Jestem w trudnej sytuacji, bo kilka dni temu mąż powiedział mi, że mnie nie kocha. Że nie wie, co jest tego powodem, nie wie, dlaczego tak się stało. Jasne, widziałam od jakiegoś czasu, że coś się dzieje, ale zawsze, gdy pytałam go, o co chodzi, jakoś to tłumaczył, a ja wmawiałam sobie: ok, ten typ tak ma. Jesteśmy przyjaciółmi, wiele nas łączy - nie tylko córeczka. Naprawdę mamy wiele wspólnych pasji, rozmawiamy normalnie - aż się dziwię, że się wypalił. A może to przejściowe? Może to kryzys, który po przepracowaniu, minie i będzie wszystko jak kiedyś? Mówi, że nie wie, co będzie dalej. Że może odejdzie, ale nie chciałby tracić kontaktu z córką. Prosi mnie, bym nie utrudniała mu kontaktów, że będzie płacić alimenty bez wyroku sądu, że nie pozwoli nam głodować. Twierdzi też, że ja nie jestem niczego winna. Że nawet chciałby, aby tak było, bo byłoby mu łatwiej. I chciałby dostać ode mnie w twarz - też byłoby mu lżej.
Staram się zachowywać normalnie, nie płakać przy nim, ale czasami to bardzo trudne. Jest zły, gdy widzi moje łzy. I mówi: ale o co chodzi, przecież wszystko jest ok.
I w sumie - jakby spojrzeć na nas z boku - żyjemy jak dawniej, jak zawsze. Dużo rozmawiamy, nawet żartujemy. Raz nawet, co najwabrdziej mnie zszokowało - gdy wróciłam do domu - kazał mi usiąść, włączyć TV, a on będzie przygotowaywał obiad. Nie robi tego często... Nie wiem, co myśleć, bo nie rozumiem tej sytuacji. Nie kocha, ale jest świetnym przyjacielem. Aż za świetnym. Parę dni temu chciałam wyciągnąć go na obiad, na miast. Nie chciał - bo zimno, bo ślisko. Ale usłyszałam też: myślisz, że jedym wyjściem coś zmienisz?
Pytam go, co z nami. Za bardzo nie chce rozmawiać. Jutro w sobotę idzie na imprezę, na którą bardzo czeka. Będzie nocował u znajomych, wróci następnego dnia. Rzadko wychodzi, to nie jest typ imprezowicza, ale cieszy się, że się wyrwie. Mówi, że po tej imprezie da mi odpowiedź. A mnie krew zalewa, że jakaś impreza ma zdecydować o naszej przyszłości. Hmmm, czyżby jedno wyjście miało coś zmienić?
Innej kobiety nie ma na boku na 100%. Śpimy w jedym łóżku, ale nie sypiamy ze sobą. Znaczy, że może zasnąć przy moim boku...
Chciałabym iść z nim na terapię małżeńską. Kiedy go o to zagadnęłam, nie był zadowolony. Mówi, że kiedyś był u psychologa i to spotkanie nic nie wniosło. Myślę, że może jest w jakimś dołku i tak zareagował. Dużo ostatnio przeszedł - samobójstwo kolegi, bardzo ciężka choroba brata, obciążająca psychicznie praca... Co robić, czy mieć nadzieję? Kocham go bardzo, bardzo... Ale czy to wystarczy? Może ktoś był w podobnej sytuacji, może mnie jakoś wesprze.... Z góry dziękuję.