Drogie Panie, Kobiety, po prostu Dziewczyny...
Bardzo potrzebuję teraz wsparcia. W końcu dojrzałam do tego by zakończyć toksyczny związek z moim partnerem.
Dziś sięgnęłam (chyba) dna. Pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałam rano to wypić melisę i odkręcić gaz.
Popatrzyłam na dzieci.
Oznaczało by to że przegrałam. Przegrałam własne życie.
A wszystko to przez toksycznego faceta.
Ciężko mi wszystko ogarnąć ująć w słowa.
Mój związek nie był jakoś tak szczególnie przemocowy. Kłótni i awantur ze strony partnera bark. To z mojej strony najczęściej wybuchały awantury, bo brak mi cierpliwości.
Jesteśmy ze sobą siedem lat tylko i aż. To taki szary i zwykły związek bez wielkich wyznań deklaracji. Ciągłe zmaganie się z codziennością. Dlatego chyba wytrzymaliśmy ze sobą siedem lat.
Dlaczego toksyczny?
Mój partner sprawił, że czuje się nic nie warta, nie potrafię zrobić niczego dobrze. Czego bym się nie podjęła co bym nie zaczęła robić to wszystko jest bez sensu bo nie mam w tym doświadczenia i są miliony ludzi, którzy zrobią to lepiej niż ja.
Przykład:
Razem moją siostrą S zaczęłyśmy zajmować się rękodziełem. Wyplatałyśmy koszyczki. Jednak ona w tym wytrwała i robi to teraz bardzo ładnie.
A zaczynałyśmy od minimalnej wiedzy na ten temat. Mój partner kiedy tylko zaczynałam wyplatać koszyk zarzucał mi brak troski o dzieci, wytykał najdrobniejsze przekrzywienie witki. Wszystko było źle w takim koszyku. Chodził i gderał tak długo aż odkładałam koszyk i zaczynałam się zajmować np szorowaniem brodzika. Teraz kiedy S daje nam w prezencie jakiś koszyczek wygląda on jak małe arcydzieło i mój szanowny pan chwali je. Co jakiś czas daje mi odczuć, że nawet takiego ładnego koszyka nie potrafię zrobić. Tylko, że siostra wyplotła ich z tysiąc zanim doszła do takiej perfekcji. Przemilczam jego komentarze.
Przykre i żal...
Prowadziłam a raczej próbowałam prowadzić bloga. Najpierw w ciągu dnia kiedy dzieci spały. Ale mój parter ciągle chodził, gderał, narzekał że z talentem do pisania trzeba się urodzić. Że nie da się nauczyć ładnie i ciekawie pisać i ze to wszystko jest bez sensu. Lepiej żebym zajęła się domem a nie jakieś głupoty wypisywała. Zaczęłam więc pisać nocami. Kiedy dzieci spały, a mój usatysfakcjonowany partner oglądał TV. Skończyło się tym że wprowadził hasło na dostęp do internetu i mam dostęp do niego tak długo jak długo on nie idzie spać...
Znowu żal i przykrość...
Gotowanie...
Oj to moja pieta achilessa nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego nawet po siedmiu latach. Nadal uważam, ze gotuje nie najgorzej. Jednak nie według mego partnera. Zaczęło się od tego że gorzej się czuł. Szukał przyczyny dlaczego, jeździł od lekarza do lekarza. Sam doszedł do tego, że lepiej się czuje kiedy nie je przyprawionych potraw. Wywaliłam z naszej diety sól, pieprz, paprykę, czosnek, cebulę. Nauczyłam się gotować bez przypraw i mam wrażenie że całkiem nieźle bo mi smakuje. Ale on nadal czuje się źle. Czasem pyta mnie czy czegoś nie dosypałam i z taką miną jakbym go czymś podtruwała. Tylko, że wtedy i ja i dzieci czulibyśmy się źle. Początkowo próbowałam argumentować. Pytałam wprost: "Czy ty myślisz że ja cię truje celowo?" Czasem ucinał temat a czasem drążył nadal do czasu aż puszczały mi nerwy i wybuchała awantura.
Znowu żal...
Są miesiące ze nie rozmawiam z nikim poza nim i dziećmi. Chyba że przez telefon. A i to muszę się pilnować żeby go nie było w domu bo przekrzykuje moje słowa i podsłuchuje... Z ludźmi innymi z jakimi mam bezpośredni kontakt do lekarz kiedy dzieci chorują i 2x w tygodniu pani ze spożywczaka.
Już nie mam siły dalej wyliczać.
Dociera do mnie, że to człowiek toksyczny, pomimo że nie krzyczy nie bije.
Chcę się już tylko uwolnić od niego...
Jedynie co mnie powstrzymuje to rok szkolny. Chcę dotrwać żeby córka nie musiała zmieniać klasy w środku roku szkolnego...
Potrzebuję wsparcia i pomocy, żeby zrozumieć wszystko. Jego, siebie a przede wszystkim że po mimo rozterek podjęłam właściwą decyzję. Że ten facet pomimo opanowania jest na swój sposób toksyczny.
Wymieniłaś liczne powody, dla których rozstanie jest jedynym sensownym rozwiązaniem i ani jednego, który by dawał szansę na poprawę waszego związku.
Chcesz zrozumieć... Czego jeszcze nie rozumiesz?
Kurcze nie wiem sama.
Czytam różne artykuły fora i dociera do mnie że to jest toksyczne.
Ale jako ofiara toksycznego związku czuje się poniekąd winna.
Jak do tego doszło że dopiero teraz to do mnie dociera. Jakbym się budziła w innym świecie innej realności.
Chyba powinnam napisać że potrzebuję zimnego kubła wody, żeby ktoś napisał: "ściśnij poślady i nie czekaj do czerwca"
albo
"ściśnij poślady i wytrwaj do czerwca"
Już nie wiem co jest słuszne a co nie. Co jest realne a co tylko grą moich emocji?
Klient prosi, klient ma.
1. Wpisz w wyszukiwarkę hasło 'przemoc psychiczna', później 'cykl przemocy' - przeczytaj uważnie oba teksty (bodaj są na stronie którejś z Niebieskich Linii).
2. Przeczytaj zdania z mej sygnatury. To czekanie do końca czerwca nie jest aby szukaniem powodów?
3. Pomyśl, czego uczysz dzieci? Jaki obraz relacji między kobieta i mężczyzna im przedstawiasz?
dziękuję za te artykuły
przeczytałam je i o ile ten o przemocy psychicznej dociera do mnie to nie mogę pojąć tego o cyklu przemocy.
to znaczy znaleźć jakiegoś powiązania z moją sytuacją.
Ale przeczytam je jeszcze kilka razy albo zrozumiem albo wykuje na blachę
Nie twierdzę, że u Ciebie taki cykl występuje, przecież opisałaś zaledwie mały wycinek swego życia. Taki cykl może, ale nie musi mieć miejsce.
Czasem trochę potrwa nim człowiek przejrzy na oczy, obudzi się i zrozumie pewne sprawy. Pomyśl czy jesteś szczęśliwa. Czasem brakuje nam odwagi żeby rzucić wszystkim i zacząć od nowa. Na pewno nie będzie Ci łatwo kiedy odejdziesz, ale w życiu nie wyobrażam sobie żeby facet mi wydzielał czas na internet! Przecież to nie twój ojciec a ty nie jesteś dzieckiem. To co będzie w następnych latach? Życie jest jedno i to ty masz być w nim szczęśliwa a nie poświęcać wszystko dla kogoś. ...
