Tytuł iście patetyczny, jednakże w pełni przemyślany i celowy mający choć po części zobrazować osobowość narratora poprzez złożoną metaforę.
Krótko o mnie uzupełnieniem powyższego wstępu.(nie, to nie anons)
-wkrótce stuknie 33 lata
-introwertyk
-bez nałogów
-pracujący
-dwa poważne związki za sobą (10 i 3 lat)
-obecnie 2 letni staż
Problematyka i powód pojawienia się w tym miejscu.
O ile blisko 10 letni związek rozpocząłem w wieku 17 lat, o tyle mimo burzliwości, młodzieńczej chuci zakończył się dla obojga w najlepszy z możliwych sposobów, zachowując do dnia dzisiejszego przyjacielskie relacje.
Związek ten traktuję jako głębokie doświadczenie, które w trakcie upływającego czasu ukształtowało i zrewidowało poglądy na tyle by móc prawdziwie kogoś pokochać.
Tak też się stało i trwało 3 lata.
Po raz pierwszy zakochałem się bez pamięci (w o 7 lat młodszej dziewczynie), nie jest to niczym nadzwyczajnym, z czym większość nie miała do czynienia. Jednakże poznając wiele partnerek na swej drodze przed jak i po, jestem w stanie z pełną świadomością rzec, iż było to wyjątkowe przeżycie, które niestety pozostawiło trwały, głęboki ślad. Jak zapewne wiecie mężczyzna w moim wieku gdy pokocha to nie są już żarty czy młodzieńcze "och achy" na chwilę.
Związek ten zakończył się dla mnie wyjątkowo boleśnie bowiem pozostałem z uczuciem i wspomnieniami. (nic nowego i nadzwyczajnego - wiem).
Powodem mojej obecności na tym forum jest problem, z którym mimo analitycznego umysłu, głębokich refleksji czy podróży (rozmów, dociekań) z alter ego nie jestem w stanie pomóc "NAM" w obecnym związku, gdzie odebrane (wyrwane) postrzeganie wraz z możliwością czucia uniemożliwia mi okazanie miłości (w taki sposób jak poprzednio) do osoby z którą jestem obecnie (a ta osoba tego oczekuje, co jest oczywiste). Istotnym jest, że wszystkie "symptomy miłości" posiadam lecz problematyka leży w postrzeganiu tego, |co teraz| |z tym co było| |a pragnę dać| mojej obecnej połowicy. Uważam, że kocham bardzo mocno lecz na "swój" sposób który niestety nie satysfakcjonuje moją obecną partnerkę.
Jestem pomiędzy, gdyż oboje mamy swoje lata, wiem jak bardzo jej zależy na rodzinie jednkże obawiam się, że to co daję oraz okazuję w dalszej perspektywie może nie wystarczać.
Skutek łatwy do przewidzenia...
Zatem pytanie (liczę na sugestie, nie gotowe rozwiązanie):
Jak odepchnąć cienie przeszłości, które odebrawszy zdolność czucia w taki sposób by móc je wyrażać całym sobą a nie tylko poprzez czyny osiągając choć w połowie stopień zaangażowania uczuciowego sprzed lat.
Czy to wszystko na co będzie mnie kiedykolwiek stać ?
Czy ktoś poradził sobie w podobnej sytuacji, a jeśli tak, to jak ?
Zwracam się jedynie do osób z podobnymi doświadczeniami, reszcie teoretyków dziękuję i pozdrawiam.