Z "drugiego wyboru" na "miłość życia" - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 26 ]

1 Ostatnio edytowany przez Czarnaczarna (2016-05-30 20:53:14)

Temat: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Witam!

Pytanie czysto teoretyczne.
Jakiś czas temu miałam zażartą dyskusję na temat następujący: czy to jest możliwe, by osoba, która zaczyna umawiać się z pewną osobą z braku laku, po pewnym czasie związku stwierdziła, że to miłość jej życia?

Osobiście przychylałam się do zdania, że nie, bo o ile wyobrażam sobie, że po poznaniu kogoś można stwierdzić, że jednak to coś, czego się chce, więc dąży się do poznania tej osoby, to wydaje mi się, że kiedy już się ma jako taki ogląd sytuacji i się w związek wstępuje z myślą "skoro nie ma nikogo innego na horyzoncie", to ciężko na tę osobę inaczej później spojrzeć. Nie mówiąc już o transformacji w myśleniu o tej osobie jako "miłości życia".

Druga strona wyciągnęła argument mienia znajomego, który po prostu dojrzał i doszedł do wniosku, że cechy, które były niby trudne do zaakceptowania są tak naprawde drobiazgami w obliczu zalet, które ta osoba posiada, i których to zalet do konca nie doceniał.

Brzmi to niegłupio, ale jedzie mi to trochę związkiem z rozsądku. Albo lenistwa. Albo przyzwyczajenia. Albo bo to czas założyć rodzinę. I takim samookłamywaniem się co do stanu faktycznego.

Ale no właśnie, ja jestem młodą idealistką. Co na to inne głowy?

Edit.
Historie własne mile widziane.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Wiesz, że się z tym zgadzam smile Wielokrotnie pisałam o karykaturze związku, czyli 'związku z braku laku'/z rozsądku.

Również nie wierzę, że można nagle w żabce dojrzeć Księcia, wygoda i kalkulacja to jeszcze nie olśnienie wink

3 Ostatnio edytowany przez Czarnaczarna (2016-05-30 21:12:52)

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

To pobawię się w adwokata diabła: Elle, czy jeśli ludzie się zmieniają, co jest nieuniknione, też nie może być to zmiana dostateczna? Z prostego pomyslu, że jest facet misio, i pani się nie do konca podoba, bo typow misiastych nie lubi, to jesli pan uderzy na silownie po jakimś czasie i mu się zrobi rzeźba, na ktorej punkcie pani dostanie dreszczy, to czy to ciągle kalkulacja? Albo jesli pan lubi panie charyzmatyczne, a jego luba taka trochę szara mysz, jednak pani zmienia środowisko i odżywa, i nabiera charakteru?


Jesli to był ten element brakujący jej by pan się nie zamienił może z żaby w księcia, ale ze zwykłego gościa w kogoś, kto za księcia uchodzić może.

Edit.
Albo to pan lubujący się w imprezowych dziewczynach ląduje w związku z intelektualistką i odkrywa, że w sumie te imprezowiczki są diablo nudne w porownaniu z nią. No jak by nie patrzeć ludziom się czasem wydaje, że ktoś będzie miłością ich życia, a potem im zapał przechodzi. Może w drugą stronę tez pojdzie?

4

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Czarnaczarna, ujmę to inaczej.
Wg mnie ludzie dobierają się na następującej zasadzie: Każdy chciałby kogoś, kto jest - pod wieloma względami - najlepszą wersją SIEBIE. To niezaprzeczalne, nikt nie chce kogoś kto jest postrzegany jako 'najgorsza swoja wersja' - mamy tego liczne przykłady na Forum: Żałosny, itp. - gdzie facet wymaga od kobiety by zaakceptowała fakt, że jest "męską cipą" i niczego od niego nie wymagała bo on sam niczego od siebie nie wymaga.
Tylko teraz właśnie..Myk jest taki, że JEŚLI chcesz być z kimś, kto jest 'najlepszą wersją siebie' to pytanie czy TY też jesteś najlepszą wersją siebie smile
Jak jesteś, to takich ludzi będziesz przyciągać a pozostali będą działać odpychająco, za to będą lgnąć do Ciebie. Bo zakochujemy się w ludziach, którzy nam czymś imponują, ergo - są swoją najlepszą lub bardzo dobrą wersją w czymś tam. 

Ale teraz.. Są sytuacje, o których piszesz, że pan Misio idzie na siłownię, a szara mycha nabiera 'charakteru' i pazura, czytaj: ulepszają swój model wink I w zależności od tego na ile są w stanie "dogonić" osobę, która uważa się od nich za lepszą i jest z nimi z braku laku, o tyle ich "punktacja na skali" tego drugiego wzrasta, ALE to wcale nie oznacza, że wskakują na pozycje pierwszego wyboru/najlepszej i pierwszej opcji. Dlaczego?
Ano dlatego, że po pierwsze tak jak napisałaś - człowiek jest z natury dość leniwy i prosty i jego mózg raczej niechętny jest akcjom w stylu - dogłębnej zmiany poglądów o danej osobie. To ta jak z opinię w szkole: ktoś kto na początku zyskał opinię wzorowego ucznia, potem może nawet się opuścić, a zostanie to praktycznie niezauważone.
I w drugą stronę: leń, który weźmie się ostro do roboty może liczy co najwyżej na 3 z +, bo nauczyciele "lecą na opinii o nim".

Jeśli zdarzają, a zdarzają (w ramach wyjątków) przypadki, gdzie ktoś faktycznie doznaje "wow" i dostrzega transformację u partnera, z którym był wcześniej z braku laku, to zazwyczaj po dłuższym niż krótszym rozstaniu i napotkaniu go w przypadkowych okolicznościach, gdzie może te zmiany w sposób niewymuszony i naturalny dostrzec i podziwiać. Tak na codzień to raczej bardzo trudne zachwycić się czymś, co uważamy za nijakie i mało wartościowe.