Witaj
Nim się rozstaniesz-spróbuj mężowi zakomunikowac, że nie przypominasz sobie, abys marzyła o byciu kurą domową.
Masz swoją ambicje, plany i chęć rozwoju.
A jeśli nie da Tobie rozwinąć skrzydeł to w czerwcu odlecisz na miotle.
Wytłumacz mu, że nie ma prawa negować Twoich planów.
I nikt mu nie udzielił pozwolenia, aby gasił Twoje ambicję
Witaj
Wytłumacz mu, że nie ma prawa negować Twoich planów.
I nikt mu nie udzielił pozwolenia, aby gasił Twoje ambicję
"Nie ma prawa", "pozwolenia"... to człowiek toksyczny i nie potrzebuje prawa ani pozwolenia żeby poniżać i deprecjonować żonę. Nic rozmowy nie dadzą, robi to i będzie robił do "końca swoich dni". Żona nie ma dla niego żadnych zalet, wartości i uważa prawdopodobnie (mąż), że jest zerem a przynajmniej nieudacznikiem. On nie potrzebuje pozwolenia ani prawa żeby na każdym miejscu jej to przypominać i udowadniać. Tacy ludzie się nie zmieniają. Jedyny sposób aby się uwolnić od takiej osoby to po prostu uciekać. Pewnie na swój sposób kocha swoją żonę..... ale będąc toksykiem powoli ją wykończy - klasyczna przemoc psychiczna - której nie sposób udowodnić.
"Nie ma prawa", "pozwolenia"... to człowiek toksyczny i nie potrzebuje prawa ani pozwolenia żeby poniżać i deprecjonować żonę. Nic rozmowy nie dadzą, robi to i będzie robił do "końca swoich dni". Żona nie ma dla niego żadnych zalet, wartości i uważa prawdopodobnie (mąż), że jest zerem a przynajmniej nieudacznikiem. On nie potrzebuje pozwolenia ani prawa żeby na każdym miejscu jej to przypominać i udowadniać. Tacy ludzie się nie zmieniają. Jedyny sposób aby się uwolnić od takiej osoby to po prostu uciekać. Pewnie na swój sposób kocha swoją żonę..... ale będąc toksykiem powoli ją wykończy - klasyczna przemoc psychiczna - której nie sposób udowodnić.
Twój mąż rzeczywiście jest wyjątkowym "przyjemniaczkiem", ale wybacz szczerość... nikt nie może Cię poniżyć bez Twojej zgody. Naprawę musisz tak przeżywać jego komentarze ? I co z tego, że jakiś "cienki dydek", próbuje się dowartościować Twoim kosztem ? Dlaczego przez jego głupie komentarze rezygnujesz z rzeczy które sprawiają Tobie przyjemność, czy satysfakcję ? Dziewczyno, rób swoje i nie zwracaj na to uwagi. Tak długo jak będziesz podatna na jego toksyny, tak długo on będzie je na Ciebie wylewał...
Pewnie, że jest toksyczny, bo gasi Twój zapał i hobby w zarodku, ponieważ sam nie ma ambicji i nie chce byś była od niego lepsza. On się dowartościowuje poniżając Cię. Popieram rozwód.
Twój mąż nie bije i nie krzyczy ale to, co robi to przemoc psychiczna. A poza tym to typ wampira energetycznego - pozbawia chęci do życia. Nie wierzę w możliwość zmiany tego typu osobowości. Tu nie chodzi o jedną cechę czy nawyk, tu całokształt nie działa. Jak niby człowiek miałby siebie tak kompletnie przenicować?. Problem jest chyba w tym, że ty jesteś typem ofiary. Co to znaczy, że on wprowadza hasło na internet w domu a ty nie protestujesz tylko się dostosowujesz?
ale wybacz szczerość... nikt nie może Cię poniżyć bez Twojej zgody.
Uświadomienie sobie tego faktu i początkowo zapewne nieśmiałe, a później coraz bardziej stanowcze i radykalne "nie, nie zgadzam się" może być fazą, która względnie normalnie pozwoli Ci dotrwać do tego magicznego czerwca. Sama zobaczysz, że małymi kroczkami dasz radę. On się co prawda (zapewne) nie zmieni, ale za to Ty poczujesz swoją siłę, przekonasz się, że wcale nie musisz na wszystko godzić sie jak ta potulna owieczka, bez słowa i własnego zdania.
Dziś uwierzyłaś, że do niczego się nie nadajesz, bo skutecznie utwierdził Cię w tym przekonaniu mąż-tyran. Niech zgadnę - idziesz na ustępstwa dla świętego spokoju, schodzisz mu z drogi, starasz się spełniać kolejne oczekiwania, przestałaś głośno wyrażać własne zdanie, ale on nigdy nie jest zadowolony? Uciekaj od niego jak najdalej!
Moja przyjaciółka była bardzo zakochana, ale już w dniu ślubu obiekt jej uczuć pokazał na co go stać. Najpierw zaczęły się szyderstwa, poniżanie, słowna przemoc, potem były próby ograniczania wolności (zakazy widywania się z określonymi ludźmi), kiedy jednak mężuś po raz pierwszy ją uderzył, do akcji wkroczyła mama przyjaciółki. Kazała jej się spakować i wynieść z domu. Potem była sprawa rozwodowa (kosztowało ją to wszystko kupę nerwów), depresja, ale było warto, bo dziś jest szczęśliwą mężatką i matką, w dodatku silną i samodzielną.
Na toksyczny związek nie warto tracić życia, bo masz je tylko jedno. Nigdy też nie wierz w obietnice poprawy, próby przekupstwa i chwilowe zmiany. Jeśli coś takiego nastąpi, to prawdopodobnie tylko na chwilę, a potem z wrażeniem deja vu coraz bardziej będziesz spadać na dno. Z każdym rokiem, miesiącem, tygodniem będzie już tylko gorzej.
Nie wyobrażam sobie, żeby partner mnie tak kontrolowal. Przeciez to chore. Oddychac tez możesz tylko w jakiś specjalnych przedziałach czasowych?
Uciekaj z tego związku. Szybko. Zdecydowanie.
Witaj
Nim się rozstaniesz-spróbuj mężowi zakomunikowac, że nie przypominasz sobie, abys marzyła o byciu kurą domową.
Masz swoją ambicje, plany i chęć rozwoju.
A jeśli nie da Tobie rozwinąć skrzydeł to w czerwcu odlecisz na miotle.
Wytłumacz mu, że nie ma prawa negować Twoich planów.
I nikt mu nie udzielił pozwolenia, aby gasił Twoje ambicję
Popieram, komunikować mu j.w. bez względu na jego reakcję, właściwie, nie oczekuj reakcji pozytywnej, ale możesz powtarzać to do bólu, jak zdarta płyta, do tego bez emocji nie wdając się w dyskusję, po czym robić swoje.
Zastanów się, co do tej pory robiłaś dla siebie i własnej satysfakcji, dlaczego tak przejmujesz się jego zdaniem?
Zacznij ignorować jego kąśliwe uwagi i rób swoje.
