Odkąd pamiętam, ojciec nigdy mnie nie pochwalił. Nigdy nie mówił kocham cię, chociaż okazywał to gestami, to jednak zabrakło i tego i tego.
Gdy mi coś nie szło, to oczywiście usłyszałam, parę słów prawdy, odwrotnie rzadko.
Od dalszej rodziny, dowiedziałam się, że w sumie nigdy nie byłam im bliska. Już od dzieciństwa, mnie lubili najmniej, nawet siostra ojca mi powiedziała, że kochać się z nimi nie będziemy.
Oczywiście, czasami mi pomogli, ale nigdy nie zapomnę, jak dowiedzieli się, że jestem zaburzona psychicznie a nie wsparli mnie w tym.
Gdy chciałam się zabić, to gdy o tym się dowiedzieli, to poza rodzicami, nikt mi nie powiedział, że mu przykro czy coś. Dobrze, że matka z ojcem, wtedy byli przy mnie, bo bym chyba się całkiem załamała…
I nie mówię tu, o jakiejś dalekiej rodzinie, ale właśnie rodzicach i ich rodzeństwie czy dzieciach.
Nawet moje babcie, nie były mi bliskie ani ja im…
Przez to wszystko, czuję się praktycznie niekochana, niechciana.
Niby obce osoby, starają się mi okazywać sympatię, ale znajomy nie zastąpi mi najbliższych…
Ja wiem, że sama popełniłam sporo błędów, niefajnie się zachowałam nie raz, ale czemu już na starcie, byłam tą która była wszystkiemu winna… Każdy się interesował naszym życiem, a gdy je prawie straciłam, to mieli to w dupie.
Czuje się przez to wszystko przegrana na starcie…