Cześć. Jestem w 5. letnim związku z kobietą, z którą zdawałoby się, że spędzimy razem życie. Wspólne pasje, wspólne plany na przyszłość, szczęście i ogólne poczucie dostatku.
Ale ale, żeby nie było tak idealne, moja kobieta od czasu do czasu skarżyła się, że czuje się przeze mnie zaniedbywana. Ja ciągle pracowałem i starałem się zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, by nie musiała przechodzić tego co ja w dzieciństwie - biedy. No i faktycznie chyba za rzadko wychodziłem z nią na randki, zaskakiwałem, oboje zaniedbywaliśmy też życie seksualne. No i z czasem wdarła się rutyna. Ja problemu nie dostrzegałem (bo pracowałem), a ona coraz bardziej się ode mnie oddalała. Dalej podróżowaliśmy razem, kochaliśmy się, ale chyba już trochę bardziej platonicznie niż jako para.
Mijały kolejne miesiące i stało się najstraszniejsze. Oznajmiła mi, że wypaliło się w niej uczucie i myśli o rozstaniu. Dopiero w tym momencie przejrzałem na oczy: naprawdę za dużo pracowałem i dawałem za mało miłości, choć kochałem prawdziwie Po rozmowie zaproponowała, byśmy to wszystko przemyśleli jako przyjaciele - dalej mieszkali razem, ale nie traktowali się jako para.
Miałem kilka nieprzespanych nocy, w których zadręczałem się jak bardzo byłem głupi, napisałem jej list z propozycjami naprawy związku, przeczytałem cały internet. Ona stwierdziła, że już za późno i nie da się tego naprawić, bo "uczucie wygasło", ale bardzo mnie kocha - jako przyjaciela. To wydało mi się trochę podejrzane - dlaczego ona nie chce ratować naszego związku? No i przejrzałem jej facebooka, gdzie poznałem bolesną prawdę. Ona romansuje od 2 tyg z chłopakiem z pracy, piszą sobie słodkie teksty, planują weekendowy wyjazd za miasto. Najprawdopodobniej nie doszło jeszcze do zdrady fizycznej, choć pewności nie ma. No i to kwestia czasu.
Załamałem się. Powiedziałem jej o tym, że wiem o tej zdradzie emocjonalnej i że tak dalej być nie może, a skoro nie chce tego naprawić to musimy się rozstać. Stwierdziła, że to tylko kolega i niczego między nimi nie ma, ale to kłamstwo. Poprosiłem o wyprowadzkę z wspólnie wynajmowanego mieszkania. Obraziła się za inwigilację. Zgodziła się.
I teraz przejdźmy do sedna. Co powinienem zrobić? Naprawdę ją kocham i jestem w stanie wybaczyć 2-tygodniowe zauroczenie (z mojej winy), ale sam tego nie naprawię. Czy mogę ją jeszcze odzyskać czy jestem już na straconej pozycji? Czy pozwolić się wyprowadzić i urwać kontakt by wiedziała, że straciła mnie bezpowrotnie - może wtedy się opamięta? A może poinformować, by nie podejmowała pochopnych decyzji i przemyślała wszystko jeszcze raz, a potem spróbujemy to wszystko odbudować?
Dziękuję za jakiekolwiek porady, sam nie potrafię podjąć decyzji, mam zbyt duży mętlik w głowie.