5

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Tutaj pojawia się pytanie, czy najlepsza wersja siebie to dostatecznie dużo, by każdego człowieka przyciągnąć. "Przypuszczam, że wątpię."

Generalnie Twoje twierdzenia tutaj mają dla mnie sporo sensu. Jednak zastanawiam się, czy nawet po takiej przerwie to ciągle można, by uznać że ta osoba tą osobę pokochała. Czy to nie jest ciągle powierzchowne zafascynowanie "nową oną" lub "nowym nim" i czy to by podeszło pod definicję miłości.

Zadalam to pytanie na innym forum, anglojęzycznym, w ramach rozwiązania problemow z ówczesnej dyskusji, ale sformuowałam je nieco od innej strony i skoncentrowałam się na byciu szczęsliwym z tą osobą. Sporo osób przyznało, że pożeniło się i pomężyło z nie do końca swoim pierwszym wyborem, ale są szczesliwi, bo chcieli mieć rodzinę i zaczęli utożsamiać bycie szczęśliwym z tą osobą z byciem szczęśliwym z powodu założenia rodziny.

6 Ostatnio edytowany przez karinaaa (2016-05-31 00:05:58)

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Mam wrażenie, że to zależy jak kto definiuje "związek z rozsądku" czy "braku laku" - jeżeli dziewczyna obniża poprzeczkę z milionera o ciele Adonisa do przystojnego i sympatycznego kolegi z osiedla to faktycznie myśle, że można się zakochać. Ba, czytałam nawet całkiem niedawno wiele żeńskich opinii jak takie związki z rozsądku wyszły im na najlepsze i po roku lub dwóch narodziła sie prawdziwa miłość.

Ile jest historii o wieloletnich przyjaźniach przeradzających sie w miłość ( co tez jest poniekąd "z braku laku" bo jak by sie sobie nawzajem przyjaciele tak podobali to pewnie by ze sobą juz dawno byli a nie po latach) ...

Moje osobiste doświadczenie jest takie - albo ktoś mi sie podoba/podobal w przeciągu 2-3 tygodnii znajomosci albo wcale. Mowię o tygodniach bo wielka role jak dla mnie odgrywa pewność siebie o charyzma - ktoś kto mi sie podoba na początku moze zostać zdegradowany do "ochydnego" po 3 tyg bo nie potrafi nawiązać fajnej rozmowy albo traktuje mnie jak swoją panią i władczynię. I generalnie ta opinia z początku pozostaje juz dalej.

Jedynym ewenementem jaki do tej pory poznałam to moj obecny narzeczony - jak go poznałam czułam motylki. Był całkiem przystojny, przynosił mo kwiaty, fajnego wzrostu. Pozniej odczułam jego drastyczny brak pewności siebie i depresje i zaczął mnie wręcz odpychać a wszystko w nim wkurzac. Pojechalismy do jego kraju pochodzenia Wloch i tam odzyl- zaczal smiac sie, spedzacie czas ze znajomymi, zabieral mnie w piekne miejsca i czulam ze buduje sie we mnie ekscytacja do niego i pasja. Wrocilismy do domu i tu znowu depresja a ja znowu mysle ze w co ja sie wpakowalam.

Wiec moze by strescic - wierze w rozwoj takiej milosci z rozsadku w cos prawdziwego jezeli partner zmienia cos drastycznego w sobie i na dlugi okres czasu. Np wychodzi z depresji i zyje pelna piersia. Jak dla mnie ta zmiana musi byc bardziej psychologiczna niz fizyczna typu "parter idzie na silke."

7 Ostatnio edytowany przez ruda102 (2016-05-31 13:44:39)

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"
Czarnaczarna napisał/a:

Tutaj pojawia się pytanie, czy najlepsza wersja siebie to dostatecznie dużo, by każdego człowieka przyciągnąć. "Przypuszczam, że wątpię."

Przypuszczam, że się z tobą zgadzam. Można być najlepszą wersją siebie i niektórych ludzi wciąż nie przyciągać - bo oni albo mają jeszcze wyższe wymagania w tym konkretnym aspekcie, albo po prostu na co innego stawiają, na inną cechę, której dana osoba po prostu nie posiada.

Zgodzę się z Elle88, że pierwsze wrażenie, pierwsza wyrobiona i utrwalona opinia ma diametralne znaczenie. Jeśli np. facet był smętną mimozą, potem wziął się za siebie, to zmianę można dostrzec, nawet docenić - ale często pozostaje obawa, że ta gorsza wersja kiedyś znów się ujawni. I to może być ten cierń, który uparcie jątrzy i nie pozwala pokochać takiej osoby w ten sam sposób, w jaki pokochałoby się swój "ideał".

Czarnaczarna napisał/a:

Sporo osób przyznało, że pożeniło się i pomężyło z nie do końca swoim pierwszym wyborem, ale są szczesliwi, bo chcieli mieć rodzinę i zaczęli utożsamiać bycie szczęśliwym z tą osobą z byciem szczęśliwym z powodu założenia rodziny.

I to jest kolejne pytanie - czy bycie szczęśliwym z życia i rodziny jakie się zbudowało z daną osobą jest równoznaczne z miłością do tej osoby? Jakoś wątpię. Można się cieszyć z domu z ogródkiem, z udanych dzieci, nawet z fajnych teściów, ale to nie oznacza miłości do osoby, która nam w tym towarzyszy. Mam wrażenie, że często jest wręcz przeciwnie - jeśli ktoś nie jest szczęśliwy i zaspokojony emocjonalnie w związku, to przerzuca te potrzeby obok związku, właśnie na dzieci, karierę, hobby, utrzymanie pewnego poziomu życia. Zastępczo próbuje realizować to, czego mu w samym związku brakuje.

