Moja żona dosłownie ma kota na punkcie swojego kota. Nazywa siebie "kocią mamą" a do futrzaka zwraca się "synku". Mówi, że kocha go jak własne dziecko. Niedawno, trochę ponad dwa tygodnie temu przyszedł na świat nasz potomek. Podejrzewałem, że zdetronizuje kota.
Żona jednak uparcie twierdzi, że kocha swoje dzieci po równo i kot nadal jest jej synkiem. Problem w tym, że dziecko waży około 2,5kg, a kot ponad 7kg.
Kiedy żona tuliła noworodka i na chwilę odłożyła go na łóżko, kot wskoczył i szedł w kierunku dziecka. Krzyknąłem by czym prędzej zabroniła dostęp do dziecka, ale żona stwierdziła, że "tylko chce obwąchać". Skończyło się na tym, że kocur zaczął wchodzić na dziecko. Mógł go przygnieść, ale w ostatniej chwili zepchnąłem kota. Żona nie wyciągnęła wniosków nazwała to jednorazowym przypadkiem. Tylko, że sytuacja się powtórzyła.
W nocy dziecko śpi w łóżeczku przy naszym łóżku. Kot próbował się wspinać na łóżeczko. W nocy nie raz interweniowałem by strącić kota. Niewiele brakowało, a kocur wdrapałby się na szczyt łóżeczka. Do tego stawiałem przedmioty na szafki by z nich kot nie mógł wskoczyć do łóżeczka.
Żona zgodziła się ostatnio na eksmisję kota na noc do drugiego pokoju. Jednak po tygodniu stwierdziła, że jej brakuje towarzystwa kota w nocy, że teraz do niej nie przychodzi i że szkoda kota, że śpi w drugim pokoju bez "mamusi".
Odnoszę wrażenie, że nie dociera do żony, że kotu krzywda się nie dzieje, a bezpieczeństwo noworodka jest ważniejsze od wygody kota.
Żona jednak uważa, że przesadzam i kot krzywdy dziecku nie zrobi, poza tym nie chce by życie kota obniżyło standard kosztem dziecka.
W moim mniemaniu to absurdalne by dbać o komfort i wygodę kota narażając noworodka.
Przesadzam, czy mam rację? Pytam bo ostatnio kot to między nami powód do ostrej wymiany zdań.