Z X. znałam się około 5lat, zawsze była typem strasznej egoistki, jednak dla mnie była "tą pierwszą, jedyną przyjaciółką". Tak wyidealizowałam jej wizerunek, że nie przeszkadzało mi czekanie z jej ulubionymi przekąskami, ciastem i kawą, kiedy ona napisała, że nie przyjdzie bo musiała by czekac 10min na autobus, a jest zimno.
Nie przeszkadzało mi, kiedy byłam ignorowana w szerszym towarzystwie. Kiedy moje nieśmiałe prośby o pomoc, czy przysługę były zbywane argumentami w stylu "nie, bo chce się wyspać". Pomagałam jej w każdym aspekcie zycia, począwszy od spraw powaznych (załatw mi pracę) po błahe (skoro i tak jestes na mieście, to zrób mi zakupy i umów termin do dentysty)
Wszyscy ostrzegali mnie przed tą znajomością, jednak ja ignorowałam to. "Przecież jestesmy przyjaciółkami, muszę jej pomagać". Na początku prosiła o przysługi, później ich oczekiwała, a na samym końcu domagała. Tydzień temu po raz pierwszy powiedziałam "nie".
X. z samego rana zaczęła do mnie pisać z wściekłością, że pilnie potrzebuje pewnej rzeczy, ale w sklepie na osiedlu jest droga, a na drugim końcu miasta jest o 2zł tańsza. Odpisałam "skoro pilnie potrzebujesz, to jedź" Oburzyła się, że przecież JA mam miesięczny i mogła bym jej po tą rzecz pojechać, bo ona nie ma czasu, a dla niej 2zł to dużo. Coś we mnie pękło.
Odpisałam "chyba Cię pojeb**o?!" Strzeliła focha i przestała się odzywać. Wczoraj dowiedziałam się, że to koniec przyjaźni, bo "zmieniłam się na gorsze".
Tak, wiem, że to nie była przyjaźń, wiem, że ten człowiek to pijawka. A jednak siedzę i płaczę. Po cześci z tęsknoty, po cześci ze wstydu. Ze wstydu, że tak dalam się zmanipulować i wykorzystać. Praktycznie ustawiłam swoje życie pod jej wygody (łącznie z wynajem mieszkania, żeby biedna miała do mnie blisko) Jestem osobą, która mocno, za mocno przywiązuje się do ludzi. Teraz cierpię i czuje się jak papierek po zjedzonym batoniku.