Ciesz się ze swoich małych sukcesów, większe przyjdą, gdy przestaniesz się poddawać (dlaczego zaprzestałaś wyplatania koszyków?), mów do własnego odbicia w lustrze"dobra jestem, udało mi się, jestem z siebie zadowolona, dumna!".
Jego krytykę ignoruj, ewentualnie ucinaj krótko, przypominając mu, że nie prosiłaś o radę, niech swoje uwagi zachowa dla siebie i nie kłóć się z nim, szkoda nerwów.
Poszukaj pracy, nie konsultuj z nim, nie dziel się wrażeniami, a tym bardziej problemami, chwal się sukcesami "brawo ja"
Gdy zacznie je nokautować, powiedz, żeby nie wypowiadał się na tematy o których nie ma pojęcia.
Zacznij żyć dla siebie, a nie dla niego, jesteś dorosła a on...może Ci skoczyć...
Drogie Panie, Kobiety, po prostu Dziewczyny...
Bardzo potrzebuję teraz wsparcia. W końcu dojrzałam do tego by zakończyć toksyczny związek z moim partnerem.
Dziś sięgnęłam (chyba) dna. Pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałam rano to wypić melisę i odkręcić gaz.
Popatrzyłam na dzieci.
Oznaczało by to że przegrałam. Przegrałam własne życie.
A wszystko to przez toksycznego faceta.
Ciężko mi wszystko ogarnąć ująć w słowa.
Mój związek nie był jakoś tak szczególnie przemocowy. Kłótni i awantur ze strony partnera bark. To z mojej strony najczęściej wybuchały awantury, bo brak mi cierpliwości.
Jesteśmy ze sobą siedem lat tylko i aż. To taki szary i zwykły związek bez wielkich wyznań deklaracji. Ciągłe zmaganie się z codziennością. Dlatego chyba wytrzymaliśmy ze sobą siedem lat.
Dlaczego toksyczny?
Mój partner sprawił, że czuje się nic nie warta, nie potrafię zrobić niczego dobrze. Czego bym się nie podjęła co bym nie zaczęła robić to wszystko jest bez sensu bo nie mam w tym doświadczenia i są miliony ludzi, którzy zrobią to lepiej niż ja.
Przykład:
Razem moją siostrą S zaczęłyśmy zajmować się rękodziełem. Wyplatałyśmy koszyczki. Jednak ona w tym wytrwała i robi to teraz bardzo ładnie.
A zaczynałyśmy od minimalnej wiedzy na ten temat. Mój partner kiedy tylko zaczynałam wyplatać koszyk zarzucał mi brak troski o dzieci, wytykał najdrobniejsze przekrzywienie witki. Wszystko było źle w takim koszyku. Chodził i gderał tak długo aż odkładałam koszyk i zaczynałam się zajmować np szorowaniem brodzika. Teraz kiedy S daje nam w prezencie jakiś koszyczek wygląda on jak małe arcydzieło i mój szanowny pan chwali je. Co jakiś czas daje mi odczuć, że nawet takiego ładnego koszyka nie potrafię zrobić. Tylko, że siostra wyplotła ich z tysiąc zanim doszła do takiej perfekcji. Przemilczam jego komentarze.
Przykre i żal...
Prowadziłam a raczej próbowałam prowadzić bloga. Najpierw w ciągu dnia kiedy dzieci spały. Ale mój parter ciągle chodził, gderał, narzekał że z talentem do pisania trzeba się urodzić. Że nie da się nauczyć ładnie i ciekawie pisać i ze to wszystko jest bez sensu. Lepiej żebym zajęła się domem a nie jakieś głupoty wypisywała. Zaczęłam więc pisać nocami. Kiedy dzieci spały, a mój usatysfakcjonowany partner oglądał TV. Skończyło się tym że wprowadził hasło na dostęp do internetu i mam dostęp do niego tak długo jak długo on nie idzie spać...
Znowu żal i przykrość...
Gotowanie...
Oj to moja pieta achilessa nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego nawet po siedmiu latach. Nadal uważam, ze gotuje nie najgorzej. Jednak nie według mego partnera. Zaczęło się od tego że gorzej się czuł. Szukał przyczyny dlaczego, jeździł od lekarza do lekarza. Sam doszedł do tego, że lepiej się czuje kiedy nie je przyprawionych potraw. Wywaliłam z naszej diety sól, pieprz, paprykę, czosnek, cebulę. Nauczyłam się gotować bez przypraw i mam wrażenie że całkiem nieźle bo mi smakuje. Ale on nadal czuje się źle. Czasem pyta mnie czy czegoś nie dosypałam i z taką miną jakbym go czymś podtruwała. Tylko, że wtedy i ja i dzieci czulibyśmy się źle. Początkowo próbowałam argumentować. Pytałam wprost: "Czy ty myślisz że ja cię truje celowo?" Czasem ucinał temat a czasem drążył nadal do czasu aż puszczały mi nerwy i wybuchała awantura.
Znowu żal...
Są miesiące ze nie rozmawiam z nikim poza nim i dziećmi. Chyba że przez telefon. A i to muszę się pilnować żeby go nie było w domu bo przekrzykuje moje słowa i podsłuchuje... Z ludźmi innymi z jakimi mam bezpośredni kontakt do lekarz kiedy dzieci chorują i 2x w tygodniu pani ze spożywczaka.
Już nie mam siły dalej wyliczać.
Dociera do mnie, że to człowiek toksyczny, pomimo że nie krzyczy nie bije.
Chcę się już tylko uwolnić od niego...
Jedynie co mnie powstrzymuje to rok szkolny. Chcę dotrwać żeby córka nie musiała zmieniać klasy w środku roku szkolnego...
Potrzebuję wsparcia i pomocy, żeby zrozumieć wszystko. Jego, siebie a przede wszystkim że po mimo rozterek podjęłam właściwą decyzję. Że ten facet pomimo opanowania jest na swój sposób toksyczny.
Skoro on :..nie krzyczy, nie bije .....a zaczynasz awantury wyłącznie Ty - to wg Ciebie kto jest winien? zastanów się może nad swoim postępowaniem,
zwyczajnie nie masz do niczego cierpliwości - przykładem są Twoje początki wyplatania koszyków - Twoja siostra robi to do dzisiaj,Ty zrezygnowałaś przy pierwszej uwadze Twojego partnera na ten temat,a wystarczyło postawić się ,ale nie, Ty rzuciłaś to i zajęłaś się czymś innym.Jak z powyższego wynika,nie masz cierpliwości,nie jesteś konsekwentna w swoim postępowaniu.Usiądź sobie wieczorem,ale nie przed komputerem,a przy stole,zrób tabelkę ,po jednej stronie wady po drugiej zalety - oczywiście Twoje - zobaczysz sama czego jest więcej.A z partnerem musisz się dogadać,przecież macie dwoje dzieci,a Twoje zachowanie wpływa także i na dzieci,one wszystko widzą i zapewne sądzą,że tak musi być.Czego Ty je chcesz nauczyć? jaki dajesz przykład? matka nie dająca sobie rady ze swoimi emocjami - czy to jest dobry przykład dla dzieci?? Dojdzie do tego, że nie Ty odejdziesz od niego,tylko on Ciebie zostawi.
