nasza miłość była taka zakazana, taka wielka. Pusty śmiech mnie ogarnia na te wspomnienia i obrzydzenie.

Książę pływał więc sobie jak pączek w maśle. W domu miał służkę uniżoną od gaci prania i schabowego robienia, a do szaleństw, wycieczek, wypadów kulturalnych i intelektualnych rozrywek miał mnie. Jednak coś się zmieniło w moim podejściu do niego. Zaczęłam zauważać, że coraz mniej jestem z nim w tej relacji dlatego, bo go kocham. Coraz częściej chciałam po prostu odzyskać to, co mi zabrał – godność, szacunek do samej siebie, poczucie własnej wartości. Często myślałam, że go po prostu najzwyczajniej w świecie nienawidzę. Szukałam po cichu okazji do zemsty.

Dziś zastanawiam się nad mechanizmami, które spowodowały, że ja, dziewczyna z konserwatywnego i religijnego domu, dałam się namówić na taką relację. Wtedy siedziałam jednak w potrzasku, bo nikt nie był w stanie mi pomóc. Nikt nawet o niczym nie wiedział – ani znajomi, ani rodzina. Bałam się szukać pomocy, nie wiedziałam do kogo się zwrócić. On odseparował mnie zupełnie od świata zewnętrznego.

Być może trwałabym w tym wszystkim do dziś, gdyby nie wiadomość stulecia. Jego żona była w ciąży.

c.d.n.

7

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Odcinek 5 – Przebudzenie.

To znaczy wszyscy wiedzieli, że jest w ciąży, tylko nie ja. Ja dowiedziałam się wtedy, kiedy dziecko się urodziło. Od samego tatusia.

Pamiętam, że kiedy już mi to powiedział, licząc na wyrozumiałość, którą zawsze ode mnie dostawał, zrobiło mi się niedobrze. W tym momencie zrozumiałam, z jaką nędzną karykaturą miałam do czynienia. Zdołałam tylko wykrztusić z siebie: "Jesteś chory. To jest chore." Odwróciłam się i uciekłam, pobiegłam przed siebie na oślep.

Co mnie w tym jego wyznaniu tak bardzo zaskoczyło? Przecież to standard, najpierw jest ślub, potem dzieci, nic szczególnego... Wiem, strasznie to było naiwne, ale ja po prostu wierzyłam, że oni ze sobą nie sypiają.

Poczułam, jakbym w ciągu kilku minut wydoroślała, zrozumiałam. W końcu.
Jednak niestety nie stało się tak, że razem z tym "olśnieniem" znalazłam wyjście z tej sytuacji. Przeciwnie – stałam się na długi czas fizycznym i psychicznym wrakiem człowieka. Zaczęłam mieć problemy z odżywianiem, popadłam w bulimię. Miałam stany kompletnego otumanienia i depresji, nie spotykałam się z nikim, trwałam samotnie w swojej rozpaczy. Ze ślicznej dziewczyny zmieniłam się w zombie, przerzedziły mi się włosy, cera stała się straszna, raz byłam wychudzona, potem znów tyłam.

Zaczęłam się zastanawiać, co mam robić. Przyznam, że chodziły mi różne myśli po głowie: może się zemszczę? Może powiem jego żonie?

W tym czasie "moje kochanie" pokazało, na co go stać. Podejrzewam, iż zaczął potwornie się bać, że o całej sprawie komuś opowiem. Wszystkim tym ludziom wokół niego, rodzinie, znajomym. A był w tym okresie osobą znaną w moim mieście, to by oznaczało ruinę jego wizerunku. Dlatego zaczął mnie osaczać, rozsiewać o mnie plotki, robić ze mnie wariatkę, napuszczać na mnie jakichś ludzi. W moim stanie nie miał utrudnionego zadania – byłam wrakiem człowieka, byłam sama i nie umiałam się bronić. Nie będę tu opisywała wszystkich jego szykanów, dość powiedzieć, że zaczęłam myśleć o odebraniu sobie życia.

Ale pewnego pięknego dnia poczułam, że mam jednak ogromną wolę życia i że będę jeszcze szczęśliwa. Nagle zrozumiałam, co muszę zrobić – muszę się od niego całkowicie odciąć, tak, żeby więcej go nie widzieć, nie spotykać gdzieś przypadkiem. Postanowiłam zniknąć, zatrzeć za sobą wszystkie ślady. Dostałam ofertę pracy daleko, spakowałam walizki. Wyjechałam. Sponiewierana i chora, ale z nadzieją w sercu. "I’ll survive" śpiewałam pod nosem. Wiedziałam, że muszę teraz o siebie zadbać.
c.d.n.