8

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

karinaaa, ludzie non stop się odkochują, bo coś się zmienia albo oni się zmieniają. Twoja historia byłaby przesłanką, że da się z "obłędnego zakochania" do niechęci przejść, ale jest to dośc popularny obrót sprawy. Tylko przeskok między niechęcią do ponownego zauroczenia jest nietypowy, ale jednocześnie z jakiegoś powodu za niego wyszłaś, więc jakiś punkt zaczepiania w przeszłości był. Niemniej interesująca historia.

ruda102, ja też uważam, że można być najlepszą wersją siebie w danym momencie, ale tak naprawdę człowiek nigdy nie może być najlepszy, bo każdy dzień daje mozliwość jakiegoś minimalnego chociaż rozwoju. Jednocześnie momenty bycia najgorszą mną zaowocowały cholernie fajną ewolucją w moim przypadku i pozwoliły mi być fajniejsza sobą niż kiedykolwiek. Taka dygresja.

Generalnie na pierwszy rzut oka się bardzo zgodziłam, ale potem zaczęłam myśleć, że strasznie powierzchowna rzecz ta miłość, skoro złe impresje z jakiegoś czasu mogą tak na nią wpłynać. Co w sytuacji gdy spotykamy kogoś i jest zajeboski, a potem ma jakiś kryzys przez dluższy czas i znowu jest zajeboski? Myślę, że raczej spojrzałabym na tę osobę z większym uznaniem i fascynacją, bo pokonała swoje demony, które każdy ma. I jest coś mocnego w zaufaniu, które ta osoba pokazała, w jakiś sposób pokazując swoją "słabość". Dla mnie to absolutnie nie jest minusem, ale na razie napotkałam tylko chwilowe "załamki".

Co by było gdybyśmy zmienili chronologię i związali się z osobą w kryzysie i byłoby tak sobie, a potem byłby przewrót i osoba by wyszła z tego powiedzmy dołka, i została najlepszą wersją siebie. Daliśmy radę być z nią, kiedy była w gorszym stanie i na pewno jakaś sympatia musiała chociaż być, więc dlaczego, po ewolucji nie miałoby się to przerodzić w "miłosć życia"? Ktoś kogo znamy tylko od tej dobrej strony może mieć naprawdę niskie "doły", tylko nie przyszło nam ich jeszcze doświadczyć.

Myślę, że by być udanym małżeństwem trzeba być chociaż trochę przyjacielem drugiej strony. Czy jeśli nie było zakochania, to czy taki spokojny żywot, spokojne uczucie przywiązania, sympatii i przyjaźni nie można nazwać miłością?

Znam ludzi, którzy mówią, że się nie chcą zakochać lub nigdy się nie zakochali. Część nawet uważa takie "przyjacielskie" uczucie za lepsze jakościowo. Generalnie to modelem lubianym tu na forum jest raczej eros niż storge.

9

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

To jest dobry temat na dłuuugą rozkminę przy winie np. wink tak na szybko to się nie da.

Powiem tylko, że jeszcze do nie tak dawna wierzyłam, że Love to jest coś co można jakoś 'wytłumaczyć'[ i ogarnąć w miarę rozumem, zrozumieć przesłanki, wyeliminować to, co niepożądane etc.
Ale powiem Wam, że ostatnio jak sobie zrobiłam mały 'bilans' to wychodzi mi, że sama jestem bezradna w obliczu pewnych atawistycznych swoich instynktów. Nie chodzi o to, że zdradzę, bo seks mi padnie na mózg - nie, co to to nie, o to jestem spokojna.
Chodzi o wybór i dobór facetów, który - z JEDNYM wyjątkiem , jedną próbą dokonaną w imię "zakochanie przyjdzie z czasem" skończyła się katastrofą, jest praktycznie niezmienny (z niewielkimi odchyleniami od normy): nie potrafię pożądać faceta, który od samego początku mi się nie spodobał. Nie mam pojęcia JAK można zakochać się po czasie i czuć pożądanie do kolegi (wieloletniego przyjaciela?) tak, znam takie historie, ale wiem, że ja nie należę do takich osób.
Albo mężczyzna podoba mi się seksualnie od początku i wtedy jestem w stanie 'przymknąć oko' na to, że ie jest JUŻ , TERAZ - najlepszą wersją siebie wink (ale ma się starać i dążyć do tego, wiadomo), albo mi się nie podoba seksualnie i wtedy, choćby był najlepszą wersją albo pracował ciężko, to się nie zakocham.

Także myślę, że u mnie jest to dość proste i skomplikowane zarazem, bo nie da się "rozpisać chemii", a proste, bo wszystko do jednego się sprowadza.

10

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Czarnaczarna ja też najlepszą dotychczasową wersją siebie osiągnęłam po tym, jak odbiłam się od dna po tym, jak stałam się wersją najgorszą.

Wchodzenie w związki będąc w epicentrum kryzysu uważam za pomyłkę - bo wtedy bardzo kusi, by euforię nowego związku wziąć za uleczenie i porzucić własną pracę na tym polu. A stąd już prosta droga do uzależnienia własnego szczęścia od drugiej osoby i stania się emocjonalną pijawką. W kryzysie potrzeba ludziom sprawdzonych przyjaciół a nie nowych kochanków. Oczywiście ja byłam idiotką i postanowiłam się z kryzysem mierzyć w pojedynkę - udało się, ale to była droga baardzo na około, a bliscy mogliby mi pokazać sporo skrótów, gdybym im na to pozwoliła. Z drugiej strony - teraz mam poczucie, że jestem silniejsza niż kiedykolwiek, bo zmierzyłam się z kryzysem sam na sam i wyszłam z tego zwycięsko.