Może i tak być. Moim zdaniem to jest relacja symbiotyczna, on się czuje lepiej bo po Tobie jeździ, kontroluje, Ty oddajesz część siebie w zamian za "opiekę".
To nie jest tak, że to "wszystko przez niego". Poczytaj albo idź do psychologa. Na początek musiałabyś jednak wyjść z tego układu, bo tak głęboko w tym siedzicie, że przecież nagle nie zmienić osobowości i nie zaczniesz walczyć o siebie.
dziękuję wszystkim za odpowiedzi
natolinka
nie wiem czy to słuszne ale mam jakąś potrzebę wytłumaczenia się przed Tobą.
Owszem brak mi cierpliwości. Ale czy konsekwencji też brak? nie wiem...
Tego wyplatania koszyków to nie zaniechałam tak do końca. Ale żeby to robić dobrze trzeba poświecić temu czas. Odkąd mój pan pracuje tu na miejscu a nie w delegacji to tego czasu drastycznie mi ubyło. Do bloga też czasem udaje mi się coś skrobnąć, ale już nie tak często. do tego też potrzeba czasu i spokoju. Ciężko jest coś sensownego napisać kiedy ktoś stoi Ci nad uchem i gada o tym co on to dziś zrobił dobrze albo przychodzi co 5 min i marudzi przez 15. Tak w kółko 5 min spokoju 15 gderania. Chciała byś ba dałabyś radę coś sensownego stworzyć w takich warunkach dałabyś radę pracować w takich warunkach?
Fakt jestem kłótliwa wybucham jak bomba atomowa. Istny armagedon.
Ale nie robię tego no nie wiem co dzień. Kiedy już we mnie nagromadzi się tyle jego (ja to nazywam jad) to po prostu zaczynam rozmawiać z partnerem. Moje argumenty nie trafiają do niego. Że nie może tak ciągle mi narzucać co mam robić kiedy i jak.
-Ale każdy potrzebuje mentora. Wiesz żebyś nie robiła głupstw. chcę Ci pomóc.
ok to jeszcze w stanie jestem przełknąć w czasie takiej rozmowy.
Wiesz jeśli będę potrzebowała pomocy to Cię poproszę. o teraz trzeba nakarmić/przewinąć/wykąpać dzieci (niepotrzebne skreślić zależy od pory dnia).
-A co tu ci pomagać dobrze sobie dajesz z tym radę nie będę się wtrącał.
Ok nie chcesz mi pomagać i wtrącać do wychowywania i opieki nad dziećmi to proszę nie wtrącaj się też do innych moich zajęć. Sama sobie poradzę. Bo mam już dość. Chcę robić coś sama dla siebie bez Twojej kontroli. bla bla bla w tym momencie zaczynam się już nakręcać ale jeszcze mówię spokojnie.
-Ale to nie ma tak że każdy sam sobie. Razem żyjemy razem coś robimy. -Oj tu dostaje wrażenia jakby ktoś przyczepił do mnie tysiąc pijawek.
Naprawdę czuję jak mnie krew zalewa. Robię się czerwona na twarzy i choć nie widzę czuję to.
-A czy ja ci się wtrącam do twoich zajęć np przy samochodzie? rób swoje a ja chcę robić to co mnie interesuje.- tu już słychać w moim głosie irytację.
-A ty tylko ja ja ja weź zmień swoje podejście...
i wtedy wybucham.
nie ma dnia żeby mu coś nie pasowało. albo inaczej nie ma dnia żebym robiła coś inaczej niż on by to zrobił.
Staram się ucinać tego typu dyskusje:
- nie jestem tobą.
idę robić coś innego bo jeśli zostanę to będzie drążył temat wyszukiwał różne drobnostki aż zakończy się to schematem powyżej przytoczonej rozmowy i moim wybuchem.
Już znam na pamięć jego schemat postępowania. Staram się poświecić maksimum uwagi gdy ma ochotę na takie egzystencjalne rozmowy (tak to określam). Ostatnio właśnie wymianę "systemu grzewczego" wywyższył/sprowadził do poziomu egzystencjalnego. Istne być albo nie być. A dla mnie to tylko wymiana pieca w naszym domu. Wybieramy odpowiedniej wielkości szukamy najtańszego i zmieniamy. Proste?
Godzina takiej bezsensownej rozmowy nad tym jaki to on mądry bo potrafi wybrać piec. Kurcze facet chciał się dowartościować serio.
Czułam się wykończona.
A teraz to wyjdzie na to że nie okazuję zrozumienia i zainteresowania dla problemów mojego partnera. Ale już nie potrafię inaczej jego nie interesuje jaki kiedy zrobi się obiad, kto po nim posprząta kto pokarmi dzieciaki itd itp. Straciłam zainteresowanie dla jego problemów.
Po przeczytaniu kilku artykułów dostrzegam w sobie właśnie taki jakby syndrom ofiary... Staram się robić wszystko, żeby go zadowolić. Jednak nie czuje się z tym dobrze. Nie tak mnie mama wychowała. Uczyła dawać ale i uczyła też brać. Odnoszę wrażenie że w tym związku mam tylko dawać nie mam prawa oczekiwać niczego dla siebie.
Marimari, ja u was widzę dwa problemy.
Z jednej strony Twój partner, który - z Twoich opisów - jest facetem marudzącym, narzekającym i wiecznie niezadowolonym (tu się nie będę rozwodzić, bo sama sporo napisałaś).
Z drugiej, i moim zdaniem to jest główny problem, Ty. Pełna kompleksów, niewierząca w siebie, bez asertywności. Dałaś się zdominować i zakrzyczeć marudzie i projektujesz swoje życie pod niego.
Jestem w stanie zrozumieć, że kłótnie które wywołujesz, są efektem frustracji i bezsilności. W sumie ci się nie dziwię; facet na każdym kroku próbuje podciąć ci skrzydła. Ale to Ty mu na to pozwalasz. Na każdym kroku.
Koszyki; co z tego, ze jemu się nie podobały? To było Twoje zajęcie, a nie jego. Jak zaczynał narzekać, trzeba było włożyć mu witki w ręce i kazać mu samemu zrobić ładniejszy.
Blog; jak w ogóle można pozwolić, żeby facet ograniczał ci dostępy do czegokolwiek w Waszym domu? Jak Ty mogłaś się na to zgodzić? Założył hasło; wzywasz informatyka i on je zmienia na Twoje hasło. I niech sobie facet marudzi....
Gotowanie; nie smakuje mu; niech nie je. Obowiązku nie ma. Skoro i tak narzeka, zacznij gotować dla siebie i dla dzieci.
To, że nie wychodzisz z domu czy nie rozmawiasz z ludźmi jest Twoim wyborem. Facet roztacza pełną kontrolę, bo wie, ze może. Bo jemu na to pozwalasz. Czemu rozmawiasz przez telefon jak jego nie ma w domu? Zaczyna ci przeszkadzasz, przerywasz rozmowę i prosisz go, żeby nie wrzeszczał. Wrzeszczy dalej, wychodzisz do drugiego pokoju, albo zamykasz się w łazience. I rozmawiasz, dopóki masz coś do powiedzenia.