8

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

i ja czekam na dalszy ciąg

9

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Odcinek specjalny – Teraz.

Udało mi się.
Nie było to łatwe i lata minęły, zanim poczułam prawdziwą emocjonalną wolność. Pamiętam, że w pierwszych latach po mojej ucieczce miałam specjalne osoby kontaktowe, do których dzwoniłam, kiedy miałam palącą potrzebę, żeby odnowić z nim kontakt. A przyznaję, że miewałam ciągoty jak po odstawieniu kokainy. Nie opisywałam tu dokładnie wszystkich technik manipulacji, jakich używał ten człowiek, ale z perspektywy czasu i doświadczenia widzę, że był w tym fenomenalny.

Teraz myślę, że tamta historia wyszła mi w konsekwencji i po latach na dobre. Nigdy później nie wplątałam się w żaden inny toksyczny czy nawet trudny związek. Przepracowałam swoje problemy z dzieciństwa, które były przyczyną tego, że wplątałam się w tą całą aferę. Mam wspaniałego męża i jestem w partnerskim związku pełnym wsparcia i miłości.

Jednak do tej pory nie opowiedziałam nikomu o tym, co się wtedy zdarzyło. Mówiłam przyjaciołom tylko tyle, że byłam w toksycznym związku. Za bardzo wstydziłam się opowiadać o szczegółach.

Jednak teraz poczułam potrzebę wyrzucenia tego wszystkiego z siebie, swobodnego mówienia o tym. Nagle stało się dla mnie ważne uwolnienia się z tego wstydu, który nadal czuję myśląc o tamtych wydarzeniach. Z drugiej strony chciałabym przestrzec, szczególnie młode i niedoświadczone kobiety, przed tego typu "bezwarunkową miłością". Stąd pomysł na ten wątek.

Jeśli ktoś ma ochotę skomentować, podzielić się swoimi doświadczeniami lub zadać jakieś pytania to zapraszam do dyskusji. Dziękuję wszystkim podczytującym i pozdrawiam.

10

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Fajnie,że o tym napisałaś.Przeczytałam całość.
Mam parę pytań.
Macie teraz jakiś kontakt?
Jakie techniki manipulacji stosował?
Czy męczą Cię jeszcze wspomnienia?

11

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Jedyny powód do wstydu powinien mieć on. To on Ciebie wykorzystał,zmanipulował i zrujnował. Ale nic się nie martw,sprawiedliwość przyjdzie kiedyś po każdego i każdy będzie sądzony według swoich uczynków.
I cieszę się,że udało Ci się wyrwać z tego kręgu psychofaga:)

12

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.
Wanilia42 napisał/a:

Fajnie,że o tym napisałaś.Przeczytałam całość.
Mam parę pytań.
Macie teraz jakiś kontakt?
Jakie techniki manipulacji stosował?
Czy męczą Cię jeszcze wspomnienia?

Nie, broń Boże, podstawowa zasada to absolutny brak kontaktu. On gdzieś mnie znalazł (co nie jest bardzo trudne w dobie internetu) i próbował dwa razy pisać. Rozmyślałam nad odpowiedziami, napisałam chyba 101 wersji maila. Stanęło na tym, że nie odpisałam wcale. Może i niegrzecznie, ale miałam wrażenie, że cokolwiek napiszę, może to być wykorzystane przeciwko mnie. W końcu skasowałam konto mailowe, na które do mnie pisał. Gdybym może usłyszała jakieś "przepraszam, żałuję" z jego strony to pewnie podjęłabym dialog. Ale on zaczął pisać jakby nigdy nic o przysłowiowej pogodzie - no sorry, ale zdarzyło się zbyt wiele złego, żeby ot tak sobie po kumpelsku zacząć pisać.

Jeśli chodzi o techniki manipulacyjne - stosował dużo technik PUA. Ciężko to jest je opisać i udowodnić, ponieważ ofiara tych technik ma tylko instyktowne przeczucie, że coś jest nie tak, ale nie potrafi sprecyzować, co to dokładnie jest.

Miałam wrażenie, że on bardzo bacznie słuchał tego, co mówiłam i potem wykorzystywał to, żeby stworzyć iluzję, że myślimy identycznie, choć on myślał zupełnie inaczej. Dajmy na to powiedziałam, że lubię wino. On sobie to zapamiętuje i po jakimś czasie, kiedy sama o tym zapomniałam, on mówi, że uwielbia wino. To powoduje wrażenie, że mamy dużo wspólnego, buduje więzi. Jednak po czasie wychodzi na jaw, że on wina nie cierpi. Coś w tym stylu.

