Od ponad roku męczy mnie kolega, z którym znam się od 10 lat. To co mnie w nim irytuje to stawianie siebie jako pępek świata. Dzwoni do mnie po to aby wylewać żale. Raz skarży się na siostrę, innym razem na szefa, a kolejnym na współpracownika. Wiele jego problemów jest trywialnych i nie wartych zachodu. Zajmuje mi godzinami czas, opowiadając o rzeczach które mnie kompletnie nie interesują. Wylewa smutki, a kiedy poczuje się lepiej, dziękuje za rozmowę i rozłącza się. Natomiast kiedy ja chcę o czymś pogadać, odnoszę wrażenie że mnie nie słucha, o czym może świadczyć to, że pyta o coś, co mówiłem. Zdarza się również, że mi przerywa opowiadając o swoim problemie.
Kilka miesięcy temu zwróciłem mu uwagę, że nie chcę tyle słuchać o jego współpracowniku, a on niczego nie robiąc sobie z moich słów, kontynuował swój nudny monolog.
Gdy już ostrzej przerwałem mu wypowiedź, zniesmaczony odparł "ja słucham twoich problemów, co z ciebie za kolega". Odwrócił kota ogonem.
Nie ukrywam, że mnie ta "przyjaźń" męczy. O ile kiedyś był spoko kolegą, tak teraz jest marynarzem płynącym morzem żali.
Irytuje mnie też jego bezczelne odwrócenie sytuacji.
Przykładowo, miałem go odwiedzić w sobotę. A od środy nie miałem z nim jakiegokolwiek kontaktu. Telefon miał wyłączony, na gg nie odpisywał. Później w poniedziałek głupio zapytał "miałeś mnie odwiedzić, z jakiego powodu nie wpadłeś?". Po tym jak wyjaśniłem, że nie było z nim żadnego kontaktu żachnął "taaaaa", jakby to co powiedziałem było oderwane od rzeczywistości.
To mnie wkurzyło.
Później umówiliśmy się na wyjazd do Gdańska. Kilka dni przed wycieczką, kolega stwierdził, że to miasto mu nie odpowiada i chce jechać do Wrocławia. Odmówiłem.
Niedawno zadzwonił do mnie około godziny 17 zachęcając, żebym nazajutrz pojechał z nim z samego rana do Gdańska. Zrezygnowałem, gdyż takie rzeczy ustala się wcześniej, a nie na chybcika.
Teraz co jakiś czas dzwoni do mnie zaczynając rozmowę od pytania "co u ciebie", a kiedy odpowiem on zaczyna swe żale.
Któregoś razu odparłem, że głowę zajmuje mi pewien kłopot, kolega wyznał, że też ma i że on opowie pierwszy, gdyż jest to ważniejsze.
Zastanawiam się jak mu powiedzieć tak aby mu poszło w pięty. On zawsze uważa, że racja jest po jego stronie, nie widzi swoich błędów, zawsze wszyscy są winni tylko nie on. Za każdym razem kiedy się umawialiśmy spóźniał się 10 minut. Po zwróceniu uwagi oburzony spytał "o co ci chodzi, przecież przyszedłem".
Do niego zwykłe teksty nie trafiają. Zawsze znajdzie odpowiedź i przekręci wszystko tak, żeby wyszło na jego. W związku z tym pytanie jakich słów użyć aby zrozumiał, że nie jest jedyny na świecie, inni też mogą mieć problemy i nie zawsze on ma rację, gdyż krytycznym okiem patrzy na innych, tylko nie na siebie.
Zresztą moi znajomi mówią mi, że kiedyś byłem pozytywną osobą, a teraz stałem się zrzędą - myślę że udzieliło się mi narzekanie od niego.