Zgodzę się, że pokazanie słabości drugiej osobie to oznaka prawdziwego zaufania i jednocześnie jeden z najlepszych testów więzi łączącej dwójkę ludzi. Ja się poczułam w relacji stabilnie i zaczęłam mieć nadzieję, że może być z tego coś poważnego, trwałego i na lata właśnie wtedy, gdy pokazałam facetowi (wtedy jeszcze przyjacielowi) swój "miękki brzuszek" - i otrzymałam akceptację. I ponownie kilka miesięcy temu, gdy miałam krótki, ale gwałtowny kryzys - a mój wtedy już partner okazał mi pełne wsparcie, a mógł wyszydzić, bo dla wielu powód mojego załamania mógłby się wydać idiotyczny.

A skoro już o związku zaczełam...Wiesz, też byłam długo wierną apologetką storge. Nie jestem jakoś skłonna do emocjonalnych porywów, motylki w brzuchu przypominają mi raczej rewolucję żołądkową przed egzaminem a nie przyjemne doznanie. Randki stresują mnie bardziej niż rozmowy kwalifikacyjne. Flirtu za bardzo nie rozkminiam, przez lata moją strefą komfortu w kontaktach damsko-męskich był friendzone. I tak sobie właśnie wyobrażałam, że najlepiej byłoby sobie znaleźć takiego przyjaciela na życie a nie jakiegoś kochanka, z którym będę przeżywać romantyczne uniesienia.

Aż nie spotkałam swojego mężczyzny, który jednocześnie okazał się fantastycznym przyjacielem i powiernikiem - ale też ukochanym. Nadal uważam, że przyjaźń w związku jest na dłuższą metę nieodzowna. Ale już nigdy nie zadowoliłabym się samą przyjaźnią. Eros - ta chemia - też jest ważna, choć w inny sposób.

11

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Elle, bym zaprosiła, ale chyba mam za daleko tongue

Ja akurat uważałam odwrotnie i teraz bliżej mi stanowiska, że można to wytlumaczyć, tylko ja jeszcze nie ogarniam do końca big_smile

Natomiast ja z reguły również szybko czułam, czy coś z tego będzie. Wyjątkiem jak na razie jest mój luby, ale też nie do końca, bo ja go nie widziałam po prostu, nie mialam na jego temat opinii.

ruda102, widzę mamy różnorodność w metodach wyłapywania ludzi zdatnych na związek big_smile
Co do kryzysu, to w sumie masz racje. Ale osoba może być po prostu jeszcze nie w pełni sił, to już brzmi lepiej według mnie.

Natomiast wyjście z kryzysu samemu, to przynajmniej Twój własny achiev. Co prawda z czyjąś pomocą zacieśnia więzi i też jest Twoje, ale "jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie".

Ja tez flirtu nie rozkminiam, podobno potrafię, ale mam nieco przerażający styl, bo dostaję jakiejś flirciarskiej nuty jak się z ludźmi kłócę.
Ale własnie dlatego, że z facetami się dogaduje, to szybko dzielę na ludzi do tych do kumplowania się (98%) i i tych co może jakiś tam wdzięk mają. Z teraźniejszym partnerem był grom z jasnego nieba?

12 Ostatnio edytowany przez ruda102 (2016-06-01 08:32:22)

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

A wiesz, że to trudno stwierdzić, czy był grom, czy nie było. Na pewno była olbrzymia fascynacja od początku i pociąg seksualny, o którym pisze Elle - ale oboje się świadomie hamowaliśmy na początku i do związku jako takiego podchodziliśmy jak pies do jeża, parę miesięcy krążyliśmy wokół siebie w takiej przyjaźni, która bardzo dużo miała z flirtu i randkowania, ale jednak oficjalnie była tylko przyjaźnią. Więc może trochę ten grom stłumiliśmy? W każdym razie nie narzekam, bo burzy się boję wink

Mój luby to w ogóle ma pokerface podziwu godny big_smile - pamiętam, kiedyś się na spotkanie (przyjacielskie) wypindrzyłam w ulubioną kieckę, on w sumie skomplementował, ale nie jakoś wylewnie i generalnie nawet mu jeden palec nie drgnął w moim kierunku. A ostatnio mi wyznał, że myśli miał w tamtej chwili mało przyjacielskie wink W życiu bym się nie domyśliła.

Osoba, która już jest na ostatniej prostej i w sumie stoi już na własnych nogach, choć może nie całkiem pewnie moim zdaniem jak najbardziej nadaje się do związku. A może to tylko osobiste skrzywienie z powodu moich doświadczeń?

13

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Ładna historia. Nie często się chyba zdarza, by ktoś "chodził jak pies do jeża" i coś z tego się zmieniło w bardziej konkretne podejście. Gratuluję big_smile

Zabawna sprawa z tą kiecką. Po niektórych ludziach widać pewne rzeczy, a niektórzy są cholernie zamaskowani big_smile

14

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Faktycznie ciekawa historią, bo niejeden facet by odszedł myśląc, że chcesz tylko przyjaźni.
Widocznie sam też nie był pewny czy chce związku, ale całe szczeście w odpowiednim momencie razem zorientowaliście się, że to jest to.
Rzadka, ale przyjemna historia. smile

15

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"
cichyfacet napisał/a:

Faktycznie ciekawa historią, bo niejeden facet by odszedł myśląc, że chcesz tylko przyjaźni.
Widocznie sam też nie był pewny czy chce związku, ale całe szczeście w odpowiednim momencie razem zorientowaliście się, że to jest to.
Rzadka, ale przyjemna historia. smile

