Piszę tutaj, bo od jakiegoś czasu dzieje się ze mną coś dziwnego. Dziwnego, bo nigdy taka nie byłam. Od razu zaznaczę, że chodzi tu o zachowanie wobec partnera.
Przenigdy nie strzelałam fochów. Jeśli już zdarzyła się sytuacja konfliktowa (a było ich zaledwie kilka), to natychmiast była rozwiązywana (za to cenili mnie moi byli). Muszę też przyznać, że dobrze dobierałam sobie partnerów (dobrzy dla mnie, z dużym szacunkiem itd). Tak też jest w przypadku mojego obecnego. Szczerze mówiąc na tę chwilę (5 miesięcy razem, ale znamy się znacznie dłużej) nie mam mu nic do zarzucenia. Wiem od wspólnych znajomych, że zanim zostaliśmy parą często mówił o mnie, że jestem jedyną kobietą, z którą mógłby być (również ze względu na powyższe).
Od jakiegoś czasu łapię się na obrażaniu. Najgorsze w tym jest to, że z racjonalnego punktu widzenia nie mam powodu, żeby się obrazić (i to jest w tym najgorsze, bo on nie wie co zrobił nie tak - a zazwyczaj nie zrobił nic złego). Nie umiem tego załagodzić, bo w takiej chwili wkurzam się głównie na siebie, sama szukając przyczyny mojego kiepskiego zachowania. Potem się zapędzam i czuję, że nie ma już odwrotu. Takich sytuacji było już kilka, za wszystkie przepraszałam po jakimś czasie. Czuję, jakbym była jakimś wampirem energetycznym, jakbym chciała się na nim wyżyć, a jednocześnie w tych sytuacjach jest mi go strasznie szkoda i targają mną sprzeczne emocje (z jednej strony brnę w to dalej, z drugiej chciałabym przestać). Chyba nim manipuluję - potrafię rozegrać taką sytuację tak jak chcę, osiągnąć taki efekt jaki chcę i potem obrócić to przeciwko niemu ignorując to, co wydarzyło się wcześniej.
Zastanawiam się, czy to zwykłe "niedojebanie mózgowe", czy też są to cechy jakichś zaburzeń osobowości. Czy któraś z Was (lub w przypadku mężczyzn - Wasza partnerka) przejawia podobne zachowania?