Pobraliśmy się 4 lata temu, od początku nie było kolorowo, teściowie mocno naznaczyli nasz związek, do tego stopnia, że ich nie odwiedzam. Mój mąż od momentu problemów ze swoją rodziną rozpoczął katalizowanie swoich emocji na mnie. Czuję się jak piłka treningowa, którą porzuca kiedy ma na to ochotę. Mąż chce ode mnie odejść, powiedział mi wczoraj, że mnie nie chce i że jedyne czego chce to rozwód. Nie kłócę się z nim, bardzo trzymam nerwy na wodzy, aby tylko nie rozpocząć jego krucjaty przeciwko mnie. Oczywiście pytałam dlaczego mnie nie chce, dlaczego chce rozwodu, odpowiada, że ja go nie rozumiem. Pytam "ale czego konkretnie nie rozumiem?", na to on się wścieka. Jedyne do czego udało mi się dotrzeć w jego krucjacie to argumenty typu, że nie chce zmywać naczyń albo wydawać pieniędzy na mieszkanie/ życie. Ja mam mniejszą pensję, co miesiąc prawie całą przesyłam na jego konto, prawie, bo przecież od czasu do czasu muszę kupić tabletki albo majtki, albo chociażby nie wiem, głupią drożdżówkę. Kiedy wyrzuca argument pieniężny, pytam, czy chodzi mu o to, że mnie dokładam do budżetu domowego, on na to się oburza, że wszystko spłycam do pieniędzy. Ogólnie głowa mi się kręci jak na kołowrotku, bo sam kontruje własne argumenty. Nic z niczego nie wynika, wszystko mętne.
Nie mam pojęcia jak do niego dotrzeć, kiedy pytam o jego stan emocjonalny lub stan tego związku to otwieram puszkę pandory, z której wywalają się same niezrozumiałe dla mnie rzeczy (przez jego kontrowanie własnych argumentów). Zrozumiałam jeszcze jedynie, że on chce się czuć mężczyzną, no więc pytam, ale o co dokładnie chodzi, na to się rzuca, że on ze mną nie może być skoro ja zadaję takie pytania. Koniec końców niczego nie mogę się dowiedzieć i mam wrażenie, że on zwyczajnie nie chce być ze mną, na zasadzie "nie bo nie". Naprawdę chcę go zrozumieć, ale on nie podaje mi logicznych następstw argumentów. Dzisiaj się dowiedziałam w rozmowie, że w końcu emocje są nielogiczne przecież więc o co mi w ogóle chodzi, że próbuję go zrozumieć.
Ostatni argument to jego rodzina, ja się z nimi nie kontaktuje, to go boli. Rozumiem, ale mam głębokie powody dla których nie utrzymuję z nimi kontaktu, nie zabraniam mężowi kontaktów z rodziną.
Ludzie, pomocy, wytłumaczcie mi co się dzieje. Wczoraj mąż wywiózł mnie do mojej mamy, bo poprosiłam go aby mnie "chciał" fizycznie, to wywołało w nim oburzenie i wojnę.
Mąż chodzi do psychologa, chodził do psychiatry, mówił, że kazali mu się rozwieść. A ja tu okropnie cierpię, ja nie mam pomocy psychologicznej, niczego nie mogę zrozumieć a tak bardzo się staram...
Od początku nie było dobrze, nie jesteś w stanie dojść do żadnego kompromisu, bo on nie chce tego. Zadaj sobie pytanie, co w tej sytuacji trzyma Cię przy nim.
4 lata takiej huśtawki, wyżywania się na Tobie, przecież on Cię nie kocha i nawet tego nie ukrywa.
Zgódź się na ten rozwód i zacznij wreszcie żyć, nie ma o kogo walczyć.
Czego byś chciała, czego byś oczekiwała od niego?