Brak ci samozaparcia i samodyscypliny. Jesteś jak plastelina, którą on sobie dowolnie lepi. Przejmij kontrolę nad swoim życiem, zamiast robić wszystko to, czego On od ciebie wymaga. Chcesz pleść koszyki, pleć. I nie zwracaj uwagi na to, co on mówi. A z drugiej strony, nie zrzucaj winy za wszystkie Twoje niepowodzenia na niego. On gdera; Tylko i Aż, ale nic więcej. Gdera. Nie bije, nie wyrywa witek z ręki. To od ciebie zależy, czy przez to gderanie zrezygnujesz, czy każesz mu siedzieć cicho i pozwolić ci pracować.
Zanim podejmiesz decyzję o ewentualnym rozstaniu, proponowałabym ci popracować nad sobą. Na jego zachowanie nie masz wpływu, na swoje TAK. Pójdź do psychologa, znajdź jeden dzień ww tygodniu/ w miesiącu tylko dla siebie. Taki w którym, bez względu na gderanie, wychodzisz z domu na 2 godziny. Choćby na spacer. Po to, żeby oczyścić głowę. Zacznij wierzyć w siebie i w to, że jesteś dużo warta. Nie podporządkowuj całego swojego życia Jemu.
Pamiętaj, że on zachowuje się tak, bo TY mu na to pozwalasz. Zmiana w Tobie może pociągnąć zmiany w nim. Może, ale nie musi. Natomiast Tobie na pewno to wyjdzie na dobre.
Myślę, ze taka praca będzie dla ciebie konieczna, bo nawet jeśli się rozstaniecie, to potem możesz "wdepnąć" w kolejny taki sam związek.
Jeśli nie masz możliwości wyjść, ja proponuję zacząć ćwiczyć. To jest coś, co mnie bardzo pomogło. Codziennie, niezależnie od wszystkiego, 45 minut dla mnie. I nie ma, że boli, albo że się nie chce. To z jednej strony buduje samodyscyplinę, a z drugiej rośnie pewność siebie
mnie mama wychowała. Uczyła dawać ale i uczyła też brać. Odnoszę wrażenie że w tym związku mam tylko dawać nie mam prawa oczekiwać niczego dla siebie.
Zacznij więc brać, a w szczególności wyznacz mu zadania do wykonania w kwestii opieki nad dziećmi. To są tez jego dzieci, nie zwalniaj go z tego obowiązku.
Zwróć uwagę na to, że w momencie gdy próbujesz scedować na niego jakąś czynność, nagle okazuje sie, że przecież Ty sobie z tym świetnie radzisz...i tu go masz!
Tak, radzisz sobie, bo jesteś w tym dobra (brawo ja!), co nie zwalnia go z obowiązku współpracy...i na miłość...nie sprzątaj po nim.
Tak, masz dawać mu: podziw, adorację. Jesteś potrzebna, aby on czuł się dobrze ze sobą. Jak brakuje rozmowy z Tobą, w której skupiacie się na tym, jaki on jest wspaniały, to zaczynają się problemy. On Cię kontroluje, bo Ty spędzasz wolny czas nad czymś innym niż jego wspaniałość. A bez Twojego potwierdzenia on czuje się tak naprawdę nikim. Brak mu też empatii, więc raczej Twoje tłumaczenie nic tutaj nie da.
Druga strona medalu jest taka, że może Ty na początku tego związku właśnie tak go podziwiałaś, jako kogoś w Twoich oczach lepszego od siebie? Tę kwestię akurat trudniej wytłumaczyć. Rzecz w tym, że na takie układy godzą się często kobiety, które mają swoje sukcesy zawodowe itd. są pewne siebie w innych obszarach życia. Jednak emocjonalnie chcą kogoś kto się nimi "zaopiekuje", ochroni.
Oboje macie podobne problemy, tylko inaczej się to objawia.
Napisz, jak to u Was było na początku. Nie chcę się rozpisywać, bo może nie trafiam.
Tak czy inaczej, Wam by najbardziej pomógł dobry psycholog. Razem i każde osobno. Tylko szkoda, że taka instytucja rzadko występuje.
Staram się ucinać tego typu dyskusje:
- nie jestem tobą. .
I tak powinno być. Ucinasz i koniec. I potem już nie reagujesz, bo to prowadzi do kłótni.
idę robić coś innego bo jeśli zostanę to będzie drążył temat wyszukiwał różne drobnostki aż zakończy się to schematem powyżej przytoczonej rozmowy i moim wybuchem.
.
A tu mu pokazujesz, że jego gderanie ma moc. On pogadał, a TY robisz to co chciał. Ja wiem, ze gadanie może być bardzo wkurzające, ale to TYLKO gadanie. Jak mu pokażesz, ze na ciebie nie działa, to on przestanie. Jak z histeryzującym dzieckiem. Jeśli rezygnujesz, bo on gdera, to dajesz jasny sygnał " Ty mówisz, jak robię".
Witam,
Też byłam kurą domową. Wszystkie obowiązki, dziecko itd. Partner uważał że nic nie robię. Poszłam do pracy to po powrocie musiałam obiad gotować sprzątać bo nic nie było zrobione. Twierdził że zajmował się dzieckiem i nie miał czasu. Chore to jest bo ja w godzinę robiłam tyle co on w tydzień nie mógł ogarnąć. Nawet jak do sklepu wychodziłam to po 10 minutach dzwonił co tak długo. Tkwiłam w beznadziei. I to się samo nie zmieniło by gdybym nie powiedziała dość! Po co marnować sobie życie przez takiego lesera. Pozdrawiam
Autorko, jestes ofiara przemocy. Bardzo paskudnej przemocy psychocznej , takiej ktorej sie nie da udowodnic i takiej ktorej ludzie ktorzy tego nie doswiadczyli nie zrozumieja. Latwo jest powiedziec rob swoje i nie poddawaj sie kiedy sie tego nie doswiadczylo. Ciezko zrozumiec ze takie ciche, poslodzone i ciagle podkopywanie i krytykowanie, niby z troska o Ciebie, niby dla twojego dobra potrafi powoli zniszczyc cala radosc i chec do zycia. Twoje wybuchy i krzyki to jest objawe tego jak bardzo jestes wyniszczona psychicznie, jak bardzo sie go w pewnym senie obawiasz i jak niepewnie i niewiele warta sie czujesz.
To boli kedy osoba z ktora sie jest krytykuje wszystko co sie robi i podcina skrzydla, kiedy nie dosc ze nie motywuje to jeszcze saczy w uszy trucizne, ze po pierwsz e to i tak sobie nie poradzisz, i robisz to zle, po drugie zaniedbujesz przez to dom, rodzine, dzieci.
Ta rozmowa ktora przytoczylas to istny koszmar. On Ci mowi co ty robisz dobrze a co zle, on decyduje czym masz sie zajmowac bo to ci wychodzi a czym nie i w czym bedzie Cie wspierac - czytaj co ci tak skutecznie obrzydzi bys sie tym nie zajmowala. Myslisz ze jestes w stanie znalezc cos wlasnego, co bedzie Ci sprawialo radosc i walczyc o to?
Ja uważam że nie powinnaś kierować się dobrem dzieci i tkwić w takim związku. Teraz na pewno tego nie zrozumieją ale jak dorosną będą dumne że ich matka była odważna i zdobyła się na taki krok. Dzieci dorosną, ulożą sobie życie a Ty zostaniesz sama w matni z facetem który gasi twoja osobowość i wtedy będziesz żałować że nie miałaś w sobie tyle odwagi żeby to skończyć i ułożyć sobie życie na nowo.
