Historia jak milion innych.
Za namową kolegów zacząłem niedawno uczęszczać na zajęcia taneczne. Poznałem tam wiele osób, w tym dziewczynę, którą bardzo polubiłem. Nie byłem przekonany co do tych zajęć, ale to ona sprawiła, że zostałem i pokochałem taniec. Ona zaś została moją przyjaciółką.
I tu sprawa się komplikuje, ponieważ ona podoba mi się i czuję czasami, że to zaczyna wkraczać w zauroczenie. Ona jest bardzo piękną kobietą, inteligentną, zabawną, zaradną, mamy podobne wartości i gusta oraz temperamenty. Po drugie, my tańczymy na tych zajęciach, a więc dotyk i kontakt wzrokowy jest rzeczą normalną, co tylko potęguje wrażenia.
I tu zaczyna się problem, bo nie wiem czy ona czuje to samo. Boję się też zaproponować coś z kilku powodów.
Jednym z nich jest to, że nie czuje już tak silnych sygnałów jak na początku (może ich wtedy też nie było, tylko mi się wydawało), ale ja nigdy nie byłem w dobrym odgadywaniu intencji romantycznych u innych. Dwa jest jeszcze inny kolega, z którym też bardzo często rozmawia, choć wątpie czy to coś poważnego, ponieważ wydaje się to tylko koleżeństwo.
Nie chcę też wypalić czegoś i wyjść głupio, wiedząc że mogę stracić wartościową przyjaciółkę, a przecież widywać się będziemy co tydzień.
Niemniej jednak boję się strasznie, że będę nieszczęśliwie zakochany i będę cierpiał z jej powodu. Mam 31 lat, nigdy nie miałem jeszcze dziewczyny, nigdy się nawet nie całowałem w moim życiu. W przeszłości, dokładnie 10 lat temu byłem nieszczęśliwie zakochany w pewnej dziewczynie i oczywiście nic z tego nie wyszło, dodatkowo straciłem przyjaciółkę i byłem też przez 2 lata w niej nieszczęśliwie zakochany. Było to okropne nie mogąc być ze swoją wtedy "ukochaną". Przez dwa lata byłem w dołku nie mogąc przestać o niej myśleć. Wyszedłem z niego gdy dotarło do mnie, że nic już tego nie zmieni, kiedy to ona zaszła w ciąże i wyszła za mąż. W sumie z dnia na dzień się odkochałem i poczułem się wolny z tych okropnych kajdan. Jaki ja byłem wtedy szczęśliwy i dziwiłem się jak mogłem być tak zabujany na punkcie dość zwykłej dziewczyny.
Aczkolwiek z tego powodu przestałem też trochę wierzyć w miłość, szczególnie tą jedyną - bo byłem wtedy przekonany, że to ta jedyna a potem doszedłem do wniosku, że daleko jej do ideału. Przestałem też szukać i skupiłem się na sobie.
Wszystko do niedawna. Czuję ponownie, że się zakochuje i teraz włączają mi się czerwone lampki w głowie przez co staram się walczyć z uczuciem, które może boleć tak bardzo, póki co jeszcze z sukcesem. Jednak boję się, że mogę znowu cierpieć, bo zaczynam myśleć irracjonalnie jak wtedy: to ta jedyna, jedynie z nią i inne szmery bajery. Bardzo mi się podoba wszystko co ona robi. Może brzmi to szczeniacko jak z liceum, ale zaczynam lewitować w stronę uczuć. Dodam, że być może ta nasza przyjaźń to wszystko jeszcze potęgowąć. A co gdy ona pozna kogoś innego i będzie mi po prostu żal, że to nie ja.
Co mam zrobić: zaangażować się i spróbować zawalczyć o nią, biorąc wszystkie konsekwentnie na siebie (odmowa, strata tej przyjaźni, cierpienie). Czy może lepiej jest wiać, aby nie cierpieć w przyszłości?