Tylko dla mnie jak wolność słowa nie jest równoznaczna z brakiem odpowiedzialności za własne słowa. I nie mówię tu od odpowiedzialności karnej, bo dla mnie kary za zniesławienie czy znieważenie są absurdalne.
Czym innym jest zamykanie ludziom ust "prewencyjnie" - jak choćby w Twoim przykładzie z zakrzykiwaniem ludzi zanim coś powiedzą. To jest paranoja. Ale jak już coś się z ust wypuści, to trzeba się liczyć z tym, że innym ludziom się to nie spodoba. Jeśli jedna osoba ma prawo do niesmaczynych żartów - ok. Ale inne osoby mają prawo piać w świętym oburzeniu przeciwko takiemu poczuciu humoru. Jak wolno wszystko, to wolno wszystko wszystkim.
Tylko, że moim zdaniem podejście "wolno wszystko wszystkim" w kwestii wypowiedzi prowadzi np. do tego, co mamy już obecnie w dyskursie publicznym - równoważenia opinii z faktami, a wręcz momentami opowiadanie bzdur i kłamstw. Np. jakiś czas temu Internety obiegła całkiem poważnie dyskutowana informacja, jakoby Trump w 1998 udzielił wywiadu "People", w którym stwierdził, że jakby miał startować na prezydenta, to jako Republikanin, bo wyborcy tej partii są idiotami, wierzą we wszystko, co serwuje telewizja i na pewno miałby wtedy świetny wynik. Ze 2 dni później, już dużo bardziej niszowo, internety obiegła wiadomość, że Trump nigdy nie udzielił takiego wywiadu. A to tylko czubek góry lodowej.
Słowa nie są bez znaczenia i za słowa trzeba brać odpowiedzialność. I tu nie chodzi o to, by zaraz zamykać wszystkim usta. Mnie żart Mleczki (w zasadzie oba) zniesmaczył. Ale nie oczekuję, że Polityka go wywali, wszystkie pozostałe media solidarnie zbojkotują, a policja skonfiskuje zawartość jego Warszawskiego sklepu. Natomiast moralne napiętnowanie, stwierdzenie, że czyjeś słowa naruszają pewne granice przyzwoitości i dobrego smaku moim zdaniem jest zupełnie ok. No bo jeśli wolność słowa to nie selektywna, na zasadzie - można mówić, ale nie krytykować.