To boli kedy osoba z ktora sie jest krytykuje wszystko co sie robi i podcina skrzydla, kiedy nie dosc ze nie motywuje to jeszcze saczy w uszy trucizne, ze po pierwsz e to i tak sobie nie poradzisz, i robisz to zle, po drugie zaniedbujesz przez to dom, rodzine, dzieci.
Boli tym bardziej, że osoba, która nas dobrze zna, doskonale wie jak uderzyć, aby trafić celnie. Boli, bo to właśnie od niej oczekujemy wsparcia i poczucia bezpieczeństwa. Boli, bo zawsze najbardziej cierpimy, kiedy zawodzą nas najbliżsi.
Pamiętajmy, że nawet osoba, którą kochamy, nie ma prawa pozbawiać nas uśmiechu i nie szanować.
Ja uważam że nie powinnaś kierować się dobrem dzieci i tkwić w takim związku.
Podpisuję się. Dobro dzieci to nie jest mama i tata, dobro to jest zdrowa, pełna szacunku i miłości relacja między nimi. Niestety toksyczna atmosfera, a z tą z całą pewnością mamy tutaj do czynienia, odbija się także na dzieciach, ich poczuciu bezpieczeństwa i rozwoju emocjonalnym. Nie rozumiem tego, że wciąż pojawiają się rady, że dla dobra dzieci za wszelką cenę powinno się być razem. Takim myśleniem można zrobić im większą krzywdę niż nam się wydaje.
27 2016-03-18 16:30:15 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-03-18 16:30:57)
Ja uważam że nie powinnaś kierować się dobrem dzieci i tkwić w takim związku. (...)
Od kiedy dobro dzieci polega na życiu w toksycznej rodzinie?
Od kiedy dobro dzieci polega na uczeniu ich poniżania kobiety przez mężczyznę?
Od kiedy dobro dzieci polega na uczeniu ich braku szacunku?
Uff
Dałyście mi do myślenia.
Z jednej strony zachowanie mego partnera a z drugiej moje.
Muszę przeanalizować zwłaszcza to co z mojej strony było nie fer.
Ale kurcze za nic nie mogę sobie przypomnieć.
Nigdy sama z siebie nie zaczynałam go krytykować.
Ba pierwszy raz zrobiłam to w ubiegłym tygodniu.
Byłam zaszokowna jego reakcją: bo zaniemówił i chyba się obraził bo wyszedł z mego pokoju.
Pierwszy raz nie drążył tematu.
Chyba to jest sposób na niego celny atak w jego ego. Albo to co zrobił źle.
Teraz przyszło mi do głowy takie porównanie tego co tu wszystkie piszemy.
To tak jakbym napisała:
"dziewczyny mam sweterek który trochę się pruje"
Tu wystaje nitka tu druga. Jeśli jedną nitkę udaje się zasupułać to zaczyna wystawać kolejna. Pociągniemy i zasupłamy kolejną to wyciągnie się następna i następna. W końcu okaże się że to nie był żaden sweter tylko kupka poplątanych nici. Ale chyba o to chodzi, w tym moim pisaniu na forum. Muszę się przekonać czy to co tworzyłam przez ostatnie lata to sweter czy tylko tak sobie motałam nitki. Nie wiem co mam myśleć. Teraz mam mętlik w głowie. Przeczytam jeszcze raz i jeszcze raz i skupię się na tym moim braku konsekwencji i asertywności.
Marimari, nie zaczynaj broń boże szukać winy w sobie, w tym sensie, że będziesz sie zastanawiać czy go nie prowokowałaś, czy byłaś nie fair itd. Twoją winą jest brak asertywności i konsekwencji. Jego chamstwo to Jego wybór. Podcinaniem ci skrzydeł on dowartościowuje siebie. Zamiast grzebać w przeszłości i rozmyślać co zrobiłaś źle skup się na tym, żeby się uodpornić ja jego gderanie
Raz się postawiłaś, szok i strzelił focha. Teraz będzie cię karał za niesubordynacje. Nie daj się
(...) Nie wiem co mam myśleć. (...)
Odłóż to, nie zastanawiaj się nad tym, co masz myśleć. Skoncentruj się nad uczuciami, które upchnęłaś w odległe zakamarki. Gdy tylko ujawnisz je (nawet sama przed sobą), to i z myśleniem będzie prościej.
Cassiopea
To nie tak że raz się postawiłam. Stawiam się cały czas. Odpieram jego ataki a na to już nie mam siły. Mam dość przepychanek słownych w których jego musi być na wierzchu.
Pierwszy raz moją obroną był atak.
Rozmyślam o tym gdzie jest granica zwykłej zdrowej asertywności a... no właśnie chamstwa?
Wielkokropek
Usypiam i upycham wszystkie uczucia bo mogło by się to źle skończyć. Odgrzebię uczucia jak już ucieknę i pójdę na terapię. Tak terapię. Ale żeby to miało sens to muszę odciąć się od tego życia. Problem żeby wytrwać. Bo to nie jest tak że facet mi coś obiecuje: że będzie lepszy że będzie wspierać itd itp. To ja sama cały czas liczyłam że w końcu będzie lepiej. Ale dociera do mnie że nigdy lepiej nie będzie.
Często uświadomienie sobie uczuć jest świetnym katalizatorem zmian.
I... masz wpływ na swoje zachowanie nawet przy ujawnieniu uczuć. Ale znasz siebie, wiesz, co Ci służy, co jest usprawiedliwieniem. Przecież samej siebie na dłuższą metę nie oszukasz, bo znasz prawdę.
Determinacji życzę.
Dziewczyny kopnijcie nie i to mocno
mam wyrzuty sumienia, że tak pisałam o moim partnerze.
wczorajszy dzień był względnie miły.
Jakby nie w naszym domu jak nie moim życiu...
Cassiopea
pisałaś że jak nie smakuje to niech nie je...
nie chciałam tego tematu za bardzo poruszać. Sama nie wiem dlaczego. Może dlatego ze to takie babranie się w bagnie.
To nie tak, że mu nie smakuje. On po prostu choruje po zjedzeniu mojego "jedzenia".
Teraz to tylko chodzi i narzeka ze go gniecie ciąży na żołądku itp.
Ale jeszcze ze trzy lata temu to było straszne siedziałam przy nim całymi nocami bo ciśnienie miał 220/180. Twarz blada, dłonie blade, sine usta.
Chodził po lekarzach i nic. Jeden przypisał jakieś leki na uspokojenie drugi (po prywatnej wizycie dość drogiej) stwierdził nieznaczna przepuklinę zwieracza żołądka zalecił dietę lekko strawną i w razie jakiś problemów manti malox czy ranigast. A wiem, że takie rzeczy jak są poważne to się leczy np polprazolem bo moja mama to ma a wcale nie stosuje tak rygorystycznych ograniczeń jak my.
Zaczęłam go bacznie obserwować i zauważyłam ze jeśli np się pokłócimy albo zrobię coś nie po jego myśli albo ogólnie coś idzie nie po jego myśli to od razu on się źle czuje.
Do tej pory potrafi zapytać czy czegoś nie dosypałam do jedzenia bo go "gniecie".
Wiecie jak się czułam kiedy pierwszy raz zobaczyłam go w takim stanie?
