Dziewczyny, proszę o spojrzenie na sprawę z zewnątrz, z dystansu. Sama nie wiem już co myśleć, targają mną sprzeczne uczucia.
Z moim narzeczonym jestem już ponad 10 lat. Nie było u nas w związku większych problemów. Nagle spadła na mnie okropna wiadomość - okazało się, że od wielu lat on mnie oszukuje. Ma długi. Dowiedziałam się przypadkiem, najpierw przyznał się do jednej pożyczki. Obiecywał, że to tylko ta jedna. Po niedługim czasie odkryłam kolejne. Są to parabanki, chwilówki. Okazuje się, że długi ciągną się za nim już wiele lat. Nic nie mówił, planował ze mną przyszłość, kupno mieszkania.
Nie podejrzewałabym go nigdy o to. Jedynym dziwnym symptomem było to, że nigdy nie mógł zaoszczędzić pieniędzy. To ja odkładałam pieniądze w naszym związku, a zarabiamy tyle samo. Myślałam jednak, że nie ma takiej dyscypliny i bardziej lekkomyślnie podchodzi do sprawy.
Najgorsze jest jednak nie to, że ma długi, brakuje mu pieniędzy - wiem, że ludzie wpadają w kłopoty, powinno być się ze sobą na dobre i na zle. Gdyby chodziło tylko o to, powiedziałaby mi, że wpladl w kłopoty, wybaczyłabym mu i pomogła.
Najgorsze jest to, że oszukiwał mnie latami, mamil wizja wspólnych inwestycji, kupna mieszkania. Sam o tym opowiadał. A ja żyłam w takim kłamstwie. Gdyby sprawa przez przypadek nie wyszła w życiu bym się nie dowiedziała, robił wszystko żebym się nie dowiedziała.
Nie chce też powidzieć ile ma długów, kłamie dalej. Nie chce powidzieć na co zaciągał pożyczki. I to jest najgorsze - jak mam mu wybaczyć i zaufać, kiedy on ewidentnie dalej ukrywa, kłamie.
Nie wiem co robić - kocham go najbardziej na świecie, nie wyobrażam sobie go zostawić. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie życia w kłamstwie, z człowiekiem, który latami oszukiwał i nadal nie chce powidzieć prawdy.
Dodam na koniec, że mieszkamy od wielu lat razem. Dowiedziałam się o długach, bo znalazłam list z parabanku.