Dzięki smile Tobie też, Czarnaczarna smile

Właśnie tak było. On nie chciał związku - co zakomunikował mi jak tylko się poznaliśmy - bo gdzieś mu się jeszcze czkawką odbijał rozwód sprzed paru lat i następny, dość fatalny związek. Ja mam nienajlepsze wzorce związkowe z dzieciństwa, trudną relację z ojcem, a jak się poznaliśmy, to kończyłam leczenie depresji. I oboje stwierdziliśmy, że to nie jest moment na wchodzenie w związek dla żadnego z nas - bardzo zdroworozsądkowo. Ale bardzo dobrze nam się spędzało razem czas, potrafiliśmy przegadać całą noc i tak od spotkania do spotkania było nam coraz lepiej we własnym towarzystwie. On się przekonał, że ja nie będę mu planować życia i wyrzucać mu zaangażowania w pracę; ja się przekonałam, że on nie uważa mnie za dziwadło ze względu na zaintereswania (bo mamy wspólne) i ogarnia mój nie zawsze łatwy charakter. Wtedy okazało się, że w sumie nie ma powodów, żebyśmy nie byli razem.

16

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Długo to już trwa? Czujesz, że jest między Wami coraz cudniej?
Cały czas z tyłu głowy mam obawę przed takimi relacjami, tak zbudowanymi, ale z drugiej strony zaczynam coraz częściej odnosić wrażenie, że każda relacja jest indywidualną kwestią i wsadzanie jej w jakieś schematy, (które często tutaj na forum mają miejsce) są po prostu krzywdzące.

17

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

To ja też się przyłączam do braw dla historii rudej102 wink  Choć nie mam pojęcia jak byłby to w moim przyp. - a jestem osobą dość sensualną - możliwe. Jeśli facet wizualnie mnie nie pociąga, nie mam ochoty iść z nim nawet na kawę. No, chyba że to dobry kolega, wiadomo.
Kilka razy w życiu przymusiłam się i spróbowałam umówić się z kimś, tylko dlatego, że on chciał - licząc po cichu, że nie będzie niczego ode mnie oczekiwał. Za każdym razem znajomość się komplikowała i albo w finale musiałam gwałtownie uciąć kontakt (pod wpływem pretensji i 'roszczeń' drugiej strony) albo wręcz z uwagi na agresywne zachowania, w najlżejszych przypadkach było to po prostu cholernie męczące.

Nie mam pojęcia jak można dojść do tak zaawansowanego etapu, gdy nie czuje się wzajemnie do siebie pociągu i potem go poczuć. Podziwiam szczerze smile

18 Ostatnio edytowany przez ruda102 (2016-06-02 18:45:36)

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Znamy się ponad rok, jesteśmy ze sobą 9 miesięcy. Jest coraz cudniej smile

Bardzo dobrze się rozumiemy, wspieramy się. Myślę, że sporo nam dało to, że wiedzieliśmy o sobie dużo "najgorszych rzeczy" jeszcze zanim pojawił się w naszej relacji seks i związane z tym przywiązanie i zaangażowanie (seks to dla mnie taki "point of no return", po którym nie da się już udawać, że można relację cofnąć do punktu wyjścia, od tej pory jest "wszystko albo nic"). Wiedzieliśmy, w co się pakujemy.

Choć nie brakowało i błądzenia po omacku. Była taka "faza niepewności", kiedy już nie byliśmy po prostu przyjaciółmi, ale miłość i pełny związek wciąż nie były w puli do wzięcia, bo w sumie nie byliśmy pewni czy umiemy być w takim związku, a żadne z nas nie szafuje obietnicami i wyznaniami na wyrost. Na szczęście nie trwało to długo, może trochę ponad miesiąc. W miarę szybko okrzepliśmy, zorientowaliśmy się, że jedyne, czego temu związkowi brakuje, to oficjalne uznanie jego istnienia i potwierdzenie na głos naszych uczuć. A powstrzymuje nas wyłącznie lęk - i jakoś zdobyliśmy się na odwagę. Ale mogło to się skończyć po prostu relacją typu FwB - cóż, ryzyko.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to mało konwencjonalna historia. Ale skrojona jest właśnie na miarę mnie i mojego faceta - i to mi w zupełności wystarcza. Zgadzam się, że wciskanie na siłę relacji w jakiś schemat, zakładanie, że jest tylko określona liczba "prawidłowych" ścieżek do prawdziwej miłości to bezsens. Ja bardzo długo nie mogłam sobie nikogo znaleźć, a mój facet zaliczył dwie spektakularne związkowe porażki właśnie dlatego, że nie potrafiliśmy lub próbowaliśmy na siłę wciskać się w schematy, które zupełnie dla nas nie działały. Dobrze, że wreszcie trafił swój na swego big_smile

19

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"
Elle88 napisał/a:

To ja też się przyłączam do braw dla historii rudej102 wink  Choć nie mam pojęcia jak byłby to w moim przyp. - a jestem osobą dość sensualną - możliwe. Jeśli facet wizualnie mnie nie pociąga, nie mam ochoty iść z nim nawet na kawę. No, chyba że to dobry kolega, wiadomo.
Kilka razy w życiu przymusiłam się i spróbowałam umówić się z kimś, tylko dlatego, że on chciał - licząc po cichu, że nie będzie niczego ode mnie oczekiwał. Za każdym razem znajomość się komplikowała i albo w finale musiałam gwałtownie uciąć kontakt (pod wpływem pretensji i 'roszczeń' drugiej strony) albo wręcz z uwagi na agresywne zachowania, w najlżejszych przypadkach było to po prostu cholernie męczące.

