MagdaLena1111 napisał/a:A co do Twojej relacji, autorze, to skoro czujesz się wykorzystywany, to pogadaj o tym ze swoją partnerką.
Poza tym nie do końca zrozumiałam, co Ty miałbyś jej przepisać w testamencie, skoro niczego się przez te 50 lat swojego życia nie dorobiłeś? Czy ona ma Tobie przepisać dom, który odziedziczyła w imię tego, że z nią mieszkasz i wspólnie dbacie o tę nieruchomość? Bo nie rozumiem. Przecież gdzie byś nie mieszkał, to konieczne byłyby Twoje nakłady finansowe, czasu i pracy (którychś więcej, innych mniej).
Ponieważ to pytanie pojawia się co jakiś czas (Co miałbyś jej przepisać , czy oczekujesz połowy domu za pomaganie?) to pozwólcie, że doprecyzuję.
Oczywiście nie oczekuję żadnego przepisywania połowy domu na mnie. Po prostu będąc z kimś bez ślubu wg. prawa jest się obcą osobą. Jeśli mnie by zabił jakiś pijak na pasach to moja partnerka nie ma problemu - pochowa mnie i tyle. Wszystko co zainwestowałem w jej dom (podczas grubszego remontu 2 lata temu), wszystkie narzędzia, elektronarzędzia które kupowałem by było czym pracować w domu czy ogrodzie u niej zostają i tyle. Problem byłby w drugą stronę - gdyby to jej się coś stało. Wtedy jestem "obcym człowiekiem w obcym domu". Chodziło mi zatem o pójście do notariusza i sporządzenie testamentu w którym ja jej bym przepisał np. wszystkie środki jakie mam na koncie (w tej chwili równowartość 60m2 mieszkania na Śląsku - po rozwodzie mieszkanie przypadło mojej ex ja zaś dostałem część kasy, O wyposażenie się nie biłem bo szkoda czasu i energii), a ona np. zawarłaby wpis, że po jej śmierci mam prawo mieszkania nadal w tym domu lub w razie chęci sprzedaży przez spadkobierców jakaś kwota przypadła by mnie w ramach "zadośćuczynienia" za moją pracę, nakłady itp. I absolutnie nie mówię tu o np. 50% kwoty bo wiadomo, że tyle pracy nie włożyłem by było to warte połowy wartości domu z ogrodem i basenem.
Powiedzmy sobie uczciwie - i sami to wiecie, że byłby to tylko pewnego rodzaju gest gdyż jak już to ktoś zauważył - testament można zawsze zmienić. Po prostu byłby to dla mnie sygnał - kocham Cię, planuję z Tobą być do końca, chcę Cię zabezpieczyć na wypadek mojej śmierci bo wiem, że bez ślubu nie masz tu żadnych praw.
Boję się jednak, że jak pisała Ulle i jeszcze parę osób - moja partnerka nie traktuje mnie jak rodzinę, jak partnera. Podam jeszcze jeden przykład - dwa lata temu zmieniałem ubezpieczyciela - przy tej zmianie jako jedyną uposażoną osobę w razie moje śmoerci uczyniłem moją partnerkę. Było to dla mnie naturalne - jesteśmy razem, chcemy być razem to dlaczego miałbym coś zapisywać swojemu rodzeństwu? Jakiś czas później moja partnerka zawierała nowe ubezpieczenie na dom a przy okazji na siebie. Kogo uposażyła? Nikogo...Czyli zgodnie z prawem - swoich prawnych spadkobierców, do których jako partner się nie zaliczam.
To mi coraz bardziej pokazuje, że ona ten związek traktuje "tymczasowo" albo "z dnia na dzień". I gdybym ja tak na to patrzył to sam mogę powiedzieć, że nasza codzienność jest OK. Chodzimy na bazen, jeździmy na rowerach, ona dobrze gotuje, pierze, ładnie urządza dom. Ja na siebie płacę, w domu pomagam, w ogrodzie pomagam, sam sporo rzeczy remontuję czy odnawiam. Żartujemy sobie, oglądamy razem TV, jeździmy na wakację. Tylko właśnie - gdy patrzę do przodu to nie widzę "bezpiecznej przystani na starość" i jak ktoś tu również już pisał - mam obawy czy jak przestanę mieć siłę wykonywać swoje prace, lub dokładać do życia - to zostanie mi przytułek.
Stąd pomysł LAT wydał mi się ciekawą alternatywą by z jednej strony przejść na swoje, gdzie będę dbał o swoje a z drugiej strony nie stracić tego związku. Jednak podzielam opinię wielu z Was, że taki układ byłby bardziej korzystny dla mnie niż dla niej.
Trochę tak się miotam, jakbym chciał zjeść ciastko i mieć ciastko...