Dagmara Hicks, autorka bloga calareszta.pl napisała na jego stronie:
Nasze życie to ciągły wyścig. Za pieniędzmi, za karierą, za mieszkaniem, za samochodem, nawet za mężem. W momencie, kiedy dowiadujemy się o ciąży, rozpoczyna się szaleńczy wyścig naszego dziecka. Musi sprostać wymaganiom poradników, koleżanek i oczekiwań sąsiadkowego świata. W końcu już w momencie urodzenia dostaje przecież punkty. Wychowanie dziecka to codzienne porównania.
I ja na początku dałam się wciągnąć w ten wyścig. Do pewnego etapu czytałam poradniki, porównywałam, sprawdzałam. A potem wszystkie je spakowałam i dałam koleżankom w ciąży. Gdybym się nimi przejmowała, chyba bym osiwiała! U mnie NIC nie było tak, jak w książce. Po pierwszej nocy przepłakanej przed komputerem, nie szukałam absolutnie żadnych odpowiedzi w Internecie. Moje dzieci według Internetowych ekspertów były umierająco chore, w najlepszym razie niedorozwinięte. Słuchałam tylko lekarza. Jak powiedział, że mam iść na rehabilitację, to poszłam. Jak zauważyłam coś niepokojącego u dzieci, pytałam.
(...) Siadanie, raczkowanie, chodzenie, wzrost, waga – miałam to wszystko w głębokim poważaniu. Czy jestem nienormalna? Mało troskliwa? Czy jestem złą matką? Nie. Od początku miałam w domu trzy egzemplarze, trójkę zupełnie różnych dzieci, choć przecież urodziły się minuta po minucie, mają te same geny i stosujemy te same metody wychowawcze. Każde dziecko jednak na każdą rzecz reagowało inaczej. Mimo identycznej diety, jedno miało kolki, drugie nie. Jedno raczkowało, dwójka nie. Dwójka uwielbia pomidorówkę, trzecie nie. Dziewczynki bardzo szybko były na 90 centylu wagowo, a Dominik jest drobny. Nawet gdyby był najmniejszy w przedszkolu, nie martwiłabym się. Może po prostu będzie bardzo szczupły, jak jego wujkowie?
(...) Wniosek jest jeden – wychowanie dziecka to nie tor wyścigowy. Dziecko przychodzi do uporządkowanej już rodziny, nie wymaga od nas drastycznych poświeceń. Uwagi, miłości, rozwagi, cierpliwości, czasu, spokoju – tak. Stawania na głowie, szaleństwa i próbowania na siłę wpisać go w poradnik i sztywne normy – nie. Nie dajmy się zwariować, rodzice.
I co Wy na to? Zgadzacie się z autorką, że sami najbardziej nakręcamy się porównując, mierząć, licytując czyje dziecko szybciej, wyżej, lepiej? Po co, dla kogo, w imię czego i czy w ogóle warto?