Jestem w związku od 5 lat, a mieszkamy ze sobą od 3. Oboje mamy 27 lat. Nasz związek jest z tych spokojnych - praktycznie się nie kłócimy, jeśli jest jakiś problem to wolimy go wyjaśnić niż na siebie krzyczeć. Staramy się mówić otwarcie o swoich potrzebach, ogólnie dobrze nam się wspólnie żyje, tak mi się wydaje. Ciągle jednak wraca do mnie temat zaręczyn, a właściwie ich braku. Jego mama przy każdym spotkaniu (widzimy się średnio raz na 3/4 miesiące ze względu na odległość) porusza bardziej lub mniej ten temat, zarówno sam na sam ze mną jak i z moim chłopakiem. Moi rodzice także dopytują. Ja z kolei widzę jak młodsze ode mnie znajome i z mniejszym stażem związku się zaręczają lub biorą ślub. Szalę myśli wyzwoliły zaręczyny 5 lat młodszej kuzynki. Chciałabym poczuć się trochę "poważniej" w tym związku, chciałabym zrobić kolejny krok, chciałabym mieć pewność, że mój partner jest mnie pewien. Nie chcę od razu brać ślubu i on to wie. Kiedyś poruszyłam z nim ten temat, ale zapewniał, że przecież mnie kocha i chce ze mną być i co ja gadam...
Np. - on pracuje w miejscu, w którym mogłabym skorzystać z bardzo korzystnych rabatów na pewne usługi. Moglibyśmy wspólnie z tych usług skorzystać, ale do tego potrzebne jest podanie moich danych osobowych w firmie i kilku kwestii papierkowych - ciągle mówił, że w końcu to załatwi. Później wymyślał różne powody żeby przekonać mnie, że i tak nie warto (a naprawdę warto). Nie ma za to problemu żeby zabierać mnie do rodziny czy znajomych. I dostaję takie sprzeczne sygnały...
Zaczynam myśleć, że coś jest ze mną nie tak, a może, że tracę czas na życie w niepewności. Nie mówię mu o tym prawie w ogóle, nie męczę, nie daję żadnych terminów. Może powinnam?
Zauważyłam ostatnio, że żyjemy w takim przyzwyczajeniu. Żadnych większych emocji. Praca, dom, zakupy, jakieś wyjście czasami na obiad i w sumie tyle. Mam też wrażenie, że to ja zawsze bardziej próbowałam podtrzymać trochę ognia w tym związku, że starałam się dbać o niego jak umiem, wymyślałam różne aktywności i pomysły na spędzanie czasu. On w znacznie mniejszym stopniu. A teraz już mi się nie chce myśleć. I kumuluje się to wszystko i nabieram wątpliwości... Jest naprawdę kochanym człowiekiem, bardzo mnie wspierającym. Jednak martwię się, że trochę ten związek się chłodzi i tak sobie "trwamy". Czy powinnam kolejny raz z nim porozmawiać czy nadal cicho czekać, co myślicie? A może przesadzam i w sumie 5 lat to nic? Nie wiem co mam o tym sądzić. Już nie wiem czy zaręczyny są niezbędnym krokiem w związku czy ulegam presji społeczeństwa. Jak do tego podchodzicie?