Z góry napiszę, że z jednej strony pęka mi serce, a z drugiej nie jestem w stanie wytrzymać tego, co się dzieje.
Otóż mocno skracając - kilka lat temu zmarła moja mama, która była jedynym żyjącym dzieckiem mojej babci. Babcia była w ciąży 7 razy i tylko moja mama dożyła wieku około 45 lat.
Od jej śmierci moja babcia mocno się zmieniła. To zrozumiałe. Ta kobieta tak czy siak nie miała łatwego życia. Mąż, który pił i bił (później się zmienił.. o dziwo), zawsze wszystko za wszystkich robiła (to już jej własna inwencja, kiedy ktoś pyta czy jej pomóc odpowiada: "a w czym mi możesz pomóć?", a potem dodaje, że mogliśmy się domyślić.
Jak to u starszych osób zazwyczaj bywa - moja babcia "zbliżyła się do "Boga"". W dniu pogrzebu mojej matki babcia zemdlała, a potem opowiadała wszystkim wokół, że: "była po drugiej stronie i widziała zło" (moja mama zmarła z własnej winy, nie pozostawiła żadnego listu pożegnalnego). Od tamtej pory codziennie chodzi do kościoła, odprawia różaniec i modli się kilka godzin dziennie. Rozmawiając ze mną i moim bratem mówi nam, że każdego dnia błaga "pana Jezusa" o to, aby zaprowadził nas do spowiedzi.
Jednak o coś innego mi chodzi. Ona jest dla mnie i dla mojego brata okrutna. Niby da się z nią rozmawiać normalnie, ale od kiedy nie mieszkam z nią (zamiast mnie jest mój brat, ja mam już własną rodzinę).. chociaż w sumie od dawna, od chwili śmierci matki mówi nam przykre rzeczy.
Dzisiaj przegięła.
Niedawno urodziłam syna poprzez spontaniczne cesarskie cięcie. Nie było postępu w drugiej fazie porodu, a mały zaklinował się w kanale rodnym dodatkowo mając okręconą pępowinę wokół szyi. Gdyby nie cesarka.. w każdym razie moja babcia oznajmila mi, że
cesarskie cięcie było tylko i wyłącznie z mojej winy. Będę tego żałowała. Tak mi powiedziała.
"Mogłaś więcej się ruszać w ciąży, a nie doszłoby do tego". Fakt faktem dużo siedziałam, ale kiedy mogłam - wychodziłam, robiłam. I dzięki temu wychodzeniu od 34 tygodnia ciąży leżałam w łóżku ze względu na zagrożenie porodem przedwczesnym. Miałam rozwarcie i skróconą szyjkę macicy.
A ona powiedziała mi, że to moja wina.
W każdym razie to jedna z takich sytuacji. Inne są dość podobne. Że jesteśmy niewdzięczni, niczego nie osiągniemy. Że będziemy żałować tego jak spędzamy nasze życie.
Jest mi jej żal. Chcieliśmy oddać ją do szpitala psychiatrycznego, ale rozumiecie jak to jest. Nie jest to zła kobieta. Po prostu od jej śmierci nie zauważa, że rani innych.
Uprzedzając - rozmawiałam z nią wiele razy o tym, ale do niej nic nie dociera. Wszyscy wokół są źli, a, że "ona była po drugiej stronie" - wie najlepiej co jest dobre.
Nie potrafię do niej przemówić. Mój brat, który z nią mieszka nie rozmawia z nią w ogóle, bo zawsze dochodzi do scysji między nimi. Powtarzam, ona nie jest złą kobietą, ale nasze wspólne chwile nie powinny być nakrapiane nienawiścią, albo gniewem. A często takie są, ze względu na jej słowa.
Czy ktoś miał podobną sytuację, podobną osobę, do której naprawdę nic nie docierało?
Wiem, że powinnam zrozumieć ją dlatego, że straciła jedyne dziecko. Ale ja też straciłam dzięki temu matkę. To jest inne uczucie. Dzieci nie powinny umierać przed rodzicami. Jednak nie można całego gniewu przelewać na dzieci swojego dziecka.