Witajcie,
To będzie pierwszy raz, gdy na forum publicznym opowiem moją historię. To jeden z powodów mojej rejestracji. Wahałam się bardzo długo, bo z jednej strony ciągle coś we mnie boi się, że ktoś skojarzy fakty, dowie się za dużo, a z drugiej... Muszę, po prostu muszę was ostrzec. Długo też zastanawiałam się, jaką formę powinna przyjąć ta opowieść. W końcu uznałam, że skoro mam jakiś talent do grafomaństwa, to może stworzę swego rodzaju "bajkę".
Poniższa historia wydarzyła się naprawdę. Będzie opowiadać o pewnym człowieku, a w zasadzie o pewnym typie człowieka. Jeśli w mężczyźnie, z którym jesteście, dostrzeżecie niepokojący objaw przypominający to, co zostanie opisane poniżej, miejcie oczy szeroko otwarte. Piotrusie znakomicie się kamuflują.
Czytałam tutaj dużo historii pisanych przez partnerki Piotrusiów. Chcę wam opowiedzieć, jak to jest - być dzieckiem Piotrusia, być jednym z Zagubionych Dzieci.
Pamiętam mojego ojca jako superbohatera. Znał sztuki walki, był bardzo wysoki, o sylwetce typowego "misia", bardzo silny, zawsze biegł szybciej ode mnie. Wydawał się zamknięty w swoim świecie, na jego miłość trzeba było sobie zasłużyć. Miał wspaniałe pasje, ale nie tolerował w nich porażek. Miał mnóstwo życiowych mądrości. Gdy wspinaliśmy się po górach, opowiadał, "że nie jest ważne osiągnięcie szczytu, ważna jest droga na szczyt". Palił jak smok, dwie paczki dziennie, nerwowo wyginał swoje odstające uszy i miał głęboko osadzone oczy pod ciemnymi, gęstymi brwiami. Mam to po nim i też przez to wyglądam, jakbym cały czas była na kogoś zła. Zabronił mi mówić mamie, że pali papierosy w samochodzie, podczas jazdy, przy otwartym oknie. Przywoził mi zabawki ze swojej pracy i, jeśli coś mi się udało, chwalił się mną przed znajomymi, co napawało mnie wielką dumą. Znosił cierpliwie wszystkie moje pytania, w szczególności te, jak działają wulkany i skąd się biorą trzęsienia ziemi i, gdy mieliśmy już komputer, znajdował mi filmiki o tornadach, z których nic nie rozumiałam, ale uwielbiałam je oglądać.
Po pewnym czasie pojawił się mój brat. Łapał mnie za włosy i zabierał mi zabawki. W góry podróżował w nosidle, często zostawał z mamą przy schronisku, podczas gdy ja i ojciec szliśmy wyżej. Byliśmy "twardzielami", oni byli "mięczakami".
Gdy rosłam, powoli zaczynałam zauważać, że coś w domu jest nie tak. Ojciec zmienił pracę, teraz całymi dniami siedział w domu, na laptopie. Mało, o ile w ogóle, pomagał mamie. Rodzice kłócili się, a ja z bratem zamykaliśmy się w pokoju, żeby ich nie słyszeć. Wtedy dostrzegłam, że dla własnego dobra, lepiej interesować się tym, co ojciec i nie sprzeciwiać się. Ciągle go szanowałam, chociaż szacunek zaczął być powoli przeplatany strachem. Brat był większym buntownikiem, sprzeciwiał się, za byle co dostawał lanie - w konflikcie przedszkolak kontra dorosły mężczyzna zwycięzca był tylko jeden. Obrywało mu się za to, że spadł mu widelec ze stołu, za wniesienie błota do domu... Ja siedziałam cicho. Coraz częściej. Bałam się interweniować, zamykałam w swoim świecie. Zbiegło się to w czasie z pójściem do gimnazjum. Obce środowisko, inność, skupienie na nauce sprawiło, że nie miałam zbyt wielu znajomych ani przyjaciół. Nadrabiałam to znajomymi w Internecie - oczywiście, w tajemnicy przed ojcem.
Wtedy wydarzyło się coś, po czym otwarcie przyznałam, że ojca się boję.
W moje urodziny mama odkryła, że ojciec miał kochankę. Co więcej, że na ich wspólnym koncie regularnie rosło zadłużenie z tego tytułu. Pamiętam awanturę, jaka wtedy się odbyła. Pamiętam ojca, który pochylał się nad fotelem i dusił mamę, a ja trzymałam brata, który chciał biec jej na pomoc. Bałam się, że ojciec nam też zrobi krzywdę.
W domu nie było go parę dni. To, co się działo później, znam z relacji mamy - wrócił jak pies z podkulonym ogonem i przed babcią i rodzeństwem mamy przysięgał na kolanach, że nigdy więcej. Także od mamy wiem, że to nie pierwszy raz - przed urodzeniem brata też tak było, tylko byłam zbyt mała, by to pamiętać.
