Witajcie,
mam na imię Dawid.
Pisze do Was w pewnej sprawie, bo sam już nie wiem, czy jestem zaślepiony miłością, czy tak powinno być...
Otóż, w związku jest kilka ładnych lat, niby wszystko pięknie, takie poukładane. Mimo, że małżeństwem nie jesteśmy (ślub zaplanowany za kilka miesięcy), jesteśmy jak stare dobre małżeństwo. Jednak jedno nie daje mi spokoju.
Moja narzeczona jest poukładana, spokojna, pomocna, nigdy ale to nigdy nie sprawiła mi przykrości w żaden sposób.
Ostatnio jednak jakoś jedno mnie niepokoi... ja pochodzę z dosyć biednej rodziny, nie jakieś ubóstwo ale nigdy się nie przelewało, bo wychowywała mnie tylko mama. Ona z rodziny, w której wczasy za granicą co roku, w miarę dobrze zarabiający rodzice, Ona sama zresztą też zarabia i do domu jako tako się nie dokłada bo nie ma takiej potrzeby, czasem coś po prostu kupi.
Chodzi o to, że ja nie mogę zrozumieć jej/ich stosunku do pieniędzy i być może skąpstwa ?
Nie powiem, bo jakoś za wiele prezentów jej nie robiłem, nie zabierałem często do kina, czy coś zjeść. Ale z drugiej strony teraz kiedy są już przygotowania do ślubu, przygotowania do remontu mieszkania, w którym mamy zamieszkać niepokoi mnie to, że Ona wszystkimi wydatkami najchętniej by mnie samego obarczyła... nawet jak idziemy coś kupić, do kina, na kebaba - zawsze to ja płacę a nie ma jakiejś jej inicjatywy...
Ostatnio pomagałem po pracy jej rodzicom przy mieszkaniu kilkanaście dni i nie powiem, bo nawet jakichkolwiek pieniędzy bym od nich nie wziął, ale oni nawet nie wyszli z taką propozycją, a jeszcze nawet w żartach przerzucali się odpowiedzialnością kto by mi miał zapłacić za dniówkę... po nich akurat widać że są dusigrosze... kupić byle co, zrobić byle co, byle tylko było, a na wakacje za ładne pare tysięcy.
Ona nie powiem, nigdy nie była wobec mnie nie fair, ale z drugiej strony irytuje mnie to, że ze wszystkim patrzy na mnie i nie wiem czy nie zwraca na to uwagi czy po prostu... jest to zamierzone...
Niby kiedyś powiedziała jak rozmawialiśmy, że wszystko jej będzie przecież moje, a moje jej... ale sam nie wiem...
W następnym tygodniu leci na wakacje z rodzicami (ja dostałem nową pracę i nie mam urlopu) i będę musiał odebrać zaproszenia, oczywiście o jakimś podzieleniu się pieniędzmi ani słowa, czy w ogóle pieniądzach - zero. Ja nie mam odwagi żeby się upominać i nie o to mi wcale chodzi. Chodzi o jakąś inicjatywę, wyjście naprzeciw, cokolwiek.
Co o tym sądzicie ? Boję się, że napatrzyła się na zachowanie rodziców i będzie taka sama...