Nie mam pojęcia jak można dojść do tak zaawansowanego etapu, gdy nie czuje się wzajemnie do siebie pociągu i potem go poczuć. Podziwiam szczerze smile

To zupełnie nie tak, Elle88. Ja też parę razy próbowałam się spotykać z chłopakiem, który "nie był zły" - i w moim typie też nie był. Kończyło się to klapą najpóźniej na pierwszej randce. Zupełnie się nie dziwię, że tobie takie relacje nie wychodzą - nie mam bladego pojęcia jak mogą wyjść.

Tu pociąg był od samego początku - jakby mnie po pierwszym spotkaniu zaprosił do łóżka, to popędziłabym z chęcią i nie czułabym się wykorzystana, nawet gdyby już nigdy się do mnie nie odezwał. I wiem od niego, że on czuł podobnie. Tylko, że jednocześnie od pierwszego spotkania mieliśmy świetne porozumienie i jednogłośnie uznaliśmy, że szkoda dobrze zapowiedającą się przyjaźń zepsuć seksem - bo za seksem pójdą oczekiwania, na które na temtym etapie nie byliśmy gotowi (albo tak nam się zdawało z powodu lęku przed związkiem). Więc wybraliśmy przyjaźń i tak siedzieliśmy w tych swoich antyzwiązkowych skorupkach. Krążyliśmy wokół siebie jak dwa zwierzątka, obwąchujące sobie zadki, i nie mogące się zdecydować, co zrobić z tym osobnikiem na przeciwko smile

Jestem bardzo ciekawa, jak to wyglądało z boku - bo faktycznie najbardziej "cielesną" rzeczą, jaką robiliśmy w fazie przyjaźni były pocałunki w policzek. A jednocześnie nasze spotkania bardziej przypominały randki niż cokolwiek innego (tylko bez smyrania się pod stołem po kolanach - co być może jest kluczowym warunkiem randki) i wewnątrz tych swoich skorupek buzowaliśmy bardzo "nieprzyjacielskimi" emocjami. Po prostu trochę trwało, zanim pociąg przezwyciężył strach.

20

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"
ruda102 napisał/a:
Elle88 napisał/a:

To ja też się przyłączam do braw dla historii rudej102 wink  Choć nie mam pojęcia jak byłby to w moim przyp. - a jestem osobą dość sensualną - możliwe. Jeśli facet wizualnie mnie nie pociąga, nie mam ochoty iść z nim nawet na kawę. No, chyba że to dobry kolega, wiadomo.
Kilka razy w życiu przymusiłam się i spróbowałam umówić się z kimś, tylko dlatego, że on chciał - licząc po cichu, że nie będzie niczego ode mnie oczekiwał. Za każdym razem znajomość się komplikowała i albo w finale musiałam gwałtownie uciąć kontakt (pod wpływem pretensji i 'roszczeń' drugiej strony) albo wręcz z uwagi na agresywne zachowania, w najlżejszych przypadkach było to po prostu cholernie męczące.

Nie mam pojęcia jak można dojść do tak zaawansowanego etapu, gdy nie czuje się wzajemnie do siebie pociągu i potem go poczuć. Podziwiam szczerze smile

To zupełnie nie tak, Elle88. Ja też parę razy próbowałam się spotykać z chłopakiem, który "nie był zły" - i w moim typie też nie był. Kończyło się to klapą najpóźniej na pierwszej randce. Zupełnie się nie dziwię, że tobie takie relacje nie wychodzą - nie mam bladego pojęcia jak mogą wyjść.

Ja też się przyłączam do poczucia. Miałam kumpla, który sobie wkręcił rzeczy i probowal mnie przekonać, że skoro się z nim kumpluję to może nie widzę go od innej strony, tej dejtejbl. Ale akurat fizycznie nie jest jakiś be, acz nie porwał mnie, niemniej na pewno mi nie pasuje osobowościowo.

W mojej ocenie uroda jest stosunkowo względna i chyba nie taka powierzchowna, jak mi się wydaje. Na przykład ludzie, którzy mają jakieś skazy na charakterze lub są głupi po prostu szpetnieją w oczach. Nie jestem w stanie wyobrazić kogoś, kto jest urodziwy i sprawia wrażenie głupiego. Po prostu nie, nie idzie.

Patrząc na ewolucję moich uczuć do lubego, to pierwsze wrażenie było bardzo złe, ale ponieważ ono glownie polegalo na byciu "znajomym innych znajomych", jakoś się nie koncentrowalam na mieniu opinii czy jest zdatny czy nie do konsumpcji, raczej mnie wkurzał, nie wspominając, że miałam bardzo, bardzo zlamane serce i ducha w tym czasie. On jak się później okazywało też był właśnie przed pewnego rodzaju przepriorytetowaniami, z poprzednimi na pewno byśmy się nie dogadali na żadnym etapie. W sumie robil jakieś subetelne kroki, ale ja nie wspolpracowalam i nawet nie widzialam że coś się dzieje, więc nie próbowałam się zastanawiać czy cokolwiek pociągającego w nim jest. W sumie bardzo dobrze, że do nie poznalam lepiej wtedy, bo bym się raczej zniechęcila na amen.
Ja się staczałam jeszcze przez chwilę, żeby pozamykać wszystkie dramy, ten w tym czasie zaczął wdrażać swoje priorytety w życie. Ja jak osiągnęłam dno to bardzo szybko pod pewnymi względami zacząłam wracać do siebie i szybko bylam nowym człowiekiem. Zmieniły mi się przy okazji gusta i priorytety. I potem złożył mi życzenia na święta, poplotkowalam z przyjaciołką na ten temat i po tym, jak go opisalam dotarło do mnie, że jest fajnym czlowiekiem i właściwie osobowościowo w moim nowym guście. Ten popromieniowal urokiem osobistym i to też pewnie nie przeszkodziło. I na przyklad teraz wydaje mi się, że on bardzo dobrze wygląda.
W sensie, że potrafię się zatrzymać i zadumać w stylu "ale ciacho".

