Hej...
Przychodzę do Was być może z dość powszechnym jednak dla mnie nowym problemem.
Do tej pory żyłam w swojej "bańce", która osłaniała mnie przed prawdą. Jednak pewne sytuacje, które miałam po drodze sprawiły, że zaczęłam zauważać, że problem jest we mnie - nie w partnerach...
Nie wiem od czego zacząć, jak się odbudować...
Może po krótce:
Zawsze uważałam, że nie mam szczęścia w miłości, w życiu. Dawałam z siebie wszystko - otrzymywałam nic. Od roku jestem na środkach antydepesyjnych.
Jeden dłuższy związek - nieudany... kolejny 10 letni - również niedany... teraźniejsza relacja powielenie schematu ... Zaczęłam zauważać, że kocham za bardzo. Że wybaczam wszystko, że podaję na tacy, jestem na każde skinienie palcem. Jestem za dobra... Wybaczam to, co byłoby niewybaczalne w normalnych związkach. Ba - nawet zatracam siebie po to, by dogodzić drugiej stronie...
Jestem cieniem. Jestem wrakiem człowieka.
Dopiero teraz widzę, że kocham obsesyjnie. Tak bardzo pragnę wypełnić swoją pustkę miłością drugiej osoby, że ... poświęcam siebie kompletnie.
Czuję się koszmarnie. Dopiero teraz, gdy ponownie jak to uznawałam z początku moja "miłość" (chora miłość!) nie została "doceniona" zauważyłam, jaki mam problem...
Na wszystko przymykam oko, wszystko wybaczam... Za wszystko przepraszam, płaszczę się.
Być może to doświadczenia z dzieciństwa - nieistotne.
Istotne, że muszę się odbudować, zacząć myśleć o sobie.. Ja nawet nie wiem czego chcę, co lubię... Zawsze żyłam dla kogoś... Nigdy dla siebie.. Czuję się bardzo źle.
Czy jest tu ktoś, kto boryka / borykał się z podobnym problemem?