Czułam się jakbym to wszystko było przeze mnie.
A wiem, ze nie ma w tym mojej winy.
On nie dopuszcza do siebie myśli że sam sobie jest winien.
I tu dochodzę to kolejnej rzeczy kolejnej nitki, a jeśli pociągnę ją to wylezie kolejna.
Ufff chyba nie mam siły.
Pierwszy raz miał takie objawy kiedy zachciało mu się spróbować dopalaczy.
Spróbował i nie poszło.
Od tamtej pory co jakiś czas bladł siniał a ciśnienie skakało mu do góry.
Czy mam pewność że nic nie bierze.
Mam.
Bo podsunęłam mu myśl ze to właśnie przez te dopalacze.
to przez 4 miesiące regularnie robił sobie badanie na obecność narkotyków czy jakoś tam.
takie ogólne.
w pierwszych faktycznie coś było tam widać ale w tym ostatnim już nie.
Nie dopuszcza do siebie myśli ze to świństwo nawet po jednorazowym użyciu mogło mu coś uszkodzić w tej jego "mądrej" główce.
Winna jestem ja i moje gotowanie nawet teraz kiedy już stosujemy dietę niemalże jak w szpitalu.
Poprosiłam żeby sam sobie ugotował zupę i sprawdził co robię źle i dlaczego po moim jedzeniu źle się czuje.
Wiecie do jakich wniosków doszedł?
No sorki ale dla mnie to paranoja.
Do zupy trzeba dodać odrobinę soli kiedy już jest całkiem ugotowana, ale nie w talerzu a w garnku.
Zawsze dodawałam odrobinę soli przed wrzuceniem warzyw bo ponoć sól "zatrzymuje" część witamin i minerałów w warzywach.
A tu proszę to istna trucizna...
Paranoja a ja pośrodku niej...
No i po wyrzutach sumienia
Kopię Cię, na wszelki wypadek, w odwłok.
Bzddury piszecie.
Moja koleżanka, która NIE BOI SIE POWIEDZIEĆ FACETOWI CO MYSLI W OBAWIE ZE GO STRACI, powiedziała wprost : beze mnie to sie gap ile wzlezie, ale jak jesteś ze mną na zakupach to ja sobie nie życzę żebyś sie wlaMPIAŁ, MASZ SIE PILNOWAĆ, BO MNIE TO DENERWUJE I BĘDĄ KŁÓTNIE.
facet sie zaczął pilnować przy niej, nie ma kłótni, jest fajnie. Ale i ona się nie wlampia przy nim, żeby mu nei było przykro.
Kurde, to takie proste.
Kasajko, chyba pomyliły Ci się wątki . Jednocześnie przypominam, że dublowanie postów jest regulaminowo zabronione.
Wielokropek
Miałaś rację co do uczuć. Nie da się ich zakopać upchnąć w kąt.
Próbowałam na zimno bez emocji bez uczuć przeanalizować wszystko.
W efekcie dostałam mdłości i czuję jak mi wszystkie wnętrzności się trzęsą i to dosłownie.
Pomocy.
Kobietki pomocy.
Siedzę i kawałek po kawałku odgrzebuje przeszłość mojego związku.
A im więcej odgrzebuję tym gorzej się czuję.
Dosłownie odgrzebuję...
bo wszystko upychałam w niepamięć, o tak dobra w tym jestem. Jak się o czymś nie myśli to jak by tego nie było.
Każdy dzień niemalże każda godzina upchnięta została przeze mnie w niepamięć.
I okazuje się, że w koło mnie tylko pustka. Złe wspomnienia zakopane a dobrych brak.
Jeszcze nie mogę zrozumieć w jaki sposób doszłam do tego etapu.
Moją analizę mogę podzielić na trzy etapy.
1. to czas kiedy analizowałam związek pod kątem mojej osoby.
Za mało się staram, za mało robię, jestem zbyt nudna by go w końcu zadowolić.
robiłam coraz więcej i więcej. W końcu uświadomiłam sobie, że cały dom jest na mojej głowie. I z każdego potknięcia i niedociągnięcia byłam i jestem rozliczana. Mimo to coraz bardziej się starałam.
W jednej kwestii tylko nie mam nic do powiedzenia. To budżet domowy. Nie ma dostępu do kasy nie ma możliwości i argumentów do przejęcia kontroli.
Nie możliwości ucieczki.
2. etap to przeczytałam książkę (tytułu nie pamiętam) coś o toksycznych ludziach i jak z nimi sobie radzić.
To był czysty przypadek że wpadła mi w ręce. Choć całkiem prawdopodobne jest że wcześniej niż później i tak być coś podobnego przeczytała.
Czytałam ją i nie mogłam uwierzyć bo wiele jej rozdziałów było jak by o moim partnerze.
Drugi raz przeczytałam i dotarło do mnie, że coś tu jest nie "halo".
Że to nie ja za mało się staram, ale partner ma za wysokie wymagania.
3. to etap kiedy podjęłam walkę o zmianę jego postępowania.
Uff to był burzliwy okres. Moich kłótni i pretensji proszenia błagania i w końcu łez. Łez też zabrakło.
4. właśnie zaczyna się teraz kiedy dociera do mnie, że on nie ma sobie nic do zarzucenia, że on się nie zmieni. On według siebie jest ideałem.
Dociera to do mnie bardzo powoli a ja ciągle mam wrażenie że to jakiś film że to nie może być prawda.
Wiem, że powinnam odejść już na tym etapie, ale gdzieś tam we mnie siedzi chochlik i ciągle szepce: a jeśli się mylisz, a jeśli to przez ciebie? a jeśli za mało się starałaś?
i na tym mogłabym zakończyć ten wpis. ale od razu odzywa się we mnie głos buntu.
No co ty dziewczyno:
przecież kiedyś pracowałaś, radziłaś sobie sama, miałaś mieszkanie i poukładane życie. Nie musisz siedzieć w czymś takim.
A teraz chcesz to pracuj sobie byle w domu byle byś nie zaniedbała swoich obowiązków...
Jeśli
szepce: a jeśli się mylisz, a jeśli to przez ciebie? a jeśli za mało się starałaś?
To
Czytałam ją i nie mogłam uwierzyć bo wiele jej rozdziałów było jak by o moim partnerze.
Drugi raz przeczytałam i dotarło do mnie, że coś tu jest nie "halo".
Że to nie ja za mało się staram, ale partner ma za wysokie wymagania
I
No co ty dziewczyno:
przecież kiedyś pracowałaś, radziłaś sobie sama, miałaś mieszkanie i poukładane życie. Nie musisz siedzieć w czymś takim.
I czytaj w kółko. Pomoże.
Masz mdłości? Świetnie. To typowa reakcja. Pilnuj tylko, byś miała blisko do WC i... nie powstrzymuj się. A później... korzystaj z rozumu i nie wmawiaj sobie, że rzeczywistość jest inna.
Moje drogie
Wiem że zadręczam Was moimi wpisami ale serio nie mam kogo się poradzić.
Mój tata przyjedzie po mnie i dzieci w piątek.
Najprawdopodobniej już tu nie wrócę.
Dlatego zastanawiam się co powiedzieć mojemu partnerowi i czy wogóle coś mówić.
Jeśli coś powiedzieć to co i kiedy?