Są czasem takie opowieści, że komuś się ktoś podoba osobowościowo, ale fizycznie nie, ale mnie się to dotychczas nigdy nie zdarzyło. Znaczy ludzie mi się podobają osobowościowo pod pewnymi względami, ale jeśli zdatnie do związywania się, to nie wyobrażam sobie dylematu z drugiej strony w stylu: jest świetny, ale brzydki albo kurna, uwielbiam ją, ale nie mogę na nią patrzeć. Ale może to kwestia przeżycia czegoś normalnego. Ale wtedy wydaje mi się, że jesli ktoś wypięknieje, to może awansuje na "miłość życia".

21

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Z urodą faktycznie bywa różnie, na pewno nie jest równoznaczna z wzbudzaniem pociągu seksualnego. Mi na przykład podobają się eleganccy, młodzi panowie w koszulach (najlepiej niebieskich) z zaczeską na bok. Ale podniecenie wzbudzają we mnie mniej więcej takie, jak rzeźba Dawida - żadne.

Co do szpetnienia w oczach ze względu na niedobory osobowości - osobiście znam taki przypadek. Kolega z lat szkolnych, którego w gimnazjum jedna z nauczycielek określiła wręcz mianem "doskonałego wieszaka na garnitury". I to była bardzo dobra ocena. Kolega był przystojny - dopóki buzi nie otworzył, bo wtedy wychodziła z niego ciapa absolutna i dziewczyny uciekały w popłochu. Na szczęście podrósł i mu się odmieniło - teraz nawet bryluje czasem na YouTubie ze swoją dziewczyną-modową-vlogerką.

Co do wrażenia, jakie mój facet zrobił na mnie wyglądem - na pierwszy rzut oka nie bardzo się wpisywał w moje preferencje. Ma jedną koszulę i nosi ją, jak już absolutnie, koniecznie, bezwzględnie musi - na o dzień pomyka w t-shircie i trampkach, co jakoś nigdy mnie estetycznie nie zachwycało. Owszem, nie był brzydki, ALE... kolor włosów taki nijaki, zakola, wysokie czoło... a ubiera się tak, że np. fajne mięśnie, które zdecydowanie są jego atutem, nie bardzo widać. Z drugiej strony ma ładne oczy i dłonie, na co zawsze zwracam uwagę.

Generalnie na początku wyraźnie dostrzegałam jego urodowe mankamenty. Nigdy nie uważałam go za brzydkiego, po prostu za przystojniaka też nie. W momencie, gdy na dobre zachwyciłam się jego osobowością, wady wyglądu przestały mieć znaczenie, niektóre wręcz uznałam za dość urocze, ale większości po prostu już nie rejestruję. Obecnie nie wyobrażam sobie, by miał wyglądać inaczej, niż jest.

22

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Rozumiem ten pomysł, że ludzie estetyczni i pociągający to inna historia. Miałam takiego stereotypowo pięknego kolegę w klasie. I z jednej strony przyznaję, że estetyczny, ale nie wzruszył mnie ni trochę. I z tego co slyszalam wcale nie byłam jedyna. Co ciekawe dziewczyny się jarały innym gościem, który dla odmiany z obiektywnego punktu widzenia był nie za urodziwy - kolega tamtego, o głowe niższy big_smile Natomiast obaj byli zupełnie niegłupi.

I wrażenie pierwsze... no bardzo bliskie mi są Twoje odczucia, tylko ja lubię długie włosy, trampki i ciemne koszulki i raczej przylegające odzienie, a ten ubierał wymiętoszone koszulki akcji, gdzie był wolontariuszem (a miał tego dość by nie potrzebować niczego innego między lutym a listopadem), włosy miał krótkie (teraz akurat już bynajmniej nie, na co nie narzekam, ale ścina jak będzie mogl oddać na perukę, więc wroci do punktu wyjścia pod tym względem) i niestety dość niechlujnie to wyglądało w moim odczuciu. Trochę mu się stylówa zmieniła, a ostatnio to już w ogóle bo się przerzucił na business casual przez pracę (i bardzo go zachwyciło jak dobrze może wyglądać)... i generalnie kibicuję tej zmianie. Ale ten styl pośredni co miał był już korzystny dla niego, chociaż nie szczyt mozliwości na pewno. Na ten początkowy musiałam przymykać oko, ale oprócz tego, że przez to nigdy nie miałam go na celowniku, to potem już mi było obojętne.

"Generalnie na początku wyraźnie dostrzegałam jego urodowe mankamenty. Nigdy nie uważałam go za brzydkiego, po prostu za przystojniaka też nie. W momencie, gdy na dobre zachwyciłam się jego osobowością, wady wyglądu przestały mieć znaczenie, niektóre wręcz uznałam za dość urocze, ale większości po prostu już nie rejestruję."

Totalnie.


A na forum nowy temat, gdzie pani nie może zapomnieć o jakimś gościu z przyszłości i z mężem niby szczęśliwa była, ale chyba już jej przechodzi.

23

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

No i to jest chyba dowód na to, że drugi wybór drugim wyborem pozostanie, a w tyłku zawsze będzie kręciło na myśl o tym pierwszym, niedostępnym ideale. Smutne, ale chyba jednak prawdziwe.

A jeśli o estetykę chodzi, to ja nigdy nie czaję tych tematów (których również na forum sporo, teraz chyba równolegle ze dwa czy trzy się toczą), w których facet narzeka, że brzydki jest i przez to kobiety znaleźć nie może. Faktycznie, jeśli urodziwy jest jak Orlok, to rozumiem problem. Ale zwykle okazuje się, że chłopak nie tyle jest brzydki, co nie tak śliczny jak modele u Calvina Kleina. I za nic go się nie da przekonać, żeby spojrzał na ulicę, bo tam tak zwanych "normalnych" całe mnóstwo z dziewczynami chodzi za rękę.

