Witam, jestem w proszku psychicznym, stąd ten post. Jestem młodą osobą, studiuję, mam bliższych/dalszych znajomych, całkiem nie najgorzej radzę sobie w życiu, uważam się za dobrego człowieka...na pozór. Im dalej wchodzę w życie i im więcej lat mi przybywa, tym mam wrażenie, że zachowuję się nieporadnie jak dziecko. I zmieniło mi się też, na przestrzeni różnych (złych) wydarzeń własne zdanie o mojej osobie. Uważam się za osobę niewdzięczna, na siłę szukającą problemów. Nie wiem czy to kwestia charakteru, wychowania czy pogody; mam wrażenie, że jestem osobą pełną sprzeczności i paradoksów. Na pozór jestem pełna życia, lubię sport, kocham podróże i obecnie tylko to może dać mi radość w życiu. Niestety przez problemy finansowe oraz uwiązanie uczelnią, jestem przyszpilona do jednego miejsca, co mnie bardzo męczy. Moi znajomi z uczelni raczej znają tylko tą apatyczną wersję mojej osoby, kiedyś nawet kolega zapytał co jest ze mną, czy jestem chora. Na uczelni nie ma we mnie życia, ogólnie nie potrafię znaleźć radości w chwilach dnia codziennego. Fakt, że moje życie skupia się głównie na uczelni tym bardziej mnie dołuje. Uczelnia wiąże się również z ciągłym stresem, napięciem i obowiązkami.
Jestem też dosyć nieśmiała, czasem na uczelni w obowiązku studentów są wystąpienia publiczne, przy których ja się totalnie zbłaźniam, gdyż stres wówczas mnie paraliżuje. Nawet wtedy, kiedy mam przemawiać do grupy ludzi, z którymi studiuje już od 3 lat. Przez porażki uczelniane uważam się za mało inteligentną, wciąż kontrastuje siebie ze znajomymi, którzy wg mnie coś osiagnęli w życiu (np znajomość 3 jezyków obcych, ja w wieku 25 lat nie władam dobrze żadnym, mam przez to ogromne kompleksy). Uważam, że jestem po prostu głupia. To prowadzi z kolei do tego, że nie mam motywacji do nauki. Ponadto, im więcej rzeczy nade mną ciąży, tym ja je bardziej...olewam. Nigdy przedtem tak nie miałam (LO- dobrze się uczyłam), a z roku na rok moja średnia leci po prostej pochyłej w dół. Przykładowo, jutro mam mieć egzamin poprawkowy z lektoratu, ale fakt, że bardzo nie lubię tej wykładowczyni i przy okazji, mam chyba lekką traumę związaną z tym językiem jeszcze z wcześniejszych lat powoduję, że materiał do nauki tylko przekartkowałam DZIŚ będąc w jego posiadaniu już tydzień temu. W związku z niezaliczeniem, należnym będzie mi zapłacić i powtarzać przedmiot w trybie warunkowym na kolejnym roku. I ja wybrałam olewkę, wolę zapłacić, mimo że moja sytuacja finansowa nie jest kolorowa. Jestem zażenowana swoją postawą. Nigdy tak nieodpowiedzialnie nie postępowałam. Tym bardziej, że sama się utrzymuje, wiem jak ciężko muszę pracować, by zarobić każdy grosz. Jestem absolutnie niezdecydowaną osobą, a wręcz wiele rzeczy jest mi obojętnych. Nie mogę się nawet zdecydować, czy chce się przyjaźnić z ludzmi z uczelni, czy też postawić wokół siebie mur. Wiecznie brakuje mi kogoś, kogo mogłabym prosić o radę. Nie mam nikogo takiego. Jestem raczej typem introwertyka, a do tego wszystkiego, często miewam "fazy" na alienowanie się, unikanie "piwka", imprez. Wolę siedzieć przed komputerem, a potem żałuję, bo doskwiera mi samotność i obsesyjne myśli, że 1/2 moich koleżanek jest już w fazie stabilizacji życiowej typu dom, rodzina, wcale nie polepsza sprawy. A ja wciąż rozpaczam za facetem, z którym rozstałam się 2 lata temu, a tak na prawdę wiem, że nie byliśmy dobrze dobrani.
Ostatnio bardzo dużo śpię, nie mam w ogóle energii, chęci do życia.
Powroty z domu rodzinnego do miasta, gdzie studiuje wiążą się już z chorą niechęcią, lękiem i skrętami żołądka. Niedawno nawet się popłakałam wyjeżdżając z domu. I nie dlatego, że w domu mam wspaniałą atmosferę rodzinną ( jestem DDA, finansowo bywało bardzo różnie, ale raczej nigdy nie na bogato, tzn. na jedzenie i ubranie zawsze było), po prostu od niedawna mój stary pokój stał się moją osobistą strefą komfortu (i faktycznie, sytuacja rodzinna uległa na przestrzeni lat "polepszeniu"). Zawsze upatrywałam przyczyn wszystkich swoich leków, braku pewności siebie i wszelkich innych niedociągnięć mojej osoby właśnie w tym, że jestem po dosyć trudnym dzieciństwie, wychowana w domu, gdzie lał się alkohol, a wraz z nim awantury, krzyki i nawet raz - interwencja policji.
Chciałabym zawrzeć tu jakieś meritum, jednak nie wiem na czym powinnam się skupić, po prostu wiem, że mam problem ze sobą i odbiorem własnej osoby i świadomości, chciałabym nie mieć kilku cech, które mam. Chciałabym być innym człowiekiem, ale jestem taka jaka jestem i nie wiem jak w takim stanie przebrne przez życie. Obecnie interesującym wyjściem ze wszystkich sytuacji jest ucieczka z podkulonym ogonem, co jest smutne, bo kiedyś jednak miałam postawę fightera i chciałam walczyć o dobro dla siebie i innych.
Pozdrawiam.