Dalej: kłamanie na poczekaniu i robienie z partnerki głupa. Miał mi wysłać na maila pewien projekt. Czekałam długo, nie wysłał. Więc go zdybałam i pytam, dlaczego tego nie zrobił. Jak to nie wysłał?! On wysłał! To ja go nie dostałam! No więc mówię że ok, to w takim raziem niech wyśle raz jeszcze, co za problem? Nie, on nie wyśle, bo oskarżyłam go o kłamstwo. Ech, kopanie się z koniem...

Huśtawki emocjonalne, czyli raz przyciąganie, potem znowu odpychanie (ofiara stara się być coraz lepsza, żeby zasłużyć na nagrodę). Raz jesteś boginią a raz szmatą. Oczywiście zrobisz wszystko, żeby czuć się jak bogini - i on o tym dobrze wie ;-).

Psychozabawy mające na celu zbicie ofiary z tropu. Jest cudownie, siódme niebo, jesteście razem w towarzystwie innych ludzi, świetnie się bawicie i nagle on niepostrzeżenie szepcze ci do ucha: "jesteś kretynką". Po czym bawi się dalej, kokietuje cię w towarzystwie, nikt niczego nie zauważa a ty mielisz w głowie, co zrobiłaś nie tak. Oczywiście po czasie on tego "nie pamięta".

Pisałam też, że bardzo szybko zaczęliśmy się "przytulać". To niestety też jest świetna technika manipulacyjna wbrew pozorom, istnieje jakieś badanie dowodzące, że ufamy ludziom do których się przytulamy dłużej niż ileśtam sekund. Bardzo szybko pojawiło się dotykanie, głaskanie, mizianie. Oczywiście jest to normalne w zdrowych związkach, ale tu miało to konkretny cel - uśpienie krytycznego umysłu.

Mówienie ogólnikami, sypanie aluzji, unikanie powiedzenia wprost, co i jak. Strzelanie fochów i obrażanie się, kiedy zaczynasz drążyć demat i żądasz odpowiedzi. Pisałam np. o tym, że od początku nikt w otoczeniu nie był pewien, czy on ma dziewczynę, czy nie ma. Z tego co słyszałam - jest tak do tej pory - ludzie są zaskoczeni gdy dowiadują się, że ma żonę i rodzinę. Obrączki nie nosi, nigdy nie chodzi z żoną za rękę czy nawet jakoś blisko niej, ona zawsze sama i on też. Nie ma mowy o żadynch wspólnych zdjęciach na portalach społecznościowych. Za to chętnie wstawia fotki z "koleżankami", ech, biedna ta jego żona.... Większość ludzi myśli, że jest singlem do dziś ;-).

To tak na szybko co mi się akurat przypomniało ale było tego duuużo, dużo więcej.

A co do męczących wspomnień to są one coraz bardziej neutralne. Po prostu miałam pecha, co zrobić. Ale w pierwszych latach przejawiałam coś w rodzaju wstrząsu pourazowego, gdzie wspomnienia te miały bardzo niszczycielską siłę.

13

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.
koteczek1215 napisał/a:

Jedyny powód do wstydu powinien mieć on. To on Ciebie wykorzystał,zmanipulował i zrujnował. Ale nic się nie martw,sprawiedliwość przyjdzie kiedyś po każdego i każdy będzie sądzony według swoich uczynków.
I cieszę się,że udało Ci się wyrwać z tego kręgu psychofaga:)

Zgadza się, wina jest po jego stronie, ale wiesz, jest coś takiego jak pytanie samej siebie: jak ja mogłam być aż tak głupia.
Przecież to jest taki podręcznikowy przykład manipulanta i mizogyna, a ja uważałam się za bystrą kobietę.
Dlaczego nie słuchałam swojej intuicji? Gdybym to zrobiła, wygrałabym na tym i ja i on. Niestety, dałam się złamać
i zapłaciłam za to straszną cenę.
Dziękuję za dobre słowo :-).

14

Odp: Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Dziękuję, że odpisałaś.
Tak pytałam bo kiedyś byłam też w bardzo toksycznym związku ale u mnie było trochę inaczej.
Dobrze, że z tego wyszłaś.

Posty [ 14 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MOJA NIESAMOWITA HISTORIA » Fatalne zauroczenie - spowiedź z grzechów młodości.

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024