Odczuwam wstyd i strach myśląc o tym, jak teraz wygląda moje życie. Mam 29 lat, od 3 lat stałą pracę na etacie. Cieszę się, że mam tę pracę, bo było mi ciężko utrzymać się w poprzednich firmach i ciągle mnie zwalniali. Teraz nie zarabiam ani źle, ani nie są to kokosy - życie na poziomie ,,w miarę''. Boję się wszystkiego. Boję się jechać na wakacje, odezwać się w towarzystwie, bo jestem głupia, nudna i na pewno powiem coś nie tak, ani nie mam zupełnie nic ciekawego do powiedzenia, nie potrafię mówić tak, by ludzie mnie słuchali, więc nie lubię rozmawiać, już mnie to nie interesuje. Lubię słuchać, najchętniej podcastów, bym nie musiała się angażować w dyskusję. Słuchanie pomaga mi też zablokować gonitwę myśli, które niemal przez 99% dnia są sabotujące, negatywne, wstydliwe, okropne. Słuchanie czyjegoś gadania pomaga mi to wyłączyć.
Boję się podróżować, bo jestem tępa, nieogarnięta i nie poradziłabym sobie za granicą. Poza tym, ja nawet nie potrafię się bawić. Nic nie sprawia mi radości, ja już zwyczajnie nie wiem, jak ją odczuwać. Ciągle się wstydzę. Wstydzę się za siebie codziennie, bo przecież w jakiejś sytuacji mogłam zachować się lepiej, inaczej. Mogłam być bardziej błyskotliwa i opanowana podczas rozmowy z szefem, mogłam coś tam inaczej załatwić.Wstydzę się siebie z przeszłości, z podstawówki, z lat liceum. W szkole nie byłam orłem, ale też nie miałam problemu ze zdaniem do kolejnej klasy. Taki uczeń na 3 i 4, zdarzało się 5 z polskiego i angielskiego. Tragicznie radziłam sobie z matematyką, co bardzo, ale to bardzo zaniżyło moje poczucie własnej wartości, gdyż w gimnazjum dostrzegłam, że nikt z mojej klasy nie ma takich problemów z matematyką, jak ja. Inni koledzy z klasy umieli coś szybko pojąć, szybko sie nauczyć, a w moim przypadku myślenie i intelekt nie są mocną stroną. Teraz widzę, jaka byłam nierozsądna wtedy. Mogłam się bardziej przykładać do nauki, starać coś zrozumieć, mimo porażek, próbować sobie radzić, a nie machnąć na wszystko ręką, stwierdziwszy ,, i tak jestem wystarczjąco mądra, TO mi nie jest potrzebne''. To błąd. Nigdy niczego ode mnie nie wymagano, nie stawiano wysoko poprzeczki. W podstawówce pięknie rysowałam i pisałam, rodzicom pewnie się wydawało, że będę genialnym dzieckiem, co okazało się nieprawdą w późniejszych latach mojej edukacji. W liceum wszystko rzuciłam i przestałam rozwijać swoje talenty. Teraz uważam, że nie mam i nigdy nie miałam żadnych talentów, ani uzdolnień. Studia magisterskie ukończyłam z dobrym wynikiem, ale to dla mnie nic nie znaczy - każdy dziś może mieć skończone studia, nawet średniaki, takie jak ja. Gdybym miała iść na studia w dawnych czasach, gdy ich ukończenie nie było takie proste, na pewno nie dałabym rady. W danych czasach, gdy nie było Internetu, zdobycie wiedzy było czesto kwestią kombinowania, załatwiania podręczników, siedzenia w bibliotekach, dochodzenia do źródel wiedzy - ja tego nie potrafię. Nie potrafię kombinować, ani właściwie czegokolwiek się nauczyć. Jestem miernotą. Co przeczytam, to zapomnę. Nie interesuje mnie nic. Zgłębianie jakiejkolwiek wiedzy jest dla mnie niemożliwe i męczące.
Podczas studiów coś tam pracowałam dorywczo w barach, restauracjach, ale byłam roztrzepana, mało bystra i robiłam głupoty. Z nikim się nie dogadywałam, nie radziłam sobie, z tego okresu mam mnóstwo boleśnie wstydliwych i żenujących wspomnień. Niby proste rzeczy, a ja sobie z nimi nie radziłam - utwierdziło mnie to jeszcze mocniej w przekonaniu, że jestem do niczego.
Po studiach udałam się na staż za granicę, ale nie poradziłam tam sobie dobrze. Pracownicy placówki, w której odbywałam staż nie mieli o mnie dobrego zdania, nie radziłam sobie z zadaniami i w końcu zupełnie przestali mi je dawać, by już tylko nie mieć ze mną do czynienia. Chciałam wypaść dobrze, ale wyszło inaczej. Teraz z perspektywy czasu myślę, że mogłam się bardziej skupić, postarać, ale myślę tylko o porażce. Patrzę na stażystów w firmie, w której pracuję, jak niektózy są chwaleni i zdolni, dają radę, myślę, że oni od najmłodszych lat są dobrzy, mają potencjał - ja go nie miałam te kilka lat temu, gdy byłam na ich miejscu.
Jest mi wstyd, gdy myślę o swoim dzieciństwie i latach nastoletnich. Myślę o swojej przeszłości ze szczególną pogardą i pożałowaniem.
Dziś jak coś odwalę, zrobię źle, zapomnę, lub coś przeskrobię (nieumyślnie, przez zaniedbanie, lub brak wyobraźni, w moim przypadku ogromny brak) to mam ochotę sobie napluć w twarz. Uważam, że jestem okropnym, próżnym i zwyczajnie złym człowiekiem. Nie umiem dać nikomu nic, bo nic mi się nie chce. Żyję z dnia na dzień, nie interesują mnie rozwój i wyzwania. W zeszłym roku coś mi się ubzdurało i poszłam na studia podyplomowe. Tam od jednej pani wykładającej przedmiot usłyszałam, że nie nadaję się do tego fachu, gdy oddała mi egzamin, który ledwo zdałam na 3. Uwierzyłam, tematu już dalej nie zgłębiałam, choć studia jakoś udało mi się skończyć z dobrym wynikiem, bez poprawek, choć uważam że to kwestia szczęścia, które dobrze się trzyma ludzi głupich, jak ja.
Dziś żyję tylko trybem praca-dom. Każdy mój dzień wygląda tak samo. Mam chłopaka, którego bardzo kocham i on jest dla mnie jak rodzina. Mieszkamy razem od 2 lat. Rodziców widuję rzadko, mamy dobre relacje, ale nie przepadam już za swoją rodziną. Męczy mnie ich towarzystwo. Nie mam zupełnie żadnych zainteresowań, ani pasji, czy zdolności. Czasem przeczytam książkę, czy obejrzę jakiś film/serial. Nie jestem ciekawym człowiekiem. Najchętniej bym umarła za parę lat, gdy już bede miała wszystkiego totalnie dosyć. Nie chcę długo żyć. Chciałabym umrzeć w wieku ok. 40 lat, by nie starzeć się i nie wymagać niczyjej opieki. Dzieci miała nie będę. Nie cierpię dzieci, byłabym bardzo złą matką i zwyczajnie rozmnażać się nie powinnam. Uważam, że w życiu nie spotka mnie już nic dobrego. Smieję się na myśl o rozwoju, wychodzeniu ze strefy komfortu i innych takich frazesów. Traktuję to, co napisałam jako ,,wysryw'', pomyślałam, że jak to napiszę, poukładam sobie w głowie, jak fatalna jestem.