A już największy fun jest wtedy, gdy taka bidula smęci, że kobiety to takie powierzchowane są, na urodę uwagę zwracają. A jak się go zapyta, jaką dziewczynę chciałby - to oczywiście ładną. Dlaczego? Bo ładna.

24

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"
ruda102 napisał/a:

No i to jest chyba dowód na to, że drugi wybór drugim wyborem pozostanie, a w tyłku zawsze będzie kręciło na myśl o tym pierwszym, niedostępnym ideale. Smutne, ale chyba jednak prawdziwe.

A jeśli o estetykę chodzi, to ja nigdy nie czaję tych tematów (których również na forum sporo, teraz chyba równolegle ze dwa czy trzy się toczą), w których facet narzeka, że brzydki jest i przez to kobiety znaleźć nie może. Faktycznie, jeśli urodziwy jest jak Orlok, to rozumiem problem. Ale zwykle okazuje się, że chłopak nie tyle jest brzydki, co nie tak śliczny jak modele u Calvina Kleina. I za nic go się nie da przekonać, żeby spojrzał na ulicę, bo tam tak zwanych "normalnych" całe mnóstwo z dziewczynami chodzi za rękę.

A już największy fun jest wtedy, gdy taka bidula smęci, że kobiety to takie powierzchowane są, na urodę uwagę zwracają. A jak się go zapyta, jaką dziewczynę chciałby - to oczywiście ładną. Dlaczego? Bo ładna.

Owszem. Z jednej strony to jest taka rzecz, że związywanie się z kimś, kto jest niepociągający dla danej osoby to mało rozsądny pomysł, ale powinien chociaż takie kobiety zrozumieć, a nie opowiadać, że wszystkie są be. W końcu on sam jest na tej samej pozycji, co kobiety, które nie mają konwencjonalnej urody. Z drugiej strony znam masę facetów, których uważam osobiście po cichutku za rekordowo szpetnych i sporo z nich jest zajętych. Jest też popularny fanpejdż na FB o "ciekawie brzydkich mężczyznach", natomiast mało kogo interesują"ciekawie brzydkie kobiety" (No mnie interesują, ale ze mnie facet nie jest). Jednocześnie są panie, które też uważam za posiadaczki  rekordowo nieprzyjemnej powierzchowności i są faceci, którzy do nich wzdychają. (Mój najbardziej na "nieatrakcyjny" przyklad kobiecy na raz mial 3 adoratorow z mojego najbliższego kręgu, podczas gdy miała jeszcze chłopaka w tym czasie. Bardzo byłam zdziwiona). Ale jak taki delikwent patrzy na kobiety jak na numer oceny wyglądu, ale oczekuje od innych, że będą na niego patrzeć jak na kogoś o pieknym charakterze, to mnie to dziwi.

Ale znam ślicznego jak z obrazka jednego i też nie może babki znaleźć, więc chodzi po fejsie i smęci. Prawdopodobnie dlatego, że z osobowości jest z przeciwnego spektrum atrakcyjności.

Niemniej jeśli ktoś sobie ubzdura, że ktoś z kim nie wychodzi im związek jest miłością życia? To czy ktoś kompatybilny i teoretycznie z dobrymi cechami będzie już zawsze "drugim wyborem"? Tak na logikę to to za cholerę sensu nie ma. Jak się z kimś nie można dogadać, to jak ten ktoś może być miłością życia?

25

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"
Czarnaczarna napisał/a:

Niemniej jeśli ktoś sobie ubzdura, że ktoś z kim nie wychodzi im związek jest miłością życia? To czy ktoś kompatybilny i teoretycznie z dobrymi cechami będzie już zawsze "drugim wyborem"? Tak na logikę to to za cholerę sensu nie ma. Jak się z kimś nie można dogadać, to jak ten ktoś może być miłością życia?

Sensu w tym nie ma za grosz - przynajmniej takiego konwencjonalnego.

Tylko ja mam wrażenie, że w tych wypadkach w mniemaniu porzuconego sens jest, choć dla niezaangażowanego obserwatora pokrętny i mocno skrzywiony. Wydaje mi się, że te osoby nie widzą, że powodem rozpadu związku jest niedogadanie się. One często uważają, że przyczyną rozpadu jest to, że były w jakiś sposób "niewystarczające". I wychodzą z założenia, że jak się podciągną, to związek byłby udany i bezproblemowy, bo będą na niego zasługiwać.

26

Odp: Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

To by miało faktycznie sens, jak się wyidealizuje taką osobą. Ale jednak w większości przypadków, jesli nie we wszystkich do tanga trzeba dwojga, a że z kimś nie wychodzi nawet nie musi znaczyć, że obie strony są jakieś wadliwe. Mogą być po prostu dla siebie nieodpowiednie nawzajem, ale dla innych mogą byc perfect matchem bez wielkich zmian w postepowaniu. Generalnie z reguly wierzę, że albo obie strony spieprzyły albo nikt i "no one is to blame", ale takie "podciągnę się to mnie zechcą" trafiło mi się tylko raz i to na krótko. I głównie dlatego, że wtedy spieprzyłam koncertowo. Druga strona natomiast wykazała się błędami, przy czym mniej widowiskowymi, więc zajęło mi chwilę by je zauważyć.

Ale chyba to jest dobra metoda lecznicza z konceptu, gdy się wierzy w ideał w drugiej osobie.

Posty [ 26 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Z "drugiego wyboru" na "miłość życia"

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024