Mieszkam za granicą, mam 17 lat. Mimo że mieszkam tu już długo, każdy dzień wygląda tak samo: szkoła-dom, szkoła-dom. Na pierwszy rzut oka dogaduję się z miejscowymi ale to nie materiał na przyjaźń. Mało osób spotyka się tutaj po szkole, na urodziny na przykład zaprasza się znajomych ze szkoły ale nie ma o czym rozmawiać bo prawie się nie znamy. Przez to tematy rozmów są bardzo ogólne. Żeby jakoś przełamać tę rutynę zdecydowałam w poprzednie wakacje że zmienię szkołę, w końcu nie miałam żadnych koleżanek, kolegów. A nóż widelec poznałabym kogoś interesującego w nowej szkole. Podczas pierwszego dnia w nowym liceum poznałam chłopaka z którym miałam chodzić do klasy. W myślach lekko podśmiewałam się z niego bo stroszył się jak paw jednak nadal pełna energii i otwarta na ludzi (po wakacjach w Polsce) zainicjowałam rozmowę. Okazało się że też jest jak to na zachodzie Europy się mówi "z dzikiego Wschodu". Od razu złapaliśmy nić porozumienia. Niestety jeszcze tego samego dnia dowiedziałam się, że zostanę przeniesiona do innej klasy bo moje rozszerzenia bardziej do niej pasowały. Po tym dniu spotykaliśmy się czasem na korytarzu żeby porozmawiać. Było chyba widać że coś jest na rzeczy, koleżanki wypytywały. Po jakichś trzech tygodniach spotkaliśmy się dosyć niezobowiązująco na mieście lecz zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Cały czas pisaliśmy ze sobą i rozmawialiśmy na korytarzu raz na jakiś czas ale starałam się nie narzucać. Chciałam zaproponować kolejne spotkanie, nie wprost. Pisałam że byłoby miło znowu się zobaczyć i takie tam. Zasłaniał się brakiem czasu. Jednocześnie opowiadaliśmy sobie dużo o naszych domach, w sensie o rodzinie, dzieciństwie... W szkole puszczał mi oczka, uśmiechał się do mnie. Jest raczej samotny, tzn. widzę że rozmawia z różnymi osobami ale po szkole też od razu do domu. W stosunku do innych osób bywa wręcz arogancki, nie potrafi przyznać się do winy, wierzy, że we wszystkim jest najlepszy. Jednak w rozmowie ze mną powstrzymywał to i potrafił zmienić zdanie na jakiś temat pod moim wpływem. Gdy opowiadałam o tym znajomej z jego klasy, ta nie mogła uwierzyć. Do tego czasu wszystko ładnie się układało, choć bardzo powoli.
Nieco brakło mi cierpliwości przez co postanowiłam po raz drugi zapytać, czy znalazłby dla mnie czas. I tu chyba popełniłam błąd, chociaż sama nie wiem... Odpowiedział, że nie jest osobą z którą chciałabym się zadawać i żebym nie była rozczarowana, bo jestem bardzo miła (jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w tym kontekście). Starałam się go wypytać dlaczego tak reaguje i powiedziałam, że jeśli mnie nie lubi to może mi przecież powiedzieć wprost ale powiedział tylko że mnie lubi, że jestem miła, ładna i że to nie o to chodzi. Nie ogarniał zupełnie czemu tak mi zależy by go zrozumieć. To było w listopadzie. Nadal uśmiechał się do mnie ale nie rozmawialiśmy ze sobą. W Wigilię złożyłam mu życzenia, jakoś mnie tknęło. Rozmowa była bardzo miła lecz szybko się urwała. Na następny dzień zapytał do kiedy mamy ferie. Jako odpowiedź nie otrzymałam nawet prostego dziękuję. Ogólnie od pół roku wpatruje się we mnie. Zauważam to ale najwidoczniej mu to nie przeszkadza. Lubię być w jego otoczeniu, gdyż nadal mi się podoba ale żadnego kontaktu prócz wzrokowego nie ma.
Stąd moje pytanie - czy mam jeszcze na co liczyć? Możliwe, że po wakacjach trafimy do jednej klasy. Jak powinnam się w takiej sytuacji zachować?
Oraz - czy z mojego opisu wynikałoby, że to typ narcyza? Waham się, bo pomimo że w stosunkach z innymi ludźmi bywa baardzo pewny siebie, wręcz arogancki, to w stosunku do mnie zawsze bywał w porządku.