Witam,
czy można zakochać się w kimś, kto do tej pory był dla Ciebie nikim (ważnym)?
Pracuję w miejscu, gdzie jestem jedynym mężczyzną (nawet szef jest kobietą) i generalnie jakoś się już przyzwyczaiłem do roli rodzynka, chociaż nie powiem, że mi to odpowiada.
Ale do rzeczy- mam taką koleżankę, z którą pracuję już 3 lata. Pierwsze wrażenie jakie na mnie zrobiła –również jako kobieta - po prostu nic specjalnego. Z biegiem czasu nawet trochę mnie zaczęła irytować. Pamiętam, że już na samym początku miałem z nią jakieś małe spięcie ale generalnie się dogadywaliśmy.
A jak ja ją oceniałem? Nie odpowiadał mi jej charakter (jak na osobę praktycznie w moim wieku to ona jest nieco niezrównoważona psychicznie - niedojrzała kobieta, szukająca problemów tam, gdzie ich nie ma, nerwowa (potrafiąca w chwilach złości epatować taką negatywną energią), emocjonująca się jakimiś duperelami- kwiatki, perfumy, ciuchy, a jak gadała z zachwytem o swoim piesku to mi się nóż w kieszeni otwierał). No i niekończące się ploty z koleżanką (to akurat w sumie nie powinno mnie dziwić . Aczkolwiek muszę przyznać, że nie jest to raczej osoba toksyczna, bo jak jej kiedyś zwróciłem uwagę, że nie podobało mi się jej jedno zachowanie (miała do mnie niesłuszne pretensje) to nagle zrobiła się miła i zaczęła przepraszać. Sposób wypowiadania się też nie przypadł mi do gustu (no po prostu nie od zniesienia, ale nie wiem jak to wam opisać), wygląd zewnętrzny oceniałem na dość przeciętny, a przede wszystkim nie w moim typie i co najważniejsze widziałem w tym wyglądzie wady, które czasem nawet eksponowałem w umyśle do przesady. I żeby nie było, że inne koleżanki były dla mnie jak do rany przyłóż – każda miała jakieś tam zachowania, które mnie irytowały . Ale generalnie lubię z nimi pracować, tworzymy w miarę scaloną ekipę i jakoś się dogadujemy.
I w tym roku stało się. Wiem tylko, że pewnego dnia stała obok mnie i zacząłem ją częściej obcinać i dopuszczać myśli, że może jest w niej coś fajnego (bo np. ubrała stylową kieckę) i po prostu się w niej bezsensownie zakochałem. To jest taki nieodwracalny proces, właściwie moment, że nie wiadomo kiedy i jak, że człowiek zaczyna myśleć o tej osobie, i myśleć, i myśleć… nagle moje myśli to ona. Zacząłem się nią interesować i szukać na jej temat informacji, np. przez fb – przeglądać jej zdjęcia itd. - w sumie nie wiem po co, skoro widzę ją na co dzień. Typowe chorobliwe zauroczenie i ślepa fascynacja. Oliwy do ognia dodała pewna sytuacja – jak by los ze mnie sobie zakpił. Poszedłem na imprezę i kogo spotkałem? Była tam z gościem i jeszcze mi go przedstawia, że to jej kolega (oficjalnie jest singielką). Była b. zaskoczona, że mnie tam zobaczyła – ja przyszedłem sam. Oczywiście nie gadałem z nią długo. Powiem wam poczułem się jak by mi ktoś w łeb strzelił (albo w serce). Jak bym był jej mężem, a ona spotkała się z innym. Przeżyłem to strasznie. I tak to już trwa trochę czasu.
Ciekawym aspektem tej sprawy jest też to, że ona urasta czasem w moich oczach do jakiegoś kobiecego demona- nie wiem jak to określić ale mam wrażenie, że to ona jest nade mną mentalnie i nie tylko (co przedtem było by nie do pomyślenia) i mogła by zniszczyć mnie, a w szczególności mnie jako mężczyznę, poprzez totalne upokorzenie (nie wiem czemu tak to czasem odczuwam - towarzyszy temu poczucie winy). Ogarnia mnie potrzeba zdobycia jej ale jednocześnie mam takie myśli paranoiczne, że ona mnie za to ukarze (wiem -trochę to chore). Przy niej moje poczucie wartości bardzo spada, momentalnie.
I tak ze skrajności w skrajność...
Jeszcze jedno na koniec –muszę przyznać, że to nie pierwszy raz, kiedy zauroczyłem się w koleżance z pracy i wiem teraz na pewno, że takie doświadczenia wcale nie hartują nas i nie uodparniają, a każdy przypadek jest tak samo hardkorowy. Na szczęście wiem również, że to uczucie z czasem przeminie, pytanie tylko ile jeszcze zajmie mu czasu pastwienie się nade mną. Dodam także, ze jestem osobą raczej o depresyjnym usposobieniu.
Myślałem, też, żeby "zadziałać coś" w jej kierunku ale wiecie, że to stąpanie po kruchym lodzie, bo romanse w pracy to po prostu słaby pomysł. Nie ważne czy coś z tego wyjdzie, czy nie – i tak na końcu pewnie zrobi się z tego syf. Chyba, że ktoś wyprowadzi mnie z błędu?
Mam totalnego doła i szukam odpowiedzi na to jedno pytanie: dlaczego mnie to spotkało? Czy ja mam jakieś zaburzenia, które do czegoś można przypisać?