Piszę bo może mi ulży. Może pomożecie przetrwać do kolejnej wizyty u mojej terapeutki.
Od małolata w chacie przemoc fizyczna i psychiczna ze strony uzależnionego ojca i współuzależnionej matki. Latami jakoś to znosiłam, ciężko było. Aż w końcu w wieku 24 lat, na 3 roku studiów wysiadła mi psychika. Leki, depresja, nerwica i lęki. Później pierwsza psychoterapia. Po niej ucieczka z domu, wpadnięcie z deszczu pod rynnę w toksyczny związek. Kolejny zjazd, znów leki i nowa terapeutka w innym nurcie. Stanęłam jako tako na nogi i uciekłam od gościa, który chciał mnie udusić, bił do rodzinnego domu.
Byłam już wzmocniona psychicznie, nauczyłam się wyznaczać granice moim rodzicom. Ojciec nie ośmieli się podnieść na mnie ręki bo znów załatwię mu kuratora.
Przez miesiąc po powrocie pracowałam u nich w firmie, za chwilę otworzyłam swój biznes. Opłacam bardzo wysoki czynsz, ale biznes w miare się kręci więc nie mam problemów z opłatami. Jednak lokal praktycznie nie nadaje się do zameszkania mimo, że ma wile pomieszczeń. Brak jest wanny, ogrzewacza do wody, kuchni, ogrzewania. No i jestem zmuszona nadal pomieszkiwać u rodziców. Do terapeuty jezdze co tydznien 100 km do innego miasta. Niedawno odkryto, że mam lżejszą odmianę choroby afektywnej dwubiegunowej.
Problem, że rodzice nadal wykorzystują moja kiepską sytuację i zwyczajnie psychicznie się nade mną znęcają. W tym tyg. od ojca usłyszałam, że jestem "tępą pizdą". Matka wyzywa mnie od suk, nieudaczników. Tak mnie to stresuje i dorpowadza do ruiny, że ledwo w pracy wytrzymuję, po niej tylko śpię. Trzęsą mi się ręce po takim ataku. Ja na prawdę nie wiem co ja więcej mogę zrobić...