Z tego co piszesz, to brzmi tak, jakby on już zdecydował. Nie słucha, nie reaguje, nie mówi, nie wyjaśnia, nie pyta, robi jazdy, wyrzuty, męczy cię i dręczy swoim zachowaniem, nie ma żadnych skrupułów, nie interesują go twoje uczucia, trudności, przeżycia, powody, jakimi się kierujesz. Czy to jest osoba, z którą chcesz być?
Mąż powinien ponownie zacząć się leczyć psychiatrycznie, najlepiej na zamkniętym oddziale. Chce odejść, to daj mu odejść. On przestał Cię kochać, ale nie umie tego powiedzieć i próbuje Ci wmówić, ze to Twoja wina, bo nie rozumiesz podawanych przez niego argumentów, których on nie chce Ci przybliżyć, bo sam siebie nie rozumie i sam nie wie, co on tam wymyśla, bo pierdoli trzy po trzy. Ty na tym rozstaniu tylko zyskasz, bo przestaniesz się zastanawiać co możesz zrobić, żeby to ratować i żeby zrozmieć męża, który robi wszystko, byś go nie zrozumiała.
Mąż chodzi na tę terapię?
Ile czasu już?
Nie sądzę,żeby na terapii powiedzieli mu że ma się rozwieść, sam sobie to raczej dopowiedział, chyba że to jakiś wyjątkowo nieudolny terapeuta.
Mój mąż chodzi na terapię od kilku lat, pokazałam mu Twój post.
Jego pierwsze wrażenie było takie, że na terapii "rozłożono" pewne mechanizmy obronne jego osobowości (co jest konieczne na początku, żeby móc pracować na tym, co jest głębiej) i cała tłumiona przez niego do tej pory złość właśnie się wylewa. To jest ten nieciekawy etap w terapii, kiedy to, co stare (mechanizmy obronne, niektóre struktury osobowości) są rozbite, a jeszcze nie zostały zbudowane nowe.
Jeśli chodzi o samą złość, to jak nawięcej z niej powinno być przeniesione na terapeutę i zostać przepracowane w relacji z terapeutą.
Tymczasem być może mąż przenosi na Ciebie swoją złość z relacji rodzinnych. A może miał dużo tłumionej złości do Ciebie. A może jedno i drugie.
Na co mi zwrócił uwagę mój mąż, to że w tej sytuacji zadawanie pytań typu "co konkretnie" "jak konkretnie" "co to znaczy" może doprowadzać taką osobę do wściekłości, bo ona sama nie wie co się z nią dzieje, jest w gąszczu intensywnych (negatywnych) emocji, których nie rozumie, a ktoś, kto te pytania zadaje chce jasnej, prostej odpowiedzi. Chce, żeby mu uprościć tę plątaninę do jednego, prostego wzoru.
Na początku terapii mojego męża też mieliśmy pewne problemy, ale nie aż takie. Mój mąż nigdy nie zachowywał się w tak destrukcyjny sposób.
Co w tej sytuacji zrobić? Określić ile jesteś w stanie znieść i jak bardzo zależy Ci na małżeństwie. Pogodzić się z faktem, że nie zrozumiesz męża, bo on sam siebie nie rozumie. Nie drążyć, nie starać się dotrzeć, dać spokój, wspierać, w miarę możliwości. W terapii ta złość to etap. Mija, ale potrafi wyrządzić wiele szkód, trwać dłużej lub krócej, zależy od przerabianych problemów, terapeuty i samokontroli pacjenta.
Sama musisz postawić granicę, za którą trwanie w tym związku będzie już DLA CIEBIE zbyt destrukcyjne.
Na Twoim miejscu chyba bym pozwoliła mu odejść, przynajmniej na jakiś czas. Dlatego, że starania zatrzymania go przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego. Po to, żeby kiedy mnie nie będzie obok, jego złość skupiła się na innym, może bardziej adekwatnym (jeśli to przeniesienie) obiekcie. Dlatego, że terapia terapią, ale ja nie jestem workiem treningowym, facet może być rozbity, ale nie jest niepoczytalny, są jakieś granice. Powiedziałabym, że w razie czego wie gdzie mnie znaleźć.