Cześć,
nigdy nie myślałam, że napiszę post na tego typu forum. Sytuacja zmusiła mnie do tego. Nie chodzi mi o to, że z ludźmi, którzy wypowiadają się na takich stronach jest coś nie tak, ale pisanie w internecie o swoich problemach wydawało mi się ostatecznością i że zawsze lepiej pogadać z kimś bliskim. No właśnie, z kimś bliskim, jednak kogoś takiego mi brakuje. Nie jestem w stanie wymienić ani jednej osoby, z którą mogłabym w tej chwili swobodnie porozmawiać na ten temat. Jedyną bliską dla mnie osobą jest mój chłopak, ale to właśnie związek z nim jest przyczyną moich zmartwień.
Jestem z nim już ponad dwa lata. Wiem, dlaczego go kocham. Jest niesamowicie inteligentny, mamy wspólne pasje, każda rozmowa z nim to rozmowa na poziomie. Wspiera mnie w każdym niezależnym działaniu. W dużym stopniu wpłynął na mnie, na mój światopogląd.
Wszystko pięknie, ale wiadomo, nie ma ludzi idealnych. Ja to rozumiem, od nikogo nie wymagam bycia perfekcyjnym, ale akceptacja i szanowanie drugiej osoby to podstawa.
Często się kłócimy. No może obecnie rzadziej niż pół roku temu, ale nienawidzę tych kłótni. Bardzo. Wykańczają mnie psychicznie.
Od czego zaczyna się kłótnia? Od błahych rzeczy, od mojego zwrócenia uwagi na to, że np. naczynia są niepozmywane. Dodam, że szanowny Pan większość dnia spędza przed komputerem marnując czas na przeglądanie rzeczy, które w żaden sposób nie popychają go do przodu, nie rozwijają. Inne czynności to spanie i gadanie z najlepszym kumplem. Pan lubi mówić o tym, że chciałby robić pieniądze w niezależny sposób, że ma taki pomysł i taki, ale nadal to jest tylko mówienie i kompletny (lub minimalny) brak działania. No dobra, ja też nie jestem pracowitą osobą, która każdą minutę swojego czasu poświęca na rozwój, dlatego w tym temacie staram się być wyrozumiała. Wszystko fajnie, jesteśmy młodzi, mamy czas, nie musimy od razu skazywać się na najgorsze, ale niech Pan sobie nie myśli, że w takim razie będzie siedzieć na dupce i nic nie robić. Ja nie proszę o zbyt wiele, zrobienie obiadu i pozmywanie naczyń, tylko tyle. Niech marnuje swój wolny czas, ok, ale niech poświęci chociaż godzinkę na te dwie czynności. Z robieniem obiadu nie ma problemu, lubi gotować, chodź często i tak ostatecznie korzysta z mrożonek. Zmywanie naczyń - mówi, że ok, pozmywa. Potem myje kilka talerzy i parę sztućców, a o reszcie zapomina. Przypominam, mówi, że umyje przed wyjściem do znajomego. Nie myje. Gdy znowu mu przypomnę, to wtedy zaczyna się piekło.
Rzuca tekstami typu "Mi brudne talerze nie przeszkadzają! Poza tym są ważniejsze i bardziej wartościowe rzeczy niż sprzątanie! Ja Ci daję to, co wartościowe!" i uwaga, najlepszy tekst: "To ja Ciebie stworzyłem! Beze mnie byłabyś nikim." Wtedy pękam.
Ten ostatni tekst pojawia się w naszych kłótniach bardzo często. Nienawidzę, gdy mówi do mnie w ten sposób. Wpadam w furię, zaczynam sobie zdawać sprawę z tego, że przecież on nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie leniwy i zawsze będzie usprawiedliwiał swój brak działania tym, że on dał mi wiele wartościowych rzeczy, zmienił mnie na lepsze, że dzięki niemu nie jestem tak przeciętna jak wszyscy ludzie.
Tak, wiele mnie nauczył, zmieniłam się pod jego wpływem, ale nie uważam, że bez niego byłabym nikim. Gdy mówię, że nie chcę już tego związku, on odpowiada "I z kim będziesz?! Z jakimś przeciętnym cebulakiem?!".
Innym argumentem, którego używa, jest to, że na początku związku nie byłam empatyczna i to przez to jest taki wyprany z uczuć (ma gdzieś, czy płaczę, czy nie). To prawda, że za mało się starałam, być może wynikało to z tego, że nie byłam jeszcze pewna tego związku.
Ale teraz jest teraz. Ja się zmieniam, zmieniam swoje złe nawyki, a on nie. Uważa się za zajebistego, no tak, taka osoba nie powinna tykać się brudnych naczyń... Jasne, tylko że on akurat ma tyle wolnego czasu (a ja akurat w tej chwili nie), że mógłby chociaż zadbać o obiad i czyste naczynia. No cóż, przecież to ja jestem ta zła, to ja mam problem, każę mu robić jakieś proste, bezwartościowe rzeczy, a przecież to tylko mi nie odpowiada syf w kuchni.
Nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić. Kocham go, cieszę się ze wspólnego spędzania czasu, z tego, że dużo nas łączy, że mamy wspólną pasję, że możemy przeprowadzać wartościowe rozmowy. Są dobre rzeczy, ale czy są one warte tych wszystkich nerwów, kłótni, płaczu? Nie wiem. Tym bardziej, że tracę nadzieję, że on się zmieni. Po każdej kłótni słyszę tylko "Przepraszam za formę, nie przepraszam za treść", a to właśnie te obie rzeczy są przyczyną kłótni.
Tak jak pisałam, teraz kłócimy się rzadziej, ale boję się, kiedy będzie następny raz, a wiem, że tak być nie powinno.
Do tego dochodzi brak osoby, z którą mogłabym pogadać, która mogłaby mi doradzić, wesprzeć mnie. Może łatwiej byłoby mi to wszystko skończyć.