Jakoś nie mam ochoty wysłuchać jego argumentów dniami i nocami.
Nie mam też ochoty na jego obarażone milczenie.
Co dalej?jak postąpić?
41 2016-03-21 19:11:47 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-03-21 19:17:37)
Jasne, że masz go poinformować o swej decyzji.
Kiedy? Najlepiej wychodząc z tego mieszkania po raz ostatni, choć pewnie zapyta się wcześniej o przyczyny twego pakowania (chyba że zamierasz wyjść tak, jak stoisz, zostawiając wszystkie rzeczy, nawet osobiste).
Co masz powiedzieć? Prawdę, byle krótko, zwięźle, bez emocji i jakiejkolwiek dyskusji.
Edycja:
I masz to powiedzieć w taki sposób, by nie miał wątpliwości, że Twoja decyzja jest ostateczną (jeśli jest taką).
Osobiście zwolenniczką rozstań bez słowa wyjaśnienia, zdecydowanie nie jestem. Jednak z drugiej strony patrząc, zdaję sobie sprawę, że w przypadku zaistnienia pewnych okoliczności, mogłabym się na takie mało eleganckie zachowanie zdobyć. Gdybym była w Twoim położeniu i miałabym przeświadczenie, że kolejna rozmowa z partnerem nic nowego do tematu nie wniesie, to chyba wyjechałabym do ojca bez zbędnych tłumaczeń. O decyzji pozostania na stałe w domu rodzinnym, poinformowałabym partnera po świętach...
Wiecie jak najprawdopodobniej będzie wyglądać moje pakowanie? Wezmę worki na śmieci i będę wrzuała hurtem wszystko z szaf. Tadam.
Tylko dokumenty wcześniej przygotuję.
O właśnie muszę wyjąć akty bo są u niego w pokoju. Dziękuję. Staram się ogarnąć. Nie boję się jego fochów i nawet krzyku ewentualnego...
Boję się racjonalnych argumentów wałkowanych godzina po godzinie dzień po dniu
i w ostatecznym rozrachunku tego biednego spojrzenia. Szkoda że nigdy na mnie tak nie patrzył kiedy płakałam przez niego.
Będzie robił za 'bidusia', udawał skrzywdzonego? Użyj wówczas rozumu i przypomnij sobie (nie jemu) powody swej decyzji.
Nie musisz podejmować z nim jakiejkolwiek dyskusji, nie musisz odpowiadać na jego ewentualne zaczepki, prowokacje. To gra mająca na celu jedno: zachowanie status quo.
Jestem strzępkiem nerwów.
A facet nie odpuszcza jeszcze dolewa oliwy do ognia.
Co mnie utwierdza w słuszności podjętej decyzji.
Dziś będzie jazda ale będzie hard core.
Mój facet nie zabrał kanapek do pracy...
cała się w środku trzęsę na myśl o tym co mnie czeka.
Słyszę jego wyrzuty...
Jaka ze mnie kobieta jaka gospodyni, że nie dbam o dom o niego nie dbam o dzieci...
Mam się trochę zainteresować tym co się w koło dzieje
z jednej strony cała jestem spięta a z drugiej zaczyna mnie to śmieszyć.
Nożesz ku..lki pasiaste...
Zrób kanapeczki, zaparz herbatkę w termosiku, zapakuj kubeczek do torby. Z uśmiechem na ustach czekaj pod drzwiami, aż szanowny pan zdecyduje się na wyjście... A w między czasie jeszcze córkę muszę wyszykować do szkoły i zająć się synkiem...
Zainteresuj się rodziną... chore, nienormalne...
ale to już końcówka jeszcze kilka dni...
Nie zabrał kanapek? Cóż, każdy pretekst jest dobry, by Ci dokopać. Im bardziej się tym przejmujesz, tym bardziej sprawia mu to radość.
Podjęłaś decyzję. Wytrwasz.
U jednych zupa jest za słona, u innych brak kanapek do pracy. Każdy pretekst jest dobry do poniżania, znęcania się nad drugim człowiekiem. A życie takie krótkie. Życzę Ci wytrwałości i dużo, dużo siły.
Witajcie kobietki
Uff... westchnęłam z ulgą.
Wczoraj powiedziałam mojemu prawie ex że jutro wyjeżdżam, że odchodzę.
Miałyście rację. Rozpoczął się taniec godowy
może nie taki typowy jak opisują to specjaliści czy osoby które doświadczyły życia z toksykami, ale schemat podobny.
Najpierw złość,
Później próba zranienia mnie i dotarcia do moich wrażliwych strun, a na koniec próbował pokazać jak mógłby wyglądać nasz związek.
Uratowała mnie metoda na koalę. Gdzieś na jakimś blogu jakaś kobietka tak nazwała i opisała. Ze spokojem i opanowaniem pozwoliłam mu wierzyć, że rozumiem jego argumenty.
A dziś rano stało się dla mnie jasne, że ten typ się nie zmieni. Ustawił się w swoim życiu super. Ma darmową służąca, niańkę dla dzieci, kucharkę i sex na każde skinienie. A do tego jest ktoś na kogo można przerzucać w nieskończoność odpowiedzialność i obarczać winą za wszystkie niepowodzenia.
I to co było wczoraj było serio dobrym teatrem byle tylko nic się nie zmieniło w jego życiu.
ale to już koniec już się nie nabieram na jego sztuczki.
Brawo uszy do góry, cycki do przodu i nie daj się
No właśnie.. moze na poczatek powiedz mu o tym co myslisz? Powiedz/wykrzycz mu wszystkie swoje żale
Ba, nawet zagroz rozwodem, niech wie, ze cos jest na rzeczy
Jesli i to nie pomoze to po kilku dniach zrob to co chcesz zrobic.. czyli odejdz
mzoe jak odejdziesz to on cos dostrzeze i zacznie sie starac.. a jak dalej nie..
to po prostu go zostaw.. widac, ze ejest ci z tym ciezko i widac ze ten zwiazek w takiej postaci wysysa z ciebie energie i chec zycia
Witajcie kobietki
Uff... westchnęłam z ulgą.
Wczoraj powiedziałam mojemu prawie ex że jutro wyjeżdżam, że odchodzę.
Miałyście rację. Rozpoczął się taniec godowy
może nie taki typowy jak opisują to specjaliści czy osoby które doświadczyły życia z toksykami, ale schemat podobny.
Najpierw złość,
Później próba zranienia mnie i dotarcia do moich wrażliwych strun, a na koniec próbował pokazać jak mógłby wyglądać nasz związek.
Uratowała mnie metoda na koalę. Gdzieś na jakimś blogu jakaś kobietka tak nazwała i opisała. Ze spokojem i opanowaniem pozwoliłam mu wierzyć, że rozumiem jego argumenty.
A dziś rano stało się dla mnie jasne, że ten typ się nie zmieni. Ustawił się w swoim życiu super. Ma darmową służąca, niańkę dla dzieci, kucharkę i sex na każde skinienie. A do tego jest ktoś na kogo można przerzucać w nieskończoność odpowiedzialność i obarczać winą za wszystkie niepowodzenia.
I to co było wczoraj było serio dobrym teatrem byle tylko nic się nie zmieniło w jego życiu.
ale to już koniec już się nie nabieram na jego sztuczki.
no i dobrze! gratuluje odwagi!