Witam Was wszystkich serdecznie! Jestem na forum od niedawna. Od pewnego czasu nurtują mnie pytania do sytuacji, która miała niedawno miejsce. Ciężko mi jest sobie samej na nie odpowiedzieć. Wytłumaczyć. Wyjaśnić. Mam nadzieję, że po przeczytaniu mojej opowieści uda Wam się wyciągnąc z tej historii jakieś konstruktywne wnioski, ocenić oraz skomentować.
2,5 roku temu poznałam pewnego mężczyznę, z którym przez ponad pół roku sie spotykalismy. Nie mogę nazwać tego zwiazkiem, cóż-było to moje takie jedno z pierwszych silniejszych zauroczeń, nie wiedziałam co jak do czego z czym sie je. Dziś z perspektywy czasu patrzac, wstydze sie za siebie taką jaką byłam wtedy. Moje myślenie i podejscie do zycia przez ten czas bardzo sie zmieniły, stałam sie dojrzalsza i rozsądniejsza. On był ode mnie starszy 12 lat, ale szanowal mnie i do niczego nie namawiał. Czułam, że nic złego z jego strony mnie nie spotka. Ja, dopiero wchodzaca w zycia,poznajaca jego uroki, nie znajaca zycia, mozna powiedziec, przed ktora studia i wiele nowych mozliwosci. On, facet kolo 30tki, zdawaloby sie twardo stapajacy po ziemi, kawaler, wyksztalcony. Dla ciekawskich od razu mowie, to ja jako pierwsza zainicjowalam te znajomosc, bylam ciekawa jego osoby, tego kim jest. Rozwijalo sie. Ja zakochalam sie bez pamieci, szybciej niz ustawa przewiduje. Zdawał sobie z tego sprawę i nie chciał mnie skrzywdzić, bo patrzył na sytuacje otwartymi oczyma i zdawał sobie sprawę z problemów mogących wynikać w tego typu relacjach. Na tamtą chwilę nic do mnie nie docierało, żyłam marzeniami, próbował rozmawiac, jednak nie udawało mu się to ze mną.
Brak komunikacji. Brak porozumienia. Moje fochy i obrażanie i bańka mydlana prysła. Posypało się. Przestalismy sie kontaktować. Nie pisał. Nie odzywał się. Ja omijałam łukiem. Udawałam obrażoną na wieki wieków, choc tak naprawdę nie miałam ku temu powodów. Uniosłam sie dumą. Co jakiś czas przy okazjach wymienialiśmy spojrzenia. Wyłącznie.
Kilka miesięcy temu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Tak przypadkowo. Przy okazjach, zagadywanie co słychać jakby nigdy nic. Póżniej za jakies kilka tygodni dostaje telefon od niego. Mówi, ze chcialby mi coś powiedzieć, że to nie jest dla niego łatwe tak w kilku słowach. Zaczął mnie przepraszać, że sie przestał odzywać w trudnym dla mnie okresie, ze juz dawno chciał to zrobić, ale brakowało mu odwagi i zaproponował spotkanie,żeby o tym pogadać. Odrzekłam, że sie nie gniewam, bo nie mam za co. ( Taka prawda, analizujac to teraz na spokojnie, facet chciał dobrze- dla mnie i dla siebie .) Nie rozumiałam idei spotkania przeprosinowego. Z pełną świadomością moich słów mogę powiedzieć,ze nie nadawałam sie w tamtym czasie do związku. Gadalismy o wszystkim.
Spotkanie w restauracji. Elegancko. Się odpicował. Czekoladki. Kultura. I te jego drżące ręce na MENU. No i ja nie byłam w stanie czegokolwiek przełknąć z emocji. Miło spędziłam czas. Nie chciałam dać mu po sobie poznać, ze zrobił na mnie wrażenie i że zareagowałam w jego obecności tym charakterystycznym ukłuciem w dołku. Zgrywałam sie i byłam żartobliwie złośliwa dla nie poznaki.
Co myślicie o tej historii ?