W domu nastąpiło zawieszenie broni. Ja się chowałam w pokoju i w Internecie przed światem, brat biegał z kolegami i czasem obrywał od ojca, mama wzięła dodatkowy etat, żeby naz utrzymać. A ojciec... pod pozorem pracy w domu robił długi. W gimnazjum uczyłam się do konkursów i wracałam późno, po szkole gotowałam obiady dla siebie, brata i ojca, obrywałam za to, że jakiś ziemniak był twardy, podczas gdy sam awanturujący się nie pomagał nam nic. Potrafił gotować, ale gdy już to robił, to "znaj łaskę pana".
W szkole odcięłam się wtedy towarzysko, co zostało zauważone przez kilku typków z klasy. Prześladowania nie były wielkie, nie. Jakieś popchnięcie, kiedyś wrzucili mi zgniłe jajko do buta, najgorsze było chyba rzucanie kamieniami. Wzruszałam ramionami - i tak była to ostatnia klasa, a do liceum chciałam się wynieść jak najdalej. Żyłam w takiej apatii, że prawdę mówiąc, było mi wszystko jedno.
Przełom nastąpił przed egzaminami. Pojechałam na kilka dni do koleżanki, a w trakcie dowiedziałam się, że ojciec się wyprowadził. Mama odkryła, że nigdy nie zerwał kontaktu z tamtą kobietą i to do niej właśnie pojechał. Pamiętam, że próbował urządzać nam awanturę, gdy mama nie chciała oddać nam kart kredytowych, gdy wrócił jeszcze po część swoich rzeczy.
Nie było go miesiąc. Odkryłam, jaki to spokój mieć swoje poglądy, swoje ulubione książki i ulubiony rodzaj muzyki. Odwiedził nas raz, pod koniec napomknął mamie, że może chciałby wrócić... To wystarczyło, aby podjęła odpowiednie środki zaradcze. Gdy dostaliśmy telefon, że wraca, zwialiśmy do babci. W szkole wytłumaczyliśmy to grypą żołądkową.
Potem nastąpiło piekło. Mama złożyła pozew o separację i o przemoc w rodzinie. Wszyscy byliśmy zgodni co do jednego: ojciec nie wraca. Jego szał był straszny. Nachodził nas w domu (który na szczęście należał do mamy, więc wystarczyło ojca wymeldować, ale to nie przeszkadzało mu dobijać się i wyć godzinami pod naszymi drzwiami). Policja jedyne co, to poradziła nam lepszy zamek w drzwiach założyć. Zresztą - miał kolegów wśród dzielnicowych. Jakimś cudem, gdy wzywaliśmy policję, zmywał się pięć minut przed ich przyjazdem i krył za płotem sąsiada, by wrócić, gdy tylko odjechali. Gdy byłam przesłuchiwana w sprawie przemocy w rodzinie, zostałam niemalże wyśmiana, a przy jednej z ucieczek z domu (gdy ojciec nie był jeszcze wymeldowany) w eskorcie policji, policjantka pozwoliła, by szarpał mamę i nic nie zrobiła.
Koniec końców był happy end. Mama dostała separację, a po badaniach psychologicznych sąd ograniczył ojcu prawa rodzicielskie i kontakty do zaledwie telefonicznych. Nie mieliśmy z nim prawie żadnego kontaktu, co nie pozwoliło mu czasami podnosić nam ciśnienia. Alimentów nie płaci, za to mama musiała spłacić jego dług (i robi to dalej). Po wyprowadzce tułał się po różnych kobietach, zapożyczał w tzw."szybkich pożyczkach" (czasami pukali do nas poważni panowie w garniturach, pytając, gdzie on jest). Jedyne informacje, jakie o nim mam, to jego konta na portalach randkowych (których zrzuty ekranu zbieram skwapliwie) i jego publiczny profil na FB, z którego wynika, że jest za granicą i obecnie jest "singlem", chociaż miał po drodze kilka kobiet.
Minęło już kilka lat. Ostatni raz rozmawiałam z nim przez telefon w moje 18 urodziny.
Nie chcę wiedzieć, co u niego. Nie interesuje mnie to zupełnie. Musiałby się zmienić, żebym cokolwiek od niego chciała. Dopóki dalej będzie mknącym przez świat małym Piotrusiem Panem, który tylko się bawi i nie interesuje życiem, dopóki nie nauczy się panować nad swoimi napadami szału, jest u mnie spalony. Podejrzewam u niego objawy choroby afektywnej-dwubiegunowej, ale w trakcie epizodów manii jest zbyt szalony, by przyznać, że jest chory, a w trakcie epizodów depresji... leczy się na depresję.
Kiedyś nie byłam w stanie o tym rozmawiać. Dziś jestem. Pisałam to spokojnie, nawet łza nie popłynęła. Czuję się z siebie dumna. Nie twierdzę, że jego wpływ w ogóle na mnie nie działa. Prawdopodobnie całe życie będzie gdzieś we mnie siedział. Tyle dobrze, że zdaję sobie z tego sprawę.
Dziękuję, że to przeczytaliście. Uważajcie na Piotrusiów, proszę.